Adrian Meronk już w czwartek rozpocznie swoje drugie igrzyska. Do Paryża przyjechał z nadzieją na walkę o medalowe pozycje. W rozmowie z TVPSPORT.PL opowiedział nie tylko o występie we Francji, zmianach, które przyniósł mi ten rok ale także o kontuzji Huberta Hurkacza.
Mateusz Górecki, TVPSPORT.PL: – Czy miałeś ostatnio czas w ogóle myśleć o igrzyskach?
Adrian Meronk: – Ostatnie dwa tygodnie przed przyjazdem do Francji miałem intensywne, grałem trzy turnieje z rzędu, więc ten kalendarz był naprawdę napięty. Ale myśl o igrzyskach była ciągle w mojej głowie, bo to jeden z najważniejszych startów.
– W golfie można mówić o jakichś specjalnych przygotowaniach do igrzysk?
– Raczej nie ma czegoś takiego. Cały sezon jest dynamiczny, gramy mnóstwo turniejów, więc między nimi trudno jest zrobić jakiś obóz i trenować. Format turnieju olimpijskiego jest zresztą bardzo podobny do innych zawodów, które mamy w kalendarzu, więc możemy podejść do niego z marszu.
– Wydaje mi się, że golf można porównać do tenisa. Tu też wielu zawodników nie decyduje się na grę w turnieju olimpijskim.
– Faktycznie tak jest. Myślę, że w znacznej mierze wynika to z faktu, że w obu tych dyscyplinach grania w ciągu roku jest niezwykle dużo. Ja zawsze miałem jednak inne podejście. Igrzyska od zawsze były obecne w moim domu, głównie dzięki tacie, który zawsze interesował się sportem. Gdy tylko golf został dodany do programu olimpijskiego, postawiłem sobie za cel, by wystąpić na igrzyskach. Chyba nigdy dobrowolnie nie zrezygnuję z tego przywileju.
– Masz jakieś ulubione momenty z igrzysk?
– Jeśli chodzi o polskie sukcesy, to na pewno medale Mateusza Kusznierewicza, Roberta Korzeniowskiego czy Otylii Jędrzejczak. Bliski mojemu sercu będą skoki narciarskie, bo gdy byłem młody w Polsce panowała akurat "Małyszomania". Muszę przyznać, że bardzo często włącza się u mnie sportowy patriotyzm. Kiedy tylko mogę, śledzę wyniki naszych reprezentantów w różnych dyscyplinach. Ostatnio oglądałem nawet darta.
– Znasz pole, na którym będziecie grać w Paryżu?
– Tak, miałem już okazję parę lat temu się z nim zapoznać. Grałem tam turniej European Touru i pamiętam, że czułem się tam bardzo dobrze. To pole wymaga długiej i dokładnej gry, a uważam, że to mój atut. Jest też sporo przeszkód wodnych, są dołki zbudowane z małych wysp otoczonych wodą. Trzeba więc zachować precyzję. Zazwyczaj też mocno tam wieje, co może przeszkadzać.
– Jakie jest twoje nastawienie przed występem w Paryżu?
– W ostatnich turniejach grało mi się coraz lepiej, nabrałem trochę pewności siebie i przed igrzyskami jestem bardzo pozytywnie nastawiony. Jeśli trafię z formą, to na pewno jestem w stanie walczyć o czołową trójkę.
– Pamiętam, że przed Tokio też mówiłeś o medalu.
– To były moje pierwsze igrzyska i byłem tym niesamowicie podekscytowany. Bycie olimpijczykiem, spotykanie tych wszystkich sportowców w wiosce było dla mnie ogromnym przeżyciem i przyznam, że w jakimś stopniu mnie to przytłoczyło. Może za bardzo skupiałem się na tym, co dzieje się dookoła. Teraz jestem bogatszy o to doświadczenie, wiem, jak do igrzysk podejść. Muszę w pełni skupić się na igrzyskach i tym, jak ma wyglądać mój start. Mam zadanie do wykonania i to będzie mój główny focus.
– W Tokio dzieliłeś pokój z Hubertem Hurkaczem. Teraz niestety nie ma go na igrzyskach.
– Miałem z nim kontakt cały czas odkąd odniósł kontuzję. Cały czas podpytuję, jak idzie mu rehabilitacja. Było mi bardzo przykro, gdy dowiedziałem się, że musi wycofać się z igrzysk. Liczyłem, że znowu będzie moim kompanem w pokoju i będziemy nawzajem sobie dopingować. Zdrowie jest jednak najważniejsze. Liczę, że Hubert szybko wróci do optymalnej dyspozycji i w dobrym stylu zakończy sezon.
– To dla ciebie chyba też był trudny moment, gdy Hubert podjął decyzję o rezygnacji z igrzysk.
– Zdecydowanie. Znam cały jego team, ma wspaniałych fizjoterapeutów i trenerów przygotowania fizycznego. Wiem, jak bardzo o niego dbają i nie wierzyłem, że doznał tak poważnej kontuzji. Nie miałem możliwości oglądać tego spotkania, śledziłem tylko wynik w internecie i widziałem, że coś jest nie tak.
– Tak silna przyjaźń między dwoma bardzo popularnymi sportowcami nie jest rzeczą codzienną. Jak się narodziła?
– Chyba golf nas tak zbliżył. Hubert mocno wkręcił się w ten sport w czasie pandemii koronawirusa, gdy był w Stanach Zjednoczonych. Poznaliśmy się, zagraliśmy razem kilka razy. Później zacząłem chodzić na jego mecze, gdy grał na przykład w Paryżu albo Dubaju. Dodatkowo obaj jesteśmy z Wrocławia, więc automatycznie mieliśmy ze sobą więź. Obaj sporo gramy, więc trudno się nam spotkać na żywo, ale jesteśmy w stałym kontakcie telefonicznym. Znamy trudy zawodowego sportu i staramy się nawzajem wspierać.
– Po twoich słowach wnioskuję, że Hubert dobrze radzi sobie w golfie. A jak u ciebie z tenisem?
– Gorzej (śmiech). Mogę się jednak pochwalić, że wygrałem z Hubim jednego seta w ping-ponga, więc to jest mój highlight. Ostatnio wkręciłem się w padla, grałem nawet z Hubertem i muszę przyznać, że radzi sobie bardzo dobrze, jak to na profesjonalnego tenisistę przystało.
– Ten rok przyniósł sporo zmian w twoim sportowym życiu. Po 14 lat rozstałeś się z dotychczasowym trenerem, Matthew Tipperem.
– W kwietniu zdecydowałem się na ten ruch. Już od jakiegoś czasu czułem, że potrzebuję świeżego spojrzenia na moją grę. Gdy pracuje się ze sobą tak długo, można nie zauważać błędów, które dla innych są oczywiste. Uważam, że był to dobry moment, by podjąć taki krok. Nie było łatwo, ale teraz widzę, że to była dobre decyzja. Pomogła mi zrozumieć, co muszę zrobić, by być jeszcze lepszym zawodnikiem.
– Są jakieś konkretne rzeczy, nad którymi pracujecie?
– Parę kwestii technicznych, ale to raczej drobiazgi. Na razie wielkich zmian nie było, bo w czasie sezonu trudno je wprowadzić. Ale już teraz poprawiliśmy kilka elementów, które pozwolą mi być zdrowszym. Miałem w ubiegłym roku spore problemy z plecami, więc dostosowujemy technikę tak, żebym mógł uprawiać sport jak najdłużej i by moje ciało pozostawało na pełnych obrotach. Druga kwestia, którą chcemy poprawić, to powtarzalność. Tak naprawdę dopiero po sezonie, zimą, skupimy sięm mocniej na tych zmianach.
– Podpisałeś w tym roku także kontrakt z LIV. Jak z perspektywy czasu oceniasz ten transfer?
– Jestem w pełni zadowolony. To była dobra decyzja, podjęta w odpowiednim momencie. Najbardziej podoba mi się to, że jestem członkiem drużyny. Golf to sport indywidualny i dużo czasu spędza się w samotności. Szczególnie gdy byłem w USA ją odczuwałem, bo poszczególne narodowości najczęściej trzymały się razem, a ja byłem sam z Polski. Teraz w zespole razem trenujemy, jemy, rozmawiamy, podpowiadamy sobie. To jest niezwykle istotne.
Dodatkowo intensywne sezony w tourach też nie są łatwe. Rok temu miałem najlepszy rok w karierze, skończyłem czwarty w rankingu na European Tour, ale psychicznie czułem się bardzo zmęczony. Dobre wyniki nie dawały mi tyle radości, ile bym chciał. Dlatego też zdecydowałem się przejść do LIV, by mieć więcej czasu na regenerację, odpoczynek, cieszenie się grą, ale także na spotkania z rodziną.
– Pominięcie cię w składzie reprezentacji Europy na Ryder Cup chyba też pchnęło cię w ramiona LIV…
– Tak. To był taki trigger, zapalnik. Przed tym wydarzeniem nie myślałem za bardzo o przejściu do LIV. Ale brak zaproszenia do drużyny otworzył mi oczy na to, jak działa ta machina wybierania zawodników. Dużo jest w tym polityki. Doszedłem do wniosku, że muszę myśleć przede wszystkim o sobie. Mam tylko jedno życie, jedno podejście do kariery sportowej, więc podjąłem taką, a nie inną decyzję.
– Dużo się nasłuchałeś, że poszedłeś tam dla pieniędzy?
– Pojawiło się bardzo dużo hejtu, gdy oficjalnie ogłoszono mój transfer. Oczywiście nikt mi tego nie powiedział prosto w twarz, ale w internecie napotykałem takie komentarze. Dlatego też w tamtym okresie było mnie trochę mniej w social mediach. Przyznam, że byłem tym przytłoczony i zestresowany. Teraz to trochę się uspokoiło. Ludzie poznali bliżej te turnieje, sporo moich znajomych przyjechało też popatrzeć jak gram i wszyscy byli zachwyceni. To jest zupełnie nowe spojrzenie na golfa. Nowy produkt w bardzo atrakcyjnym opakowaniu. Myślę, że z roku na rok będzie zyskiwał coraz więcej fanów. Golf wielu kojarzy się z tradycyjnymi turniejami i bardzo poważnymi zawodnikami w długich spodniach. LIV jest zupełnie inne – głośne, wypełnione muzyką muzyką, wesołe. Młodsze pokolenie może to kupić.
– Nie masz poczucia, że w Polsce często stygmatyzuje się sportowców, którzy zarabiają duże pieniądze?
– Faktycznie, dostrzegam takie zachowania. Sport jest przede wszystkim pasją, ale także pracą. A nie ma chyba człowieka, który nie chciałby dostać podwyżki albo awansu. Mój kontrakt z LIV odbieram właśnie jako coś w rodzaju nowego, lepszego stanowiska w pracy. Liczba miejsc jest tu ograniczona, nie zaprasza się przypadkowych zawodników. Dla mnie to ogromne wyróżnienie, że mogę rywalizować z najlepszymi graczami.
– Masz problem z tym, że ludzie zaglądają ci w kieszeń?
– Wiem, że pojawiają się artykuły pt. "ile Meronk zarobił". Na początku kariery może trochę mnie to ruszało, ale teraz ani takich rzeczy nie czytam, ani się nimi nie przejmuję. Staram się akceptować, że tak to wszystko działa. Ja muszę skupić się na swojej robocie. Nie mam wpływu na to, co się o mnie myśli czy pisze.
– Golf nie jest spopularyzowany w Polsce, choć coraz więcej osób próbuje w nim swoich sił. Nie masz poczucia, że ten sport jest u nas traktowany jako dyscyplina drugiej kategorii?
– Coś w tym jest, ale mam taką misję, żeby to zmienić. Golf musi być dostępny dla większej liczby osób w Polsce. Tak, żeby mogli przyjść, obejrzeć turniej i sami spróbować swoich sił. Potrzebujemy większej liczby obiektów, programów popularyzacji tej dyscypliny wśród młodzieży. Golf powinien też zawitać do szkół. Mam poczucie, że powoli idzie to do przodu, ale przed nami jeszcze sporo pracy.
– Wrócę jeszcze do tematu LIV. Podpisałeś tam trzyletni kontrakt. Masz już wizję, co wydarzy się po jego wygaśnięciu?
– Na ten moment nie myślę o tym. Skupiam się na jak najlepszej grze i tym, by nasza drużyna osiągała dobre wyniki. Wiem jednak, że jeśli LIV nadal będzie się tak dynamicznie rozwijał, to opcja pozostania w tej organizacji będzie dla mnie kusząca.
– Pobawię się w jasnowidza. Masz trzy sportowe marzenia: zostać liderem rankingu, wygrać Wielkiego Szlema i zdobyć medal igrzysk. Zgadza się?
– Trafiłeś! Z tych trzech chyba najbardziej chciałbym wygrać turniej wielkoszlemowy. Później medal igrzysk, a na trzecim miejscu postawię fotel lidera rankingu.
– Na koniec muszę zapytać cię o twoją dziewczynę Melanię. Wiem, że bardzo mocno cię wspiera, a dodatkowo rozwija się w branży muzycznej. Pomagasz jej przy tworzeniu piosenek?
– Szczerze mówiąc robi to bardziej hobbistycznie, śpiewanie nie jest zawodem, który wykonuje. Ma parę utworów na Spotify. Uważam, że są bardzo dobre i zasługują na szerszą publiczność, ale wiem, że Melania nie ma takiego ciśnienia, żeby pchać się na siłę na listy przebojów. Jest bardzo utalentowana, a przede wszystkim jest moim największym kibicem. W każdym momencie mogę na nią liczyć.
– Czyli nie mamy co liczyć na duet z tobą?
– Haha, oj nie, chyba nikt by tego nie zniósł (śmiech).
1
2
3
4
4
4
4
8
8
10
10
10
13
13
13
13
13
18
18
18
18
22
22
22
25
25
27
27
29
29
29
29
29
29
35
36
36
36
39
40
41
42
42
44
44
44
47
47
49
49
49
52
53
54
55
55
57
58
59
60
1
2
3
4
5
5
7
8
9
9
9
9
9
14
14
16
17
18
18
18
18
22
22
24
24
26
26
26
26
30
30
30
33
33
35
35
35
35
35
40
40
40
43
43
45
45
45
45
49
49
52
53
54
55
56
57
58
59
59