| Piłka nożna / Liga Konferencji
Regularnie ciułać punkty? Dowieźć do końca prowadzenie ze Zniczem w Pruszkowie? Niekoniecznie. Zdobyć Puchar Polski? Awansować do ostatniej fazy kwalifikacji do Ligi Konferencji wbrew wszystkim prognozom? Bardzo chętnie! Wisła Kraków to dziś najbardziej nieobliczalna drużyna w Polsce, a wskaźnik emocji szaleje od krawędzi do krawędzi. Kibic Wisły jednego dnia chce zapaść się ze wstydu, by od czasu do czasu, ale jednak całkiem regularnie, płakać ze szczęścia.
W Krakowie euforia. Wisła Kraków odrobiła straty z pierwszego meczu i po arcydramatycznej serii rzutów karnych awansowała do ostatniej fazy kwalifikacji do Ligi Konferencji. Ale i w chwilach euforii należy trzymać nogi na ziemi. I gdyby trzeba było ocenić ten zespół po pierwszych tygodniach rozgrywek, trzeba byłoby przyznać, że w Krakowie powstała – choć po wielu zmianach – drużyna zbliżona do tej z poprzedniego sezonu. Drużyna gotowa na spore wyzwania. Niecierpliwie czekająca na kolejne mecze w Europie, na rywalizację w Pucharze Polski. Drużyna jupiterów, sobotniego wieczora, drużyna z godziny 20:45. Ale niekoniecznie zespół dający sobie radę o w palącym słońcu o 14:30.
A jeśli tak jest – kibiców Wisły czeka w tym sezonie mnóstwo niespodzianek. Tych pozytywnych i tych, po których szalik składasz równo i chowasz głęboko w szafie. Oczywiście, to może być błędna diagnoza. Postawiona, jak się rzekło, po pierwszych tygodniach sezonu.
Drużyna Kazimierza Moskala nadal jest w budowie. Frederico Duarte, Giannis Kiakos wciąż na dobre nie zaistnieli w tej drużynie, a James Igbekeme jeszcze formalnie nie został zawodnikiem krakowskiej ekipy. Drużyna zmaga się z licznymi urazami. Wkrótce będzie mocniejsza, ale to niekoniecznie musi wpłynąć na jej charakter. Pytanie, czy z zespołu od wielkich meczów uda się zbudować drużynę do seryjnego zdobywania punktów. Gen gwiazdorstwa przekuć choć w pewnym stopniu na solidność i konsekwencję.
Na razie jest wspomniana euforia. Na konferencji prasowej Moskal został przywitany brawami, co ostatnio w Wiśle zdarzyło mu się przy okazji meczu z Twente Enschede, bo także wówczas jego drużyna zaliczyła niespodziewany awans. Wtedy musiała liczyć na pomoc innych drużyn, w czwartek wieczorem liczyła tylko na siebie i wywiązała się z tego zadania fantastycznie.
Nie można tego powiedzieć o Słowakach. Spartak Trnawa zaprezentował się w Krakowie dramatycznie. Zaskoczony był nawet Moskal. – Szczerze mówiąc spodziewałem się, że zagrają nieco odważniej. Że będą chcieli grać w piłkę. A długimi momentami wyglądał tak, jakby zupełnie nie mieli na to ochoty – oceniał na gorąco po spotkaniu. Przy takiej postawie rywala Biała Gwiazda miała duże szanse, by rozstrzygnąć kwestie awansu w regulaminowym czasie. No ale wtedy nie byłoby tego 14-rundowego konkursu rzutów karnych, który z marszu przeszedł do historii krakowskiego klubu.
Trener Spartaka Michal Gasparik nie miał pomysłu, jak pobudzić swój zespół do życia. Udało się dopiero w doliczonym czasie gry, w dogrywce potrafili odgryźć się golem. Nie zmienia to faktu, że Gasparik nieco lepsze wrażenie zostawił po sobie w Polsce trzynaście lat temu, gdy był piłkarzem Górnika Zabrze. Po meczu z Wisłą wyglądał, jakby nie do końca wiedział, gdzie jest. Przyznał, że jego doświadczeni (starzy Słowacy!) piłkarze nie nadążali za tempem Wisły, a niedoświadczeni stoperzy zostali pożarci przez tremę.
Słowakom nie pomogli w Krakowie ich kibice, którzy postanowili – z sobie tylko znanych powodów – przyłączyć się do absurdalnego bojkotu kibiców Wisły nie przyjechali do Krakowa. – Nie mam do nich pretensji, bo już wcześniej wiedzieliśmy, że nie przyjadą. Zgadzaliśmy się z tym, a powody były właściwe – majaczył po meczu Gasparik. Jego drużyna oddała mecz walkowerem na boisku, a kibice zrobili to samo na trybunach.
Dwumecz zakończył się remisem, więc do rozstrzygnięcia potrzebne były rzuty karne. A te ciągnęły się w nieskończoność. Świetnie zaczął Alan Uryga, a potem strzał Michal Durisa obronił Kamil Broda. Potem dwie ″jedenastki″ zmarnowali wiślacy i awans wisiał na włosku.
– Bardzo się cieszę, że udało mi się przeczytać Michala Durisa przy tym pierwszym strzale. Poświęciłem na to sporo czasu, oglądałem analizy wideo, konsultowałem się. Nawet tuż przed strzałem zapytałem chłopaków, jakby postąpili jako doświadczeni strzelcy ale odpowiedź brzmiała: ″Ciężko powiedzieć″. Trzeba było wziąć to na swoje barki. Cieszę się, że udało się obronić pierwszego karnego, bo to dało nam pozytywnego kopa. Co prawda potem były dwa niewykorzystane karne, ale udana interwencja bramkarza zawsze sprawia, że strzelcy czują się nieco lepiej – powiedział Broda po meczu.
Został bohaterem, a niewiele brakowało, by został jednym z winowajców, bo za pierwszym razem jego rzut karny został obroniony
Mateusz Miga, TVPSPORT.PL: – Ty też musiałeś podejść do rzutu karnego. Lubisz strzelać "jedenastki"?
Kamil Broda: – W meczu ligowym nigdy nie strzelałem. Tylko na treningu, a i to bardzo rzadko.
– Od razu widziałeś, że Ziga Frelih zbyt wcześnie opuścił linię bramkową?
– Nie. Ale gdy sędzia zaczął sprawdzać, czy wszystko było w porządku, liczyłem na powtórkę. Nie była to idealnie wykonana "jedenastka". Z drugiej strony, jakby bramkarz się rzucił w któryś róg, powiedzielibyśmy, że pewnie wykonany rzut karny. Fajnie, że dostałem drugą szansę i mogłem się zrehabilitować. Byłbym teraz w innym nastroju, gdyby na mnie skończyła się ta rywalizacja.
– W przypadku powtórki trudno wybrać. Strzelać tak samo czy coś zmienić?
– Ja obrałem sobie punkt i tym razem strzeliłem nieco słabiej za to bardziej precyzyjnie. I ta precyzja pozwoliła mi tym razem pokonać rywala.
– Kto jest bohaterem tych karnych? Ty?
– Na czternaście rzutów karnych tylko trzy nie zakończyły się golem. 3 na 14 – nie wygląda to dobrze. Nie jestem z tego zadowolony. Aczkolwiek kilka razy byłem bliski obrony, ale trzeba przyznać, że rywale dobrze strzelali. Każdy z nas dołożył cegiełkę do tego sukcesu, a chłopaki po każdym kolejnym strzelonym karnym zarażali mnie pozytywną energią. My strzelaliśmy jako pierwsi, więc ja niemal co chwilę czułem, że mogę to skończyć.
– Co kilkadziesiąt sekund mogłeś zostać bohaterem i w końcu się udało.
– Emocje były wielkie. Wierzyłem, że w końcu przyjdzie ten karny, który obronię i tak się stało. Przed ostatnim strzałem byłem na sto procent pewien, co chcę zrobić, jak rozwiązać tę sytuację. I udał się.
– W poprzednim sezonie zatruł was Puchar Polski. Po finale nie byliście w stanie wygrać w lidze ani raz. Nie boisz się powtórki?
– Nie uważam, że finał Pucharu Polski wpłynął na końcówkę sezonu ligowego. OK, gramy co trzy dni, ale do zdrowia wraca kilku zawodników. Co prawda inni też zmagają się z pewnymi urazami, są mocno eksploatowani, ale nasz sztab dobrze dba nad tą sprawę. Na ten moment wszystko wygląda dobrze i oby wyniki w lidze zaczęły iść w parze z tymi w pucharach.
– Wisła to taki klub, gdzie wszystko jest możliwe.
– Pokazujemy, że zawsze gramy do końca i to powinno nas charakteryzować. Nigdy nie możemy spuszczać głów. Zasuwać do ostatniej minuty, by strzelać jak najwięcej goli.
1 - 4
Chelsea Londyn
2 - 2
Real Betis
1 - 0
Djurgardens IF
2 - 1
ACF Fiorentina
1 - 4
Chelsea Londyn
1 - 4
Djurgardens IF
1 - 2
Legia Warszawa
2 - 2
Celje
1 - 1
Real Betis
2 - 0
Jagiellonia