| Kolarstwo / Kolarstwo szosowe
Agnieszka Skalniak-Sójka w dwóch ostatnich największych kolarskich imprezach zajmowała lokaty w światowej czołówce, ale na razie nie wie, czy będzie mogła wystartować we wrześniowych mistrzostwach – Europy i świata. – Nasza trenerka kadrowa stara się uzyskać jakieś informacje, ale nikt jej ich nie udzielił, więc jest to trochę przykre, że nasz związek tak funkcjonuje – przyznała w rozmowie z TVPSPORT.PL. Zawodniczka opowiedziała też o Tour de France, w którym razem z ekipą Canyon-SRAM Racing pomagała Katarzynie Niewiadomej walczyć o triumf.
Justyna Pietraszko, TVPSPORT.PL: – Na igrzyskach olimpijskich zajęła pani dwunaste miejsce w jeździe indywidualnej na czas, ale gdyby nie upadek, mogło być znacznie lepiej. Ta lokata, zwłaszcza po siódmym miejscu w ubiegłorocznych mistrzostwach świata, była dużym rozczarowaniem?
Agnieszka Skalniak-Sójka: – Liczyłam na więcej i byłam przygotowana na więcej. Niestety kolarstwo jest takim sportem, w którym na niektóre rzeczy nie mamy wpływu, jak warunki atmosferyczne czy sprzęt i ponosi się straty, których nie mamy szans odrobić walcząc na czasówce. Start wspólny wygląda trochę inaczej, jeszcze można wrócić do peletonu, a na czasówce każda sekunda jest ważna. Staram się już więc o tym zapomnieć i robić dalej to, co mam zaplanowane.
– Planuje pani start w mistrzostwach świata, żeby spróbować powetować sobie ten wynik?
– Na pewno będę chciała, zobaczymy czy pozwolą na to finanse Polskiego Związku Kolarskiego, bo na razie nie wiemy, czy będziemy mogły pojechać. Jest to wszystko pod znakiem zapytania. Nasza trenerka kadrowa stara się uzyskać jakieś informacje, ale nikt jej ich nie udzielił, więc jest to trochę przykre, że nasz związek tak funkcjonuje. Mam nadzieję, że rozwiążą to i będziemy miały szansę pojechać na mistrzostwa Europy i świata.
– Zapewne ciężko się przygotowywać, kiedy nie wie się, na co właściwie trzeba być gotowym...
– Dokładnie, jest bardzo ciężko. Nie wiemy, czy pojedziemy czy nie. Jest to dziwna sytuacja.
– A poza mistrzostwami, jakie starty ma pani w planach?
– Jutro wylatuję do Francji. Będę ścigała się w jednodniowym wyścigu Plouay z moją drużyną.
– W zeszłym roku dołączyła pani do Canyon-SRAM Racing. Jak bardzo wpłynęło to na pani rozwój i jak duże są różnice pomiędzy jazdą w ekipie worldtourowej a zespołami w Polsce?
– Myślę, że nie ma co porównywać. Jest to całkiem inny poziom, inne zaplecze wyścigu. Tutaj w Polsce niektóre ekipy mają szansę ścigać się na niektórych wyścigach UCI, ale tej niższej kategorii. To jest jednak całkiem inny poziom zawodniczek i ścigania się niż w Polsce.
– To, że z Kasią Niewiadomą jeździcie na co dzień w jednej ekipie, pomaga wam później w startach reprezentacyjnych?
– Tak, z Kasią mamy bardzo dobry kontakt. Zazwyczaj jesteśmy razem w pokoju, zawsze sobie pomagamy nawzajem. Nie ma między nami rywalizacji, ja oddaję wszystko dla Kasi, a ona dla mnie. Jesteśmy trochę jak siostry.
– W tegorocznym Tour de France zespół od początku chciał skupić się tylko na klasyfikacji generalnej? W poprzedniej edycji walczyłyście też w ucieczkach o zwycięstwa etapowe, właśnie pani i Ricarda Bauernfeind miałyście taką szansę.
– Od początku wiedzieliśmy, że Kasia jest w stanie wygrać ten wyścig i etapy nie miały dla nas takiego znaczenia. Bardziej zależało nam na tym, by Kasia nie traciła na żadnym etapie i żeby dowieźć ją bezpiecznie do stref ochronnych, które na płaskich etapach są 5, a na bardziej górzystych 3 kilometry przed metą.
– Przed ostatnim etapem cała drużyna miała bardzo trudne zadanie. Jakoś specjalnie się do niego przygotowywaliście?
– Na niedzielnym etapie poszła duża ucieczka. Miałyśmy tam jedną zawodniczkę, ale dyrektor wolał, żeby była w peletonie, więc wróciła do nas. Pomiędzy pierwszym a drugim podjazdem był odcinek płaski, więc współpracowałyśmy we czwórkę na zmianach, żeby zniwelować stratę do ucieczki przed kolejnym podjazdem, żeby dziewczyny nie musiały gonić ich już pomiędzy Glandon a Alpe d'Huez. Dałyśmy z siebie wszystko, jechałyśmy 50 km/h przez 40 kilometrów, więc myślę, że zasługa drużyny jest duża. Nie tylko nas jako zawodniczek, ale całej naszej obsługi, bo naprawdę pracowali do później nocy, żebyśmy miały wszystko przygotowane jak najlepiej. Niektórzy myślą, że nie pomagałyśmy, bo nie było nas widać w telewizji, ale nie widzą transmisji od początku i nie wiedzą, jak pracowałyśmy. Czasami w końcówkach nas nie było, bo wykonałyśmy pracę wcześniej.
– Straciłyście też jedną zawodniczkę, Elisę Chabbey, na wcześniejszym etapie.
– Tak, niestety Elise upadła dość mocno i uderzyła się w głowę, więc musiała się wycofać. Miałyśmy jedną zawodniczkę mniej, ale to nam nie przeszkodziło w tym, żeby Kasia wygrała.
– O tym, że Kasi udało się obronić przewagę, dowiedziałyście się jeszcze na trasie czy dopiero na mecie?
– Podjeżdżałyśmy pod Alpe d'Huez i straciłyśmy już kontakt radiowy z dyrektorem, więc pytałyśmy się kibiców po drodze, czy coś wiedzą, czy mają włączoną transmisję, ale nie mieli. Zjechałam do auta technicznego innej drużyny zapytać, czy wiedzą, kto wygrał i powiedzieli mi, że wygrałyśmy dwoma sekundami, ale na mecie okazało się, że czterema. Od razu pojechałam do dziewczyn z mojej drużyny, powiedziałam im o tym i wszystkie płakałyśmy. Było to wspaniałe przeżycie. Do dzisiaj jak o tym myślę, to nie mogę w to uwierzyć.
– Udało się już uczcić ten sukces?
– Tak, zostaliśmy na Alpe d'Huez i tam świętowaliśmy.
– Jakie to uczucie usłyszeć "Mazurek Dąbrowskiego" na Tour de France i być częścią takiego historycznego sukcesu?
– Miałam w sobie dużo emocji. Jak przyjechałyśmy, poszłyśmy od razu na dekorację. Siedziałyśmy, patrzyłyśmy i płakałyśmy. To było coś wspaniałego, tym bardziej, że Kasia jest Polką i zrobiła to pierwszy raz w historii. To ogromna radość, a dla nas motywacja na dalsze wyścigi, że nigdy nie można się poddawać, bo Pan Bóg ma dla nas plan i trzeba zawsze wierzyć.