Sprawa afery z dopingiem Jannika Sinnera nadal wzbudza duże poruszenie, choć mogłoby się wydawać, że upłynęło już wystarczająco dużo czasu, by uspokoić emocje. Wciąż jednak toczy się dyskusja na temat tego, czy jej tajność, szybkość jej rozwiązania, a także wymiar kary były adekwatne do popełnionego czynu. Zapytaliśmy o to Michała Rynkowskiego, dyrektora Polskiej Agencji Antydopingowej (POLADA).
Przypomnijmy, że Międzynarodowa Agencja Integralności Tenisa (ITIA) poinformowała, że w organizmie Włocha w marcu dwukrotnie wykryto śladowe ilości sterydów. W próbce Jannika Sinnera z 10 marca ujawniono niewielką ilość clostebolu, środka zwiększającego wydolność. Próbka pobrana osiem dni później ponownie wykazała obecność tego środka u zawodnika. W związku z tym miało zostać zastosowane zawieszenie aż do wyjaśnienia sprawy, jednak nie doszło do niego, gdyż lider rankingu ATP miał się skutecznie i błyskawicznie odwołać. Ostatecznie po śledztwie uznano zawodnika za niewinnego, bowiem substancja miała trafić do jego organizmu niecelowo.
Sinner tłumaczył, że znalazła się w jego ciele w wyniku kontaktu z fizjoterapeutą, który stosował specyfik zawierający tą substancję, by wyleczyć małą ranę na palcu. Miał on używać produktu od 5 do 13 marca, a w tym czasie zajmować się również masażami Sinnera. Zarówno fizjoterapeuta, jak i trener fitness tenisisty w wyniku afery stracili pracę.
Sprawa ta wzbudziła olbrzymie kontrowersje, bowiem Włoch został ukarany jedynie utratą punktów rankingowych i karą finansową. Dodatkowo rozstrzygnęła się szybko, bo w około pięć miesięcy. Przypomnijmy, że w przypadku choćby Simony Halep wszystko trwało dłużej. Nie dziwi więc, że niektórzy tenisiści nie kryli oburzenia wyrokiem, a sam Novak Djoković zastanawiał czy, czy wystarczy mieć po prostu dostatecznie dużo środków finansowych, by dzięki lepszej pomocy prawnej załatwić tego typu kwestie tak szybko.
Media nadal mówią o sprawie i nadal wzbudza ona emocje. US Open wystartował w poniedziałek. Sinner weźmie udział w zmaganiach. Co ciekawe, samo Sky Sports zamieściło post promujący turniej... bez Włocha, który jest liderem rankingu ATP. Następnie post usunięto.
O sprawę zapytaliśmy Michała Rynkowskiego, dyrektora Polskiej Agencji Antydopingowej (POLADA). Przede wszystkim nie dziwi go pięciomiesięczny okres postępowania. – Nie powiedziałbym, że to jest coś nadzwyczajnego. Standardowo zakłada się, że w ramach pierwszej instancji przynajmniej u nas to powinno się zamknąć w okolicach sześciu miesięcy – mówi TVPSPORT.PL.
– Wiele zależy jednak od samego zawodnika czy osoby, która jest oskarżana. Sprawy, które są bardziej złożone, trwają zdecydowanie dłużej, natomiast te, które są proste, zazwyczaj trwają krócej. Zdarzało się, że zamykaliśmy je w ciągu trzech miesięcy – zdradza.
Michał Rynkowski nie ma dostępu do pełnych akt sprawy Sinnera, ale patrzy na nią zarówno z perspektywy prawniczej, jak i naukowej. I raczej nie ma wątpliwości.
Przypomnijmy, że po wykryciu niedozwolonej substancji zawodnik został zawieszony, jednak się odwołał. – Nie wygląda na to, żeby coś wydarzyło się niezgodnie z procedurą. Najpierw zawodnik został zawieszony, a wniosek odwoławczy złożył niemalże od razu. Musiał przedstawić dowody, które uprawdopodobniałyby sytuację, że nie ponosi winy lub zaniedbania w kwestii tego, że substancja zabroniona dostała się do jego organizmu – mówi Rynkowski.
– Jak bardzo już ten pierwszy etap postępowania musiał być przekonujący dla władz, żeby błyskawicznie go "odwiesić"! Dodatkowo nie nałożono żadnej sankcji oprócz unieważnienia wyników sportowych z dnia pobrania próbki. Zakładam więc, że przytoczone argumenty musiały być bardzo przekonujące. Na tyle, by ITIA spojrzała na sprawę indywidualnie – dodaje.
W grudniu 2022 roku u polskiego tenisisty, Kamila Majchrzaka, została wykryta obecność środków poprawiających wydolność. Siedem miesięcy później ITIA zaakceptowała jego tłumaczenia, że przyjął je nieświadomie przez zanieczyszczony suplement. Dostał zawieszenie na trzynaście miesięcy. Jak ta sprawa się ma do wyroku Sinnera?
– Była ona o tyle złożona, że dotyczyła trzech próbek pobranych od zawodnika na przestrzeni ponad miesiąca i źródłem zanieczyszczenia były suplementy diety. Na początku nie dało się wskazać, które dokładnie. Zawodnik musiał więc przeprowadzić własne dochodzenie, analizy, a to wszystko trwało. Następnie dane zostały zweryfikowane – zdradza Michał Rynkowski.
– U Sinnera były podstawy do uchylenia zawieszenia, a na wczesnych etapach u Majchrzaka nie. ITIA zdecydowała więc, żeby pociągnąć tą sprawę do końca. Kluczowe w tym przypadku było też to, że Polak sam przyjmował suplement, Włoch nie – zaznacza.
Dużą rolę w sprawie Sinnera odegrało też to, jakim clostebol jest środkiem.
Przypomnijmy, że tuż przed startem igrzysk w Paryżu do mediów doszła informacja, iż w organizmie mistrzyni Doroty Borowskiej wykryto właśnie clostebol. Na drodze późniejszego śledztwa wykazano, że był on przekazany poprzez maść, którą aplikowała swojemu psu.
– Jej sprawa pokazała, że ten lek, trofodermin, dość łatwo przenika przez skórę. Z tą substancją jest pewien problem. Jest powszechnie dostępna między innymi we Włoszech. Lekarze często ją przepisują – wyjaśnia. – W przypadku Doroty Borowskiej było naukowo dowiedzione, że jeżeli ktoś zastosuje na skórę trofodermin i będzie miał kontakt z drugą osobą, może dojść do transferu substancji. To nie była bajka wyssana z palca – ocenia.
O stosowanie clostebolu swego czasu oskarżona była również Therese Johaug. – Ona dostała maść do ręki, nie przeczytała, czy zawiera substancje zabronione, czy też nie i ją zastosowała – ocenia Michał Rynkowski. – Dając pełną wiarę scenariuszowi przedstawionemu przez Sinnera, zawodnik nie miał wpływu na zastosowanie leku. Nie mógł się też przed nim obronić – wyjaśnia.
– Dodatkowo to nie jest substancja "pierwszego rzutu dopingowego" w tenisie. To, że badania wyszły w niskim stężeniu, również świadczyło na jego korzyść – wyjaśnia dyrektor POLADA.
Dla Rynkowskiego przypadek Jannika Sinnera może być kolejnym, który w kwestiach dopingowych otworzy szerzej furtkę do indywidualnego podejścia do poszczególnych wykroczeń.
– Dla przeciętnego kibica sprawy dopingowe są czarno-białe. Jak już coś wykrywamy, zazwyczaj kończy się to sankcją dyskwalifikacji. Na przestrzeni ostatnich lat coraz więcej jest jednak spraw, które może nie kończą się spektakularnie brakiem winy lub zaniedbania, ale niższymi karami – mówi Rynkowski.
Do nich ma należeć sprawa wspomnianego Majchrzaka. – Nie została nałożona na niego sankcja pełna, a niższa. Teoretycznie mogłoby być to nawet do czterech lat dyskwalifikacji. To pokazuje, że świat antydopingowy zmierza do bardziej indywidualnego podejścia do sportowców i oceniania konkretnych przypadków – dodaje. – Rozumiem, że wszyscy chcieliby prostych reguł i prostego traktowania, ale świat jest złożony i jest to trudne również dla systemu antydopingowego – kończy szef POLADA.