{{title}}
{{#author}} {{author.name}} / {{/author}} {{#image}}{{{lead}}}
{{#text_paragraph_standard}} {{#link}}Czytaj też:
{{link.title}}
{{{text}}}
{{#citation}}{{{citation.text}}}
Maciej Sulęcki przed walką z Diego Pacheco: w końcu mam to, co zawsze chciałem [WIDEO]
Mateusz Fudala /W nocy z soboty na niedzielę polskiego czasu w Los Angeles Maciej Sulęcki (32-2, 12 KO) skrzyżuje rękawice z Amerykaninem Diego Pacheco (21-0, 17 KO), a pojedynek będzie walką wieczoru gali. – To naprawdę wspaniałe uczucie wrócić do tego, co kocha się najbardziej – powiedział "Striczu" w rozmowie z TVP Sport.
Polski boks wstaje z kolan. Oto największe talenty!
Mateusz Fudala, TVPSPORT.PL: – We wtorek przyleciałeś z Nowego Jorku do Los Angeles, gdzie w sobotę stoczysz walkę. Różnica czasowa między tymi miastami jest niewielka, bo -3 godziny, ale czy odczułeś ją w jakiś sposób?
Maciej Sulęcki, pięściarz grupy Kownacki Promotions: – Czuć te 3 godziny różnicy. Z Nowego Jorku wyleciałem z samego rana o 7, a na miejscu byłem o 9 czasu miejscowego. Trochę jest to odczuwalne, ale pierwszą noc przespałem bez problemu i szybko się zaaklimatyzowałem. Czuję się bardzo dobrze.
– Machina promocyjna gali ruszyła na dobre, za tobą pierwsze spotkania z rywalem twarzą w twarz. Wielu zwraca uwagę na różnicę wzrostu między wami (według danych Boxrec.com Pacheco mierzy 193 cm, a Sulęcki – 185 cm). Patrząc na niego, jak odczułeś tę różnicę?
– Szczerze mówiąc, spodziewałem się, że będzie troszeczkę wyższy. Oczywiście, nie mam na myśli tego, że jest niski, ale sądziłem, że różnica między nami będzie większa. Z jego oczu jednak nic nie wyczytałem, bo na naszym pierwszym spotkaniu miał na sobie okulary przeciwsłoneczne. Patrzyłem mu w te szkiełka i widziałem siebie, co mnie trochę przerażało. Zresztą, takie spotkania face to face na tym poziomie nie mają większego znaczenia. Liczy się to, co pokażemy w ringu.
– Jak wyglądały twoje przygotowania do tej walki? W mediach społecznościowych podkreślałeś, że miałeś bardzo mocne sparingi.
– W USA jestem od marca. Pojechałem na sparingi do Saula "Canelo" Alvareza, później stoczyłem walkę w czerwcu (na gali w Queens Sulęcki pokonał Rowdy'ego Montgomery'ego jednogłośnie na punkty – red.) i wróciłem na chwilę do Polski. Miałem może półtora tygodnia przerwy i znów wziąłem się za mocne treningi. W kuluarach mówiło się o potencjalnej dużej walce, dlatego cały czas byłem w gazie. Mój menedżer Łukasz Kownacki mówił: Maciej, bądź w gotowości, bo lada chwila może nadejść propozycja. I mamy walkę z Pacheco. Przyleciałem do USA, ale nie musiałem już toczyć tak wielu sparingów, jak przed Montgomerym. Zrobiłem pewnie około stu rund z trzema sparingpartnerami. Wielu z nich się wyłamało, ale przygotowania oceniam na plus.
– Od ponad roku współpracujesz z trenerskim trio: Aureliano Sosą, Jimmy Sosą i Siergiejem Korczyńskim Jr. Jak ocenisz tę współpracę?
– Coraz lepiej czuję się w Sosa Crew. Rok temu, kiedy zaczynaliśmy, dopiero się poznawaliśmy. W walce z Montgomerym dopiero zrozumiałem, o co chodzi w ich boksie i jak ta współpraca ma wyglądać. Teraz mamy już trzecie przygotowania pod ich okiem i ta współpraca wygląda już zupełnie inaczej, dużo lepiej. To jest super.
– Twój rywal Diego Pacheco to oczko w głowie promotora Eddiego Hearne'a, który przy każdej okazji powtarza, że to przyszły mistrz świata. Twoim zdaniem to słuszna opinia?
– Na pewno potencjał ma, ale to bardzo młody chłopak. Już z niejednego młodego zawodnika robili gwiazdkę, przyszłego czempiona, a później tacy ludzie obrastali w piórka, nie wytrzymywali presji na nich narzuconej, albo nie spełniali oczekiwań. Wydaje mi się, że na razie te opinie są trochę na wyrost. Warto zacząć od tego, że Pacheco nie miał na razie żadnej walki z pięściarzem, który otarł się o światowy poziom. A jednak to na nim jest presja. Widać, że jest trochę nerwowy, pospinany. Wie, że przed nim bardzo trudna walka, którą będzie oglądać na miejscu pod gołym niebem kilkanaście tysięcy jego kibiców.
– Hearn mówi, że to "ostatni test Pacheco przed wielkimi walkami". Sam Amerykanin zapowiada nokaut. Rusza cię to?
– W ogóle. Śledzę jego wywiady, ale te wypowiedzi przyjmuję z chłodną głową. Patrzę na niego, obserwuję, ale nie rusza mnie to. Jestem zupełnie inaczej nastawiony mentalnie, niż jeszcze kilka lat temu. On jest bardzo gorący i nerwowy, to widać. Wydaje mi się, że czasem jak ktoś się tak wypowiada, to wbrew pozorom jest to oznaka niepewności. Nie pamiętam, kiedy Pacheco był tak pewny siebie przed walką i opowiadał o nokautach... Tu może być druga strona medalu. Jednak jego wypowiedzi nie wpływają na mnie ani pozytywnie, ani negatywnie. Nie wpłynie to także na to, jak będę prezentował się w ringu.
– Jeszcze zanim było wiadomo, że wystąpisz w walce wieczoru gali w Los Angeles, w mediach społecznościowych napisałeś: "wyzwania to mój tlen niezbędny do życia". Ostatnią wielką walkę stoczyłeś 5 lat temu z Demetriusem Andrade. Teraz czujesz, że odżyłeś?
– Zdecydowanie! Nawet ostatnio myślałem sobie przed snem, jakie to fajne uczucie znowu wrócić do tego, co się kocha, czemu poświęciło całe życie. W końcu też mam to, co zawsze chciałem mieć. To znaczy przygotowania w USA z bardzo uznany trenerem. Menedżera, który się stara, a nasza współpraca jest transparentna. I teraz mamy wisienkę na torcie, czyli wielką walkę w USA. Jestem podekscytowany, a wielkie wyzwania mnie motywują. Potrzebuję tego jak tlenu. W sobotę dam z siebie sto proc., idę tam po zwycięstwo!