| Piłka ręczna / ORLEN Superliga
Michał Olejniczak rozpocznie piąty sezon w Orlen Superlidze. Rozgrywający Industrii Kielce z powodu kontuzji ostatni mecz rozegrał 24 kwietnia i nie ukrywa, że już mocno zatęsknił za boiskiem. W trakcie wakacji dużo czasu poświęcił na... wędkowanie, dość nietypowe hobby dla kogoś w jego wieku. Opowiedział o wyjeździe z rodzinnego domu i dużych oczekiwaniach, z którymi musiał się zmierzyć jako nastolatek.
Damian Pechman, TVP Sport: – Masz nietypowe hobby dla młodego chłopaka – wędkarstwo. Jak do tego doszło?
Michał Olejniczak, Industria Kielce: – Zaraził mnie tym Krzysztof Lijewski (obecnie asystent Tałanta Dujszebajewa – red.). Wsiąkłem w 100 procentach. Spędzam nad wodą dużo czasu. Podczas wakacji przesiedziałem nad jeziorem kilka nocy. Czerpię dużą radość z obcowania z przyrodą. Cisza, spokój – to dla mnie idealne warunki. A przy okazji poznałem wielu wspaniałych ludzi. Wędkarstwo jest świetnym zajęciem i mogę z całego serca polecić je każdemu.
– Wspomniałeś Krzysztofa Lijewskiego, ale w Kielcach jest więcej zapalonych wędkarzy. Na przykład Michał Jurecki.
– Tak, wiem. Dowiedziałem się później, że Michał też uwielbia wędkować. Jeszcze nie miałem okazji, aby pojechać z nim na ryby. Ale jeśli będzie taka możliwość, to chętnie skorzystam.
– A jak przyrządzasz złowione ryby? Możesz polecić jakieś przepisy?
– Nie mogę, bo... łowię wyłącznie sportowo. Gdy złowię rybę, to – jeśli jest to wyjątkowy okaz – zrobię sobie ewentualnie zdjęcie, daję jej buziaka i wypuszczam do wody. Czerpię radość tylko z samego wędkowania. Ryb, które złowię, nie zabieram nigdy do domu.
– Uważasz, że jesteś już ekspertem w kwestii wędek, haczyków i przynęty?
– Myślę, że przez ostatnie trzy lata, a wtedy zaczęła się ta "choroba" nazywana wędkarstwem, dużo się nauczyłem. Cały czas pogłębiam swoją wiedzę – dużo czytam, oglądam filmy w Internecie. Na przykład wtedy, gdy jedziemy lub lecimy na jakiś mecz. Chłopaki z drużyny się śmieją, że zwariowałem na tym punkcie. Przyznaję: wędkarstwo zajmuje dużą część mojego wolnego czasu i sprawia mi ogromną radość.
– Ile masz wędek?
– W Kielcach cztery i cztery kolejne w rodzinnym domu.
– Pewnie od kilku lat pod choinką zawsze leży nowy model?
– Niekoniecznie. To ryzykowne, jeśli ktoś się na tym nie zna i lepiej unikać takich prezentów. Trochę już siedzę w tym temacie i wiem, jaki sprzęt jest dobry, a jaki do niczego się nie przyda.
– Gdzie zazwyczaj łowisz?
– Mam kilka swoich ulubionych zbiorników. Na przykład w Kielcach mamy taki fajny zalew, w którym jest dość rybna woda.
– Rybna woda... Posługujesz się już slangiem, jak stary wędkarz.
– Potraktuję to jako komplement.
– Wędkarze lubią ciszę i spokój, a ty jesteś znanym piłkarzem ręcznym. Nie miałeś nigdy sytuacji, że pojechałeś na ryby, a zamiast wędkowania musiałeś opowiadać o ostatnim meczu?
– Miałem raz taką sytuację w Kielcach. Podszedł do mnie pan i zapytał, czy dziś biorą. Porozmawialiśmy chwilę, a że miałem czapkę i okulary przeciwsłoneczne, to na początku mnie nie rozpoznał. Dopiero gdy w trakcie rozmowy je zdjąłem, to mnie rozpoznał i był bardzo zdziwiony, że to ja. O piłce ręcznej też pogadaliśmy.
– Zastanawiam się, czy wędkarstwo ma pozytywny wpływ na twoją grę? W końcu wymaga dużej cierpliwości i ciągłej koncentracji.
– Trudno mi odpowiedzieć, może w jakimś ułamku tak. Bo rzeczywiście, żeby złapać rybę, trzeba posiedzieć nad wodą kilka godzin. A czasami zdarza się, że nic nie złowię i wracam do domu z "suchym kijem". Na pewno wędkarstwo pomaga mi się wyciszyć i zrelaksować.
– Zostawmy już wędkarstwo i przejedźmy do piłki ręcznej. Mam ostatnio kłopot, do jakiej pozycji cię przypisać.
– Wiesz co... Może po prostu rozgrywający? Nominalnie jestem środkowym, ale z powodu wielu kontuzji, które dotknęły drużynę, musiałem się ostatnio odnaleźć zarówno na prawej, jak i lewej połówce. To pozwoliło mi się rozwinąć; sprawiło, że całkiem inaczej zacząłem patrzeć na piłkę ręczną. Gdy grasz na prawej lub lewej stronie, to jesteś skupiony na innym fragmencie boiska niż wtedy, gdy grasz na środku. Tutaj musisz mieć oczy dookoła głowy – obserwować co się dzieje z prawej, lewej strony i jeszcze przed tobą.
– Kto pierwszy wpadł na pomysł, aby zrobić z ciebie środkowego?
– Wydaje mi się, że w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Gdańsku. Trener Dariusz Tomaszewski jako pierwszy postawił mnie na środku. Później Patryk Rombel w kadrze też widział we mnie środkowego. Obaj mieli na mnie taki plan i obaj mieli duży wkład w mój rozwój.
– Nie byłeś jeszcze pełnoletni, gdy mówiono o tobie "duży talent". Chyba trudno się gra z takim ciężarem na plecach?
– Oczywiście słyszałem te głosy i wiedziałem, że oczekiwania w stosunku do mnie są duże. Natomiast zawsze twardo stąpałem po ziemi, rodzice też dbali o to, abym nie odleciał. Z jednej strony słyszałem więc, że jestem talentem, z drugiej wiedziałem, że talent bez ciężkiej pracy nic nie znaczy. Nigdy nie bałem się wyzwań. Wiedziałem, że jeśli chcę coś osiągnąć w sporcie, to nie mogę odpuścić żadnego treningu. Zresztą mam taki charakter, że nigdy nie odpuszczam. Czy to trening techniczny, taktyczny czy siłowy, to zawsze daję z siebie 100 procent. Jestem świadomy, że talent to ledwie kilkanaście procent całej wartości zawodnika. Reszta to praca, praca, praca. Ciężka praca.
– I naprawdę nie przerażały cię oczekiwania środowiska? Że 18-latek wejdzie do reprezentacji i zostanie nagle zbawcą polskiej piłki ręcznej?
– Z perspektywy czasu myślę, że było to mocno na wyrost. Trudno przecież oczekiwać od 18-letniego chłopaka, który dopiero ukończył SMS, że będzie prowadził całą grę pierwszej reprezentacji. Wystarczy obejrzeć mistrzostwa świata, czy choćby ostatnio igrzyska olimpijskie, by zauważyć, że – owszem – 18-latkowie grają już w kadrach, ale nie są tam wiodącymi postaciami. Potrzebują czasu, aby się rozwinąć, nabrać doświadczenia. Potrzebują wokół siebie starszych zawodników, którzy dźwigają miano "liderów". Tego nie da się przeskoczyć. Uważam, że w każdej drużynie musi być równowaga.
– Musiałeś szybko dorosnąć, nie tylko na boisku. Rodzinny dom w Gorzowie opuściłeś wiele lat temu, aby kontynuować naukę w Gdańsku. Nie miałeś żadnych oporów?
– Nie. SMS to był mój pierwszy i najważniejszy wybór. Chociaż wtedy nie wiedziałem, że czekają mnie jeszcze testy, na których pojawi się 90 chłopaków i którzy będą walczyli o 15 miejsc. Miałem oczywiście jakieś plany awaryjne na wypadek, gdybym nie został przyjęty do szkoły w Gdańsku. Ale ostatecznie nie musiałem z nich korzystać, bo spełniło się moje marzenie i zostałem jednym z uczniów SMS-u. Radość przytłumiła tęsknotę związaną z koniecznością wyprowadzki z rodzinnego domu. SMS był prawdziwą szkołą życia. Mam na myśli nie tylko naukę i treningi. Na miejscu musiałem się szybko usamodzielnić. Wcześniej prowadziłem wygodne życie u boku rodziców. Na szczęście na miejscu spotkałem fajną grupę chłopaków i w ich towarzystwie było łatwiej poradzić sobie z życiem daleko od domu.
– Z ręką na sercu – nigdy nie chwyciłeś za telefon i nie zadzwoniłeś do rodziców z prośbą: "zabierzcie mnie stąd"?
– Nie, nigdy. Naprawdę. Piłka ręczna sprawiała mi od dziecka ogromną radość i nigdy nie miałem chwili zawahania, czy podjąłem dobrą decyzję. Zarówno w Gdańsku, jak i w Kielcach. Pochodzę z Gorzowa i byłem w SMS-ie jedynym chłopakiem z tamtego regionu. Gdy mieliśmy wolny weekend, to często zostawałem sam w internacie. Nie zawsze decydowałem się na podróż do rodzinnego domu. To wiązało się bowiem z wieloma godzinami spędzonymi w pociągu.
– To właśnie z Gdańsku poznałeś Szymona Działakiewicza?
– Poznaliśmy się wcześniej, podczas zgrupowań juniorskich reprezentacji. Ale rzeczywiście, w Gdańsku spędzałem dużo czasu z Szymonem i Wojtkiem Dadejem. Mamy bardzo dobry kontakt do dziś. Cenię sobie, że zawsze mogę wybrać ich numer w telefonie i do nich zadzwonić. A co do Szymona, to jest starszy i jego rocznik (2000) opiekował się w Gdańsku moim (2001). To była taka tradycja w szkole...
– Na czym polegała ta opieka?
– Wolę takie szczegóły zostawić dla siebie. To tajemnica i za jej zdradzenie mógłbym dostać po głowie od innych absolwentów.
– W czerwcu 2020 roku zakończyłeś edukację w SMS Gdańsk i mogłeś ruszyć w dowolnym kierunku. Podobno chciały cię wszystkie kluby Superligi?
– Aż tylu ofert nie miałem, maksymalnie 4-5. Wszystko i tak rozstrzygnęło się między Kielcami a Płockiem.
– Dlaczego ostatecznie wybrałeś Kielce?
– Przesądziły moje rozmowy z trenerem Dujszebajewem. Dokładnie mi wytłumaczył, czego ode mnie oczekuje i jakie ma wobec mnie plany. Dodatkowo w podjęciu decyzji pomógł mi Patryk Rombel, który miał już okazję współpracować z Tałantem Dujszebajewem i opowiedział mi o tym, jaki to trener.
– Dlaczego zawodnicy chcą z nim współpracować? Wielu podkreśla, że decyzję o transferze do Kielc podjęło właśnie ze względu na Tałanta Dujszebajewa.
– Trener ma bardzo ludzkie podejście do zawodników. Kiedyś sam był przecież znakomitym zawodnikiem. Doskonale wie, co się z tym wiąże, jak duże są obciążenia w trakcie sezonu. Czasami potrafi trochę zwolnić, odpuścić jeden czy drugi trening. Do tego dużym plusem jest jego warsztat trenerski, szczególnie pod względem taktycznym. Jego pomysły na grę bywają bardzo zaskakujące. Przykładem mecz z GOG w Lidze Mistrzów. Zaczęliśmy jak nigdy, w ustawieniu 5-1, i rywale kompletnie nie wiedzieli, co mają robić. A to był tylko jeden z tych pomysłów, który narodził się w głowie naszego trenera. Jego warsztat jest naprawdę okazały i cieszę się, że mogę z nim na co dzień współpracować.
– I też on wymyślił, że możesz być nie tylko rozgrywającym, ale też świetnym obrońcą...
– Jestem mu za to bardzo wdzięczny. Mimo mojego młodego wieku trener obdarzył mnie dużym zaufaniem. Dostałem szansę, aby zagrać z mocnymi drużynami nie tylko w Superlidze, ale też w Lidze Mistrzów. Każda minuta na boisku ma dla mnie ogromną wartość. Mam świadomość, że tylko rywalizując z najlepszymi, można się rozwijać. Wiem jednak też, że przede mną nadal dużo pracy.
– Wystarczy na ciebie spojrzeć, aby zauważyć, ile tej pracy już włożyłeś, aby grać w Kielcach na tym poziomie. Czy to prawda, że w ciągu czterech lat musiałeś wymienić całą garderobę i z rozmiaru "M" przeszedłeś na "XXL"?
– Aż takiego przeskoku nie było, ale rzeczywiście, odkąd przyjechałem do Kielc, to nabrałem trochę masy mięśniowej. Obecnie ważę około 103 kilogramów. Wszystko po to, aby jak równy z równym rywalizować z najlepszymi na świecie.
– To był twój największy mankament, gdy w 2020 roku trafiłeś do Kielc?
– Początki nie były łatwe. Pod każdym względem. Byłem młodym chłopakiem, który od razu musiał rywalizować z zawodnikami z absolutnego topu. Bardzo dużo czasu poświęcałem na przygotowanie fizyczne. Na początku odbijałem się od chłopaków na treningach czy od rywali w trakcie meczu. Bardzo ciężko pracowałem, aby to zmienić. Później doszło też doświadczenie, które zdobywałem w meczach o stawkę, umiejętność podejmowania decyzji pod dużą presją. To wszystko nie są proste sprawy. Pomógł mi też mój charakter. Nie jestem typem człowieka, który łatwo się poddaje. Jestem w stanie dużo znieść i naprawdę bardzo ciężko pracować, aby osiągnąć cel.
– Co będzie tym celem w kolejnym sezonie?
– Jeśli jesteś zawodnikiem Industrii Kielce, to cele są oczywiste – chcemy zdobyć mistrzostwo, Puchar Polski, Superpuchar oraz zagrać w Final4 w Kolonii. Wiele będzie tak naprawdę zależeć od naszego zdrowia. Gdy trener będzie miał do dyspozycji wszystkich zawodników, to będzie o wiele łatwiej niż wtedy, gdy do grania jest zdolnych 11 czy 12 ludzi, z czego trzech to bramkarze. Wtedy każdy mecz kosztuje dużo energii, obciążenia są ogromne. Mamy teraz w składzie czterech nowych zawodników (Jorge Maqueda, Theo Monar, Bekir Cordalija oraz Łukasz Rogulski), którzy potrzebują trochę czasu, aby załapać naszą taktykę i zachowania na boisku. W trakcie sezonu powinni jeszcze dojść Hassan Kaddah i Szymon Sićko, którzy leczą kontuzje. Z ich pomocą na boisku będzie dużo łatwiej osiągnąć sukcesy.
– Nie jest ci smutno, że to już koniec wakacji i nie będziesz miał możliwości, aby w każdej chwili wyskoczyć z wędką nad wodę?
– Nie! Moje wakacje były w tym roku wyjątkowo długie i mocno się już stęskniłem się za poważnym graniem. Ostatni mecz zagrałem w kwietniu (24 kwietnia z Magdeburgiem – red.), kiedy doznałem kontuzji. Długo pracowałem nad tym, aby wrócić do zdrowia i formy, odpocząłem, miałem czas na przemyślenia i... łowienie ryb. Teraz przyszła pora na to, co lubię w życiu najbardziej – granie w piłkę ręczną.