W niedzielę we Fryburgu gwiazdy lekkoatletyki wzięły udział w zawodach, jakich na świecie jeszcze nie było. Organizatorzy, którzy w rozegranych konkurencjach testowali nowe pomysły ich rozgrywania, sami nazwali przedsięwzięcie jako "laboratorium". – Po wszystkim opinie są różne. Dobrze, że ranga mityngu była niska – wskazuje reporter James Rhodes. Brytyjczyk, który widział to na żywo, dla TVPSPORT.PL analizuje jakość poszczególnych innowacji.
Polski olimpijczyk został okradziony. Ma apel: jeśli będą sprzedawali, nie kupujcie
Szwajcarskie zawody, które przygotowywali m.in. była biegaczka Lea Sprunger czy Laurent Meuwly – trener Femke Bol – stanowiły część cyklu Continental Tour. Zastrzeżenie było jednak kluczowe: wyniki będą liczyły się do tabel tylko wówczas, jeśli w poszczególnych konkurencjach padną przy zachowaniu norm, jakie na stałe obowiązują w lekkoatletyce. Bo równie dobrze mogły takie nie paść. Wszystko, ponieważ wśród testowanych w niedzielę innowacji było np. skakanie w dal ze strefy odbicia, telemetryczny pomiar skoków o tyczce, rzut oszczepem w formule "pobij swój najlepszy wynik", a przede wszystkim sprinty, w których zrezygnowano z odstrzeliwaniu falstartów przy reakcji startowej poniżej wymaganego odczekania 0.1 sekundy.
To tak duża odmiana względem "zwykłej" lekkoatletyki, że nie sposób ocenić innowacji zdalnie. Po to TVPSPORT.PL zwróciło się do brytyjskiego Jamesa Rhodesa, który był tego dnia we Fryburgu.
Sprint bez dolnego limitu czasu na reakcję z bloków? Może, tylko że nie podano reakcji
Rhodes, który pisze dla portalu fastrunning.com i od lat fotografuje Królową Sportu, chwali Szwajcarów za odwagę.
– Nie każdy zdecydowałby się na takie eksperymenty, mając świadomość, jak dużą polaryzację wywołają w środowisku. Tymczasem wydaje się, że kibice i zawodnicy bawili się nieźle, zwłaszcza że nowinki były przed konkurencjami objaśniane na telebimach – opowiada. – Plusem było też, że wszystko toczyło się w formule drużynowej. Sześcioro kapitanów dzień wcześniej losowało członków zespołów nazywanych kolorami. Widziałbym takie rozwiązanie bardziej jako walkę teamów sponsorskich, ale s samo w sobie i tak było to ciekawe. Ekipy zbierały punkty za zajęte miejsca (wygrana – 6 pkt, drugie miejsce – 5 itd.), stąd pierwszy raz widziałem chyba, że sprinterzy z tak dużym zainteresowaniem śledzili konkurs oszczepników i jeszcze się przy tym bawili. Walor integracyjny został więc spełniony.
Wśród kapitanów byli m.in. płotkarka Nadine Visser czy Alison Dos Santos – światowe gwiazdy, medaliści wielkich imprez. W jednej z drużyn znalazła się również Pia Skrzyszowska.
Niestety, poza uzyskanymi czasami trudno powiedzieć, jak – i czy w ogóle – Polka i jej konkurentki skorzystały na formule bez dolnego limitu czasu reakcji startowej. Te wartości, choć wydawały się kluczowe w kontekście eksperymentu, nie zostały opublikowane.
– Z ogłaszaniem czasów też był mały kłopot, więc bazowałem na wynikach on-line. O ile niczego nie przeoczyłem, spiker podawał jedynie zwycięzcę. Niemniej, najistotniejszy element, czyli czasy reakcji, pozostały zagadką. Szkoda o tyle, że bez nich trudno ocenić wartość testu i sens jego wdrożenia – wskazuje.
Czasy biegów sugerują, że możliwość wstrzelenia się w sygnał startera rewolucji nie przyniosła. Visser zmierzono 12.67 s, zaś Skrzyszowskiej 12.98. Nie wiadomo jednak, ile było w tym chęci wstrzelenia się w start, a ile faktu, że zawodnicy mają już szczyt formy za sobą.
Mówiąc dyplomatycznie: skok o tyczce z telemetrią nie zyskał fanów
To, o czym Rhodes może jednoznacznie powiedzieć jako porażce idei, jest telemetryczny pomiar skoków wysokich.
– Mam nadzieję, że nie zobaczymy tego ponownie – ucina.
Tyczkarki w łącznie sześciu próbach na osobę (czyli w sumie 36) cały czas pokonywały poprzeczkę na wysokości 4 metrów. To rolą kamer było ocenianie, która z pań wzbiła się najwyżej. Po pierwsze, w ten sposób kibic na stadionie nie ma żadnej oceny jakości wyczynu, a po drugie, zawodnikom odebrano w ten sposób walor motywacyjny wynikający z atakowania wyższej wysokości. Poprzeczka jest ponadto jakimś kontekstem, który zostając dużo niżej na stojakach, przestaje dawać punkt odniesienia.
– Co równie istotne, rywalizacja nie potoczyła się wiele krócej niż zwykle, bo trwała ok. 1:40. Zawodniczki czekały na to, aż zrobi się miejsce w transmisji, bo chciano pokazać każdą próbę. To o tyle ważna uwaga, że szukanie kompaktowych formatów przecież też jest zamierzeniem World Athletics – wskazuje reporter.
Rzuty znaczone flagami? Duża zaleta dla kibiców na stadionie
Podobną długość rozgrywania, co zazwyczaj, miały też rywalizacje w skoku w dal i rzucie oszczepem. Jednak w tych konkurencjach Rhodes dostrzegł pewne plusy. Mimo że początkowo sędziowie mieli kłopot z pomiarem skoków z faktycznego miejsca odbicia (zamiast zwyczajowej krawędzi belki), to sam pomysł oceny długości próby w taki sposób jest jego zdaniem wart powtórzenia. Z zastrzeżeniem, że zanim ktokolwiek wprowadzi to na wielką scenę, należy to wielokrotnie przetestować na mityngach niższej rangi. Czyli takich jak ten we Fryburgu.
– W oszczepie zaś na minus na pewno fakt, że każdy miał tylko cztery próby, a nie sześć. I podobnie jak w tyczce, tu też zawodnicy długo oczekiwali na swoje rzuty. Wprawdzie mierzyłbym i tak każdy rzut, a nie tylko te najdalsze, to jednak pomysł oznaczania miejsc lądowania sprzętu z pomocą flag uważam za wart zapamiętania. To pomaga kibicowi orientować się w tym, jak przebiegają zawody – analizuje Brytyjczyk.
Jedyną wątpliwością w tym temacie pozostaje ryzyko, że sprzęt innego zawodnika trafi we flagę. Jeśli po takim zderzeniu zmieni trajektorię, trudno byłoby poprawnie zmierzyć odległość.
To tylko sprawdzanie możliwości. Żadnych wiążących decyzji
Organizatorzy ze Szwajcarii i zwolennicy ich pomysłu od początku podkreślali, że mityngu we Fryburgu nie należy traktować jako docelową formę rozgrywania lekkoatletyki.
– To jeden wielki test – przekonywała Sprunger w klipach promocyjnych, choć cytowani w komunikatach oficjele wyrażali nadzieję, że część nowinek sprawdzi się na tyle, że po wszystkim zwrócą się na nie oczy World Athletics.
Rhodes uważa, że wszelkie próby należy bardziej miarkować.
– Klimat na trybunach i w mieście był bardzo miły, jednak było tego za dużo naraz. I stąd chyba nie czułem kompaktowości programu. Te zawody kojarzą mi się z długim oczekiwaniem, zwłaszcza przy biegach. Męskie 200 i 400 m czy żeńskie 800 m rozpoczęło się po tym, gdy zawodnicy oczekiwali na wystrzał dobre 10-15 minut. Tu na pewno jest duże pole do poprawy – ocenia.
Nie wiadomo jeszcze, czy za rok impreza wróci pod podobną postacią. Ani czy jeśli tak, to te same konkurencje będą sprawdzane na inny sposób, czy w ich miejsce zostaną wprowadzone inne.