Igrzyska olimpijskie w Paryżu nie przyniosły reprezentacji Polski takich sukcesów, jakich mogli oczekiwać kibice. Pod względem liczby i koloru medali było najgorzej od 1956 roku, a co więcej, problemy nie skończyły się na sportowych arenach. Zarówno w trakcie, jak i po igrzyskach wychodzą na jaw afery w polskich związkach sportowych, które rzucają zupełnie inne światło na przygotowania niektórych polskich olimpijczyków.
Rzecz jasna momentów pozytywnych, które będziemy wspominać latami, na igrzyskach w Paryżu nie brakowało – żeby chociażby wspomnieć fenomenalny dla nas finał kobiecego "speedu" we wspinaczce, pierwszy od 1976 roku medal siatkarzy czy pierwszy po ponad 30 latach medal w boksie. Cieszyć może także różnorodność medalowa wśród dyscyplin – krążki do polskiego dorobku dorzuciło aż dziewięć z nich, o cztery więcej niż w Tokio. Problemem był słabszy występ naszych "rdzennych" dyscyplin – lekkoatletyka, kajakarstwo klasyczne i wioślarstwo zdobyły w Paryżu łącznie zaledwie dwa brązy, podczas gdy trzy lata temu odpowiadały za 12 z 14 polskich miejsc na podium.
Niestety problemy pojawiły się także gdzie indziej. W pewnym momencie igrzysk można było odnieść wrażenie, że co chwilę pojawiają się afery w kolejnych dyscyplinach i polskich związkach sportowych. Sprawy na jaw wyciągali sami olimpijczycy, którym trudno się dziwić – igrzyska to najlepszy moment, by zwrócić uwagę opinii publicznej na poważne problemy w zarządzaniu. Niestety w Paryżu tych sytuacji było aż nadto – warto więc przypomnieć, gdzie dokładnie pojawiają się w polskim sporcie problemy.
Sytuacja naszych kolarzy, w szczególności torowych, jest o tyle smutna, że potencjał na sukcesy w tej dyscyplinie mamy wyraźny, co w znakomitym stylu pokazała Daria Pikulik, zdobywając srebrny medal w omnium ostatniego dnia igrzysk olimpijskich w Paryżu. Był to krążek o podwójnym znaczeniu, biorąc pod uwagę, że sama Daria dosłownie dwa dni wcześniej, po występie z siostrą Wiktorią w madisonie, wspomniała o sytuacji, z jaką musiała się zmagać.
– Zrobiłyśmy wszystko, co mogłyśmy. Ja nie mam sobie nic do zarzucenia w przygotowaniach, mimo tego, jak wygląda nasza sytuacja. W lutym musiałam sama zapłacić za zgrupowanie. Do kwietnia nie mieliśmy nawet rowerów i informacji dotyczących finansowania. Kombinezony dostaliśmy dzień przed startem – powiedziała późniejsza medalistka, która reporterowi TVP Sport Patrykowi Pancewiczowi przyznała też, że jej nowy, dostarczony dzień wcześniej strój, był... za ciasny i nie mogła oddychać w trakcie jazdy.
Wtórował jej Mateusz Rudyk, który chwilę przed startem igrzysk został zawieszony za stosowanie insuliny, mimo że jest chory na cukrzycę. Wszystko przez brak stosownego pozwolenia i o ile sam Rudyk wziął winę na siebie, o tyle formalności, czyli przedłużenia pozwolenia, nie dopilnował kto inny. Wszystko zostało wyjaśnione, ale niesmak pozostał. – Nie jestem osobą, która chce narzekać, ale nawet po moim piątym miejscu w sprincie nie było u nas jakiejś radości. Cały czas informacje negatywne. Czy to kibice są niezadowoleni, czy związek kolarski. Cały czas jest coś. Nie cieszymy się w ogóle z żadnych sukcesów, mimo tego, że było nam bardzo trudno. Każdy wie, w jakiej sytuacji jest polskie kolarstwo. Jeżeli my na igrzyska olimpijskie, czyli najważniejszy start w życiu, dostajemy kombinezon dzień przed startem, to proszę odpowiedzieć sobie na pytanie, w jakiej sytuacji jest polskie kolarstwo – potwierdzał słowa koleżanki z kadry.
Wyraźny potencjał Polaków (Rudyk to także były medalista MŚ czy igrzysk europejskich – przyp. red.) to nie jedyny powód do przejęcia się sytuacją wokół Polskiego Związku Kolarskiego. Najbardziej przykry jest fakt, że problemy związku trwają w zasadzie od kilkunastu lat i nie tylko nie widać ich końca, ale także od dłuższego czasu nikt nie jest w stanie przedstawić planu jakiejkolwiek naprawy.
Zaczęło się od teoretycznie rzeczy bardzo pozytywnej – budowy toru kolarskiego w Pruszkowie. Obiekt okazał się jednak znacznie droższy niż przewidywano, a chwilę po oddaniu go do użytku trzeba było nanieść poważne poprawki, które zadłużyły PZKol. Po drodze pojawiały się jeszcze inne błędy, jednak największy problem zaczął się, kiedy ze związku zaczęli odchodzić sponsorzy, w tym największy – Dariusz Miłek, właściciel firmy CCC, który w 2017 roku zrezygnował z finansowania PZKol przez konflikt z ówczesnym prezesem Dariuszem Banaszkiem. Rok później pojawiła się też kolejna poważna afera – tym razem obyczajowa, w której Andrzej P., dyrektor sportowy i były trener kadry kolarstwa górskiego, został oskarżony o molestowanie seksualne.
Z kolei w 2019 roku ówczesny minister sportu Witold Bańka wyraźnie stwierdził, że z ludźmi zarządzającymi polskim kolarstwem nie da się funkcjonować. – Tym ludziom nie powinno się powierzać składek na komitet rodzicielski w szkole, a co dopiero zarządzania taką instytucją. Nie rozumieją finansów publicznych, nie rozumieją zasad, nie rozumieją niczego … W tym czarnym tunelu nie ma nawet maleńkiego światełka. Jest tylko czarna, pusta dziura – mówił w rozmowie z Kamilem Wolnickim z Przeglądu Sportowego.
Od tamtego momentu mieliśmy już igrzyska w Tokio i Paryżu, a w polskim kolarstwie nie zmienia się nic. A w zasadzie zmienia, ponieważ funkcję prezesa pełniło już kilka osób, ale bez efektu.
Stan na wrzesień 2024 wygląda następująco: związek jest zadłużony na niemal 20 milionów złotych, o czym wspominał aktualny prezes Rafał Makowski w rozmowie z Rzeczpospolitą już w kwietniu tego roku. O pomoc, czyli np. przekazanie pieniędzy z ministerstwa, nie jest łatwo, bowiem całą sprawą zajmuje się już komornik. Aktualny minister Sławomir Nitras, mimo odmiennej opcji politycznej, poniekąd zgadza się z ministrem Bańką z 2019 roku i mówi o "związku w rozkładzie". Tor w Pruszkowie jest w coraz gorszym stanie, m.in. ze względu na oszczędności przy utrzymywaniu go, a sportowcy muszą nie tylko wykładać własne pieniądze na przygotowania, ale także martwić się o to, czy w ogóle na zawody pojadą. Ostatnim przypadkiem jest Gabriela Kaczmarczyk, która dzięki zbiórce i pomocy rodziców pojechała na mistrzostwa świata juniorów, gdzie zdobyła srebro w wyścigu eliminacyjnym. Co więcej, pojechała sama, bo jak poinformowała w rozmowie z TVP Sport, pieniędzy na wyjazd trenera nie starczyło...
Jakby tego było mało, największy od lat sukces polskiego kolarstwa torowego, czyli srebro olimpijskie Darii Pikulik, kończy się tym, że sama zainteresowana... zawiesiła karierę na torze, by na ten moment skupić się na zmaganiach szosowych. Powód? Problemy ze związkiem i po prostu finanse, które w zawodowej grupie szosowej ma znacznie pewniejsze.
Pieniędzy brakuje też w kolarstwie szosowym, gdzie przez moment było zagrożenie, że Polska nie wyśle kadry na tegoroczne mistrzostwa świata i Europy. Sprawa ostatecznie została rozwiązana (pomógł Totalizator Sportowy), ale sam fakt, że np. Katarzyna Niewiadoma, zwyciężczyni kobiecego Tour de France, mogłaby nie pojechać na mistrzostwa świata ze względu na brak środków...
Trwają też przepychanki pomiędzy ministerstwem, PZKol i... Wielkopolskim Związkiem Kolarskim, który przejął część obowiązków ogólnokrajowego. Konkretnie chodzi o spychanie winy z PZKol na inne podmioty. Zdanie w tej sprawie pośrednio zajął trener Pikulik i naszej kadry torowców, Grzegorz Ratajczyk. – Daria ma wokół znakomitych ludzi. Sylwester Szmyd, trener personalny. Ja jako trener kadrowy. Ministerstwo, PKOl i Wielkopolski Związek Kolarski, który nie zapomina, który pomaga. No i na końcu Polski Związek Kolarski, który niewiele robi, aby w kolarstwie było lepiej – podsumował trener.
I tylko talentów szkoda, ponieważ tych, patrząc chociażby na Gabrielę Kaczmarczyk, w Polsce nie brakuje. Wybory nowego prezesa PZKol już 12 października. Jednak czy zmiana prezesa lub innych zarządzających może w ogóle cokolwiek zmienić w tak beznadziejnej sytuacji?
W zapasach sytuacja jest o tyle pozytywna, że nie chodzi o wieloletnie zaniedbania, a o – miejmy nadzieję – pojedynczą sytuację, której w przyszłości będzie można zaradzić. Nie da się jednak ukryć, że sprawa jest poważna, a w dodatku chodzi o Arkadiusza Kułynycza, który na igrzyskach olimpijskich w Paryżu dotarł do walki o brązowy medal. Wszystko zaczęło się właśnie po porażce z ukraińskim mistrzem Żanem Bełeniukiem. – Dyskryminowano moją osobę, nie pozwolono mi zabrać sparingpartnera na najważniejszą imprezę w moim życiu. Działacze, którzy rządzą związkiem, niestety nie lubią takich zawodników, jak ja, którzy poświęcają wszystko i mają coś do powiedzenia. Jest mi przykro, bo zamiast przyjechać tutaj mój sparingpartner, to działacze przyjechali sobie z osobami towarzyszącymi. Tyle – powiedział bezpośrednio po starcie, cytowany przez portal Interia Sport.
Sytuacja jest o tyle istotna, że wysyłanie osób "niepotrzebnych" zamiast tych pomagających olimpijczykom stało się jednym z głównym tematów po powrocie z Paryża. Między innymi ze względu na sprawę Kułynycza minister sportu prosił związki o wykaz osób, które pojechały na igrzyska olimpijskie zajmując konkretne i ograniczone miejsca w samolotach. Ze zdaniem zawodnika nie zgodził się Polski Związek Zapaśniczy z prezesem Andrzejem Supronem na czele.
"Pan Arkadiusz Kułynycz zaproponował jako sparingpartnera byłego zawodnika, który ostatni raz brał udział w zawodach zapaśniczych w 2017 roku. Ze względów sportowych i organizacyjnych nie mogliśmy zaakceptować tej propozycji. Wskazany przez Pana Arkadiusza Kułynycza sparingpartner nie jest obecnie członkiem kadry narodowej, nie uczestniczy w szkoleniach organizowanych przez Związek, a trenerzy nie mieli możliwości oceny jego aktualnej formy sportowej. W związku z tym, po konsultacjach z trenerami i zawodnikiem, wybrano doświadczonego trenera, Pana Włodzimierza Zawadzkiego, jako sparingpartnera" – napisano w oświadczeniu, w którym dodano, że osoby, którym Kułynycz zarzuca zajęcie miejsc dla członków sztabu, były tam prywatnie lub – w przypadku prezesa Suprona – z ramienia PKOl.
– Jako jedyny zapaśnik zostałem pozbawiony doboru sparingpartnera. Każdy oprócz mnie mógł to zrobić. Mnie zabrano tę możliwość. Niestety, pan Ryszard Wolny oraz pan Andrzej Supron żywią do mnie urazę. (...) Jestem pewny, że zrobili to na złość. Nie byli nigdy moimi kibicami. Wielokrotnie rywalizowałem z synem pana Wolnego, gdy był trenerem reprezentacji i to ja wychodziłem z tej rywalizacji zwycięsko.(...) To całe oświadczenie jest wybielaniem się ze słów, które już wcześniej padły z ust najważniejszych osób w związku. Pan prezes solidnie nakłamał. Zaczął mnie obrażać. Mówił, że żaden zawodnik w reprezentacji mnie nie lubi. Tonący brzytwy się chwyta. Zaczął wygadywać dziwne rzeczy. Dodał też, że mogłem rozgrzewać się z innymi kolegami ze stylu wolnego. To bzdura. Wtedy spotkałyby się dwa inne światy. To nie do pogodzenia – to z kolei słowa Kułynycza "na chłodno", w rozmowie z TVP Sport już po igrzyskach w Paryżu.
Po igrzyskach jest już zresztą prawie dwa miesiące, a przeciąganie liny trwa. Na konferencji prasowej podsumowującej start zapaśników w Paryżu, Supron wyraził nadzieję, że Kułynycz przeprosi związek za swoje słowa, a sprawa zostanie skierowana do Komisji Dyscyplinarnej. Piąty zawodnik igrzysk odpowiedział z kolei oświadczeniem.
Obie strony mają swoje racje – z jednej strony argumenty związku w kwestiach sparingpartnera spoza "systemu" wydają się być sensowne, z drugiej – sugestia, że sparingpartnerem walczącego o medale olimpijczyka mógłby być 56-letni trener, lżejszy o jakieś 20 kilogramów, a za wielokrotnego mistrza Polski równie dobrze mogłaby jechać mama zawodnika... Cóż, wydaje się, że całą sprawę można by było rozegrać lepiej. Kibice mogą mieć jedynie nadzieję, że to jednostkowy przypadek.
Szczególnie że po igrzyskach olimpijskich w Tokio w podobnej sytuacji związek zapaśniczy był... chwalony. Wtedy zauważono, że jeden z członków zarządu oddał swoje miejsce w samolocie Gerardowi Kurniczakowi, który został sparingpartnerem Tadeusza Michalika, późniejszego medalisty olimpijskiego. Co się zmieniło w ciągu trzech lat? Władze PZZ wciąż są te same...
– 22. miejsce nie jest tym, w które celowałam i na które pracowałam ciężko całe 3 lata. Dałam z siebie wszystko, ale na tych zawodach nie wystarczyło to na więcej, rywalki były mocniejsze. Jest mi smutno i przykro. Ale jest mi przykro nie tylko ze względu na wynik. Ostatnie 3 lata przygotowań to było apogeum w kwestii relacji na linii ja – Polski Związek Pięcioboju Nowoczesnego, niestety w negatywnym kierunku. Kto zna mnie dłużej wie, że od dawna jestem w grupie osób otwarcie mówiących o wszelkich nieprawidłowościach. Staramy się walczyć o poprawę wielu kwestii, praktykowanych w Związku. Z reguły przegrywamy tę walkę, ale uważam, że milczenie jest cichą zgodą, a ja nigdy nie zgodzę się z tym, jak jesteśmy traktowani jako zawodnicy – rozpoczęła oświadczenie podsumowujące swój start na igrzyskach Anna Maliszewska, pięcioboistka nowoczesna i olimpijka z Rio de Janeiro, Tokio i Paryża.
Potem nastąpiła cała lista zarzutów do związku, które należy rozłożyć na kilka części:
Maliszewska odpowiedzi się nie doczekała. Prezes Janusz Pyciak-Peciak ani ktokolwiek ze związku nie odpowiedział na jej zarzuty. Próby kontaktu przez TVP Sport także spełzły na niczym, co jest o tyle dziwne, że w wywiadzie z Filipem Kołodziejskim z TVP Sport prezes został przez Maliszewską podany jako ten, który pomagać chciał, ale był przegłosowany za każdym razem.
Jest to też całkowicie inne podejście niż chociażby w Polskim Związku Zapaśniczym, który poszedł na małą wojnę z Arkadiuszem Kułynyczem czy też Polskim Związku Kolarskim, który rozkłada ręce i sugeruje, że jest jak jest i "co możemy zrobić".
Najsmutniejszy jest fakt, że to nastawienie może zadziałać. Pięciobój nowoczesny jest być może najbardziej olimpijską z olimpijskich dyscyplin – w końcu został stworzony przez Pierre'a de Coubertina, wskrzesiciela igrzysk, właśnie z myślą o najważniejszej sportowej imprezie. Jest to także dyscyplina niszowa. Teraz jest o tym głośno, bo Maliszewska chwilę temu na igrzyskach startowała, ale zaraz o tak niszowych dyscyplinach jak pięciobój nie będzie się mówiło. A to oznacza możliwość zamiecenia takich spraw pod dywan. Nie odpowiemy, sprawa ucichnie i mamy kolejne cztery lata spokoju – taki wydaje się być plan związku. I biorąc pod uwagę historię różnych tego typu afer w mniej popularnych dyscyplinach, może tak się właśnie skończyć.
Szermierka przed, w trakcie i po igrzyskach miała jeden, ale za to bardzo poważny problem – system kwalifikacyjny na najważniejszą sportową imprezę. Już w kwietniu pojawiła się pierwsza duża kontrowersja – po ogłoszeniu składu drużyny szpadzistek. Polki są aktualnymi mistrzyniami świata i były uznawane za dużą nadzieję na medal w Paryżu (o tym za moment), dlatego też wzbudziło to duże zainteresowanie wśród kibiców i ekspertów olimpijskich.
Zasady były teoretycznie proste – na igrzyska pojadą dwie najlepsze zawodniczki z rankingu krajowego, które jednocześnie mają zapewniony start indywidualny oraz dwie, które wybierze trener kadry (w tym wypadku Bartłomiej Język). Jedna z nich wystartuje indywidualnie i w drużynie, druga będzie rezerwową w zawodach drużynowych. Pierwsze kryterium wypełniły etatowa reprezentantka Polski Renata Knapik-Miazga oraz 20-letnia Alicja Klasik, która stała się rewelacją sezonu 2024. Jej obecność była jednocześnie pozytywnie zaskakująca (duży talent, który zaczyna przedzierać się wśród seniorek), jak i stała się trenerskim kłopotem – wiadomym było, że skład mistrzyń świata (Knapik-Miazga, Martyna Swatowska-Wenglarczyk, Ewa Trzebińska, Magdalena Pawłowska) nie będzie taki sam na igrzyskach, Klasik, przynajmniej na razie, w drużynie startowała z różnym skutkiem. Trzecia w krajowym rankingu była inna z zawodniczek, który na MŚ nie startowała – Aleksandra Jarecka. Mimo to do startu indywidualnego wytypowano Swatowską-Wenglarczyk, a Jarecka miała mieć "dogrywkę" o miejsce numer cztery z Trzebińską, która – mimo ogromnych zasług dla polskiej szpady – rankingowo wypadała w tym roku bardzo blado. Dopiero po protestach klubu Jareckiej i jej trenera, a także medalisty olimpijskiego z Pekinu (2008) Radosława Zawrotniaka, skład został ustalony z Jarecką jako numerem cztery, choć prawdopodobnie do dziś nie wszyscy są zadowoleni, że nie dostała szansy na start indywidualny.
Na szczęście dla polskich szpadzistek wszystko ułożyło się niemalże filmowo – Jarecka zastąpiła Klasik w rywalizacji drużynowej, a potem stała się bohaterką jednego z najpiękniejszych momentów igrzysk, kiedy w decydującej walce zadała kluczowe trafienia w walce o brązowy medal.
Mniej szczęśliwe zakończenie miała sprawa w temacie składu florecistów, którzy medalu z Paryża nie przywieźli. – Tak kończy się kolesiostwo i układy w Polskim Związku Szermierczym. Gdybyśmy mieli uczciwe klasyfikacje, to takich momentów na igrzyskach, nie tylko w szermierce, mielibyśmy zdecydowanie mniej. Wielka prośba o zainteresowanie się tym, co dzieje się na igrzyskach – powiedział na antenie Eurosportu Jakub Zborowski (m.in. były szermierz), nawiązując do nie najlepszej postawy polskich florecistów.
Nawiązywał tym samym do wyboru składu – z rankingu awansowali Jan Jurkiewicz i Adrian Wojtkowiak. Pozostałe dwa miejsca wypełnili Michał Siess i Andrzej Rządkowski, co było o tyle kontrowersyjne, że w najlepszej formie wśród florecistów wydawał się być Leszek Rajski, który chwilę wcześniej wygrał mistrzostwo Polski. Zborowski zaatakował w szczególności Siessa, wytykając mu między innymi porażkę 3:15 w olimpijskim starcie indywidualnym. Miało to związek m.in. z obecnością ojca Siessa w zarządzie związku.
Siess odpowiedział w rozmowie z WP Sportowe Fakty. – Gdy [Zborowski] zarzucił mi hipokryzję, napisałem, że proszę o wyjaśnienia i ewentualnie kontakt prywatny. Na początku zachowywał kulturę, ale nie trwało to długo. Pisał na przykład: "chłopie, od lat machasz swoją wędką i nic z tego nie wychodzi", "sport tym razem wygra, przekaż to tacie i jego kolegom", "odpiszesz, czy tata ci zabroni?". Wysyłał mi rankingi. "Kto jest lepszy, pan czy Leszek? Rozumiesz, czy ci to matematyką rozpisać?”. Albo: "Miej wartości, zadzwoń i oddaj miejsce. I jedź na ryby. Tyle w temacie" – poinformował Siess, mówiąc jednocześnie, że bez skutku zgłaszał sprawę do Polskiego Komitetu Olimpijskiego.
Podobnie jak w zapasach, dochodzimy do sytuacji, w której swoje racje mogą mieć obie strony, ale sposób ich przekazania to zupełnie inna kwestia. Z jednej system kwalifikacji zdaje się być wadliwy – twierdzenie, że w danym momencie Leszek Rajski był w najlepszej formie podziela większa liczba osób ze środowiska i nie tylko, a już chyba nikt nie stwierdziłby, że nie znajdował się on przed igrzyskami w najlepszej czwórce polskich florecistów. Mimo to w czteroosobowym składzie się nie znalazł, co wykazuje pewne wady systemu. Z drugiej jest to wyraźny i personalny atak na Siessa, co... nie wydaje się do końca racjonalne. Siess faktycznie miał słabsze rezultaty krajowe (przez co nie był w czołówce wewnętrznego rankingu), jednak w momencie ogłoszenia kadry był najwyżej sklasyfikowanym Polakiem w rankingu światowym, a w obrębie poprzedzającego roku miał najlepsze wyniki na arenie międzynarodowej, w tym dotarcie do 1/8 finału Pucharu Świata czy złoto igrzysk europejskich w Krakowie. Trudno więc stwierdzić, że miejsce w kadrze dostał wyłącznie przez kolesiostwo.
Prostym rozwiązaniem, przynajmniej na te problemy związku, wydaje się rozsądny i przejrzysty system kwalifikacji na najważniejsze imprezy. Choć to oczywiście nie wszystko, bo przy okazji tematu kwalifikacji przez wiele wypowiedzi przebijają się inne, poważniejsze zaniedbania. To byłby jednak dobry początek.
W kwestiach kontrowersji wokół lekkoatletyki bardzo głośno wypowiadał się przede wszystkim mistrz olimpijski z Tokio w chodzie na 50 kilometrów, Dawid Tomala, który do Paryża nie pojechał. Był rezerwowym do chodziarskiej sztafety mieszanej, jednak został w Warszawie, ponieważ razem z Agnieszką Ellward nie mieli zapewnionego wyjazdu i nie zostali włączeni do kadry olimpijskiej. W rozmowie z portalem WP Sportowe Fakty Tomala przyznał, że za dołączeniem do kadry był PKOl, jednak ostatecznie to decyzja Polskiego Związku Lekkiej Atletyki sprawiła, że mimo możliwości startu złoty medalista z Japonii został w domu (Ellward ostatecznie do Paryża poleciała).
To jednak nie koniec problemów, jakie wygłaszał Tomala. Już w trakcie igrzysk był m.in. gościem programu "Polacy na igrzyskach" na kanale TVP Sport na YouTube, w którym w mocnych słowach wypowiadał się na temat związku. – Trzeba zmienić cały system, należy zmienić ludzi, którzy tam są, bo te igrzyska pokazują, że coś nie działa. Mieliśmy niby mocnych faworytów, a wyniki pokazują coś zupełnie innego. Ogólnie jest porażka, totalna porażka, więc trenerzy są do wyrzucenia, nie sprawdziły się ich metody. Trzeba zrobić czystkę. Mam apel do ministra sportu, żeby się tym zajął, bo jest dramatycznie. (...) Układy, kolesiostwo, wydawanie i przepalanie pieniędzy, które są publiczne. To są tak ogromne kwoty, a my ciągle słyszymy, że nie ma pieniędzy. A później dostajemy informację, że na obóz jedzie 60 osób, którym się on teoretycznie nie należy, ale na koniec roku trzeba wydać te pieniądze. No ludzie, szanujmy się, to jest ogromna firma i powinna dobrze prosperować, a jest zupełnie inaczej – podsumował.
Chodziarz przyznał później w rozmowie z Filipem Kołodziejskim z TVP Sport, że na gorąco, w trakcie igrzysk, nieco poniosły go emocje jednak zdania nie zmienił. – W związku nie ma systemu, który by się sprawdził. Nie posiadamy wzoru, na którym każdy mógłby pracować. Indywidualiści mogliby go oczywiście modyfikować. Brakuje bazy, takiej jak w USA czy Australii. Dodatkowo, nie ma świeżej krwi w gronie trenerów. Używają metod sprzed kilkudziesięciu lat. To, że dana technika sprawdzała się 40 lat temu nie oznacza, że teraz będzie podobnie. Niestety, tak nie jest. Niektórym brakuje kompetencji. Nie widzę rozwoju i nauki. Trzeba iść z duchem technologii. Mamy wiele możliwości na co dzień, a prawie w ogóle z nich nie korzystamy. To smutne. (...) Dobrym przykładem w temacie technologii są buty dla biegaczy. Niby mamy wkładki z włókna węglowego, ale niewiele osób wie, jak z tego dobrze korzystać. Prędzej ktoś zrobi sobie krzywdę niż poprawi osiągnięcia. To nie działa tak, że zakładasz nowe buty i nagle zapieprzasz minutę szybciej. Należy zmienić technikę, podejście do ćwiczeń. Jeśli się tego nie zrobi, to prosta droga do urazów i bólu. Dlatego warto się uczyć i szkolić – stwierdził.
PZLA nie odpowiedziało na zarzuty chodziarza, zarówno jeśli chodzi o wersję oficjalną, jak i tę mniej, kiedy TVP Sport próbowało się kontaktować z przedstawicielami związku. Jedynie medalistka olimpijska z Paryża Natalia Kaczmarek w rozmowie z Przeglądem Sportowym Onet zasugerowała, że nie rozumie zarzutów Tomali, szczególnie że sam w tym roku nie osiągnął dobrego wyniku sportowego. – Rozumiem jej podejście. Ona nie musi się przejmować wszystkim wokół. Ma zapewnione pieniądze. Cały czas pojawiają się nowi sponsorzy. Niczego jej nie brakuje. Ma luz psychiczny, którego większość osób nie ma.
Słowa Tomali odbiły się szerszym echem ze względu na słabszy wynik polskiej lekkoatletyki w Paryżu. Po dziewięciu medalach w Tokio pozostał tylko jeden we Francji – Kaczmarek w biegu na 400 metrów. Wybory w związku w listopadzie – ewentualne zmiany i decyzje mogą się ewentualnie pojawić w kolejnych miesiącach i latach.
Dwa finały strzeleckie – Tomasza Bartnika i Natalii Kochańskiej – to najlepszy wynik polskiego strzelectwa od igrzysk olimpijskich w Londynie (2012). Mimo to i tutaj nie zabrakło kontrowersji przy wyborze składu. Konkretnie w karabinie kobiet w trzech postawach, w którym wystąpiły Kochańska i Aleksandra Pietruk, mimo tego że najwyżej sklasyfikowaną Polką w rankingu światowym i wicemistrzynią Europy w tej konkurencji jest Julia Piotrowska. Mimo to postawiono na Pietruk, która wywalczyła dla Polski kwalifikację w tej konkurencji. Taka była też argumentacja związku – stawiamy na osobę, która zdobyła kwalifikację i specjalizuje się w tej konkurencji. Problemem w tej argumentacji był fakt, że w karabinie w trzech postawach... Piotrowska nie mogła wywalczyć kwalifikacji, bo miała ją już z innej konkurencji. Wynikowo natomiast była lepsza, mimo że nie jest to jej ulubiona specjalność.
Dodatkowo całej sprawie pikanterii dodał fakt, że Pietruk jest prywatnie żoną trenera Pawła Pietruka, co automatycznie kieruje sprawę w stronę kontrowersji. Takie zarzuty byłyby jednak aż nazbyt poważne – Pietruk jest integralną częścią kadry narodowej, która faktycznie wywalczyła samodzielnie kwalifikację do Paryża, więc na igrzyska nie pojechała bez powodu. Nie da się jednak pozbyć wrażeniu, że Piotrowska mogłaby być dla polskiej kadry większą szansą na dobry rezultat.
Wszystkie te problemy i sytuacje mają jeden pozytyw, choć jest to uśmiech przez łzy – mimo trudności, czasem ogromnych, polscy sportowcy nadal są w stanie odnosić sukcesy i zdobywać medale olimpijskie. Mimo to afery w polskich związkach sportowych, szczególnie tych olimpijskich, wybuchają regularnie – "o dziwo" raz na 3-4 lata, by potem po kolejnym cyklu olimpijskim dowiedzieć się, że sprawy się za bardzo nie poprawiły. Jeśli liczba i kolor medali, jakie zdobywamy na igrzyskach, ma rosnąć, dobrym początkiem byłoby rozwikłanie problemów uniemożliwiających naszym olimpijczykom skupienie się wyłącznie na starcie. Obyśmy jako kibice doczekali takiego momentu.
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (1009 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.