52 lata temu Polacy zostali mistrzami olimpijskim w piłce nożnej. Niezwykły był ten monachijski turniej…
Zygmunt Anczok ostentacyjnie podnosi nóż i zaczyna go ostrzyć. Nieopodal grupa mężczyzn siedzących przy restauracyjnym stoliku powolutku wstaje. Kierują się ku wyjściu. Wśród nich jest rumuński sędzia Victor Padureanu. Dla polskich kibiców od kilku godzin jest wrogiem publicznym numer jeden.
***
Jest 16 kwietnia 1972 roku. Kadra prowadzona przez Kazimierza Górskiego gra w Starej Zagorze z Bułgarią. Stawką są eliminacyjne punkty i igrzyska olimpijskie w Monachium. Nasi grają przyzwoicie. W 38. minucie prowadzą po golu Włodzimierza Lubańskiego. Nic nie zapowiada tego, co ma się wydarzyć niedługo.
W 67. minucie, w okolicach szesnastki Marian Ostafiński wchodzi w pojedynek z Christo Bonewem. Bułgar pada na trawę jak rażony piorunem. Padureanu wskazuje na wapno, rozpoczynając show, które zapamiętamy na kolejne lata.
Do arbitra podbiega Lubański. Pokazuje opaskę. Chce zaprotestować, bo uważa, że rywal symulował. A jeśli już upadł, to na pewno przed polem karnym. Rumun wyciąga żółty kartonik, choć kapitan miał prawo głosu.
Bonew zamienia jedenastkę na gola. Zły Włodek rzuca jeszcze kilka wulgarnych słów. Znów miesza języki. Padureanu słyszy to i rozumie. Wyciąga czerwoną kartkę…
Mija kilka minut i Jan Banaś strzela gola! Asystent głównego nie sygnalizuje ofsajdu. Początkowo nawet Rumun wskazuje na środek boiska, tyle że z taką decyzją nie po drodze Bułgarom. Otaczają więc rozjemcę. Dyskutują. Ten ulega presji i… sygnalizuje pozycję spaloną! Bramka anulowana! Podłamani nasi tracą jeszcze dwa gole, w tym trzeciego z wyraźnego spalonego.
To dlatego po meczu Anczok teatralnie bierze nóż w restauracji. Wie, że przez takie decyzje Padureanu on i koledzy mogą nie pojechać do Monachium...
***
Rumun staje się na lata symbolem stronniczości. Ale chłopcy Górskiego jeszcze mają szanse. Muszą wygrać - najlepiej wysoko – w rewanżu w Warszawie i liczyć, że amatorska reprezentacja Hiszpanii nie pozwoli Bułgarii na komplet punktów.
– Wszyscy byli wściekli i żądni zemsty za pierwsze spotkanie. Na trybunach pojawił się transparent: "Sędzia wygrał mecz w Zagorze, a wam nikt tu nie pomoże!". Czuliśmy się oszukani, bo w Starej Zagorze nie byliśmy słabsi od przeciwnika. Nie rozumieliśmy, jak można było nas tak "przerobić – wspomni po latach Jan Banaś.
Rewanż na Stadionie Dziesięciolecia ogląda kilkadziesiąt tysięcy. Po stolicy kursują darmowe autobusy, które dowożą kibiców na mecz. W przepełnionych autosanach trwają debaty. Poczucie krzywdy jest duże, ale gdzieś tli się iskierka nadziei. Emocje sięgają zenitu tuż przed pierwszym kopnięciem piłki. I kibice dają ich upust. Joachim Marx w książce "Asiu", Pawła Czado wróci do tamtego momentu:
– Nagle stanęliśmy, a Bułgarzy tego nie zauważyli. Wyszli na murawę sami i kilkadziesiąt tysięcy ludzi przywitało ich falą gwizdów. Ludzie wyli na nich wręcz niemiłosiernie (…). Dopiero na środku boiska Bułgarzy orientują się, co się dzieje. Odwracają się i widzą polskich piłkarzy jeszcze w tunelu. "Teraz idźcie" – mówi zadowolony Kazimierz Górski do zawodników. Ci wychodzą uśmiechnięci".
Biało-Czerwoni wygrywają 3:0, a później amatorzy z Hiszpanii sensacyjnie remisują 3:3 z Bułgarią. Polska jedzie więc na igrzyska!
***
Futbol w latach 70. był istotnym elementem peerelowskiej propagandy. Polskie kluby liczyły się w europejskich pucharach. Górnik Zabrze oraz Legia Warszawa toczyły zacięte i wyrównane boje z drużynami włoskimi i angielskimi. Reguły gry są jednak takie, że bez politycznego pozwolenia nawet najzdolniejsi gracze nie mogą wyjeżdżać na Zachód. Sportowcy zamknięci są w komunistycznej bańce. Mają tylko dostarczać najwyższych lotów rozrywkę dla ludu pracującego.
Nad Wisłą, podobnie jak w innych państwach socjalistycznych, piłkarze zatrudniani są na fikcyjnych etatach, choćby w kopalniach czy w armii. Ale zamiast okopów i węgla, kopią piłkę. Oficjalnie nie otrzymują wynagrodzenia za grę. Są amatorami, bo tylko ci mogą brać udział w igrzyskach olimpijskich.
Rozwiązania takie sprawiają, że od 1952 roku w olimpijskim finale turnieju piłkarskiego zawsze są reprezentacje z bloku wschodniego. W Monachium nie będzie inaczej. Sytuacja taka powtarza się aż do 1984 i bojkotu igrzysk w Los Angeles.
***
O olimpijskie złoto w stolicy Bawarii walczy szesnaście reprezentacji, podzielonych na cztery grupy. Polacy trafiają do tej z NRD, Kolumbią i Ghaną. Atmosfera wokół drużyny Górskiego jest dobra. Znawcy wskazują, że najważniejszym meczem będzie ten z sąsiadami zza Odry. O awans do kolejnej rundy kibice nie powinni się martwić, bo pozostała dwójka to przeciwnicy teoretycznie łatwiejsi. Eksperckie proroctwa potwierdzają się w pełni.
Olimpijska premiera "Orłów Górskiego" ma miejsce 28 sierpnia 1972 roku w Iglostadzie. Rozpoczyna się od sporego zamieszania, bo kolumbijscy piłkarze dojeżdżają na miejsce mocno spóźnieni. Kierownik tej drużyny grzmi, że winnym tej sytuacji jest kierowca autobusu, który miał punktualnie dowieźć ich na dworzec kolejowy, ale nie znał Monachium. Zgubił drogę, więc działacz zapowiada protest. Nie wiadomo nawet czy go składa. A zziajani i rozkojarzeni Kolumbijczycy nie stawiają oporu. Polacy wygrywają 5:1.
W drugim spotkaniu naprzeciw naszych wybiega reprezentacja Ghany. Afrykańskie drużyny nie liczą się jeszcze w światowym futbolu. Ale o dziwo Polacy mają z przeciwnikiem problem. Nieskutecznością rażą napastnicy. Dopiero w końcowych fragmentach pierwszej połowy Włodzimierz Lubański kopie lewą nogą i piłka ląduje w bramce. W drugiej odsłonie obraz gry zmienia się. Nasi reprezentanci dokładają jeszcze trzy gole. Zwycięstwo gwarantuje awans. Pozostaje tylko pytanie, z którego miejsca?
Odpowiedź ma dać starcie z NRD. Górski przygotowuje zespół bardzo solidnie. Wpada na pomysł, by Niemców zaskoczyć. W podstawowej jedenastce umieszcza pięciu obrońców, w tym Zbigniewa Guta, którego nazwiska w notatkach nie może doszukać się niemiecki sztab. Zawodnik Odry Opole biega potem po całym boisku, rozbijając przeciwników. Niemcy są zaskoczeni. Inną niespodzianką jest postawa Jerzego Gorgonia, który dwukrotnie trafia do bramki rywala. Nasi zasłużenie wygrywają 2:1. Grają lepiej, strzelają częściej. Do kolejnej rundy awansują z pierwszej pozycji w tabeli.
***
Do kolejnego etapu zmagań wchodzi osiem reprezentacji. Reguły są takie, że zwycięzcy dwóch grup tworzą parę finałową, zaś zespoły z drugich miejsc mają zagrać o olimpijski brąz. Pierwsze starcie z Duńczykami ma być przetarciem przed najważniejszym bojem, tym z ZSRR. Rzeczywistość szybko weryfikuje przypuszczenia. To Duńczycy otwierają wynik spotkania. Huberta Kostkę pokonuje Heino Hansen. Wyrównuje Lubański, ale 3 września Polacy grają dziwnie ospale. Krakowskie "Tempo", szukając przyczyn takiego stanu rzeczy, napisze w pomeczowej relacji:
"Duńczycy, grający systemem 4-2-4, prowadzili przez pełne 90 minut otwartą grę, atakując wielokrotnie naszą bramkę. W zespole polskim, który wypadł słabiej niż oczekiwano, dały się odczuć skutki ciężkiego, piątkowego meczu z NRD".
Remis oznacza, że w następnych grach – z ZSRR i Maroko – Polacy muszą mieć komplet punktów. Inaczej mogą zostać wybudzeni ze złotego snu. Ale marzenia mogły prysnąć jeszcze przed finałem. 5 września 1972 roku kadrę budzi wiadomość o zamachu terrorystycznym. Sytuacja zmienia się z minuty na minutę. Nie wiadomo, czy planowana gra z "braćmi ze Wschodu" dojdzie do skutku. W wiosce olimpijskiej giną izraelscy sportowcy, a MKOl rozważa zakończenie igrzysk. To jeden z najgorszych dni w historii olimpizmu.
Mimo takiej tragedii przygotowania do meczu toczą się zwyczajnym rytmem. Na stadionie w Augsburgu chłopcy Górskiego przeprowadzają rozgrzewkę. W szatni wkładają stroje meczowe i wychodzą na trawę. Ale w pewnym momencie ktoś z organizatorów zabrania im gry twierdząc, że wszystkie zawody zostają odwołane. Obie jedenastki ponownie siadają w szatni i… dopiero wtedy otrzymują informację, że rozpoczętą rywalizację można kontynuować. Czeski film, nikt nic nie wie. Ale jest gwizdek. Grają!
ZSRR jest lepsze. Gra pressingiem. Polacy się gubią. Efekt? Oleg Błochin, przyszła gwiazda kijowskiego Dynama, strzela na 1:0. W tym momencie do awansu brakuje nam już dwóch bramek. A czas płynie nieubłagalnie. Na polskiej ławce rezerwowych dochodzi do spięcia trenera z Andrzejem Jarosikiem, który odmawia wejścia na boisko. Zamiast niego pojawia się więc Zygfryd Szołtysik. W 80. minucie Kazimierz Deyna trafia z karnego. Siedem minut później wprowadzony Szołtysik strzela gola dającego awans do finału olimpijskiego. Ależ zrządzenie losu! Wyśmienita końcówka jokera!
Mecz o złoto będzie najważniejszym w karierze wielu graczy. Tylko Jarosik go nie zobaczy. Dyscyplinarnie zostaje odesłany do domu.
Po wygranej z ZSRR w "Trybunie Robotniczej" analizy dokonuje dawny bohater tłumów, Gerard Cieślik. Stwierdza: – Nasi piłkarze grają w Monachium może nieefektownie, ale skutecznie. Podobał mi się mecz z NRD i wczorajszy ze Związkiem Radzieckim. Szkoda punktu straconego w meczu z Danią. Myślę jednak, że nasi piłkarze nie sprawią zawodu sympatykom piłki nożnej i nie stracą punktów z najsłabszym przeciwnikiem w grupie – Marokiem. A wtedy, realne stałoby się pierwsze miejsce w grupie i walka o złoty medal. Wołałbym, by naszym przeciwnikiem w finale była reprezentacja NRF. Jest to młody zespół, z którym można wygrać. Gorzej by było gdyby mistrzem II grupy zostali Węgrzy. Jest to dobry zespól, rutynowany, z nim poszłoby nam trudniej. Ale i w tym wypadku nie jesteśmy bez szans.
Z Marokiem nasi wygrywają gładko, bo 5:0. Spełnia się czarny scenariusz Cieślika – w finale będą Węgrzy.
O związkach futbolu polsko-węgierskiego można pisać książki. Madziarzy byli pierwszymi w historii przeciwnikami naszej reprezentacji. To z nimi też graliśmy ostatni mecz przed wybuchem II wojny światowej. Przez lata byli naszymi nauczycielami. 10 września 1972 nadszedł dzień, w którym uczeń mógł w końcu przerosnąć mistrza…
***
Spotkanie o złoto rozgrywane jest w Monachium. Na stadionie olimpijskim tysiące widzów śledzi tę grę. Dla Kazimierza Deyny ma ona gorzko-słodki smak. W 42. minucie "Kaka" w juniorski sposób traci piłkę na własnej połowie boiska. Hubert Kostka próbuje jeszcze zatrzymać atak węgierski. Bezskutecznie. Béla Váradi kopie precyzyjnie i mocno. Polska przegrywa 0:1. W przerwie meczu piłkarz warszawskiej Legii milczy. Zdaje sobie sprawę, jak przykre konsekwencje może mieć tamten błąd. Kilka lat później pan Kazimierz wróci do tamtej przerwy. Być może jednej z ważniejszych w trenerskiej karierze. Jerzemu Chromikowi ze "Sportowca" w cyklu rozmów "Kalendarze Kazimierza Górskiego" tak powie:
"Na stadionie ulewa. W szatni nie pokazuję palcem winnych. Tak jak w przypadku meczu ze Związkiem Radzieckim zwracam uwagę zawodnikom, że jeszcze nie wszystko stracone. Kazimierz Deyna chyba czuł, że wszyscy myśleli w przerwie o nim".
"Kaka" umiejętności ma nieprzeciętne. Do tego dochodzi podrażniona ambicja. Ta wybuchowa mieszanka sprawia, że geniusz bierze odpowiedzialność za mecz. Dwie minuty po wznowieniu strzela cudownego gola. Dwadzieścia minut później dokłada drugiego. Polska prowadzi w boju o złoto! I nie da sobie wydrzeć tego zwycięstwa.
Gdy niesie się dźwięk gwizdka kończącego finał podekscytowany Jan Ciszewski krzyczy do mikrofonu: – Koniec, proszę państwa! Koniec meczu! Proszę państwa, no mój Boże, no co ja mam państwu powiedzieć, no? Dwadzieścia lat czekałem na taki moment. Ponad 50 lat czekało polskie piłkarstwo! Sport najbardziej lubiany przez wszystkich nas w kraju. Polska reprezentacja piłkarska kończy wspaniałą serię.
***
Wygrana w Monachium jest początkiem najpiękniejszego czasu w historii naszej narodowej piłki. Czasu, do którego z nostalgią wracać będą kolejne pokolenia kibiców. Dla Kazimierza Górskiego jest początkiem pasma sukcesów. Pasma, które kończy się cztery lata później. W Montrealu Polacy też dojdą do olimpijskiego finału. Przegrają go, a trener za tę "porażkę" zapłaci posadą.
Daj Boże raz jeszcze przeżyć taką "przegraną”…
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (1012 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.