Niepełne obsady i zniknięcie producenta nart z rynku. Ciekawe występy outsiderów, austriacki przegląd wojsk i nowa miotła w Norwegii. A nad tym wszystkim zwycięzca Paweł Wąsek – plaster na polskie problemy i niepewność przed Pucharem Świata. Co wiemy po Letnim Grand Prix 2024 w skokach narciarskich? Zebraliśmy kluczowe wnioski.
Małysz, Kubacki, Kot, a teraz czwarty. Paweł Wąsek przypieczętował wygraną w LGP
Letnie Grand Prix 2024 w skokach tym razem zagościło na pięciu skoczniach: w Courchevel, Wiśle, Rasnovie, Hiznenbach i Klingenthal. Łącznie odbyło się dziewięć konkursów indywidualnych, choć patrząc po tym, jak zróżnicowane były ich obsady, całość niełatwo nazwać spójną serią rywalizacji. Były to raczej punkty w kalendarzu, które kadry wykorzystały do testów tego, co aktualnie chcą testować: kombinezonów, nart lub po prostu formy.
Jakiś obraz całości w skokach przed PŚ 2024/25 jednak się namalował.
Dla przypomnienia, ranking końcowy wyglądał następująco:
1. Paweł Wąsek – 329 pkt
2. Stefan Kraft (Austria) – 305 pkt
3. Marius Lindvik (Norwegia) – 300
4. Alex Insam (Włochy) – 299
5. Jan Hoerl (Austria) – 249
6. Andreas Wellinger (Niemcy) – 212
…
8. Dawid Kubacki – 175
12. Jakub Wolny – 165
27. Aleksander Zniszczoł – 104
29. Kacper Juroszek – 89
47. Maciej Kot – 38
63. Kamil Stoch – 15
Polska ma lidera, ale też więcej pytań niż odpowiedzi
Paweł Wąsek, który wystąpił we wszystkich konkursach, odebrał w Klingenthal statuetkę dla najlepszego zawodnika sezonu 2024 na igelicie. Brzmi dumnie, choć dobrze, że nawet sam 25-latek tonuje nastroje i przypomina, że ta rywalizacja jest wyłącznie dodatkiem i głównie interesuje go zima. Sztab powtarza, że taki splendor – a po drodze dwie wygrane w Rasnowie, w kadłubowej obsadzie – dodadzą mu pewności i animuszu. Bardzo w to wierzymy, bo ogólny krajobraz polskich skoków po Letnim Grand Prix jest raczej zastanawiający. W Klingenthal, uznawanym za papierek lakmusowy przed PŚ, mieliśmy w finale tylko dwóch naszych, w dodatku w roli tła. Gdzieś zgubiła się marcowa forma Aleksandra Zniszczoła, a Dawid Kubacki jest nierówny i na razie wciąż przypomina tego zawodnika, który poprzedniej zimy raczej męczył się na skoczniach. Trwa proces szlifowania, więc wierzymy, że półtora miesiąca pozostające do startu PŚ to wystarczający czas na dopieszczenie techniki. Kamil Stoch ponoć był latem mocny, ale gdy przyszło do testu w zawodach, to skończyło się olbrzymim niedosytem. Piotr Żyła był operowany, więc pozostaje zagadką. Cieszą postępy juniorów, w tym przede wszystkim Szymona Byrskiego w FIS Cup. Delikatnie uśmiechaliśmy się na widok kilku solidnych prób Jakuba Wolnego, rzadziej dzięki Maciejowi Kotowi i Andrzejowi Stękale, choć obaj mieli swoje małe momenty. Źle jest z Kacprem Juroszkiem, Tomaszem Pilchem czy Janem Habdasem. Oczywiście to dopiero początek października, niemniej wielkich powodów do pompowania balonika przed zimą coś u nas brakuje. 18-19.10 w Zakopanem mistrzostwa kraju, przegląd wojsk. Chętnie przyjrzymy się belkom i prędkościom najazdowym. Zmartwienie wynika z faktu, że po podłej ostatniej zimie wyczekiwanie, że teraz Polska wróci na dobry tor, jest bardzo silne.
Szersze podsumowanie polskiego lata w skokach pojawi się na TVPSPORT.PL jako oddzielny artykuł.
Norwegowie odżyli
A powroty z kryzysów na szczyt są możliwe. Nadal nie mają na kaskach głównego sponsora, a wiosną musieli zrzucać się na bieżącą działalność grupy treningowej. Fani odpływają w ich kraju do innych dyscyplin, a po 13 latach współpracy poprzedniej zimy oddolnie doprowadzili do wyrzucenia z pracy legendarnego trenera Alexandra Stoeckla. Trzęsień ziemi Norwegia ma w skokach aż nadto, ale sportowo znów wydają się bronić. Marius Lindvik wystąpił trzy razy w LGP i trzykrotnie był najlepszy. Na podium powrócił też po kryzysowej zimie Halvor Egner Granerud, rośnie młodszy Kristoffer Sundal, a poziom maksymalny Johanna Forfanga to klasa światowa. Wspierani przez dopływ talentów i prowadzeni przez nowy sztab są na dobrej drodze, żeby w PŚ odgrywać główne role. Po drugiej stronie osi mamy Finów. Ich wewnętrzne problemy doskonale widać w wynikach, jakie osiągali teraz na igelicie.
Nadmiar austriacki
Kto widział austriacką politykę startową na to LGP, ten w cyrku się nie śmieje. Andreas Widhoelzl przez lato wystawił do zawodów elity aż 22 różnych skoczków – niekiedy takich, którzy chwilę wcześniej lub nieco później lądowali nawet w trzeciej lidze. Jakoś sobie radzili, bo aż 18 z nich zdobyło punkty. Nie o ilość, a o jakość jednak chodzi. Fabryka talentów nadal pracuje nieźle, a przed zimą śmiało można uznać, że Stefan Kraft, Daniel Tschofenig i Jan Hoerl będą bić się o podia w PŚ. Szczególnie zaimponował Tschofenig w Hinzenbach, w sobotę wygrywając wszystkie rozegrane serie. Widhoelzl w kłopocie urodzaju ma trzon liderów. W dodatku takich, spośród których wszystkich stać na wielkie sukcesy zimą. Można zazdrościć.
Czołówka się czai, choć symptomy formy są
Bardzo oszczędną politykę startową mieli latem Niemcy. Na razie wygląda, że Stefan Horngacher pilnuje interesu, zresztą nieźle w Klingenthal skakał nawet nieobecny długo w kadrze Markus Eisenbichler. Tylko nieźle skacze Karl Geiger, którego chwilowo przyćmił Pius Paschke. Powoli rośnie talent Philippa Raimunda. Jednak jedynym naprawdę mocnym obecnie z tej grupy wydaje się Andreas Wellinger. Ten opis i tak jednak wygląda nieźle przy zupełnie przeciętnych – za wyjątkiem Timiego Zajca – Słoweńcach. Poprzednie lato, też słabe, pokazało jednak, aby przedwcześnie ich nie przekreślać, bo z tego wciąż mogą wyjść im sukcesy w PŚ. U Japończyków od Hinzenbach znów w składzie jest z kolei Ryoyu Kobayashi. I w jego przypadku lokaty 17., 14. i 6. należy uznać za obietnicę dalekich lotów w zimie. Co ciekawe, na numer dwa wychodzi tam coraz śmielej Ren Nikaido – następny as, któremu zdarzało się luźniejsze podejście do reżimu sportowego. Może to jakaś metoda?
Zniknęły narty z chmurką
Poza obowiązkiem czipowania kombinezonów i korektami dot. ich kroju, najważniejszą sprzętową zmianą lata było wycofanie się z rynku nart firmy S.K.I. To te w barwach chmurek i błękitnego nieba – sygnowane marką portalu fluege.de. Wobec wycofania się inwestora z przedsiębiorstwa, przedsiębiorstwo nie znalazło następcy i zawiesiło działalność w skokach. Sprzęt zmienili zatem m.in. Marius Lindvik, Stephan Leyhe czy Timi Zajc. Na rynku zostały więc raptem trzy firmy, z których usług można korzystać plus jedna nowa: Peltonen. Producent odpowiedzialny głównie za biegówki wszedł na rynek, choć bazuje na słoweńskiej technologii Slatnara (wcześniej Elan).
Limity sprzętowe nie zabiły dyscypliny
Sandro Pertile, który chce zmniejszać lukę między potęgami a małymi krajami, postanowił ujednolicić liczbę kombinezonów, jakich w sezonie mogą używać zawodnicy. Pomysł latem był w fazie testów i oznaczał m.in. czipowanie strojów – tak, żeby dało się kontrolować ich przepływ. O sensie idei pisaliśmy wcześniej, wkrótce też na TVPSPORT.PL przeanalizujemy zagrożenia wynikające ze zmian. Niemniej, duże kadry jakoś sobie radzą; nie doszło do wywrócenia list z wynikami. To redukcja kwot startowych pozostaje najpoważniejszym problemem dla skokowych mocarstw.
Cykl jest niemal martwy
Tymczasem o występy w TOP30 jest latem coraz łatwiej. Rywalizacja w 2024 zawierała dziewięć konkursów indywidualnych. W nich, w ponad połowie, nie uzbierała się suma 50 występujących, czyli dopuszczalne maksimum, którego przekroczenie wymaga organizowania kwalifikacji. Widok deszczowej Wisły – przeniesionej po osunięciu zeskoku z sierpnia na wrzesień – z prawie pustymi trybunami był symboliczny: pokazał, że ten cykl w obecnej formie umiera. Triumf Wąska cieszy, ale on wynikł z regularności, a nie świetnej formy. Wśród ponad stu skoczków, którzy przewinęli się przez tę edycję, Polak był jednym z raptem 10, którzy pojawili się na wszystkich skoczniach. Gwiazdy, choć też nie w komplecie, zwyczajowo przyjechały dopiero na finał. Cykl jako całość już dawno nie daje podpowiedzi, kogo typować w Pucharze Świata. To czas ładowania baterii i treningów, gdzie każdy zespół, gdy spotyka się na konkursie, jest w innym momencie przygotowań. Bez porządnych premii za zajmowane miejsca (obecnie 12 tys. franków w puli na każdy dzień) to nie ma prawa się zmienić. Tym mocniej dziwi, że w LGP – tak jak zimą – za wejście do drugiej serii nadal otrzymuje się dożywotnie prawo występów w elicie. I na igelicie, i na śniegu. Weryfikacja przyjdzie zimą.
Absencje dają szanse outsiderom
LGP ma jednak pewien plus w kontekście światowym. Gdy przed rokiem ranking wygrał Władimir Zografski, politycy z Bułgarii zaczęli obiecywać, że odbudują tam ośrodek w Borowcu. Gdy teraz dobrze szło Włochom, być może ktoś sypnie im z federacji więcej środków na pracę zimą. A może regularne punktowanie przyniesie optymizm w Kazachstanie lub Francji? Przypomnijmy, że ostatnia kadra z wymienionych w 2030 roku ma być gospodarzem igrzysk. A minionej edycji PŚ mieli nawet liderkę żeńskiego cyklu, co doprowadziło do rozmów o powrocie tego kraju do kalendarza zawodów elity na śniegu. Takie małe bodźce są wartościowe. Powody do uśmiechu mają też teraz m.in. Amerykanie, Estończycy czy Ukraińcy po regularnym punktowaniu przez Jewgiena Marusiaka. Redukcja kwot startowych w ich przypadku wychodzi na plus.
***
Późna jesień w skokach przyniesie kilka zgrupowań i kluczowych testów sprzętu przed zimą. Ten okres, co pokazała już historia, można znakomicie wykorzystać – jak np. Niemcy przed rokiem, którzy zabarykadowali się w Klingenthal, a następnie błyszczeli na śniegu od początku PŚ. Po drugiej stronie osi jako antyprzykład można postawić Polaków, czyli ekipę, która tak intensywnie pracowała i podróżowała jesienią, że w zimę weszła od razu zmęczona. Więcej przewidywań przed zimą będzie można ustalić po krajowych mistrzostwach, które odbędą się w kilku krajach. Skoki jednak bywają przewrotne. A cztery miesiące sezonu głównego to na tyle długo, że swój moment po drodze powinno mieć więcej niż kilku skoczków. Na podium w imprezie głównej mieści się jednak tylko trzech. Medale tym razem będą rozdawali w MŚ, które na przełomie lutego i marca odbędą się w Trondheim.