Przebyłem długą drogę, by 11 października 2014 roku znaleźć się na Stadionie Narodowym. I to nie w roli kibica, ale na murawie. Przeżyłem wiele turbulencji, znajdowałem się na ostrych wirażach, ale też wiele osób na mnie postawiło i mi zaufało. Spuentowaliśmy to we dwóch. Robert namalował „i”, a ja postawiłem kropkę w akcji na 2:0. Ale Niemców nie pokonali wtedy Lewandowski z Milą, tylko cała drużyna. Nigdy nie zapomnę tego, co wyczyniali Wojtek, "Piszczu", "Grosik", "Glikson" i cała reszta – wyjątkowa rozmowa ze strzelcem drugiego gola w meczu eliminacji EURO 2016 z Niemcami.
– Robert Błoński, TVP Sport: Masz dobrą pamięć?
– Sebastian Mila (były reprezentant Polski, dziś asystent selekcjonera kadry Michała Probierza): Nie, ale sprawdźmy to.
– Eliminacje ME 2016 Polska rozpoczynała we wrześniu 2014 roku meczem z…
– …Gibraltarem.
– Świetnie. Gdzie?
– W portugalskim Faro.
– Brawo. Zagrałeś?
– Nie. Pełne 90 minut spędziłem na ławce rezerwowych.
– Pamiętasz, co później powiedziałeś w mixed zonie?
– Że nie ma sensu ze mną rozmawiać, bo jestem w kadrze tylko na jeden mecz.
– I dodałeś jeszcze jedno zdanie.
– Nie przypomnę sobie.
– "Mam swoje lata, więc trener oszczędzał mnie na październikowy mecz z mistrzami świata, Niemcami".
– Hahaha, przypomniałem sobie. Rzeczywiście, zażartowałem w ten sposób. Byłem szczęśliwy, że po ponad dwóch latach wróciłem do reprezentacji. Okoliczności powołania do kadry jesienią 2014 roku były spektakularne. Zawsze, kiedy wspominam tamten okres, muszę wyjaśnić, dlaczego i w jaki w ogóle znalazłem się w zespole narodowym. Początkowo nie było mnie na liście zawodników powołanych na mecz w Faro. W ostatniej chwili, po kolejce ligowej, zastąpiłem kontuzjowanego Michała Kucharczyka z Legii. Gdyby nie jego uraz, moja historia potoczyłaby się inaczej. Zagrałem wtedy w Śląsku niezły mecz z Górnikiem. Wygraliśmy 2:0, zaliczyłem dwie asysty. Dzień później, w niedzielę odebrałem telefon od selekcjonera i, po wymianie grzeczności, usłyszałem: "Słuchaj Sebastian, masz może czas w poniedziałek?". Zrobiło mi się gorąco. Już wiedziałem, co się święci. I tak to się zaczęło.
– Uporządkujmy fakty. W tamtym momencie, jesienią 2014 roku, byłeś już po 32. urodzinach, które obchodziłeś w maju. W reprezentacji Polski, między lutym 2003 a czerwcem 2006, zagrałeś 28 meczów. Byłeś na MŚ 2006, ale nie wszedłeś na boisko ani na moment. Potem, na pięć lat, wypadłeś z zespołu narodowego. Franciszek Smuda zabrał cię na zgrupowanie kadry złożonej z ligowców w grudniu 2011 roku i wystąpiłeś przeciwko Bośni i Hercegowinie. 30. występ zaliczyłeś w lutym 2012 na otwarcie Stadionu Narodowego przeciwko Portugalii. Ale w zespole na EURO się nie znalazłeś. Po Franciszku Smudzie kadrę objął Waldemar Fornalik i u niego grali inni. Jesienią 2013 roku nastał czas Adama Nawałki. A ty miałeś wtedy ogromne problemy w Śląsku.
– Wszystko się zgadza. Mówiąc szczerze, kiedy Franciszek Smuda nie wziął mnie na EURO 2012 po sezonie, w którym ze Śląskiem zdobyliśmy mistrzostwo, a ja byłem jego kapitanem i jednym z liderów, sądziłem, że reprezentacja to dla mnie już zamknięty rozdział. Trzy dychy na karku, najlepsi piłkarze grają za granicą, byłem realistą. Jesienią 2013 roku znalazłem się pod kreską. Leczyłem kontuzję pięty, spuchła tak, że nie mogłem włożyć stopy do buta, nie trenowałem. Trener Śląska Tadeusz Pawłowski odebrał mi opaskę kapitana i kazał schudnąć, ponieważ ważyłem ponad 80 kilogramów. Wszystko zostało upublicznione, więc moja sytuacja stała się trudna i nieprzyjemna. Telefon nie dzwonił, jakby wszyscy zapomnieli mój numer, a dziennikarze odezwali się wtedy, gdy wybuchła afera związana z nadwagą i odebraniem opaski. W takich momentach człowiek czeka na cud, na "złoty telefon" i odbiera połączenia nawet z nieznanych numerów.
– Ty odebrałeś.
– Tak. I, kiedy usłyszałem kto dzwoni, pomyślałem, że ktoś mnie wkręca, bo to przecież niemożliwe, by telefonował selekcjoner Adam Nawałka. Nie znaliśmy się, nigdy nie pracowaliśmy razem. Był jedną z ostatnich osób, które spodziewałem się usłyszeć. Na szczęście szybko rozpoznałem go po głosie, ponieważ prowadzi dialog w charakterystyczny sposób. Selekcjoner powiedział mniej więcej tak: "Jeżeli będziesz zdrowy i w odpowiedniej formie, to wiek i przynależność klubowa nie będą miały dla mnie znaczenia przy powołaniach. Pracuj".
Byłem w ciężkim szoku. Do tego stopnia, że wstydziłem się o tym powiedzieć kolegom w szatni. Wiedziałem, że nikt mi nie uwierzy, że będzie szydera i docinki. Bo to było tak nierealne i abstrakcyjne. Z jednej strony kontuzja, nadwaga, słaba forma, odebrana opaska, nieciekawa sytuacja sportowa Śląska, z drugiej "selekcjoner dzwoni do Mili". Jak by to wyglądało? Mieliśmy świetną grupę w szatni, zazwyczaj zwierzałem się kumplom ze wszystkiego, dzieliłem się sprawami prywatnymi, jednak kwestię telefonu od trenera kadry przemilczałem, zabrakło mi odwagi. Byłaby beka, kumple powiedzieliby, że mi odbiło i poradzili, abym odstawił lekarstwa albo zmienił medyka.
Powiedziałem tylko żonie. Ula stwierdziła krótko: "Fajnie. To teraz musisz się wziąć za siebie, wrócić do formy i wtedy będziesz grał w reprezentacji". Dla niej wszystko było tak proste. A dla mnie? Nawet, kiedy skończyłem rozmowę, jeszcze przez jakiś czas myślałem, czy to nie jest czasem "wkrętka". W każdym razie wziąłem się za siebie, schudłem i wróciłem do formy. Nikt nie mógł mnie wtedy lepiej zmobilizować.
– Byłem u ciebie we Wrocławiu w sierpniu 2014 roku. Ważyłeś 73,9 kg. Powiedziałeś wtedy, w wywiadzie dla "Przeglądu Sportowego": "Żona spędzała całe dni w kuchni, bo jadłem sześć posiłków dziennie – wszystkie według wytycznych pani dietetyk. Przetrwaliśmy, schudłem dziesięć kilo i odzyskałem radość z gry w piłkę".
– Wszystko się zgadza. Wtedy zapuściłem się nie tylko z tego powodu, że leczyłem kontuzję, rehabilitowałem się i brakowało mi ruchu. Mówiąc wprost: zaniedbałem się jako piłkarz, nie prowadziłem się higienicznie jako człowiek. Telefon od selekcjonera Nawałki był jak dotknięcie czarodziejskiej różdżki. To był najbardziej nieoczywisty z bodźców, ale najsilniejszy z możliwych – nie było dla mnie nic ważniejszego niż perspektywa gry w reprezentacji Polski. Bez tego byłoby mi się trudniej ogarnąć.
– Naprawdę uwierzyłeś, że wystarczy schudnąć i możesz wrócić do kadry?
– Jako człowiek i piłkarz wierzyłem i wierzę w wiele rzeczy, które na pierwszy rzut oka wydają się nierealne. Krótko mówiąc, zawsze miałem marzenia. I to nie jedno, a setki. Bardzo chciałem je spełniać. Jako dziecko chciałem np. być wspaniałym synem, by mama była ze mnie dumna, a potem, żebym mógł kupić jej każdą wymarzoną sukienkę. Dziś marzę, by córka była wspaniale wykształcona, założyła kiedyś cudowną rodzinę, była zdrowa, spełniona i szczęśliwa. Marzyłem też by być świetnym piłkarzem, chciałem wygrać Ligę Mistrzów i zdobyć mistrzostwo świata. Jako asystent selekcjonera chciałbym, aby drużyna wygrała każdy mecz, potem awansowała do MŚ 2026 i tam zaszła jak najdalej. Nikt nikomu nie zabrania marzyć.
Telefon od selekcjonera Nawałki był iskrą, która na nowo rozpaliła ogień. Miałem wtedy, co i komu udowadniać. I wcale nie chodzi o powrót do kadry, ale o to, czy jeszcze zagram w podstawowym składzie Śląska i czy osiągnę poziom z sezonu mistrzowskiego. Wielu w to wątpiło. Żeby było jasne: wtedy nie miałem w głowie ani jednej myśli związanej z kadrą. Zdawałem sobie sprawę, że mój czas raczej minął. Nie czułem się słabszy od żadnego ze środkowych pomocników kadry, ale tak samo oni czuli się lepsi ode mnie. Sezon 2014/15 rozpocząłem w podstawowym składzie Śląska, a przed powołaniami na mecz z Gibraltarem w siedmiu meczach strzeliłem dwa gole i zaliczyłem trzy asysty.
– I wtedy zadzwonił selekcjoner i spytał, czy masz plany na poniedziałek, ponieważ urazu doznał Michał Kucharczyk.
– Dokładnie. Wtedy porozmawialiśmy dłużej. Byłem zaskoczony, że trener niemal wszystko o mnie wie. Przeprowadził analizę moich ostatnich występów, mówił, co jest dobre, a co do poprawy. Każdego kadrowicza miał rozpracowanego. Po powrocie ze zgrupowania i z meczu przyznałem się kolegom ze Śląska, że selekcjoner dzwonił do mnie dziesięć miesięcy wcześniej. Nie uwierzyli, ale to ich sprawa. Dziś opowiadam o tym z radością, ale i nostalgią. Nigdy nie wolno tracić nadziei, ani się poddawać.
– Co usłyszałeś od selekcjonera po meczu z Gibraltarem?
– Naprawdę myślałem, że to będzie jednorazowy epizod, więc starałem się chłonąć każdą minutę na zgrupowaniu. Spotkałem zupełnie nową generację piłkarzy. Miałem 32 lata, 30 występów w kadrze, a czułem się jak debiutant. Chciałem więc wykorzystać każdy trening, by się pokazać, ponieważ podważano sens mojego powołania. Takie głosy nigdy mnie nie deprymowały, były tylko paliwem, które mnie napędzało. Chciałem sprawić niespodziankę wszystkim dookoła, ale także sobie – sprawdzić się na tle młodszych piłkarzy występujących w Europie. Najważniejsze w tym wszystkim było to, że znowu biegałem po boisku w koszulce z orzełkiem, co zawsze jest i było spełnieniem mojego największego marzenia. Na koniec zgrupowania usłyszałem od trenera, żebym dalej pracował i starał się utrzymać formę z początku rozgrywek. Spiąłem się wtedy bardzo. Przed październikowymi meczami z Niemcami i Szkocją, w czterech meczach strzeliłem dwa gole i miałem dwie asysty. Poczułem krew.
– Spodziewałeś się powołania?
– Irytowały mnie pytania o to, więc odpowiadałem, że na Gibraltar może i byłem przydatny, ale gdzie tam na Niemcy i Szkocję. Zwariowaliście? I jeszcze odpalałem: "A jak ty byś kogoś dowołał w miejsce kontuzjowanego zawodnika, a potem nie wpuścił go na boisko nawet na sekundę, żeby sprawdzić w spotkaniu z Gibraltarem, to potem wziąłbyś go do kadry na mecz z mistrzami świata". Odpowiedź zawsze była negatywna. Miesiąc bardzo mi się dłużył. Kiedy pytano mnie, czy czekam na powołania, zaprzeczałem. Oczywiście kłamałem. Nie mogłem się doczekać.
Trener zadzwonił kilka dni wcześniej i zapytał o zdrowie oraz formę. W takich sytuacjach zawsze odpowiadałem z uśmiechem: "Wspaniale, lepiej od konkurenta na moją pozycję". O tym, że jestem powołany dowiedziałem się, kiedy została ogłoszona lista. Byłem zaskoczony i szczęśliwy – miałem w perspektywie mecze na Narodowym, a jednym z rywali mieli być Niemcy. Czułem wyłącznie radość jadąc na spotkanie ze Szczęsnym, Borucem, Wawrzyniakiem, Krychowiakiem Glikiem, Grosickim, Piszczkiem, Lewandowskim, Jędrzejczykiem i innymi.
– Do tańca i do różańca. Ale bardziej do tańca.
– Na pewno była to bardziej świadoma grupa niż ta z lat 2003-06, kiedy grałem w kadrze regularnie. Uwielbiałem spędzać z nimi czas, Lewy był już gwiazdą światowego formatu, do tego Wojtek, Grzesiek, Łukasz i reszta. Na zgrupowaniach rozmawialiśmy na zupełnie inne tematy niż dziesięć lat wcześniej.
– Pamiętam, że przed meczem z Niemcami selekcjoner był święcie przekonany, że jego plan wypali i Polska wygra z Niemcami.
– Między meczami z Gibraltarem, a Niemcami i Szkocją, byłem w studiu Canal+. I powiedziałem publicznie: "Żeby się ktoś w Niemczech nie zdziwił, ale wcale nie będę zaskoczony, jeśli pokonamy mistrzów świata". Powtórzyłem to również na kanale "Łączy nas piłka". Zawsze byłem pozytywnie nastawiony, pozytywnie naiwny, ale też nie lubiłem zupełnie pustych marzeń bez pokrycia. Wystarczyło mi niewiele, by uznać, że jest fundament, by o czymś takim śnić. Widziałem, jak wszystko jest poukładane, jak świetnych mamy piłkarzy, jak funkcjonuje grupa.
– Co pamiętasz sprzed meczu z Niemcami?
– Znakomitą organizację, wszystko było dopięte na ostatni guzik, wszystko robione razem, była punktualność. Bałagan mógłby to zepsuć. W dniu spotkania dotarło do mnie, z kim gramy. Mecz wagi najcięższej z przeciwnikiem, którego nigdy nie pokonaliśmy. A oni trzy miesiące wcześniej, w półfinale mundialu, trzepnęli Brazylię na jej terenie 7:1. A potem wygrali finał na Maracanie z Argentyną. Z tyłu głowy miałem, że "ogórki" do nas nie przyjechały i, że chyba potrafią grać w piłkę. Z jednej strony Neuer, Rudiger, Hummels, Kroos, Goetze, Mueller, Podolski… Ale my nie mieliśmy niczego do stracenia. Byliśmy nisko w rankingu FIFA, mieliśmy za sobą nieudane eliminacje MŚ 14, słabe EURO 2012. Skala trudności była gigantyczna, jednak czuliśmy się silni jako grupa piłkarzy. To pobudzało wyobraźnię, ekscytacja była ogromna.
Przed wyjazdem z hotelu mieliśmy odprawę, trener wspaniale wprowadził nas w wydarzenie, które było przed nami. Pobudził, zmobilizował, dodał energii, nastroił każdy instrument. Miałem poczucie, że jesteśmy gotowi, że drużyna urosła. Niesamowitym przeżyciem był przejazd na stadion i widok kibiców idących na mecz. Morze biało-czerwonych flag, mnóstwo uniesionych kciuków, wiara, nadzieja, oczekiwania, pozytywne uśmiechy. To też nas natchnęło. Ci ludzie patrzyli na nas z ogromnym pragnieniem sukcesu: dokopcie w końcu tym Niemcom. W szatni kilka zdań powiedział Lewy, a przed samym wyjściem na boisko okrzykiem zmobilizował nas jeszcze "Borubar". Robił to przed każdym meczem, w idealnym momencie, wielu z nas na to czekało – swoim charakterystycznym głosem dodawał energii. Trwało to chwilę, ale pomagało.
– Jak przeżywasz mecze w roli rezerwowego?
– Denerwuję się, jestem pod prądem, gram z chłopakami. Podczas meczu z Niemcami miałem poczucie niesamowitej jedności – kibice grali razem z nami. W 5. min bodaj "Piszczu" wykonał udany wślizg i kibice ryknęli, wytworzyła się niezwykła więź. Stadion reagował tak, jak tego potrzebowaliśmy. W starciu z silnym rywalem staliśmy mocno na nogach, a kibice jeszcze nas wzmacniali.
– Niemcy mocno cisnęli w pierwszej połowie.
– A w drugiej to nie? Hahaha.
– Też, ale w 51. min Arkadiusz Milik trafił na 1:0.
– Reguła była taka, że od pewnego momentu, trójkami, chodziliśmy na pięciominutową rozgrzewkę. Taką bardziej aktywację, by w razie nagłej potrzeby móc od razu wejść na boisko. Rozgrzewaliśmy się na wysokości pola karnego, którego broniliśmy po przerwie, więc gola Arka widziałem z daleka. Dodam tylko, że przed meczem każdy rezerwowy wiedział, czego trener będzie od niego oczekiwał na boisku. Do mnie przyszedł i powiedział: "Jak wejdziesz, to na pozycję numer 10. Będziesz musiał utrzymać się przy piłce, nie każde zagranie musi być asystą, nie spiesz się, nie trać piłki. Będzie trudno, ale dasz radę".
Pomyślałem: "Trener zwariował, przecież chyba nie ma opcji, żebym wszedł". No, ale na wszelki wypadek od początku byłem pod palnikiem. A wiesz dlaczego? Bo przy okazji spotkania z Gibraltarem nic mi nie powiedział. W każdym razie przed Niemcami ten przekaz, że mogę zagrać, był bardzo silny. Kiedy Arek strzelił gola, byłem w trójce, która się rozgrzewała. Nie wiedzieliśmy, co robić – lecieć do ławki, lecieć do chłopaków na boisku. Oszaleliśmy ze szczęścia. Kibice również. Teraz wciąż czasem podchodzą i mówią: "Gratulujemy meczu i gola z Niemcami. Byliśmy wtedy na Narodowym". Ja oczywiście dziękuję i odwzajemniam gratulacje, ale mam wrażenie, że na tamtym meczu byli wszyscy Polacy.
– Po golu Arkadiusza Milika walczyliście o przetrwanie.
– Przed też, ale rozsądnie. Hahaha. W trakcie drugiej połowy rozgrzewałem się coraz intensywniej, już nie siadałem na ławce. Po golu Bogdan Zając, asystent trenera Nawałki, powiedział odpowiedzialnemu za przygotowanie fizyczne Remkowi Rzepce, żeby grzał mnie mocniej. A ja już byłem rozgrzany do czerwoności – tą informacją, że niedługo wejdę. Pomyślałem: "To się nie dzieje, to jakaś abstrakcja. Ale skoro tak, to zaczynamy zabawę na poważnie". Mecz trwa, nagle trener Zając pokazał dłoń z rozłożonymi wszystkimi palcami, co oznaczało, że za pięć minut wchodzę. Czułem pozytywny stres i adrenalinę. Nie wiedziałem, co będzie, ale nie mogłem się tego doczekać. Nie bałem się, mecz mnie poniósł, nie wchodziłem przy stanie 0:3 tylko 1:0. Na boisko pchała mnie ogromna ciekawość: jak to się skończy, co zrobię dobrego, jak pomogę zespołowi. Trener powiedział, że wchodzę w trudnym momencie, że będą na nas napierać, żebym mądrze rozdawał podania i szanował piłkę.
– Przeszło ci przez myśl, że strzelisz gola?
– Coś ty. Tydzień czy dwa przed meczem bardziej wierzyłem w to, że wygramy niż w to, że zagram choćby minutę. Gol? Zapomnij. Zmieniałem strzelca gola, wiedziałem, w który sektor boiska mam wbiec, i co mam później robić. Piłkę mieli rywale, trzeba więc było biegać i bronić. Ale w pewnym momencie uspokoiliśmy sytuację, urwaliśmy jakieś sekundy. Niedługo potem Lukas Podolski trafił z jedenastu metrów w poprzeczkę. Stałem niedaleko i patrzyłem, jak uderza, jak ta piłka leci. Dokręcił gwint do oporu, skubany. Ale tamtego dnia Wojtek Szczęsny był znakomicie dysponowany. Na boisku czujesz i widzisz, że bramkarz ma swój dzień i, choćby mecz trwał jeszcze dwie godziny, to gola nie wpuści. Ale po tej petardzie Podolskiego poprzeczka aż zadzwoniła – na trybunach hałas był nieprawdopodobny, ale usłyszałem jak bramka zadudniła. To był kolejny znak, że nie przegramy. Wojtek sprawiał wrażenie, jakby ten mecz grał wcześniej i w każdej sytuacji doskonale wiedział, co się wydarzy, jak rywal zachowa się danej sytuacji, gdzie pośle piłkę. Zawsze był na miejscu. Zagrał bezbłędnie, wyglądało jakby przyszedł na gotowe i wiedział, co w której minucie się wydarzy.
– Po strzale Podolskiego był strzał Mili.
– A podawał mi najlepszy polski piłkarz w historii, czyli Robert Lewandowski. Kiedy dostałem powołanie do kadry Adama Nawałki pomyślałem, że jadę tam po to, by dogrywać mu piłkę, a on będzie trafiał do siatki. Stało się odwrotnie, za co jestem dozgonnie wdzięczny. To wybitny piłkarz, kolega, z którym podczas posiłków siedziałem przy jednym stoliku, a który w tamtej sytuacji wziął się za rozegranie i podał mi wręcz idealnie. Wyjątkowy człowiek i sportowiec, zawsze mieliśmy i mamy dobre relacje.
– Dał ci przepustkę do futbolowej nieśmiertelności.
– Poniekąd tak, ale to by było spłaszczenie tematu. Przebyłem długą drogę, by 11 października 2014 roku znaleźć się na Stadionie Narodowym. I to nie w roli kibica, ale na murawie. Przeżyłem wiele turbulencji, znajdowałem się na ostrych wirażach, ale też wiele osób na mnie postawiło i mi zaufało. Spuentowaliśmy to we dwóch. Robert namalował "i", a ja postawiłem kropkę w tej akcji. Niemców nie pokonali Lewandowski z Milą, tylko cała drużyna – nie zapomnę, co wyczyniał Wojtek, "Piszczu", "Grosik" i wszyscy, którzy zagrali.
– Dlaczego kibice pamiętają twojego gola bardziej niż trafienie Arkadiusza Milika? Twojemu trafieniu poświęca się jakieś 80 procent czasu.
– No i po co drążysz temat? Hahaha. A już poważnie. Może dlatego, że Arek zdobył wiele wspaniałych i ważnych goli. Grał m.in. w Juventusie i Ajaksie, wiele osiągnął, występował na wielkich turniejach, dał nam np. zwycięstwo z Irlandią Północną w pierwszym meczu EURO 2016. Jego zasługi można by wymieniać i wymienić. Bawi mnie to, że czasem kibice pamiętają wynik spotkania z Niemcami i nazwisko strzelca drugiego gola, a pytani, kto trafił na 1:0, muszą się zastanowić. Tymczasem bramka Arka była szalenie istotna, ważniejsza od mojej. Tak samo, jak ważniejsze od mojego gola były interwencje Wojtka czy zachowanie pozostałych kolegów na boisku. Arek też zyskał tamtym spotkaniem "nieśmiertelność".
– Na 10 takich uderzeń, jak z Niemcami, dziesięć razy strzeliłbyś tak samo? Bez przyjęcia, nie na siłę tylko technicznie, wewnętrzną częścią stopy, w sam róg bramki Manuela Neuera?
– Tak. Ten element, czyli precyzja, najmniej szwankował w moim wyszkoleniu. Umiałem trafić w punkt, piłka rzadko kiedy "przelewała" mi się przez stopę, kontrolowałem strzał. Tę sytuację obejrzałem setki tysięcy razy, więc mam ją dobrze rozpracowaną. Jedyne, nad czym się potem zastanawiałem, to czy nie powinienem przyjąć piłki. Ale jakbym to zrobił i by mi ją zabrali albo zblokowali, to byłbym największym "przegrywem". Byłem pewny, że trafię i dobrze oceniłem sytuację.
– Była anegdota, którą potem Jan Domarski – strzelec gola na Wembley w 1973 roku – zdementował. Poproszony o opis sytuacji, w której zdobył bramkę z Anglią, powiedział: "Przyszła, naszła, zeszła, weszła". Jak było u ciebie?
– Przyszła, naszła i weszła. Czyste uderzenie. Soczysty klaps. Tamten mecz okazał się przełomowy dla reprezentacji Adama Nawałki. Obudziliśmy się, a na pewno ja, w nowej, lepszej rzeczywistości.
– Zanim się obudziłeś, musiałeś pójść spać…
– A jeszcze wcześniej była radość zaraz po bramce. Popędziłem do ławki, żeby rzucić się na szyję trenerowi. Po drodze pokazałem serduszko w kierunku trybun, gdzie były moje dziewczyny, czyli żona Ula i córka Michalina. Po chwili byłem u selekcjonera. To nie był spontaniczny gest, tylko cel. Trener zafundował mi niespodziewany bilet, zabrał w niesamowitą podróż. Przy okazji tej radości zrobiono zdjęcie, które znalazło się potem na okładce "Przeglądu Sportowego". Mnie na nim nie widać, ale radość całego zespołu i sztabu trenerskiego oraz lecącego nad nami Kamila Glika. Mam je do dziś.
Po golu na 2:0 poczuliśmy własną siłę i moc. Wiedzieliśmy, że tego dnia mistrzowie świata nic nam nie zrobią. W zawodowym życiu każdego człowieka, nie tylko sportowca, przychodzi moment, w którym otrzymuje cenną nagrodę. Ona sprawia, że przed oczami staje mu cała droga i poświęcenie, które doprowadziło go do tego wyróżnienia. O mnie mówiło się wtedy: "Strzelił jednego ważnego gola w życiu".
– Ale to nieprawda.
– No tak, bo na przykład w życiu osobistym dla mnie najważniejsze są dwa gole, które 21 listopada 2009 roku, grając już w Śląsku, strzeliłem Odrze Wodzisław. Wygraliśmy 4:0, do trafień dołożyłem dwie asysty. Dwa dni wcześniej urodziła mi się córka i bardzo pragnąłem zdobyć bramkę i zrobić "kołyskę". Nigdy nie zapomniałem, ile wyrzeczeń kosztowało mnie, by zagrać wtedy z Niemcami.
– W listopadzie 2003 roku, mając 21 lat, strzeliłeś pięknego gola Manchesterowi City w wyjazdowym meczu II rundy Pucharu UEFA. Z rzutu wolnego pokonałeś Davida Seamana i zremisowaliście 1:1, a później ich wyeliminowaliście. Kiedy było trudniej trafić w bramkę: z Anglikami czy z Niemcami?
– W 2003 roku byłem u progu kariery, graliśmy w europejskich pucharach, a w 2014 roku pokonaliśmy Niemców na Narodowym i przeszliśmy do historii. To, co związane z grą z orłem na koszulce zawsze będzie ważniejsze. Ale trudniej było strzelić gola Seamanowi – z wolnego, z prawej strony pola karnego na wysokości linii, było dalej od bramki niż w Warszawie. Oba gole zostaną ze mną do końca życia.
– Czy trafienie z Niemcami to ostateczny stempel tego, że za tobą kariera piłkarska, a nie tylko przygoda z piłką?
– Nawet, gdyby tego gola na Narodowym by nie było, i tak mówiłbym o karierze. Wywalczyłem mistrzostwo i Superpuchar Polski, byłem mistrzem Europy do lat 18 oraz wicemistrzem do lat 16. Do 201 roku zagrałem w 30 spotkaniach kadry, strzeliłem kilka goli. Mam w sobie wiele pokory oraz dystansu, szanuję ludzi i życie, ale nie wstydzę się powiedzieć, że za mną kariera. Poświęciłem jej większość życia, młodość.
– Jak twoje życie odmienił mecz i gol z Niemcami?
– Zmienił postrzeganie mojej osoby. Ludzie mnie docenili, zaczęli rozpoznawać, ale też urosły wymagania. To z kolei wywołało moją wewnętrzną mobilizację i motywację do rozwoju jako człowieka, byłego piłkarza i trenera. To ogromna wartość tego gola.
– Najbardziej pamiętne gratulacje?
– Kiedyś dostałem list, z którego dowiedziałem się, że chłopiec urodzony 11 października 2014 roku dostał na imię Sebastian. Ze względu na mnie. Kiedy po zgrupowaniu wróciłem do domu do Wrocławia, a mieszkaliśmy w bloku, przed moim miejscem parkingowym wisiały balony, flaga i baner z napisem: "Sąsiedzie, gratulujemy". A ja z tymi ludźmi nigdy się nie spotykałem na stopie prywatnej. Nie powiem, transparent wisiał jeszcze długo. Jak widzisz, jestem też próżniakiem. Moja rozpoznawalność wzrosła, nie zabiegałem o popularność, ale dopadła i mnie.
– W pewnych momentach przeszkadzała?
– Pewne aspekty mojego życia się zmieniły bezpowrotnie.
– Trzeba było się bardziej pilnować?
– To ty powiedziałeś, ale coś w tym jest. Na końcu jednak popularność sprawiała mi mnóstwo frajdy, dała poczucie spełnienia, przyniosła wiele pozytywnych emocji. To, że ludzie do dziś pamiętają tego gola z Niemcami jest niesamowite. Od tamtej pory tak wiele się wydarzyło w polskim sporcie, było mnóstwo historycznych momentów, nie tylko w piłce, ale też w siatkówce, tenisie, na żużlu, jednak o tym golu z Niemcami dalej się mówi i pamięta.
– Dociera do ciebie, że minęło już dziesięć lat od tego meczu?
– Codziennie, kiedy patrzę w lustro. Ząb czasu nie oszczędza. Kiedy szedłem na spotkanie z tobą, pomyślałem że choć minęło równo dziesięć lat, to znowu jestem w tym samym hotelu, co wtedy, znowu chodzę w dresach z orłem na piersi, znowu szykuję się – jako asystent selekcjonera – do ważnych meczów z Portugalią oraz Chorwacją, które też zostaną rozegrane na Narodowym. Życzyłbym, żeby w sobotę czy we wtorek któryś z chłopaków przeżył tak niesamowite chwile, jak my wtedy.
– Świętowaliście?
– Nie, nie. Mówiłem ci, że tamta grupa była już bardziej świadoma, poza tym zaraz graliśmy ze Szkocją.
– I mogłeś trafić na 3:2.
– Dobijałem strzał "Grosika". On trafił w słupek, a ja wykopałem piłkę niemal za stadion. Wtedy postawiłem na siłę, zamiast na technikę jak z Niemcami. "Nie umiesz, to nie rób".
– Co czułeś, kiedy niecałe dwa lata po meczu z Niemcami okazało się, że nie ma cię w kadrze na EURO 2016?
– Ogromny smutek. Było mi przykro, musiałem to jakoś przepracować. Nie obudziłem się następnego dnia i nie pomyślałem: "Nic się nie stało, życie jest piękne". Selekcjoner zadzwonił i wytłumaczył decyzję. Cała moja kariera nie była usłana różami, nikt mi nie sypał kwiatów pod gołe stopy. Przyznaję, że cios był potężny, oznaczał definitywny koniec kariery reprezentacyjnej. Nie poczułem się skrzywdzony, nie obraziłem się, nie byłem negatywnie nastawiony. Z trenerem Nawałką do dziś mam kontakt, wymieniamy SMS-y, trzyma kciuki za drużynę, zawsze życzy powodzenia w meczach. Nie mam z tyłu głowy, że coś mi zabrał. Na EURO 2016 pojechałem w roli eksperta "Przeglądu Sportowego" i rozpoczęła się moja przygoda medialna. Szczerze mówiąc, to dziś jeszcze bardziej rozumiem tamtą decyzję trenera.
– Co cię bardziej zaskoczyło: telefon od trenera Adama Nawałki jesienią 2013 w kwestii możliwości powrotu do reprezentacji czy od Michała Probierza jesienią 2023, żebyś został jego asystentem w reprezentacji?
– Znakomite pytanie. Nigdy nie pomyślałem o tym w ten sposób. Oba te telefony były dla mnie wyjątkowe i nieoczekiwane. Spełniły prywatne marzenia i zmieniły moje życie.
– O telefonie od Adama Nawałki już rozmawialiśmy, opowiedz o propozycji Michała Probierza.
– Zadzwonił i spytał, czy w razie, gdyby został selekcjonerem, dołączę do jego sztabu. Nigdy razem nie pracowaliśmy, ale za to znaliśmy się z boiska. Graliśmy przeciwko sobie – ja w Groclinie, trener w Górniku. Pamiętam, jak dziś, że w trakcie meczu wytargał mnie za uszy. Teraz się tego wypiera, mówi, że to nieprawda, że go z kimś pomyliłem, ale ja to pamiętam. Ciągnął mnie za uszy i krzyczał: "Wstawaj gówniarzu". Trener był wymagającym przeciwnikiem, ma twardy charakter, do dziś nie odpuszcza na krok. Wracając do tej rozmowy – zaproponował mi pracę w roli asystenta, ale poprosił o dyskrecję, ponieważ nie było wiążącej decyzji prezesa PZPN. Chodziło o to, że chciał mieć gotowy skład sztabu. Byłem zaskoczony, ale szczęśliwy. Po jego nominacji poczułem, że znowu zaczyna się coś wyjątkowego w moim życiu. Wracam do niesamowitych emocji, adrenaliny, poważnej piłki, na której się wychowałem, którą znam i rozumiem.
– Na koniec, kiedyś chcesz być samodzielnym trenerem?
– Nie wykluczam tego, ale dziś w ogóle o tym nie myślę. Poświęcam się bez reszty pracy w reprezentacji Polski. Temu podporządkowałem wszystko. To robota na pełen etat, która daje mi ogromną satysfakcję i powód do dumy.
Gdzie/kiedy: sobota, 12 października od 18:30 w TVP Sport, TVPSPORT.PL, aplikacji mobilnej, Smart TV, HbbTV, od 20:25 w TVP 1
Komentatorzy: Dariusz Szpakowski, Grzegorz Mielcarski
Prowadzący studio: Mateusz Borek
Reporterzy: Hubert Bugaj, Maja Strzelczyk, Kacper Tomczyk
Goście/eksperci: Jakub Wawrzyniak, Janusz Michallik, Andrzej Juskowiak oraz Robert Podoliński (analiza)
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (964 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.