Jeżeli nie wysłuchacie naszych postulatów, wycofamy się z organizacji zawodów Pucharu Świata – grzmią narciarskie potęgi, na czele ze Szwajcarią, Austrią, Niemcami i Norwegią. Kiedy w 2021 roku prezydentem FIS zostawał Johan Eliasch, na wyborczym sztandarze miał hasło: centralizację telewizyjnych praw do narciarstwa. I teraz o te prawa toczy się realna wojna. Umowa z pośrednikiem ma zostać podpisana do końca października. Tylko że na dziś nikt nie wie, co się wydarzy, bo powstał formalny pat.
Limity, zniknięcia, niepokój. Co wiemy po Letnim Grand Prix 2024 w skokach narciarskich?
Zasada wolnego rynku jest prosta: kto ma atrakcyjny produkt na sprzedaż, ten na nim zarabia. W narciarstwie od lat wygląda to tak, że kto organizował zawody Pucharu Świata w zjazdach, skokach czy biegach, ten miał właściwie gwarancję, że telewizje chętnie wykupią od niego prawa do ich pokazywania na swoich antenach. Gdy w 2021 roku ster w FIS obejmował Johan Eliasch, był już zorientowany w kwestii rozproszenia tych praw. Dlatego podstawowym celem jego kadencji, o czym otwarcie mówił, miało być odebranie ich państwom, a następnie scentralizowanie ich wokół światowej federacji. Czyli zmiana systemu na taki, w którym to FIS decydowałaby, gdzie i za ile pójdą transmisje, a dopiero potem odpalała organizatorom umówiony procent z przychodu.
Od dłuższego czasu ludzie Eliascha na poważnie zabrali się za sprzątanie tego, co zapowiedzieli. Dlatego w światowym narciarstwie wybuchła wojna.
Państwa-potęgi walczą o pieniądze ze sprzedaży praw do Pucharu Świata
FIS już w lipcu ubiegłego roku zapowiedziała, że aby scentralizować prawa marketingowe i telewizyjne wokół siebie, porozumie się z firmą Infront – pośrednikiem, który od dawna handluje nimi na rynku w imieniu organizatorów imprez. Założenie było proste: zewnętrzny wykonawca stanie się de facto agencją federacji, a ta przestanie przekazywać prawa krajom, tylko zacznie sprzedawać je sama. To wywołało sprzeciw krajów: Niemiec, Austrii, Szwajcarii, Norwegii, ale i kilku mniejszych, w tym m.in. Słowenii czy Polski. Państwa zaczęły obawiać się o jakość tego procederu i przede wszystkim wysokość zysków z niego. Potęgi w ramach kontry powołały do życia grupę roboczą Snowflake (ang. płatek śniegu). Już jako jedność ustami prezesów krajowych związków zapowiedziano, że kraje też są za centralizacją, ale stawiają wymagania. Chcą mieć np. wpływ na to, kto i jak w przyszłości będzie decydował o dystrybucji tych dóbr.
Po kilku miesiącach e-mailowych przekomarzanek w lutym tego roku obie strony – Snowflake i FIS – spotkały się przy jednym stole. Gdy kilkugodzinne obrady dobiegły końca, ci pierwsi opuścili salę z poczuciem, że zostali wysłuchani, a same ich pomysły przyjęto z należytą powagą. Tyle że już dwa miesiące później, pod koniec kwietnia, ogień zapłonął na nowo.
Kraje oskarżyły zarząd FIS, że ten zmienił regulamin organizacji w tajnym głosowaniu – na taki, który odbierze prawa państwom członkowskim, a w efekcie umożliwi centrali dalsze działania. W domyśle: działania bez oglądania się na to, co mają do powiedzenia członkowie federacji. Poczuli się zdradzeni.
– Przepisy mówiły dotąd jasno: że prawa należą do państw, które organizują zawody. I to zmieniono po cichu, z dnia na dzień – grzmiał Stefan Schwarzbach, dyrektor ds. komunikacji niemieckiego narciarstwa, jedna z twarzy frontu przeciwko Eliaschowi.
– Im chodzi o to, żeby to Snowflake przeniósł na siebie własność i zarządzanie. Gdyby tak się stało, to FIS przestałaby istnieć – odparł Eliasch we wspólnej rozmowie z telewizjami NRK, SVT i YLE.
Prezydent tym samym jasno zasugerował, że żadnej konstruktywnej debaty nie będzie.
Niemcy w najgorszej sytuacji. 80 procent budżetu to telewizja
W kontrze do tamtych słów z maja Austriacy i Niemcy podali FIS do sądu i rozprawy wkrótce mają zacząć się rozkręcać. Nowa władza w FIS tymczasem się tłumaczyła: że chce przewrotu, ponieważ mając wszystkie prawa w garści, mogłaby – to cytat – rozwinąć medialne skrzydła; angażować fanów jak nigdy dotąd. I prezentować pakiety zimowe w jednym miejscu (np. jednej stacji w kraju bądź na dedykowanej platformie internetowej). Ich sprzedaż i kontrola nad jakością pokazywania sportów zrzeszonych w federacji byłaby też – argumentował Eliasch – łatwiejsza niż obecnie.
Grupa Snowflake usłyszała zapewnienie, że po reformie przychód państw-organizatorów z tytułu praw telewizyjnych wzrośnie. Już na starcie pomiędzy 75 krajów-członków federacji miałoby być rozdysponowane po równo 30 milionów franków. A wzrosty względem obecnych realiów? Pierwotnie mówiono o 10 procentach przez osiem lat, potem pojawiła się informacja, że mowa o 13 proc. przez czterolecie. Gdzieś w międzyczasie krążyło też 20 procent, choć – jak wiadomo – to wyłącznie słowa. W każdym razie: Snowflake jako grupa uważa, że to zbyt niska oferta. I że po zmianach najmocniej oberwie się dyscyplinom mniej medialnym – np. dopiero rosnącej kombinacji norweskiej kobiet.
– Pieniądze ze sprzedaży praw to finansowy krwiobieg krajowych federacji. Nie można wypuścić tego z rąk – podkreślił Schwarzbach, zapowiadając prawną potyczkę. Dla Niemców zarobek z praw to ponoć aż ok. 80 procent budżetu krajowej federacji.
Równocześnie za kulisami nie brakuje opinii, które niejako umacniają opinię Eliascha: że nie chodzi tak naprawdę o wysokość stawek, tylko o władzę nad pieniędzmi. A raczej jej potencjalną utratę. Bo teraz to gospodarze zawodów mają ostatnie słowo. Po reformie musieliby dostosować się do tego, kto trzyma kasę. A trzymałaby ją FIS.
Państwa grożą: wycofamy się. A to 65 proc. wszystkich kalendarzy PŚ
Teoretycznie umowa FIS z Infrontem miałaby zacząć obowiązywać od sezonu 2026/27, jednakże firma jasno zapowiedziała podstawowy warunek. Żeby ruszyć z nowym systemem, przedtem obie strony muszą opracować konsensus. To znaczy: że każdy kraj, który chce organizować zawody PŚ, podpisze z FIS porozumienie o nowych zasadach. Trzeba to zamknąć do końca października, a pat polega na tym, że kraje tego odmawiają. Państwa ze Snowflake (łącznie jest ich siedem) żądają, aby cofnąć kwietniowe głosowanie. Dość zgodnie miały zastraszyć FIS, że w przypadku niekorzystnego finału batalii zrezygnują z organizacji zawodów Pucharu Świata. Wystarczy spojrzeć w kalendarze, żeby zrozumieć, iż mowa w zasadzie o ich kręgosłupie.
Główne wojujące państwa tworzą aż ok. 65 procent zimowej rywalizacji we wszystkich dyscyplinach pod egidą FIS.
Eliasch i jego ludzie nie sprawiają wrażenia przejętych wizją rozpadu środowiska. Lakonicznie mieli stwierdzić zresztą, że każde państwo ma w tej materii pełną dowolność: organizować PŚ albo nie. Zaznaczają też, że zmiany w przepisach – te przenoszące prawa na FIS – przebiegły w sposób demokratyczny. Nieoficjalnie mówi się jednocześnie (cytat za NRK), że na czerwcowym kongresie siła opozycji w tej materii nie była wystarczająco słyszalna. A chyba powinna.
Podobno też wcześniej, jeszcze w 2023 roku, gdy był czas na debatę, Snowflake nie wykazywała zbyt dużej aktywności przy ustaleniach.
Szykowano plan B i nowy cykl zawodów. Ale rezygnacja z PŚ to science-fiction
Dokumenty, które obiegały środowisko w ostatnich miesiącach w tej sprawie, są obfite. Mają po kilkanaście stron, a list do FIS podpisał m.in. jako ówczesny sekretarz generalny PZN Jan Winkiel, obecnie zajmujący się w związku działem marketingu. Zapytaliśmy go o jego perspektywę wojenki.
– UEFA centralizacja praw zajęła w futbolu bite sześć lat. Narty chciały załatwić problem w niecały rok, licząc, że rozwiązanie będzie przyjęte bezkrytycznie. Nie mogli liczyć, że to uda się bez uwag, pytań i problemów – skomentował.
Co ważne, w tle wojny o prawa równocześnie doszło w narciarstwie do ciekawego ruchu. Potęgi, w tym państwa skandynawskie i m.in. także Polska, niespodziewanie zaczęły dołączać do OPA. To twór narciarski istniejący równolegle do FIS, ale długo mający z nim poprawne stosunki formalne. To organizacja państw alpejskich (już wyłącznie z nazwy, bo nie geograficznie), która od 1991 roku przeprowadza cykl Alpen Cup dla skoczków, a także m.in. biegi, kombinację i biathlon. W zawodach występują najzdolniejsi juniorzy z reprezentacji członkowskich, czyli zawodnicy poniżej 20. roku życia. Okazuje się, że ten ruch nie był przypadkowy, a wejście tam kolejnych krajów ma głębsze dno. Otóż spekulowano, że w przypadku załamania się stosunków krajowych federacji narciarskich z FIS, to cykl Alpen Cup równie dobrze mógłby rozszerzyć się o seniorów. I stać się faktyczną konkurencją dla PŚ, a nie jego partnerskim przedsionkiem.
– Na ile realne jest dziś, że kraje-potęgi wystąpią z organizacji Pucharów Świata? – pytamy wprost Winkiela.
– Nic nie jest na pewno, bo konflikt jest spory. Niemniej, w moim odczuciu to poważny, ale jednak straszak. I wielka gra polityczna, tyle że siła fali zauważalnie słabnie – tonuje nastroje.
PZN poza w centrum sporu, bo ma trzy weekendy. Ale chce systemu
Winkiel jest zdania, że na dłuższą metę FIS jakoś załatałaby kalendarze, nawet nie mając do pomocy krajów-potęg. A ci, którzy teraz zarabiają dzięki PŚ, musieliby jakoś zakleić dziurę budżetową. Organizacja alternatywnych zawodów, bo pewnie w tę stronę by to poszło, jest tymczasem ryzykowna, zwłaszcza bez kompletu gwiazd – magnesów dla widowni. Takie zawody należałoby sprzedać telewizjom i sponsorom, ale – właśnie z racji potrzeby obecności swoich reprezentantów – te nie odbywałyby się raczej w weekendy, lecz zapewne w środku tygodnia. Zagrożenie numer dwa jest takie, że lokalni mistrzowie, musząc łączyć starty w obu cyklach, byliby przemęczeni. A łączyć oba światy nadal przecież by musieli. Całkowite wystąpienie z FIS jest nierealne, bo to ta organizacja ma upoważnienie z MKOl do przeprowadzania kwalifikacji olimpijskich i mistrzostw świata. Żeby je utraciła, to na froncie – w zapewne długiej wojnie – musiałaby się znaleźć większość narciarskiego świata. I to jasne, że nie każdy kraj będzie chciał się kroić za pieniądze, które ma zarobić ktoś inny.
O tym, że ta potyczka nie dotyczy wszystkich po równo, dość jasno mówi sam Winkiel:
– My w ostatnim sezonie mieliśmy łącznie cztery areny w PŚ i to już ze stanowiącym wyjątek Szczyrkiem. Sytuacja Norwegów, Austriaków czy Niemców jest zauważalnie odmienna – mówi.
PZN od dłuższego czasu handlował prawami do PŚ przez brokera, którym również jest Infront. Związek nadal będzie też wedle własnego uznania zarządzał takimi do krajowych zawodów, m.in. mistrzostw Polski.
– Nawet jeżeli nas to nie dotyczy aż tak, jak np. Niemców, to w tej całej wojence wstawiliśmy się trochę za tymi najmniejszymi. Nie będę może tego tłumaczył dokładnie, niemniej zasugerowaliśmy rozwiązanie systemowe dot. podziału pieniędzy, które osłoni państwa narciarsko mniejsze i te, które chcą rosnąć, ale nie są gospodarzami najbardziej intratnych Pucharów Świata – opowiada Winkiel.
– Wierzysz, że na koniec to wszystko się poukłada dobrze dla obu stron konfliktu? – pytamy na koniec.
Nastąpiła dłuższa cisza.
– Z obecnymi władzami FIS trudno jest przewidzieć cokolwiek.
1
813.4
2
809.3
3
802.5
4
762.1
5
699.9
6
681.3
7
667.2
8
601.6
9
383.9
10
382.6
11
382.3
12
380.8
1
543.5
2
539.5
3
535.4
4
507.2
5
471.2
6
453.5
7
445.8
8
412.2
9
383.9
10
382.6
11
382.3
12
380.8
13
178.5
14
163.0
15
153.6
131.6
129.8
129.6
129.0
126.5
121.4
121.1
8
117.9
117.7
10
117.6
11
112.2
12
111.6
13
110.6
110.5
15
109.9
108.7
108.3
18
106.7
19
106.2
20
106.0
21
104.1
22
103.9
23
101.7
24
101.0
25
100.5
99.8
27
98.7
28
98.4
95.0
93.3
1
328.8
2
277.4
3
274.4
4
273.3
5
270.1
6
262.8
7
260.2
8
259.3
9
254.0
10
248.6
11
244.8
12
241.0
13
232.0
14
230.6
15
230.0
16
228.6
17
228.0
18
220.5
19
214.3
20
210.8
21
207.5
22
204.1
23
200.2
24
195.0
25
193.5
26
190.6
27
188.5
175.8
29
174.0
30
170.3