| Piłka nożna / Liga Konferencji
Mirko Poledica opowiada o czwartkowym rywalu Legii w Lidze Konferencji. – Atmosfera będzie jak na sparingu, ale serbski zespół wyjdzie na boisko maksymalnie skoncentrowany. Grając w piłkę nożną, widziałem i poznałem bardzo wielu złych ludzi, dlatego postanowiłem się szkolić i edukować, by zostać działaczem i pomagać piłkarzom – mówi dla TVPSPORT.PL były serbski piłkarz polskich klubów.
Serbski piłkarz wyjawia: – Mieliśmy wtedy dwa wyjścia: uprawiać sport albo trafić do kryminału. Poledica wyjaśnia także, skąd u niego tak ogromny sentyment do Polski. Mimo, że wyjechał stąd prawie dekady temu, wciąż znakomicie mówi w naszym języku.
Dziś jest bardzo znanym, międzynarodowym prawnikiem piłkarskim. Występował także przeciwko polskim klubom – także z Ekstraklasy.
Wspomina również Roberta Lewandowskiego, z którym grał w III-ligowych rezerwach Legii. "Był inny od reszty polskich piłkarzy".
Robert Błoński, TVPSPORT.PL: – Lepszym byłeś kiedyś piłkarzem czy teraz jesteś działaczem?
Mirko Poledica (były piłkarz m.in. Lecha i Legii, obecnie prawnik reprezentujący piłkarzy z wielu krajów): – Chyba to drugie. A raczej na pewno. W tym momencie mam dość mocną pozycję w międzynarodowym futbolu, jestem członkiem zarządu FIFPRO (Międzynarodowa Federacja Piłkarzy Zawodowych zrzeszająca około 60 tysięcy zawodników z 65 państw, w tym z Polski – red.). Jestem w zarządzie serbskiej federacji piłkarskiej, więc jakoś sobie radzę. Karierę piłkarską skończyłem w wieku 29 lat, mając wówczas tylko wykształcenie podstawowe. Ale później postawiłem na naukę, jestem dobrym przykładem dla innych, że po skończeniu z grą w piłkę, można fajnie poukładać sobie życie. Pokończyłem szkoły, nauczyłem się kilku języków obcych. Władam polskim, czeskim, słowackim, angielskim, dogadam się wszędzie na Bałkanach, w Hiszpanii oraz we Włoszech. Staram się nie zapomnieć polskiego, choć wyjechałem od was prawie 20 lat temu, to dalej czytam polskie gazety w internecie, oglądam też Ekstraklasę. Jestem na bieżąco, dziś świat to globalna wioska. Wszystko jest dostępne, kiedyś tego nie było. Bardzo lubię polską piłkę, obserwuję, co się u was dzieje. W lutym na kongresie UEFA w Paryżu spotkałem się i porozmawiałem z Darkiem Mioduskim oraz ze Zbyszkiem Bońkiem. Z Aleksandarem Vukoviciem jesteśmy bardzo dobrymi przyjaciółmi – mamy stały kontakt. Zawsze bardzo się cieszę, kiedy spotykam osoby z Polski. Serbów i Polaków na całym świecie jest wielu, zawsze jest miło porozmawiać. Mam ogromny szacunek do polskiego narodu – jestem zakochany w historii, poznałem też historię waszego kraju. Jestem dumny, że część mnie jest związana z Polską, bo wiem, ile wycierpieliście. Trochę podobnie jest teraz w Serbii. Mam do was ogromny szacunek.
– Opowiedz najpierw o wykształceniu.
– W trakcie kariery skończyłem tylko podstawówkę, w I lidze serbskiej zacząłem grać w wieku 18 lat. Nie było wtedy czasu uzupełniać edukację, ale w moim rodzinnym domu wykształcenie i nauka zawsze było ważne. Mama jest lekarzem, nieraz powtarzała mi to, co i u was się czasem mówi dzieciom: „Ucz się, bo piłka chleba ci nie da”. Rzeczywiście, ledwie niecałe dwa procent piłkarzy zarobi tyle, by po skończeniu kariery nie musieć robić niczego innego. Zacząłem grać w piłkę w latach 90., kiedy w Jugosławii była wojna. Młodzi ludzie nie mieli żadnych perspektyw, nałożono na nas sankcje, nie mogliśmy podróżować. Pierwszy raz wyjechałem z Serbii w wieku 21 lat, wcześniej nie byłem zagranicą. Wtedy też pierwszy raz w życiu leciałem samolotem – po podpisaniu kontraktu z Vojvodiną Novy Sad pojechałem na obóz do Czech, do miasta oddalonego o 100 km od Pragi. W trakcie wojny nie wolno nam było opuszczać miasta, w którym się urodziliśmy. Żyliśmy w wielkiej komunie. Mieliśmy miała dwa wyjścia: uprawiać sport albo trafić do kryminału. Urodziłem się w miejscowości Czaczak, gdzie sport jest popularny. Moim sąsiadem jest Żeljko Obradović, kiedyś wybitny koszykarz, a teraz trener. Stamtąd pochodzi też pierwszy w historii Jugosławii koszykarz, który zagrał w NBA – Radisav Curcic. Później występował w Maccabi Tel Aviv. Z mojej miejscowości pochodzi też inny wybitny koszykarz z lat 70. – Dragan Kicanović. A Czaczak liczy tylko 80 tysięcy mieszkańców. Piłka nożna też była u nas popularna, ale na pierwszym miejscu był basket. Kto nie dawał rady na parkiecie, przenosił się na boisko.
– Mierzysz 190 cm, nadawałbyś się do koszykówki.
– Trenowałem, ale zbyt wielu było lepszych ode mnie. Dlatego zacząłem grać w piłkę. Łatwiej było się przebić – brakowało pieniędzy, więc stawiano na młodych. Grałem w kadrze do lat 21, ale nigdy nie czułem się typowym piłkarzem. Ciągnęło mnie do wiedzy, do nauki. Przypięto mi „łatkę” konfliktowego chłopaka, ponieważ bardzo lubiłem zadawać pytania, a w piłce nożnej nie jest to dobrze odbierane, szczególnie przez starszych. Sam sobie szkodziłem. Miałem spory potencjał, jednak nigdy go nie pokazałem. Ale dzięki piłce sporo podróżowałem, więc poznałem języki obce. Po karierze uzupełniłem edukację, w 2014 roku skończyłem studia sportowe. Potem zapisałem się na zorganizowany przez FIFA kurs znajomości prawa piłkarskiego. Skończyłem je i dziś mam na koncie ponad 500 spraw w Trybunale w Lozannie. Doskonale znam przepisy, większość serbskich piłkarzy korzysta z moich usług, jestem ekspertem. Praca jest odpowiedzialna, ale moja pasja. W FIFPRO jestem od 15 lat, w 2021 roku wybrano mnie do zarządu organizacji, a niedawno zostałem też członkiem jednej z prawnych komisji UEFA. Mam więc dobrą pozycję i dużo znajomych na świecie, ale nadal oglądam głównie serbską i polską piłkę. To moje dwie ulubione ligi – w Polsce kiedyś grałem, a w Serbii mieszkam.
– Kogo reprezentujesz?
– Kilka razy występowałem w sądzie przeciwko Wiśle Kraków, Rakowowi Częstochowa, Polonii Bytom. Reprezentowałem Sebino Plaku w głośnym sporze ze Śląskiem Wrocław. Teraz jest sprawa przeciwko ŁKS-owi. Najczęściej chodzi o to, że klub przestaje płacić to, do czego się zobowiązał. Przez ponad 10 lat uczestniczyłem w ponad 500 procesach, teraz na portalu FIFA wyświetla się, że mam aktywne aż 73 sprawy. Za dużo.
– Gdyby kluby płaciły i rozliczały się ze wszystkich zobowiązań, byłbyś bezrobotny.
– Hahaha, oczywiście, ale to nie jest możliwe. Jako przedstawiciel FIFPRO zawsze staramy się, by nie dochodziło do procesów, w naszym interesie jest, by wszyscy byli zadowoleni. Na świecie aż 800 milionów osób żyje z piłki nożnej. Mowa nie tylko o trenerach, piłkarzach czy działaczach, ale też np. dziennikarzach piszących o futbolu. Mówimy o 10 procentach całej populacji! Dwa procent światowego GDP (Gross Domestic Product, czyli Produkt Krajowy Brutto – red.) pochodzi z piłki nożnej. Angielska Premier League ma budżet wyższy niż cała Serbia! Piłka nożna to wielki biznes. Do Organizacji Narodów Zjednoczonych należą 193 państwa, a do FIFA 211! Wasza federacja ma hasło: „Łączy nas piłka”. To prawda, piłka łączy świat.
– Do Polski trafiłeś w 2002 roku – z Vojvodiny Novy Sad do Lecha Poznań. Miałeś wtedy 24 lata.
– Ktoś z Lecha zobaczył na kasecie VHS kilkunastominutową kompilację moich występów w Serbii i postanowił mnie sprowadzić do Polski. Pamiętam, jak wylądowałem w Poznaniu na lotnisku Ławica. Wsiadłem do taksówki i kierowca zapytał: „Gdzie”. Po serbsku jest niemal tak samo: „Kde”. Podałem adres. Jedziemy. W pewnym momencie mówię: „Prawo” czyli po serbsku „prosto”. Patrzę, a chłopak skręca. Przeraziłem się, o co chodzi. W języku polskim jest lewa i prawa strona, a w serbskim jest strona lewa i desna. "Prawo" to po serbsku „prosto”. Wtedy w Lechu nie było obcokrajowców, nikt – oprócz Davida Topolskiego – nie mówił po angielsku. Waldek Krygier i Piotrek Reiss mówili po niemiecku. Postanowiłem każdego dnia uczyć się i zapisywać przynajmniej dziesięć nowych polskich słów. Po dwóch miesiącach mogłem rozmawiać w waszym języku. Vojvodina nie chciała mnie wtedy sprzedać do Lecha, zostałem tylko wypożyczony na rundę wiosenną sezonu 2002/03. Grałem pół roku, spisywałem się dobrze. Po sezonie zagraliśmy towarzyski mecz ze Stuttgartem i tam zobaczyli mnie ludzie ze Sparty. Wykupili mnie z Vojvodiny, a po roku gry w Czechach trafiłem na dwa lata do Legii, byłem wypożyczony do Pogoni Szczecin, następnie wróciłem do Serbii. Kiedyś nie było takich możliwości jak teraz. Czy ktoś słyszał o piłce w Chinach, Indiach, Mongolii, Tanzanii, Wietnamie czy innym egzotycznym miejscu? Nie. Mogliśmy grać tylko w Europie, ewentualnie Rosji. Dziś dwa tysiące serbskich piłkarzy gra poza ojczyzną, w kraju jest ich tylko tysiąc. Niedawno zadzwonił do mnie zawodnik grający w Tanzanii i mówi, że ma problem. Nawet nie wiedziałem, że tam istnieje jakaś liga. W piłce widziałem i poznałem wielu złych ludzi, dlatego postanowiłem się szkolić i edukować, by zostać działaczem i pomagać piłkarzom.
– Jestem pod ogromnym wrażeniem tego, jak dobrze i swobodnie mówisz po polsku.
– Trochę mi brakuje, dawniej było lepiej. Kiedy latam po świecie, staram się tak zorganizować lot, by mieć przesiadkę w Warszawie. Ostatni raz byłem w Polsce w 2019 roku. Byłem też rok temu – na zimowych feriach z rodziną w Zakopanem, ale tego nie liczę. Obejrzeliśmy zawody Pucharu Świata w skokach narciarskich. W Serbii nie ma skoczni i żadnej tradycji w tej dyscyplinie, ale lubię oglądać. Dla nas liczy się tylko koszykówka, piłka nożna, piłka ręczna i siatkówka.
– Oraz tenis.
– No tak, opowiem ci historę. Nasz Novak Djoković zaczął grać w tenisa w górach. Kiedyś nie mieliśmy w Serbii kortów. Jego ojciec to były alpejczyk, instruktor narciarstwa, mama to była łyżwiarka figurowa, mieli pensjonat i restaurację. Przypadek sprawił, że 50 metrów od ich domu wybudowano dwa korty. Jelena Gencić, nasza wspaniała trenerka tenisowa, która prowadziła m.in. Monikę Seles, miała w tamtej miejscowości zajęcia dla dzieci. U niej zaczynał kilkuletni Novak. Gdy miał 12 lat Gencić powiedziała jego rodzicom, że nigdy w życiu nie spotkała takiego talentu, i że przed nim wielka kariera. Ale jest jeden warunek: musi opuścić Serbię, bo tu nie ma warunków dla tej dyscypliny. Kiedy w Serbii robiło się zimno, wypuszczano wodę z basenu i w nim Novak trenował z Aną Ivanović, dziś żoną byłego piłkarza reprezentacji Niemiec Bastiana Schweinsteigera. Ojciec Novaka zapożyczył się wtedy u mafii na wysoki procent i dzięki temu chłopak mógł wyjechać do Niemiec do akademii Nikoli Pilicia. Ojciec opowiadał później, że gdyby w którymś momencie Novak nie wygrał juniorskiego turnieju, to nie wie, jak potoczyłaby się kariera syna, bo wszystkie pieniądze, które zarabiał, przeznaczał na spłacanie odsetek mafii. Djoko osiągnął fenomenalne wyniki mimo warunków, w których się wychowywał. W Serbii go uwielbiają, to normalny gość, jesteśmy szczęśliwi, że go mamy.
– My jesteśmy dumni z Igi Świątek i Roberta Lewandowskiego oraz siatkarzy, ale nie o tym ma być ten wywiad. W czwartek Legia gra w Serbii mecz Ligi Konferencji z Backą Topola. Będziesz na meczu?
– Oczywiście. Trenerem Backi jest mój bardzo dobry przyjaciel Jovan Damjanović. To klub, który ma ponad 100 lat, ale do I ligi serbskiej awansował dopiero w 2019 roku. Backa Topola to niewielkie miasto, liczące 15 tys. mieszkańców, są tam dwie ulice na krzyż. Ale stamtąd pochodzi paru świetnych piłkarzy. Na przykład była gwiazda Ajaksu Duszan Tadić czy były dwumetrowy napastnik Valencii Nikola Żigić. 70 procent mieszkańców to Węgrzy, 30 to Serbowie. Backa to prawie węgierski klub w Serbii. Na ich stronie wiele materiałów jest po węgiersku. Właścicielem i prezesem jest Węgier Janos Zsemberi. Kilka lat temu zbudowali kameralny stadion na kilka tysięcy osób. Nie mają tak oddanych kibiców jak Legia, raczej sympatyków. Porównałbym ten klub do Amiki Wronki sprzed 20 lat. Nie mają wielkiego budżetu, największe gwiazdy zarabiają po 10 tys. euro miesięcznie, reszta dwa razy mniej. Drużyna jest dobrze zbudowana pod względem ekonomicznym. W 2021 roku zatrudnili młodego chłopaka, niezłego trenera – nazywa się Żarko Lazetić. Prowadził klub trzy lata, zdobył wicemistrzostwo Serbii, a teraz odszedł do Maccabi Tel Aviv. W Serbii nazywamy go „Pep Guardiola”. Drużyna grała ofensywnie, zawsze zwracał uwagę na zespół, a nie na gwiazdy i indywidualności. Backa miała dużo szczęścia, że w poprzednich latach Crvena Zvezda i Partizan zdobyły sporo punktów w europejskich pucharach. W pewnym momencie liga serbska była 10. czy 11. na kontynencie. To dawało nam przywileje w pucharach. W sezonie 2023/24 Backa zagrała w grupie Ligi Europy, teraz – jako trzeci zespół rozgrywek – grali w eliminacjach LE. Przegrali z Maccabi Tel Aviv i są w Lidze Konferencji. Wspomnianego przeze mnie Lazeticia zastąpił znany w Legii Dean Klafurić. Poprowadził zespół w siedmiu meczach i po czterech porażkach, remisie oraz dwóch zwycięstwach, został zwolniony. Odejście Lazeticia po poprzednim sezonie było szokiem, Klafurić tego nie ogarnął, przyszedł mój przyjaciel Damjanović. Przez ostatnie lata prowadził kadrę Serbii do lat 17, zajął trzecie miejsce w mistrzostwach Europy. W piątek przegrali ligowe spotkanie z Rabotnickim 0:2. Wcześniej jednak zaliczyli w lidze trzy zwycięstwa z rzędu. To nie jest klub popularny w Serbii. Mało kto ich ogląda, mało kto im nie kibicuje – oczywiście spoza Backi Topoli. A pieniądze w klub zainwestował rząd węgierskiego prezydenta Viktora Orbana. Podejrzewam, że wiele lat upłynie, nim kolejny raz zagrają w pucharach.
– Legia ma się czego obawiać?
– Ma, powinna uważać, nie wolno jej zlekceważyć rywala. Na pewno będzie faworytem czwartkowego spotkania, ale każdy w Legii musi mieć świadomość, że piłkarze Backi żyją dla meczów pucharowych. To okazja do promocji, zwrócenia na siebie uwagi. U rywala Legii jest wielu graczy szkolonych w Crvenej Zveździe albo w Partizanie. Nie załapali się w najlepszych klubach Serbii, to trafili tam. W FK są dwaj piłkarze wypożyczeni z AC Milan i Manchesteru City. Pierwszy to 20-letni napastnik Marko Lazetić – sprzedany z Crvenej Zvezdy w wieku 18 lat za pięć milionów euro, drugi to 19-letni pomocnik Djordje Gordić, który przed rokiem odszedł do Anglii, a potem trafił do belgijskiego Lommel. W Partizanie byli szkoleni obrońcy: kapitan Nemanja Petrović i Jovan Vlalukin. Jest też Milan Radin, który kiedyś występował w Koronie Kielce. Milos Vulić grał w Crvenej Zveździe w Lidze Mistrzów. Ich dwaj najlepsi zawodnicy to Ifet Djakovac oraz skrzydłowy Sasa Jovanović. Na szczęście dla Legii ten pierwszy raczej nie będzie dostępny w czwartek z powodu kontuzji. Ten drugi ma za sobą przeszłość w Hiszpanii. Backa Topola ma niezłych piłkarzy jak na ligę serbską, ale nie mają doświadczenia w europejskich pucharach. Jestem ciekawy, jak Legia odnajdzie się w tych warunkach. Mecz bardziej będzie przypominał sparing – nie przewiduję dopingu, na stadionie pojawi się około czterech tysięcy kibiców. Nie będzie żadnej presji i ciśnienia, ludzie wejdą na stadion i będą się cieszyć, że oglądają swoją drużynę. Motywacja piłkarzy będzie maksymalna, Legia jest znana w Serbii. Grało tam wielu naszych piłkarzy, trenerem był Drago Okuka i wszyscy tutaj szanują drużynę z Warszawy.
– A co sądzisz o Legii?
– Oglądałem jej występ w Gdańsku. To był chyba najlepszy mecz Legii w tym sezonie. Wiem, że ma nowego trenera. Wiem, że ma wielu nowych piłkarzy. To są zawodnicy niezłej klasy, ale Legia musi grać na wyższym poziomie. Potencjał ma większy niż to, co pokazuje. To klub na miarę Champions League. Kibice, stadion – co roku powinni walczyć o Ligę Mistrzów. Z takimi warunkami to mógłby być polski Bayern Monachium, seryjny mistrz kraju. Nie wiem, co się dzieje w klubie, kto i o czym decyduje, że tak się nie dzieje. Rozumiem, że w Ekstraklasie niemal każdy może wygrać z każdym, a w Serbii dwa, trzy kluby, są o 50 procent lepsze od pozostałych. W obu krajach powinno się bardziej stawiać swoich zawodników. W Serbii powtarzam to od lat, dlatego wielu mnie nie lubi. Mówię: fajnie, że Crvena Zvezda gra w Lidze Mistrzów, ale co ma z tego Serbia, skoro większość graczy to obcokrajowcy? To samo jest w Polsce. Jak to możliwe, że kiedyś Legia wypuściła z klubu 18-letniego wówczas Roberta Lewandowskiego? Grałem z nim w III-ligowych rezerwach i widziałem ogromne możliwości.
– Coś na ten temat wie Aleksandar Vuković, który wtedy grał w pierwszym zespole.
– Po treningach ciągle mu powtarzałem, że nigdy w życiu nie widziałem tak dobrego młodego piłkarza. A w Vojvodinie grałem m.in. z Milosem Krasiciem, później gwiazdą Juventusu czy z Milanem Jovanoviciem, potem graczem Liverpoolu. To moi przyjaciele do dziś, ale wtedy mówiłem Vuko: „On jest lepszy od nich. Dlaczego nie gra w Legii”. Był też inny od reszty polskich piłkarzy – w czasach, kiedy u was grałem, brakowało im dyscypliny, Lewandowskiemu – nie. My, Serbowie, jesteśmy jak żołnierze – 24 godziny w pełnej gotowości, reżimie. Jak w wojsku. Kiedy byłem w Legii, Lewandowski podchodził do sportu jak Serb, a nie jak Polak. Nie rozumiem, że nikt z klubu nie zwrócił na niego uwagi. Oczywiście, że nie mógł grać po 90 minut, bo w ataku byli Marek Saganowski z Piotrem Włodarczykiem, ale na mecze powinien jeździć i dostawać swoje szanse. W Serbii mówimy, że jeśli młodego piłkarza chcesz sprzedać za niezłe pieniądze, musisz być cierpliwy. W Legii nie byli. Ale to było kiedyś. Mam nadzieję, że dziś jest inaczej. Tak czy inaczej, w czwartek będę kibicował Legii, choć gra z klubem z Serbii. Ale z Backą Topolą nie wiążą mnie żadne emocje, a z Legią – owszem.