Stworzenie i realizacja strategii, której zwieńczeniem miałaby być organizacja letnich igrzysk olimpijskich Warszawa 2040, może uratować zdrowie milionów polskich dzieci i młodzieży oraz znacząco poprawić stan zdrowia milionów dorosłych Polaków. To absolutnie wystarczający powód, aby popierać pomysły ogłoszone w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów przez ministra sportu Sławomira Nitrasa.
Jeżeli strategia "Warszawa 2040" zostanie odpowiednio przygotowana i będzie odpowiednio realizowana, jeżeli zaczniemy poważnie starać się o organizację letnich igrzysk olimpijskich w naszym kraju, to może – bez grama przesady – odmienić Polskę i poprawić jakość życia Polaków w znacznie większym stopniu niż Euro 2012. Realizacja takiej strategii mogłaby zatrzymać złe i niepokojące trendy, mogłaby rozwinąć kraj i nas samych jako społeczeństwo w stopniu tak wielkim, jak żadne inne wydarzenie, proces czy zjawisko. Jak żadne w historii Polski albo żadne od bardzo wielu lat.
Większości z nas być może trudno to sobie wyobrazić, być może trudno w to uwierzyć i mieć nadzieję, ale warto, bo gra jest warta świeczki.
Decyzja UEFA o powierzeniu Polsce i Ukrainie organizacji mistrzostw Europy w roku 2012 sprawiła, że nasz kraj zrobił ogromny skok rozwojowy. Euro 2012 było znakomitym bodźcem do budowy stadionów, lotnisk, autostrad, hoteli, przebudowy dworców kolejowych, etc. Polska zaczęła wtedy stawać się – z czego nie wszyscy zdają sobie sprawę – jednym z najnowocześniejszych państw Europy. Rywalizację o prawo organizacji Euro 2012 Polska i Ukraina wygrały między innymi z Włochami, które miały na przykład dużo starsze czy wręcz przestarzałe stadiony. Do tej pory wielu z nich nie przebudowały.
Polska rozwinęła infrastrukturę, ale w kwestii podejścia do zdrowia społecznego, sportu i rekreacji fizycznej, nic się wtedy znaczącego nie zmieniło. Ani wówczas, ani później. Efekt jest taki, że każde kolejne pokolenie jest mniej sprawne od poprzedniego. Polskie dzieci tyją najszybciej w Europie. Ryzyko, że będą cierpieć z powodu różnych chorób, że będą narażone na różne patologie i uzależnienia, rośnie w tempie zastraszającym.
To wszystko przejmuje lub przeraża świadomych sytuacji, ale do wielu innych wciąż nie dociera. Dlatego potrzebny jest duży, głośny, wyraźny, silny i skuteczny bodziec, który to zmieni. Właśnie taki lub bardzo podobny jak ten, o którym mówi minister Sławomir Nitras: "Warszawa 2040".
Bez takiego bodźca w sprawach sportu, rekreacji fizycznej i w efekcie zdrowia od wielu lat sobie nie radzimy. "My" jako państwo, władze samorządowe, szkoły, nauczyciele, kluby, trenerzy, rodzice, opiekunowie, sąsiedzi... Oczywiście, nie wszyscy z nas, ale z pewnością: problem dotyczy wielu. Zbyt wielu.
Nie radzimy sobie, bo na przeszkodzie stoją: stary system, szkodliwe schematy, złe przyzwyczajenia i brak zrozumienia po stronie różnych decydentów czy jakiejś większości – decydujących, ale najwyraźniej nieświadomych rosnących lub zbliżających się zagrożeń.
Nie radzimy sobie nawet w teoretycznie najprostszych i najbardziej oczywistych sprawach. Nawet w kwestiach dotyczących sportu i rekreacji fizycznej dzieci i młodzieży zamiast zdrowego rozsądku, empatii, wyobraźni i życzliwości zbyt często wygrywa "za moich czasów nie było takich możliwości i takich boisk jak teraz" i "nie przesadzajmy, jakoś dadzą sobie radę".
Takie i podobne frazesy zbyt często zagłuszają prawdziwe informacje o braku przestrzeni dla dzieci i młodzieży: o braku takich podwórek, jakie były kiedyś, o braku obiektów sportowych, o boiskach zamkniętych lub likwidowanych, czy o kolejnych rosnących osiedlach, które powiększają obraz patologicznej betonozy. W ten sposób dzieci i młodzież są spychane do kąta – w stronę płaskich ekranów, monitorów, tabletów i tego wszystkiego, co się z tym wiąże.
Szkoła? Lekcje wychowania fizycznego, których w planach lekcji nadal jest za mało, wciąż traktowane są jako mniej ważne niż lekcje z innych przedmiotów. Oczywiście: niesłusznie. Ale problem nie znika.
W klasach I-III szkoły podstawowej, czyli w czasie nauczania początkowego, niezwykle ważnego okresu dla rozwoju dzieci, poziom lekcji wychowania fizycznego w wielu szkołach jest dramatycznie słaby albo wręcz zły.
W wielu szkołach zamiast lekcji wf odbywają się lekcje z innych przedmiotów. Dlaczego? Bo dla niektórych nauczycieli-wychowawców dodatkowe godziny języka polskiego czy matematyki są ważniejsze niż prawidłowy i pełny rozwój psychofizyczny dzieci, albo dlatego, że z lekcjami polskiego czy matematyki radzą sobie lepiej niż z przygotowaniem i prowadzeniem lekcji wf. To nie wynika ze złej woli tych nauczycieli-wychowawców. To wynika z niewiedzy, niepełnej wiedzy, lekceważenia wiedzy o znaczeniu ruchu fizycznego dla zdrowia i rozwoju dzieci lub ze złych przyzwyczajeń i ulegania.... To wynika też z powszechnego przyzwolenia, również ze strony rodziców i opiekunów, dla lekceważenia znaczenia sportu i rekreacji fizycznej, czyli również lekceważenia wychowania fizycznego.
W klasach IV-VIII i w szkołach ponadpodstawowych jest trochę lepiej, ale często też źle. Brakuje boisk, sal sportowych, bieżni – często i coraz częściej brakuje nawet zwykłej przestrzeni do zabaw, biegania czy spacerów. Brakuje, bo w Polsce ponad wszystko wyrasta betonoza.
Deweloperzy zarabiają na budowie domów i mieszkań, a nie na budowie ogólnodostępnej infrastruktury sportowej i rekreacyjnej. Im więcej bloków, im gęściej od mieszkań, tym lepiej dla deweloperów. Ktoś im udostępnia kolejne tereny, ktoś im na taką zabudowę pozwala – traci społeczeństwo, tracą dzieci i młodzież. Najwyraźniej nikt tego odpowiednio nie kontroluje i nikt tego w porę nie może lub nie potrafi zablokować.
Czytaj też: Trzy ministerstwa aktywne w sprawie dzieci z gminy Piaseczno
Patologiczna sytuacja w Józefosławiu i Julianowie w gminie Piaseczno stała się głośna w całej Polsce. W dwóch wsiach rośnie stolica i symbol polskiej betonozy. Żyje tu w sumie około 25 tysięcy mieszkańców, jest największa w Polsce i trzyzmianowa szkoła podstawowa, ale nie ma ani jednego prawdziwego boiska do piłki nożnej. Brakuje również innych podstawowych obiektów sportowych, brakuje parków, placów zabaw, brakuje drugiej podstawówki i szkół średnich, także komisariatu. Przestrzeń, którą można byłoby wykorzystać dla poprawy proporcji domów mieszkalnych do infrastruktury sportowej i rekreacyjnej, kończy się, bo władze gminy przez wiele lat były głuche na takie potrzeby mieszkańców. Zamiast ich słuchać, zgadzały się na budowę kolejnych osiedli i centrów handlowych.
Po drugiej stronie Lasu Kabackiego, już w Warszawie, jest Ursynów. Ma 150 tysięcy mieszkańców, orlików jest tu sporo. Jest też znany ze szkolenia młodych piłkarzy klub SEMP, czyli Stowarzyszenie Edukacji Młodych Piłkarzy. Nieżyjący już Rudolf Kapera, wybitny wykładowca warszawskiej AWF oraz znany trener i ceniony wychowawca młodzieży, również mój wspaniały nauczyciel, założył ten klub w roku 1993. Minęło 31 lat, ale ani SEMP, ani Ursynów nie doczekały się choćby jednego boiska pełnowymiarowego.
Dalej są Mokotów, Wilanów i takie okolice jak Zawady… Coraz więcej bloków, mieszkań i coraz mniej miejsc do uprawiania sportu czy innej rekreacji fizycznej. Józefosław i Julianów to ewenement w skali europejskiej, ale również w Warszawie jest wiele miejsc, w których jest podobnie, niewiele lepiej, czyli: też bardzo źle.
W innych miastach sytuacja staje się podobna. Dlaczego? Najwyraźniej w wielu miejscowościach zawodzi nadzór nad ustalaniem miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego. Zamiast zrównoważonego rozwoju miast i wsi, coraz częściej rozwija się tylko budownictwo mieszkaniowe.
Kluby sportowe? Powodzi się nielicznym. Inne padają lub ledwo dyszą.
Z jednej strony związki sportowe każą im płacić na przykład za pracę sędziów, choć za sędziowanie powinny płacić same związki. Do tego każą płacić za rejestrację zawodników i transfery, choć sport zawodowy a sport amatorski i młodzieżowy to trzy zupełnie inne obszary. Powinny być zupełnie inaczej organizowane i według zupełnie innych zasad.
Z drugiej strony władze samorządowe, poprzez lokalne ośrodki sportu dysponujące obiektami sportowymi, wymagają opłat od klubów za korzystanie z tych obiektów nawet wtedy, gdy prowadzą one działalność niedochodową, ale pożyteczną dla dzieci i młodzieży.
W efekcie kluby sportowe, zamiast skupić się na organizacji naborów dla dzieci oraz rozwoju młodych sportowców i zdrowej konkurencji z innymi klubami, muszą prowadzić działalność slalomem: między trudnościami ze strony związku i wymaganiami ze strony samorządu. Zamiast inwestować w czysty sport, płacą związkom i płacą samorządom.
Kto więc naprawdę najwięcej inwestuje w sport dzieci i młodzieży? Z konieczności rodzice, ale naturalnie tylko ci, których na to stać. Rodzice płacą więc i podatki, z których powinien być finansowany sport dzieci i młodzieży, i płacą też klubom, bo bez tego kluby zrujnowałyby się na opłaty dla związków i samorządów.
Kapitał prywatny mógłby pomóc, ale często trzyma się na dystans, bo w sporcie zbyt wiele zależy od związków sportowych, które same też potrzebują uzdrowienia.
Dzieci i młodzież powinny rozwijać się równomiernie w miejscu zamieszkania, w szkole i w klubach. Skoro wielu młodych ludzi nie może ćwiczyć, grać, biegać w żadnym z takich miejsc, to wyraźny znak, że potrzebujemy wstrząsu, wielkiej przemiany, rewolucji w podejściu do sportu, rekreacji fizycznej i wychowania fizycznego. Bo mamy kulturę, ale nie mamy zdrowej kultury fizycznej.
Potrzebujemy: lepszych szkół i lepszych warunków w szkołach, lepszej kontroli nad tworzeniem miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego oraz działalnością samorządów i ich współpracy z deweloperami, więcej ogólnodostępnych obiektów sportowych i rekreacyjnych oraz uzdrowienia wielu związków sportowych. Potrzebujemy też lepszego wsparcia z różnych stron dla dziecięcych i młodzieżowych klubów sportowych. I dla rodziców, żeby system nie stał na ich głowach, jak obecnie.
To wystarczająco dużo powodów, aby uznać, że pomysł stworzenia strategii "Warszawa 2040" jest niezwykle ważny dla naszej wspólnej przyszłości. Bez żadnych wątpliwości: może być kluczowy dla rozwoju Polski, dla zdrowia naszego oraz następnych pokoleń, czyli naszych dzieci i ich dzieci, czyli naszych wnuków.
Szanowni Państwo, i wiecie co jeszcze? W tym wszystkim naprawdę najmniej ważne jest to, czy Warszawa otrzyma kiedyś prawo organizacji igrzysk olimpijskich, czy takiej imprezy nigdy nie zorganizuje. Potrzebujemy chleba i zdrowia. Skoro zdrowie społeczne, stan polskich dzieci i młodzieży, pogarsza się tak szybko i tak bardzo, skoro nie można tego trendu zatrzymać i odwrócić w inny sposób, to o pomyśle "Warszawa 2040" trzeba myśleć jak najbardziej poważnie. Bo jeśli nie igrzyska, to co?