| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Po wielu latach gry w PKO BP Ekstraklasie (oraz dwóch latach w Turcji) Patryk Tuszyński zdecydował się wrócić do klubu, w którym się wypromował jako młody piłkarz. MKS Kluczbork, który w Pucharze Polski zagra z ŁKS-em ma jednak problemy, które są trudne do przezwyciężenia. W rozmowie z TVPSPORT.PL piłkarz opowiedział o nich, a także zdradził swoje plany po zakończeniu kariery.
Przemysław Chlebicki, TVPSPORT.PL: – Jak się zapatrujesz na mecz z ŁKS-em w Pucharze Polski?
Patryk Tuszyński, piłkarz MKS-u Kluczbork: – To duże wydarzenie w Kluczborku – dla miasta, klubu i lokalnej społeczności. Wracają wspomnienia z czasów, gdy graliśmy jeszcze w 1. Lidze. W klubie jest duże poruszenie. A mecze poprzedniej rundy Pucharu Polski pokazały, że mamy szanse.
– Czy do spotkania z ŁKS-em podchodzicie w jakiś szczególny sposób?
– Nie. podchodzimy jak do każdego innego meczu. W sobotę graliśmy w lidze, w poniedziałek trening i analizę, we wtorek – rozruch przed spotkaniem. Wiemy, że dzieli nas z ŁKS-em dwie klasy rozgrywkowe, grają tam zawodnicy z odpowiednią jakością. Są też na fali wznoszącej – podnieśli się po nieudanym początku sezonu, wszystko zaczęło "trybić". Przygotowaliśmy się jednak do nich szczegółowo. Jeśli zagramy na sto procent swoich możliwości, nie będziemy na straconej pozycji.
– W tej edycji Pucharu Polski było już kilka sensacji...
– Wierzymy, że my sprawimy kolejną. W klubach Ekstraklasy grałem kilka razy w Pucharze Polski z rywalami z niższych lig i nie były to łatwe mecze. W Zagłębiu Lubin, choć w tym spotkaniu akurat nie grałem, rywalizowaliśmy z trzecioligowym Huraganem Morąg. I nie zostawili na nas suchej nitki, nie było widać różnicy klas! To pokazuje, że z odpowiednim podejściem, przygotowaniem taktycznym i wiarą w swoje możliwości, każda drużyna jest w stanie sprawić niespodziankę.
– Jak sądzisz, co najbardziej sprawiło, że Huragan sobie z wami poradził?
– Wydaje mi się, że kluczowe było nastawienie. Do takich meczów trzeba podchodzić tak, jakby grało się z rywalami z tej samej ligi. A nawet musisz być jeszcze bardziej zmotywowany, nie możesz zlekceważyć przeciwnika. O niespodziankę nietrudno – pomyłki mogą się zdarzyć każdemu. Drużyny z niższych lig w Pucharze Polski zawsze są bardzo zaangażowane i zdeterminowane, nie odpuszczają żadnej piłki ani żadnego centymetra murawy. Mam nadzieję, że w środę wcielimy się w rolę takiej ekipy i wysoko postawimy poprzeczkę.
– Co sprawiło, że zdecydowałeś się na powrót do Kluczborka rok temu?
– Wróciłem po jedenastu latach, mam blisko do domu. Chciałem tu wrócić i pomóc awansować. Wiele zawdzięczam temu klubowi – tutaj wypłynąłem na szerokie wody. Dlatego pragnę pomóc w odbudowie, ale musiałyby do tego zostać stworzone warunki. Patrzę ambicjonalnie – chcę, żeby było lepiej. Zdaję sobie sprawę z tego, że mam już 35 lat i długo już mogę nie pograć. Nie ma czasu na to, żeby było nijak albo byle jak. Tym bardziej, że wszyscy dookoła się rozwijają, patrząc przez pryzmat województwa opolskiego. Czy to Odra Opole, która buduje stadion, trzecioligowa Stal Brzeg też ma kapitalne warunki do gry, w Nysie też oddano nowy stadion z oświetleniem. W Kluczborku to się zatrzymało. Ale mogą pomóc temu wyniki – za które jesteśmy odpowiedzialni jako drużyna. Trzeba jednak patrzeć szerzej.
– Czy przez jedenaście lat wiele zmieniło się w klubie pod względem organizacyjnym?
– Jeżeli chodzi o infrastrukturę, nie zmieniło się nic. Stadion i boiska treningowe są takie, jak były. Można nad tym trochę ubolewać. Duża część zawodników pracuje i musimy trenować popołudniami. Zaczynamy treningi o 16:00, a o 16:30 już robi się ciemno. W poniedziałek nasze zajęcia trwały trzydzieści-czterdzieści minut, bo nie ma oświetlenia na boisku treningowym. Włodarze są ci sami, klub jest stabilny i poukładany finansowo. Ale trzeba zainwestować w bazę, żebyśmy mogli trenować w normalnych warunkach.
– Czy podjęto działania w celu poprawieniu jakości waszych obiektów?
– Z tego, co wiem – zostały poczynione pewne kroki. Złożono wnioski o dotacje na modernizację obiektów. Ale kwestia, kiedy zostaną one rozpatrzone, jest niezależna od klubu. To skomplikowany proces, dlatego trzeba naciskać i wywierać presję, aby nasze warunki były lepsze i moglibyśmy trenować popołudniami o tej porze roku.
– Nie chciałbym ci wypominać wieku, ale – jak sam wspomniałeś – nie zostało ci wiele lat kariery. Myślisz już o tym, co dalej?
– Rok temu, gdy wróciłem z rodziną do Kępna, skąd mam czterdzieści kilometrów do Kluczborka, zapisałem się na kurs UEFA B+A dla byłych profesjonalnych piłkarzy. Zajęcia w Białej Podlaskiej kończą się w marcu, a w kwietniu będziemy zdawać egzaminy. Gdy zdrowie przestanie mi dopisywać, chciałbym płynnie przejść do pracy trenerskiej.
– Jak uważasz – czego mógłbyś nauczyć piłkarzy jako trener?
– Mógłbym wykorzystać swoje doświadczenie z pracy z różnymi trenerami i stwarzać szansę zawodnikom, żeby mogli pójść wyżej. Myślę, że w tej pracy wiele zależy od wizji prowadzenia klubu. Na pewno chciałbym w przyszłości pracować gdzieś w rodzinnych stronach, w granicach 50-60 kilometrów od Kępna. Mam małe dzieci i nie wyobrażam sobie dalekiego wyjazdu. A jakim będę trenerem? Jeszcze nie wiem. Chciałbym być po prostu człowiekiem.
– Grałeś w wielu klubach i trafiałeś na trenerów, którzy mieli różne podejście. Kto miał na ciebie największy wpływ?
– Idąc od początku, gdy wszedłem na poziom centralny w Kluczborku, moim trenerem był Grzegorz Kowalski, od kilku lat pracujący w Ślęzie Wrocław. Pokazał mi jak należy pracować na profesjonalnym poziomie, z którym wcześniej nie miałem styczności. Miał też bardzo duży wpływ na zmianę mojego sposobu myślenia – poczyniłem u niego duże postępy. Potem, gdy już grałem w Ekstraklasie, takim trenerem był Michał Probierz. Zaufał mi i ściągnął mnie z wypożyczenia do Lechii. Dzięki niemu stałem się tym, kim jestem. Później miałem jeszcze kilku trenerów z dobrym warsztatem. Mógłbym tutaj wymienić Bena van Daela w Zagłębiu i Pavola Stano w Wiśle Płock. Obaj mają dużą wiedzę i dobrze znają się na organizacji gry. Chociaż poznałem ich w późniejszych latach kariery, pokazali mi nowe rzeczy, które mogłem wykorzystać w swojej grze.
– Miałeś też krótką styczność z Adamem Nawałką, gdy zostałeś powołany do reprezentacji Polski.
– To było jedno zgrupowanie. Potem była szansa na drugie, gdy już grałem w Rizesporze, ale kilka dni przed ogłoszeniem powołań doznałem kontuzji mięśnia czworogłowego, przez co wypadłem z gry na dwa miesiące. Zastąpił mnie Kamil Wilczek, który w kadrze został na dłużej. A moja przygoda z reprezentacją się skończyła, zanim mogła się zacząć.
– W meczu z Grecją siedziałeś na ławce. Czy po latach żałujesz, że nie zadebiutowałeś w kadrze?
– Oczywiście, żałuję. Szkoda, że to wszystko się nawarstwiło. Doznałem kontuzji, gdy mogłem dostać szansę debiutu. Trenera Nawałki zapamiętam jednak z organizacji – w kadrze wszystko było zorganizowane i zaplanowane co do minuty. Poziom był bardzo wysoki.
– Czujesz się w pełni usatysfakcjonowany swoją karierą, a może sądzisz, że mogłeś zrobić więcej?
– Cieszę się z miejsca, w którym się znalazłem. Z tego, co przeżyłem. I z miejsca, z którego się wydostałem. W moim regionie nie było żadnych szkółek. Miałem szczęście, że był taki klub jak Gawin Królewska Wola, który funkcjonował czterdzieści kilometrów ode mnie, w pobliżu Oleśnicy. Bogaty właściciel, fabryka mebli, graliśmy na trzecim poziomie ligowym. Zobaczyli mnie w Marcinkach Kępno, gdy byłem na turnieju zimowym i zrobiłem tam duży krok do piłki seniorskiej. A gdyby tego klubu nie było, pewnie występowałbym w lokalnych klubach i nie miałbym gdzie się pokazać. Z Gawina trafiłem do Kluczborka, tam wypłynąłem. Cieszę się z tego, co osiągnąłem, bo mogło się to potoczyć zupełnie inaczej. Miałem dużo szczęścia i przypadku, ale dałem od siebie wiele pracy i determinacji.
– Uważasz, że mogłeś zrobić więcej albo podjąć inne decyzje?
– Nie, i nie żałuję niczego. Wszystkie decyzje, które podejmowałem, wydawały mi się słuszne. A takie losowe zdarzenia jak kontuzje trzeba przyjąć "na klatę".