W reprezentacji Polski Robert Lewandowski nie będzie Robertem Lewandowskim z Barcelony. To inne środowiska, inni piłkarze dookoła, inna filozofia gry. Byłoby nieuczciwym oczekiwać od niego, by w kadrze był tak efektywny jak w klubie. To jest niemożliwe, to są dwa różne światy – mówi w rozmowie z TVPSPORT.PL Mateusz Borek. Komentator 2 listopada kończy 51 lat.
Robert Błoński, TVPSPORT.PL: – Mati, będzie poważnie, ale też bez przesady. Zaczniemy trochę żartobliwie od tego, że ostatni kwartał 1973 roku był dość wyjątkowy. W październiku drużyna legendarnego trenera Kazimierza Górskiego zremisowała 1:1 z Anglią na Wembley i awansowała do finałów MŚ w Niemczech, w których zajęła trzecie miejsce. W listopadzie urodziłeś się ty, a w grudniu ja.
Mateusz Borek: – Ha ha, to dobre. Gdybyśmy byli wcześniakami, mielibyśmy szansę zobaczyć mecz na Wembley w telewizji. Rocznik 1973 jest dobry, choć z czasem pewne rzeczy uciekają i, kiedy do wracamy do pewnych zdarzeń, jesteśmy przerażeni. Właśnie uświadomiłem sobie, że 12 listopada przypada kolejna rocznica śmierci legendarnego komentatora Jana Ciszewskiego, który zmarł w wieku 52 lat. Czyli był tylko o rok starszy ode mnie. Latem 1982 roku skomentował medal Polaków w MŚ w Hiszpanii, a kilka miesięcy później odszedł… No więc, my też prawdopodobnie mamy już bliżej niż dalej. Ale się nie poddajemy, lubimy żyć, uwielbiamy swoją pracę, dalej mamy pasję do zawodu – od niej wszystko się zaczyna i na tym kończy. Jak się entuzjazm wypali, to "game over". Nie ma więc co wybiegać za daleko w przyszłość, bo jak mawia jeden moich z kolegów: "Człowiek planuje, Pan Bóg się śmieje". Dziś dzieje się wiele – najczęściej szybko i niespodziewanie. Trzeba więc żyć w zgodzie z własnym sumieniem, tak, jakby każdy dzień był ostatnim. Dobrze mieć taką świadomość. Nie chcę planować tego, co będzie za 20 lat, bo nie wiem, czy doczekam.
– Naszą pierwszą, wspólną wielką imprezą był mundial w Korei i w Japonii. Ty komentowałeś mecze w Polsacie, ja pisałem artykuły do "Gazety Wyborczej". To był rok 2002, byliśmy długo przed 30. urodzinami. Dziś u obu – jak mówią moje dzieci – "nastąpiła zmiana kodu, już jest piątka z przodu". Tobie też szybko zleciało?
– Szybko? Błyskawicznie! Kiedyś mi się wydawało, że czas płynie wolniej. Z wiekiem człowiek nabierał innej perspektywy, inaczej wszystko układał w głowie. Wtedy inne wydawały się odległości i wielkości. Kiedyś, nie mając auta, jadąc starą drogą, myślałem, że z Dębicy do Krakowa jest niesamowicie daleko, bo podróż niemiłosiernie się dłużyła. Dziś, autostradą, trwa 40 minut. Ostatnio byłem w swoim liceum, chodziłem po korytarzach i spotkałem panią dyrektor. Okazało się, że jest z tego samego rocznika, chodziła do równoległej klasy o profilu biologiczno-chemicznym. Chciałem zobaczyć aulę, w której kiedyś – jako DJ – prowadziłem mnóstwo imprez, uczestniczyłem w wielu akademiach. Tam była studniówka, tam tańczyliśmy poloneza. Pierwsze, o co zapytałem, to kiedy sala została przebudowana, bo wydaje się o wiele mniejsza niż była. Nie było żadnej przebudowy. Z czasem człowiek zaczyna pamiętać pewne rzeczy inaczej. To niebezpieczne.
– Myślałeś o napisaniu książki?
– Miałem kilkanaście propozycji od wydawców, a także od kolegów dziennikarzy, żeby wspólnie napisać wspomnienia. Kiedyś pojechaliśmy na tydzień na Mazury z Czarkiem Kowalskim napisać tę naszą "bajeczkę" o kadrze Adama Nawałki. Projekt skończyliśmy w trzy tygodnie, a mówię "bajeczka", bo książki to pisał Ryszard Kapuściński. Potem jeszcze przeżyliśmy z Czarkiem fajną przygodę, czytając te wspomnienia w formie audiobooka. Jeśli kiedykolwiek coś popełnię, na taką późniejszą starość, bo ta wcześniejsza już się zaczęła, to raczej będzie to coś na zasadzie poradnika, wskazówek do przemyślenia dla młodzieży, która zaczyna pracę w tym zawodzie. Żeby autobiografia była dobra, musi w niej być wszystko. A chyba nie chcę pisać wstrząsającej książki, jak Boris Becker czy paru innych sportowców, z drastycznymi szczegółami. W moim życiu pojawiło się wiele osób z polskiej piłki czy sportów walki i obdarzyło mnie zaufaniem, którego nie zawiodłem. Rozmowy prywatne, te nie do publikacji, nie mają klauzuli czasowej. Nie ulegają przedawnieniu. Niektóre opowieści czasem pojawiają się przy stole, kiedy jest zabawa, ale i określone grono ludzi. Pisać coś, by budować swoją "legendę", przeinaczać fakty, podporządkowywać je pod siebie, wybielać siebie, zrzucać odpowiedzialność na innych – to nie dla mnie. Na szczęście też tak pokierowałem swoim życiem, że do pisania nie zmusza mnie wątek ekonomiczny. Ludzie często piszą różne nieprawdziwe rzeczy albo koloryzują, by zarobić pieniądze. Ja nie mam potrzeby dzielić się ze światem swoimi prywatnymi historiami dla pieniędzy. Pewne opowieści zabiorę ze sobą na drugą stronę.
– Jak dziś przygotowujesz się do komentowania meczów? Możliwości są ogromne, w Internecie można znaleźć każdą informację. Kiedyś miałeś, powiedzmy, 30 ciekawostek, dziś można ich znaleźć setki.
– Ale one nie są potrzebne. Dla mnie transmisja to forma opowieści i ważniejszy jest kształt narracji, poziom zbudowania emocji, znalezienie punktu zaczepienia, postawienie tezy dającej do myślenia, z którą ktoś po drugiej stronie "szkiełka" może polemizować. Może się mylę, ale to moje podejście – wolę skoncentrować się na grze niż na zagadywaniu meczu. W dobie współczesnych mediów przedmeczowe studia trwają nie siedem minut, a trzy godziny i to tam jest przestrzeń, by opowiedzieć o wszystkim, co dookoła, przytoczyć wszelkie ciekawostki oraz statystyki. Komentator siada do mikrofonu z trochę innym zadaniem. Oczywiście, należy wpleść jakieś zakulisowe kwestie, ale kiedyś miałem ich 30, a sprzedawałem 28. Dziś – dwie. Bo nie wydaje mi się, że warto zagadywać kibiców i koncentrować na wątkach pobocznych. Jeśli wieczorem jest jakieś ważne wydarzenie piłkarskie, to ludzie żyją nim od rana. I o godz. 21:15 po raz 15. mam powtórzyć to, co słyszeli cały dzień? Nie ma sensu. Wolę czasem zaryzykować jakieś tezy w transmisji, bo przez lata zbudowałem dorobek zawodowy i ludzie ufają temu, co mówię. Czasem masz prawo pozwolić sobie na więcej niż kiedyś.
– Kiedy pozwoliłeś sobie na więcej?
– Koło 40. roku życia. Moje dojrzewanie zawodowe było wyjątkowo szybkie, było związane z wcześniejszym, wieloletnim miejscem pracy. Niezależnie od tego, jak się skończyło, latami darzono mnie tam olbrzymim zaufaniem, miałem swobodę, nie czułem się kontrowany merytorycznie, zaszczuty w pracy antenowej. To mi pomogło być odważnym.
– Skąd czerpiesz entuzjazm do pracy?
– Ostatnio słuchałem podcastu, w którym młodsi koledzy – Tomek Ćwiąkała i Mateusz Święcicki – goszcząc u Kuby Wojewódzkiego i Piotrka Kędzierskiego, zapytani o mnie, pierwszą cechę, którą wskazali, był entuzjazm. Miło mi się zrobiło. Mimo tylu lat pracy, podczas których człowiek wiele zrobił, sporo wygrał, trochę przegrał, dalej mam w sobie dziecięcą radość. Pod koniec października komentowałem w Opolu meczu Pucharu Polski Odra – Pogoń. Na Instagramie zamieściłem zdjęcie z tytułem "moje biuro na dziś". Na stanowisko komentatorskie wdrapywaliśmy się po trzęsącym się rusztowaniu. Ale mnie to dalej kręci, gęba śmieje się od ucha do ucha. To nic, że niedawno było Glasgow czy Villa Park. Lubię zobaczyć coś innego, trochę folkloru, w tym też jest iskra. Zawsze byłem człowiekiem uśmiechniętym, wyniosłem to z domu, mam to po mamie. Czasem zbyt poważnie podchodzimy do życia, ono nam ucieka, zapominamy, że jesteśmy tylko drobinką we wszechświecie i istniejemy tylko chwilę. Nie marnujmy dni na niepotrzebne negatywne emocje, bawmy się. Jak człowiek ma pracę, która jest jego pasją, to znajduje się w gronie wybrańców. Będąc wśród nich, wykonując zawód, który kocham, nie mam powodu, by udawać, że wypełniam jakąś ważną misję. Przy okazji meczu ludzie otwierają piwko albo sok, rozmawiają, oglądają wydarzenie, a w tle słychać głos. Każdy komentator, któremu się wydaje, że robi coś wielkiego, misyjnego, że bez tego nie da się żyć, jest w błędzie. Szkoda mi życia na sztuczny patos. Wolę mieć podejście, że to rozrywka i część show biznesu.
– Lada dzień reprezentacja Polski zagra w Porto. Czy zespół trenera Michała Probierza stać na sprawienie sensacji? W 2018 roku kadra Jerzego Brzęczka zremisowała w Guimaraes 1:1, także w Lidze Narodów.
– Komentowałem tamto spotkanie, zachowywałem się na stanowisku jak DJ, aż rozbolała mnie szyja, bo część boiska zasłaniał słup i cały czas musiałem kręcić głową w lewo i w prawo. Wtedy zagraliśmy dobre spotkanie, odpowiedzialność wziął Arek Milik, który zastępował w ataku kontuzjowanego Roberta Lewandowskiego i trafił z karnego. Teraz nie jestem optymistą, choć oczywiście będę się cieszył z pozytywnego wyniku. Spoglądam na obecną kadrę i widzę ogrom problemów z tyłu. Z obroną jest źle. Ale najpierw o ataku. Polacy chyba już zdali sobie sprawę, że w reprezentacji Polski Robert Lewandowski nie będzie Robertem Lewandowskim z Barcelony. Inne środowiska, inni piłkarze dookoła, inna filozofia gry. Byłoby nieuczciwym oczekiwać od niego, by w kadrze był tak efektywny jak w klubie. To niemożliwe, to są dwa światy. Mimo to, o atak i o środek pomocy kadry się nie boję, bo tam mamy wybór, kreatywnych zawodników na czele z mediolańskim "fantażystą" Piotrkiem Zielińskim. Boję się za to o tyły. I nie o pozycję bramkarza, bo Łukasz Skorupski, Marcin Bułka czy niepowoływany Kamil Grabara prezentują europejskim poziom. Na tej pozycji mamy komfort. Problemy dotknęły formację defensywną. Janek Bednarek jest przytłoczony wynikami, choć ostatnio się poprawił i gra lepiej niż go oceniają i widzą kibice. Kiedyś był serial "Na kłopoty Bednarski", teraz "Za wszystkie kłopoty winny jest Bednarek". Janek zrobił postęp, gra na wyższym poziomie koncentracji.
– Ale, tak jak żaden z pozostałych stoperów, nie ma cech przywódczych. Formacji brakuje lidera.
– Jak spojrzysz na statystyki Janka, to wygrane pojedynki, odbiory, podania się zgadzają. A mimo to i tak jest tam bałagan. Z tyłu nie ma gracza pokroju Jacka Bąka, Michała Żewłakowa, Tomka Wałdocha, Kamila Glika, czy nawet Marcina Wasilewskiego. Taki "szef" jak Glik w topowej formie, który wszystkich by poustawiał, spowodowałby, że zespół grałby lepiej. Wszystko, co w ostatnich 20 latach było dobre w polskiej piłce, kiedy graliśmy powyżej oczekiwań, zaczynało się od szczelnej defensywy. Kadra Adama Nawałki straciła dwa gole w pięciu meczach Euro 2016, zespół Jerzego Brzęczka nie tracił goli w eliminacjach Euro 2020 i szybko wywalczył awans. Dziś mamy problem w tyłach. Paweł Dawidowicz przeżywa tragiczny czas, Janek gra lepiej, ale nie jest szefem, Jakub Kiwior jest chaotyczny i zdenerwowany, brakuje mu rytmu w klubie. Do tego jest grzeczny, ułożony, introwertyczny, więc też nie nadaje się na lidera. A ten, który ma doświadczenie na poziomie kadry i pokazywał w niej umiejętności, czyli Bartek Bereszyński, dziś gra w II lidze włoskiej i w reprezentacji tylko asekuruje tych, na których stawia Michał Probierz. Widzę też problem z ustawieniem. Szanuję zdanie trenera, który uparł się na trzech stoperów, konsekwentnie realizuje ten pomysł. Mnie się wydaje, ale to moje zdanie, że lepiej byśmy funkcjonowali w ustawieniu 1-4-1-4-1. Skoro nie zobaczyliśmy tego we wrześniu i w październiku, to trudno się spodziewać w listopadzie. Do tego dochodzą problemy na prawej stronie – tam brakuje stabilizacji. Przemek Frankowski miał znakomity moment w kadrze, gdzie byś go nie postawił, zagrał dobrze, ale ostatni rok był bardzo przeciętny w jego wykonaniu. Kuba Kamiński? Czy to jest zawodnik do wygrania rywalizacji na tej pozycji i zamknięcia tematu na wiele lat? Mam wątpliwości, z nim raz jest lepiej, raz gorzej. Brakuje powtarzalności i stabilizacji. Nie ma takiego zawodnika jak Nicola Zalewski z lewej strony, który jest gwarancją określonej jakości w każdym meczu.
– Matty Cash?
– Dla mnie to absurd, że piłkarz z Premier League jest pomijany przy powołaniach.
– Kiedy przyjeżdżał i grał, to tej Premier League nie było widać na boisku tylko w protokole meczowym. Poza występem w Lidze Narodów w Rotterdamie z Holandią, gdzie strzelił gola, nie zachwycał w kadrze.
– Na mundialu w Katarze, w meczu z Francją pokazał motorykę na najwyższym poziomie, grał na innym poziomie intensywności od pozostałych. Ale zmierzam do tego, że są w kadrze zawodnicy, którzy w klubach grają słabo albo w ogóle, a selekcjoner dalej wyciąga do nich rękę i widzi tylko plusy. U Casha jest koncentracja wyłącznie na tym, co robi źle. Piłkarz Aston Villi nie dostał pięciu meczów zaufania od selekcjonera. Graj, a potem cię ocenimy.
– U Czesława Michniewicza zagrał w czterech spotkaniach na mundialu. Piątym był ten z Czechami w el. EURO 2024, w debiucie Fernando Santosa. Zawalił gola, zszedł z kontuzją po dziewięciu minutach. U Michała Probierza dostał 11 minut – w marcowym barażu z Estonią. Poza tym był rezerwowym albo w ogóle nie dostawał powołania, jak na turniej w Niemczech.
– I u Michniewicza grał najlepiej. Trener jest od tego, by w reprezentacji zawodnik pokazywał jak najwięcej tego, co w klubie. Dla mnie nie ma przypadku, że Unai Emery, który wygrał wiele trofeów, mając w Aston Villi podwójną obsadę na każdej pozycji, konsekwentnie stawia na Casha, jeśli tylko jest zdrowy. Nie mówimy o klubie z 19. miejsca w Premier League, tylko o zespole z czołówki, który w Champions League wygrał trzy pierwsze mecze. Cash powtarza, że rozwinął się jako piłkarz, że przy Emerym urosła jego świadomość taktyczna. Oczywiście nikt nie zmusi Michała Probierza do powołania Casha, ale czy nas na to stać?
– Matty nie mówi po polsku.
– Kilka lat temu obecny prezes PZPN Cezary Kulesza, w przyspieszonym trybie, pomógł zorganizować wszystkie dokumenty, by Cash dostał obywatelstwo. Czy wtedy mówił po polsku? Nie. Dziś niemal wszyscy w szatni reprezentacji Polski mówią po angielsku. Kiedy Michał Probierz był w innej biało-czerwonej szatni, tej Cracovii, większość piłkarzy była spoza Polski. Czy prowadził odprawy po polsku? Wątpię. Paulo Sousa też nie mówił po polsku, tylko rozmawiał po angielsku albo włosku. Fernando Santos nawet angielski znał słabo, jego treści przekazywał Grzesiek Mielcarski. Kiedyś to nie przeszkadzało, a teraz tak? Cash ma 15 meczów w kadrze i nagle sobie przypomnieliśmy, że nie mówi po polsku? Trzy lata temu też nie mówił. Wolałbym, gdyby Michał Probierz powiedział jasno: "Cash gra dobrze, ale nie widzę go w kadrze, bo mam inną koncepcję i wolę Kamińskiego z Frankowskim". Tylko potem z tej konkretnej deklaracji zostanie rozliczony przez dziennikarzy oraz kibiców.
– W październiku minął rok od debiutu Michała Probierza w roli selekcjonera, wiosną ruszą eliminacje Mundialu 2026. Zdąży zbudować zespół na kwalifikacje do tej imprezy?
– Budować to można apartamenty, a nie drużynę piłkarską. Lewandowski ma ponad 150 występów w kadrze, Zieliński prawie 100, wielu po kilkadziesiąt meczów. Problem jest w tym, że co chwila zmieniają się cele krótkoterminowe i dlatego zespół nie idzie do przodu tak szybko, jak życzą sobie kibice. Sądziłem, że selekcjoner dołoży kilka świeżych ogniw do tych, którzy grają w kadrze od lat i zespół nabierze nowych kształtów. Mam jednak wrażenie, że trener Probierz dalej jest na etapie poszukiwań i trochę za długo zaczyna to trwać. Jerzy Engel po sześciu meczach bez wygranej i pięciu bez zdobytej bramki, w siódmym wygrał na Ukrainie pierwsze spotkanie w eliminacjach Mistrzostw Świata 2002, a potem wprowadził zespół na mundial w Azji. Adam Nawałka też zaczął kiepsko, ale w dziewiątym spotkaniu pod jego wodzą kadra wygrała o punkty z Niemcami, ówczesnymi mistrzami świata. Pod wodzą Jerzego Brzęczka też było sześć meczów bez wygranej, w tym trzy porażki z rzędu. W siódmym zespół wygrał w Wiedniu o punkty w eliminacjach Euro 2020 i otworzył sobie drogę do turnieju. Czesław Michniewicz w ogóle nie miał czasu – już w drugim meczu grał ze Szwedami o awans na MŚ w Katarze. I wygrał. A w ósmym pokonał Walię w Cardiff, dzięki czemu utrzymał reprezentację w Dywizji A Ligi Narodów, co później skutkowało tym, że na Euro 2024 mogliśmy dostać się dzięki barażom, bo z grupy nie wyszliśmy.
– Probierz ma już 15 meczów w roli selekcjonera. Nie powiem niczego odkrywczego: zespół tworzy się od tyłu, dobierając odpowiednie składniki do właściwego systemu. Nie mamy zaufanych stoperów stanowiących zaporę nie do przejścia. Druga sprawa: w piłce, żeby mieć powtarzalność, bezpieczeństwo i harmonię, musi być wysokiej klasy najniżej ustawiony pomocnik. To musi być piłkarz odpowiedzialny, będący przedłużeniem myśli trenera, liderem w konstrukcji, bezpieczeństwie, asekuracji i podpowiedzi. A my na tej pozycji robimy największe eksperymenty. Probierz zaczął od Patryka Dziczka, potem stawiał na Kubę Piotrowskiego. Po marcowym barażu z Walią okrzyknęliśmy Bartosza Slisza defensywnym pomocnikiem kadry na lata. Wiosną 2024 roku selekcjoner zszokował Polskę, powołując po kilku latach przerwy Tarasa Romanczuka. Jeszcze większym szokiem była dojrzała zmiana kapitana Jagiellonii w Walii, a potem solidne występy z Ukrainą przed Euro i z Holandią na turnieju. No to mamy na tej pozycji kilogramy i centymetry oraz umiejętności, rozegranie, wyprowadzenie i przerwanie akcji. Z Austrią i Francją nie zagrał. We wrześniu zmagał się z urazem, ale potem wrócił, pomógł Jadze wydobyć się z kryzysu, poprowadzić zespół do zwycięstw w Lidze Konferencji. I co? Tarasa w kadrze nie ma. W międzyczasie na "szóstkę" został ustawiony Piotrek Zieliński, by za chwilę znowu nastąpiła zmiana koncepcji – pojawił się Maxi Oyedele. Jak ta drużyna ma złapać stabilizację? Trener dalej zmienia, szuka i ciągle nie znajdujemy odpowiedzi. Ale co my możemy zrobić?
– Pogadać.
– A trener powoła kogo chce i wystawi kogo chce. Życie. Tak jest skonstruowany świat.
– W XXI wieku kadra wystąpiła na czterech mundialach i w pięciu finałach Euro. Opuściła tylko trzy wielkie turnieje. Kibice odzwyczaili się od braku Polaków w elicie. Nadchodzą mniej radosne czasy?
– Powiem coś, co może wydać się kontrowersyjne: liczbę turniejów, w których wystąpiliśmy w tym wieku, wyreżyserował... regulamin i chciwość FIFA oraz UEFA. Od 2002 roku w MŚ brały udział 32 drużyny, a nie 24, a teraz będzie ich aż 48. Od 2016 roku do Euro kwalifikują się 24 reprezentacje, wcześniej było ich 16. W 2012 roku współorganizowaliśmy imprezę z Ukrainą i zagraliśmy jako gospodarz. Gdyby do dziś w MŚ uczestniczyły 24 drużyny, a w Euro 16 – pewnie awansów byłoby mniej. Boję się o udział w mundialu w USA, Kanadzie i Meksyku. Mówiłem wcześniej o zmieniających się celach krótkoterminowych selekcjonera Probierza. Długoterminowy, wiadomo, jest jeden: awans do MŚ. Pierwszym zadaniem krótkoterminowym był awans do Euro. Solidny mecz w Cardiff, bez celnego strzału, po wygranych karnych, urósł do wielkiego widowiska. Na Euro były przebłyski z Holandią oraz fragmenty z Francją, ale z Niemiec wracaliśmy tylko z jednym punktem. I będę się upierał, że w meczu z Austrią selekcjoner nie trafił ze składem. Ale wydawało się, że jesteśmy w niezłej sytuacji, że drużyna jest prawie gotowa, wystarczy dołożyć dwa, trzy ogniwa, które trener znajdzie jesienią. Liga Narodów mogła być poligonem doświadczalnym, ale znowu do gry wkroczył regulamin. Okazało się, że dwa czołowe miejsca w Dywizji A oznaczają pierwszy koszyk w eliminacji MŚ, a to byłoby znaczące. I znowu trzeba było grać przede wszystkim o wynik. Po czterech meczach mamy więc poczucie straconego czasu i bałagan w zespole, a wyniki są, jakie są. Jesteśmy daleko od drugiego miejsca, pewnie będziemy się bić ze Szkocją o utrzymanie poprzez baraż albo spadniemy do Dywizji B. Nie wygląda to na realizację celu. Nasze szanse w eliminacjach MŚ będą więc zależeć od szczęścia w losowaniu. Rywal z pierwszego koszyka może być bardzo trudny albo trudny. Probierz musi przyspieszyć w poszukiwaniu tożsamości swojej drużyny. Jeśli nie, to istnieje zagrożenie, że polscy piłkarze obejrzą amerykański mundial w telewizji. A tego nikt by nie chciał, ponieważ złapaliśmy powtarzalność uczestnictwa w wielkich turniejach.
– Awansujemy?
– Zadzwoń po losowaniu.
– Polska piłka klubowa powoli podnosi się z pucharowej zapaści – tu akurat regulamin pomaga, bo powstała Liga Konferencji.
– Wygrana Legii z Betisem to spore wydarzenie i nie interesuje mnie, kto grał u rywali, bo skład ustalał ich trener. Tak samo cenne było zwycięstwo Jagiellonii w Kopenhadze. Ale nie chcę przekłamywać rzeczywistości: z większością rywali, z którymi Legia i Jagiellonia grają teraz w fazie ligowej, kiedyś nasze kluby biłyby się w II lub III rundzie eliminacji. Gdyby jeden polski klub grał w Champions League, drugi w Lidze Europy, a trzeci i czwarty w Lidze Konferencji, mówilibyśmy o wielkim postępie. Jeden w Lidze Europy, dwie czy trzy w Lidze Konferencji – byłoby nieźle. Dziś cieszmy się z tego, co jest. Czwartki dają trochę radości.
– 2 listopada to dla ciebie wyjątkowy dzień? Z jednej strony urodziny, z drugiej Zaduszki i wspomnienie tych, którzy odeszli.
– Wychowywałem się w Dębicy, a w tamtych czasach było tam sporo Romów, którzy inaczej przeżywają te dni. Mówiąc krótko: imprezują na grobach. Ja tego nie robiłem, ale teraz doświadczam procesu upływu czasu i przemijania. Kiedyś byłem wielkim entuzjastą Sylwestrów czy imprez urodzinowych. Wielkie party, mnóstwo ludzi, na noworocznych zabawach często byłem wodzirejem i organizatorem. Były kreacje, garnitury, balety do rana. A dziś? Ktoś mnie zmusi, żebym imprezował do świtu akurat 2 listopada czy 31 grudnia? A jak nie mam ochoty? Zmieniłem podejście. Nie wyprawiłem hucznych 50. urodzin, nie miałem nastroju. Teraz też nie szykuję niczego wyjątkowego, wpadną najbliżsi znajomi i tyle. Trochę więcej myślę o życiu, o rodzinie, o tym, co za mną, a co przede mną. Mówi się, że czas leczy rany, ale w przypadku mamy, która odeszła 26 lat temu, nie uleczył. W listopadzie obchodziła urodziny i to zawsze jest moment wspomnień, nostalgii i wzruszeń.
– Na koniec – spróbujesz rozśmieszyć Pana Boga i powiesz o planach?
– Ha ha! Moim, może nie planem, ale marzeniem, czymś czego chciałbym doświadczyć w najbliższych latach, jest życie z uśmiechem na twarzy, robienie tylko takich rzeczy, na które mam ochotę. Żeby się do niczego nie zmuszać, nie robić niczego, bo tak wypada albo ktoś tego oczekuje. Chcę robić rzeczy, które mnie nakręcają, dają radość i mnóstwo pozytywnej energii. W takiej aurze chciałbym żyć. Jurek Engel napisał książkę "Futbol na tak", a ja chciałbym już mieć "Życie na tak".