Tomasz Fornal to bez wątpienia jeden z największych bohaterów reprezentacji Polski siatkarzy podczas igrzysk olimpijskich w Paryżu zwieńczonych srebrnym medalem. Ten sezon spędza w Jastrzębskim Węglu, choć już na początku rozgrywek pojawiły się spekulacje, że w kolejnych przeniesie się do Turcji. W TVPSPORT.PL odnosi się do tych pogłosek, mówi o swoim zdrowiu w czasie turnieju we Francji i zdradza moment, w którym z drugoszóstkowego zawodnika stał się pierwszoszóstkowym w kadrze.
Sara Kalisz, TVPSPORT.PL: – Co było natchnieniem do ostatniej wielkiej zmiany w twoim życiu, czyli pożegnania srebra i przywitania fioletu na głowie?
Tomasz Fornal: – Miałem taki pomysł, uznałem, że to dobry dzień na jego realizację, więc po prostu to zrobiłem. Sądzę, że zmiany będą się u mnie pojawiały znacznie częściej. Możecie spodziewać się więc różnych kolorów (śmiech).
– Twoja partnerka, Sylwia Gaczorek, jest fryzjerką. Ona była inspiracją?
– Nie, to wyłącznie moja inwencja, choć przyznam, że dobrze mieć specjalistkę obok siebie. Będą jeszcze inne kolory, zobaczymy, co czas przyniesie. Na razie nie zdradzę jednak swoich planów.
– Podczas igrzysk jako grupa, ale również ty indywidualnie, trafiliście do szerokiej publiczności i to bardzo mocno, bo każdy cytował twoją przemowę. Poczułeś dodatkowy zastrzyk popularności po zdobyciu srebra?
– Tak, czuję to każdego dnia. Jest to miłe. Moment igrzysk był tego kulminacją. Nadal odczuwam jednak "przypływ" zainteresowania. Zawsze ogląda się największe gwiazdy światowego sportu. Prawie każdy młody chłopak chce być jak Cristiano Ronaldo czy LeBron James. Siatkówka pewnie nigdy nie będzie tak popularnym sportem, jak piłka nożna i koszykówka, ale większe nią zainteresowanie to powód do radości. Nie narzekam więc. Mam nadzieję, że to się nie zatrzyma i będziemy cały czas popularyzować nasz sport na świecie, i w Polsce.
– Powiedziałeś, że to da się odczuć na co dzień. Jak konkretnie?
– Przez spotkania na mieście, w sklepach, na stacji benzynowej, więc w takim normalnym, codziennym funkcjonowaniu. To bardzo miłe.
– Dodałeś, że każdy chciałby być jak Cristiano Ronaldo, LeBron James. Czy czujesz się w tym momencie jak jedna z największych gwiazd światowej siatkówki?
– W Polsce tak. Trudno było odnieść inne wrażenie, ponieważ zainteresowanie w czasie igrzysk było ogromne. Wiele podziało się po półfinale olimpijskim z USA. Starałem się od tego odciąć, ponieważ mieliśmy jeszcze jeden mecz do zagrania. Teraz ten "szum" z tygodnia na tydzień, z miesiąca na miesiąc spada i jest to rzeczą naturalną. Kiedy jednak zainteresowanie było największe, stałem się od tego uciec. Nie ukrywam, że w tamtym momencie było dosyć gorąco i wzmianek w social mediach było naprawę dużo.
– To mogło przytłoczyć?
– Mnie nie przytłoczyło. Wiem, że różne osoby różnie sobie z tym radzą, ale ja chyba dobrze do tego podchodzę.
– Na ten medal czekały całe siatkarskie pokolenia i jego brak mógł być powodem zarówno do rozżalenia, jak i ewentualnej frustracji. Czułeś, że zdobywając go przybiłeś "stempel" nieśmiertelności w sporcie?
– Nie, raczej czuję się tak samo jak wcześniej. Nie myślałem o tym, że Polacy mają problemy w igrzyskach olimpijskich, i że nie potrafimy z nich przez całe pokolenia przywieźć medalu. Może nie każdy mi w to uwierzy, ale ja naprawdę się tym nie przejmowałem. Zdawałem sobie oczywiście sprawę z tego, że igrzyska to nasze "nemesis" i krążek, który trudno zdobyć. Mimo to nie nakładałem na siebie presji i nie czułem jej przed igrzyskami. Tak samo teraz nie czuję się "nieśmiertelny".
– Twoja droga w kadrze była dość specyficzna. Nie zawsze było tak, że byłeś postacią pierwszoplanową, co wywoływało większe i mniejsze dyskusje ze strony kibiców oraz dziennikarzy. Czy dwa lata temu byłoby możliwe, byś pomyślał: "Ja, Tomasz Fornal, na pewno zagram w podstawowym składzie w finale igrzysk olimpijskich"?
– Że zagram w podstawie? Nigdy bym tak nie pomyślał! Nie czułem się słabszy, ale wiedziałem, że każdy trener ma wizję na drużynę. W zespole Nikoli Grbicia uznawałem pozycję zmiennika, który musi pomóc ekipie wchodząc z ławki i w trudnych sytuacjach zaprezentować umiejętności. Nigdy nie miałem z tym problemu. Jeżeli w przyszłym roku trener obdarzy mnie tą samą rolą, którą miałem dwa czy trzy lata temu, również nie będę miał z tym problemu. Ma swój plan na zespół i jak widać jest on skuteczny, ponieważ z każdej imprezy wracamy z medalem. Czasami gramy lepiej, czasami gorzej, ale trzymamy poziom, z którego nie schodzimy.
Po wicemistrzostwie olimpijskim nic się nie zmienia. Trener Nikola jest bossem i on desygnuje poszczególne jednostki do gry. Jeśli jednak byś się mnie zapytała dwa lata temu, czy będę grał w czasie igrzysk w pierwszej szóstce, to odpowiedziałbym ci, że jest na to marna szansa, ale wszystko się może zdarzyć.
– Kiedy poczułeś, że twoja rola się zmienia – z drugoszóstkowego na pierwszoszóstkowego?
– Przez okres Ligi Narodów często trenowałem z Grzesiem Łomaczem, a podczas meczów występowałem z Marcinem Januszem i to już dało mi nieco do myślenia. Ponadto, było mi dane zagrać całe rozgrywki Ligi Narodów więc poczułem, że mogę być trochę bliżej wyjściowego składu niż miało to miejsce w poprzednich latach. Turniej finałowy VNL jeszcze bardziej mnie w tym utwierdził. Nie zmienia to faktu, że na treningach było dosyć dużo rotacji i do końca to nie wiedziałem, czy będę grał, czy nie.
– Przekonałeś się jednak, że trener widzi cię w pierwszym składzie. Wtedy pojawiła się kontuzja. Jak oceniałeś swoje szanse na grę w dalszej części igrzysk? Ale szczerze!
– 50 na 50. To było naprawdę dosyć poważne skręcenie. Starałem się mimo wszystko być pozytywny. Wiem, że nastawienie wpływa na to, jak reaguje organizm. Wierzę w to, że jeżeli człowiek jest pozytywny, uśmiechnięty, to ciało szybciej się regeneruje.
– Taką taktykę wybrał chyba też Paweł Zatorski, prawda? Bark bardzo go bolał, ale i tak wrzucił w social media zdjęcie, że wszystko jest coraz lepiej.
– To były igrzyska i uwierz mi, że nikt nie powiedziałby, że dla niego to koniec imprezy, jeśli nie wydarzyłoby się coś naprawdę dramatycznego. Spodziewałem się, że na mecze grupowe będzie mi bardzo trudno wrócić. Robiliśmy więc wszystko, żeby być gotowym na ćwierćfinał. Plusem tego turnieju był fakt, że był on dość rozległy, więc miałem czas na to, żeby popracować z fizjoterapeutami. Oni też nastawiali mnie bardzo pozytywnie, mówiąc, że damy radę. Ostatecznie nie było jakoś super, ale wystarczająco dobrze, że mogłem grać tak jak chciałem.
– Jesteście w Paryżu, jest śniadanie, przychodzi doktor Jan Sokal ze swoją torbą i ile leków wyciąga, byś mógł grać względnie bez bólu?
– Tabletek nie było za dużo, bo robiliśmy sporo zabiegów, które mocno dawały mi w kość. Dziennie spędzaliśmy na nich sześć, siedem godzin. Nie znam się na fizjoterapii, ale nigdy dotąd czegoś takiego nie przeżyłem. W pewnym momencie powiedziałem fizjoterapeutom, że musimy trochę wyluzować, bo miałem tak wrażliwą skórę wokół kostki, że jakiekolwiek dotknięcie powodowało dyskomfort. Śmieję się, że sama skóra dawała mi znać: "Stary, dobra daj mi trochę odpocząć". Jeżeli jednak byśmy tego nie zrobili, to regeneracja trwałaby znacznie dłużej. W czasie sezonu covidowego również podkręciłem kostkę, ale wtedy złożyło się tak, że trafiliśmy na kwarantannę, więc miałem czas na rekonwalescencję. W Paryżu po czterech dniach mogłem już w miarę normalnie skakać.
– Po Paryżu wszystko było z nią ok?
– Nasi fizjoterapeuci wykonali świetną robotę. Wszystko jest w porządku, nie czuję żadnego dyskomfortu.
– Największy siatkarski bohater tych igrzysk?
– Wydaje mi się, że cała nasza drużyna. Ten sezon kadrowy nie był jakiś super w naszym wykonaniu i poziom sportowy na pewno mógłby być lepszy...
– Bartłomiej Bołądź w artykule Jakuba Radomskiego powiedział, że na Paryż zespół trochę nie trafił z formą. Zgodziłbyś się z tym?
– Zgadzam się z nim w stu procentach. Uważam, że w Paryżu nie byliśmy w najwyższej sportowej formie i półfinał ze Stanami Zjednoczonymi przebrnęliśmy charakterem, wolą walki, zacięciem i indywidualnościami, które mamy w drużynie. Poprzedni sezon kadrowy, w którym wygraliśmy dwa złote medale VNL i mistrzostw Europy, to był dla mnie moment, w którym prezentowaliśmy się perfekcyjnie, lepiej niż w Paryżu.
Nie zmienia to faktu, że lepiej jest zaprezentować się niedoskonale i wygrać srebrny medal igrzysk, niż grać idealnie, a nie przywieźć krążka z najważniejszej imprezy czterolecia. Nie uważam więc, że mieliśmy jednego głównego bohatera, Każdy z chłopaków w odpowiednim momencie nim był. Byliśmy prawdziwą drużyną.
– Zaczęliśmy od wątku gwiazdorskiego i chciałam tym wątkiem zakończyć. Chyba nigdy nie słyszałam o tym, żebyśmy dyskutowali tak poważnie o czyimś transferze na samym początku sezonu PlusLigi. Informacje o twoim przejściu do Ziraatu Ankara wywołały bardzo duże poruszenie w siatkarskim środowisku. Zdziwiony, że to tak szybko ruszyło?
– Wiem, na jakiej zasadzie działają media. Wiem też, co się klika, więc nie zdziwiło mnie to. Niech sobie ludzie myślą i kombinują co, gdzie i jak. Mają do tego prawo. Jako media możecie się na ten temat rozpisywać, ale ode mnie i tak niczego się nie dowiecie (śmiech).
– Kuluarowo słyszałam, że ten sezon chciałeś spędzić w Jastrzębiu-Zdroju ze względu na to, że bardzo cenisz sobie osobę trenera Marcelo Mendeza i wiesz, że pod jego skrzydłami "urosłeś" jako siatkarz. To jest faktyczna ta przyczyna?
– Zdecydowanie. Przez ostatnie lata bardzo dużo nauczyłem się pod okiem trenera Mendeza. W Jastrzębiu-Zdroju jest jak w domu. Niczego więcej do szczęścia przez ostatnie lata nie potrzebowałem. Uwielbiam to miejsce, lubię tę halę, kibiców... Mam znakomitego trenera, z którym rozumiem się bez słów i on wie, czego potrzebuję. Mógłbym z nim pracować do końca kariery i wiem, że zawsze będziemy się super dogadywali.
Istotna jest też osoba Benjamina Toniuttiego. Świetnie "pociągnął" mnie w górę, jeśli chodzi o rozwój. Jest to klasowy rozgrywający, z którym również rozumiem się bez słów. Jest więc kilka czynników, które wpływają na moją satysfakcję z bycia w tym klubie. Jednym z głównych jest też to, że przez ostatnie lata regularnie gramy we wszystkich możliwych finałach.
– Dostałeś ofertę z Turcji, z Ziraatu Ankara...
– Powiedziałem przed chwilą, że wy niczego się nie dowiecie (śmiech). Spekulujcie, zgadujcie – ja wam nic nie powiem (śmiech).
– Zapytam więc naokoło. Czy czujesz potrzebę spróbowania gry w zagranicznym klubie?
– Czasami dobrze wyjść ze strefy komfortu, żeby się rozwijać i cały czas iść do przodu. Zobaczymy jak to wszystko się potoczy (śmiech).
Czytaj również:
– Leon o poświęceniu dla Polski. "Tylko ja wiem, ile mnie to kosztowało"
– Trener ich "wystawił", a oni podbijają ligę
– Winiarski nie wziął go na igrzyska, ten stał się bohaterem lidera tabeli
0 - 3
USA
1 - 3
USA
0 - 3
Niemcy
2 - 3
Słowenia
3 - 0
Egipt
3 - 1
Argentyna