Texom Stal Rzeszów ma za sobą pierwszy od wielu lat rok na zapleczu PGE Ekstraligi. Rzeszowianie jako beniaminek wykonali plan minimum i po zajęciu siódmego miejsca zapewnili sobie utrzymanie w lidze. O minionej kampanii, ale także o najnowszych transferach i rzeszowskich kibicach w rozmowie z TVPSPORT.PL opowiedział prezes Stali Michał Drymajło. – Po tym sezonie troszkę zmieniłem myślenie, jeśli chodzi o żużel w Rzeszowie – powiedział nam sternik ekipy Żurawi.
– Frank Dzieniecki, TVPSPORT.PL: – Jaki to był sezon dla rzeszowskiej Stali?
– Michał Drymajło, prezes Texom Stali Rzeszów: – Na pewno był to sezon, w którym zderzyliśmy się z realiami pierwszej ligi. To był sezon dużej nauki, dużej dawki pokory dla nas, bardziej z naciskiem na naukę. Mam nadzieję, że to jest taka nauka, która zaprocentuje nam w przyszłości i wyciągniemy odpowiednie wnioski. W zasadzie już to robimy. Wiemy, gdzie popełniliśmy błędy.
– Czego pana zdaniem zabrakło rzeszowskiej drużynie, żeby awansować do fazy play-off w tym roku?
– Przede wszystkim zabrakło zwycięstw na własnym torze. Wygraliśmy tylko 3 mecze u siebie. Mój plan minimum zakładał pięć wygranych w Rzeszowie, jedną/dwie na wyjazdach i wtedy byśmy spokojnie byli w fazie play-off. Nie udało się tego zrealizować. Zapłaciliśmy frycowe, pomimo dobrego składu, którym dysponowaliśmy. W niektórych meczach, które nisko przegraliśmy, jak chociażby w Ostrowie i Poznaniu nie potrafiliśmy postawić przysłowiowej kropki nad “i”. Trzeba myśleć pozytywnie, patrzeć do przodu, nie popełniać tych samych błędów i za rok być wyżej w tabeli.
👉 Brady Kurtz zawodnikiem Betard Sparty Wrocław
– 22 czerwca 2024. Stal zostaje rozbita w Łodzi przez miejscowego Orła 61:29 i przy okazji ponosi trzecią porażkę z rzędu. Jakie myśli towarzyszyły panu po tamtym spotkaniu?
– Na początku była to złość. Złość, że nie udało nam się nawiązać walki. To jest sport - można wygrać, przegrać, zremisować, ale nie nawiązywaliśmy walki. I tak się zastanawiałem wtedy, dlaczego? Generalnie nikt na to nie popatrzył w ten sposób, że gospodarze przechytrzyli nas torem. My w każdej serii nie trafialiśmy z ustawieniami. Skoro toromistrz wraz z szefostwem i sztabem szkoleniowym Orła przechytrzyli takich doświadczonych zawodników jak Marcin Nowak i Nicki Pedersen, to znaczy, że wykonali naprawdę dobrą pracę. Taktycznie nas rozgryźli. Mam nadzieję, że w przyszłym roku się im odgryziemy.
– Czyli to nie był moment, w którym zwątpił pan troszeczkę w powodzenie tej misji?
– Nie. Taki mecz to jest jeden dzień, wycinek z całego sezonu. Po takim meczu przychodzą kolejne spotkania, kolejne szanse na zwycięstwo. Nawet jeżeli łapiesz serię meczów przegranych, to nigdy nie jest powiedziane, że nagle nie wygrasz z najlepszym zespołem w lidze. To jest zawsze nowy dzień i nowa okoliczność. W sporcie najpiękniejsze jest to, że można mieć swoje przeczucia co do wyniku, ale nigdy nie można w stu procentach przewidzieć jaki będzie.
– W którym momencie tego sezonu odczuwał pan największą satysfakcje z bycia prezesem rzeszowskiego klubu?
– Bardzo cieszyłem się z ligowej inauguracji, kiedy udało nam się zdecydowanie wygrać z solidnym pierwszoligowym zespołem z Łodzi. To był taki dobry prognostyk na cały sezon. Kibice wychodzili ze stadionu bardzo zadowoleni, z dużymi nadziejami. Nie ukrywam, że miałem bardzo podobne odczucia jak kibice. Drugim takim momentem były derby u siebie z Krosnem. Fajnie było patrzeć na pełen stadion, którego w Rzeszowie dawno, dawno nie było widać, czy to na rozgrywkach żużlowych czy piłkarskich. Trybuny wypełnione do absolutnie ostatniego miejsca i to nie w najwyższej klasie rozgrywkowej. Widać, że jest ten głód żużla, dlatego tak bardzo cieszyłem się takim aspektem pozasportowym. Niestety wynik nie poszedł wtedy w parze z frekwencją.
Organizacyjnie to był najlepszy moment tego sezonu. Dodajmy do tego fakt, że jako stosunkowo młody klub unieśliśmy organizację takiego wydarzenia. To też jest wyzwanie logistyczne, dla nas jako dla osób, które zajmują się sportem od 3 lat. Trzeci taki moment to wygrana z ówczesnym liderem ligi – ROW-em Rybnik, którą dwa dni później poprawiliśmy wyjazdowym triumfem w Krośnie. To był dla nas najlepszy weekend w tym roku. Byliśmy po nim bardzo optymistycznie nastawieni na resztę sezonu. Niestety, jak się później okazało, to by było na tyle z naszej strony, jeżeli chodzi o pozytywne rezultaty.
– Pamiętam, jak podczas naszej ostatniej rozmowy podawał pan przykład New York Knicks, gdzie niezależnie od wyników hala zawsze jest pełna. Czy rzeszowska publiczność nie jest troszeczkę zbyt kapryśna? Chociażby na derbach z Krosnem na początku sezonu trybuny były pełne, a po gorszych wynikach frekwencja znacząco spadła.
– Ja po tym sezonie troszkę zmieniłem myślenie, jeśli chodzi o żużel w Rzeszowie. Ja osobiście przyszedłbym na stadion na świetnych zawodników. Dla mnie magnesem byłoby chociażby nazwisko Holder, przy okazji meczu z Ostrowem. Na pewno bym się wybrał jako kibic. Najważniejszą rzeczą dla kibica rzeszowskiego są jednak wygrane domowe. Dlatego tak też skonstruowaliśmy drużynę pod katem przyszłego sezonu, żeby zmaksymalizować szanse na zwycięstw u siebie. Przy okazji chcemy, by te wygrane były okraszone fajnym ściganiem. Są również spore zmiany w przygotowaniu toru na przyszły rok. Pozyskaliśmy jednego z najlepszych toromistrzów w Polsce, Grzegorza Węglarza.
Zawsze powtarzam, że moja misja to trzy aspekty, trzy silniki. Wynik sportowy to cel główny, drugi to świetne ściganie, bo warunki do ścigania są tylko teraz musimy popracować nad nawierzchnią i dobrać takich ludzi, którzy będą potrafili to wykorzystać. Trzeci zaś to rozwój szkółki żużlowej i stąd też na przyszły sezon bardzo duże zmiany w tej kwestii. Zatrudniliśmy jednego z najbardziej obiecujących młodych trenerów Adriana Gomólskiego, który pracował na razie indywidualnie z juniorami i każdy junior pod jego skrzydłami zrobił gigantyczny przeskok w swojej karierze. Liczę zatem, że nie tylko nasi podstawowi juniorzy jak Wiktor Rafalski i Franek Majewski pójdą do przodu, ale też młodzi, tacy jak Patryk Surowiec, który ma licencję 250cc czy Adrian Przybyło i Kryspin Jarosz z licencjami 500. Chcę by po prostu cieszyli się swoją jazdą.
– Chciałem właśnie dopytać jeszcze o przyszłoroczny skład. Jakiego zespołu możemy się spodziewać przy Hetmańskiej? Jaka to będzie drużyna?
– Trzeba wyjść od tego, że Rzeszów uwielbia gwiazdy. Proszę zobaczyć, że na przestrzeni lat startowali tutaj Greg Hancock, Nicki Pedersen w swoim primie, czy Jason Crump. Kibice z Rzeszowa, są przyzwyczajeni do tego, że zawsze oglądają jakąś gwiazdę. Wchodząc do pierwszej ligi zakontraktowaliśmy Nickiego Pedersena. Może bliżej jest mu do końca kariery, ale zawsze jest to nazwisko, które jest magnesem dla kibiców. W tym roku postawiliśmy natomiast na Taia Woffindena, który wraca po ciężkiej kontuzji i tylko przez to była szansa sprowadzić go do pierwszej ligi. My z tej szansy skorzystaliśmy. Mam nadzieję, że Tai wróci do pełnej dyspozycji i będzie świetnie jeździł, bo oprócz tego, że jest kapitalnym zawodnikiem, to jest też showmanem. Kibice w Rzeszowie kochają ściganie i liczę na to, że damy im trochę tego ścigania, tej radości. Poza Taiem doszli do nas tacy zawodnicy jak Paweł Przedpełski, który praktycznie przez całą karierę startował w Toruniu. Bardzo dobry żużlowiec i może zmiana otoczenia okaże się być takim impulsem dla jego kariery. Dodatkowo jest Keynan Rew, który należy do czołówki wszystkich lig, jeśli chodzi o pozycję U24. Dodajmy do tego dwóch naszych solidnych ligowców: Marcin Nowaka i Jacoba Thorssella, którzy prezentowali się u nas dobrze, a mają jeszcze potencjał, by ruszyć do przodu ze swoimi karierami. Mamy obiecujący skład juniorski z Wiktorem Rafalskim i Frankiem Majewskim na czele. Mam nadzieję, że w przyszłym roku pod wodzą Adriana Gomólskiego młodzi jeszcze się rozwiną i pokażą jeszcze szerszą paletę możliwości.
– Wiem, że nie jest pan człowiekiem, który będzie robił cokolwiek ponad stan i nie będzie pan próbował oszukać swojego Excela, ale chciałem zapytać czy chociażby właśnie o Taia Woffindena i Pawła Przedpełskiego trzeba było się troszeczkę policytować na rynku transferowym?
–To są dwa odrębne przypadki. Jeżeli chodzi o Pawła Przedpełskiego, to w grze było kilka klubów. My przedstawiliśmy swoją ofertę, a Paweł się zdecydował na nas. Później miały miejsce jakieś kosmetyczne negocjacje, ale generalnie złapaliśmy się w tym, co Paweł chciał i w tym, co my byliśmy w stanie zaproponować i zapłacić w naprawdę realnych pieniądzach. W większości kwoty, które podają różne portale, są zupełnie oderwane od rzeczywistości. Proszę mi wierzyć, że to nie płacimy tyle, ile mówi się w kuluarach. Jeśli chodzi o Taia to wszyscy byli przeświadczeni, że jest już w Zielonej Górze. Ja z racji tego, że mam z nim też relację jako sponsor indywidualny, po prostu najzwyczajniej w świecie napisałem do niego, czy to jest prawda, że jest związany z Zieloną Górą. On odparł, że jest już praktycznie dogadany. Sytuacja się jednak pozmieniała. Zaczęliśmy rozmawiać i praktycznie po chwili się dogadaliśmy. Na pewno miał do mnie zaufanie, bo przez 11 lat nasza współpraca układała się dobrze. Oby teraz też tak było i przełożyło się to na klub.
– A jak pod kątem zarówno tym sportowym jak i marketingowo-medialnym oceni pan transfer Nickiego Pedersena?
– Jeżeli chodzi o aspekt marketingowo-medialny to był to strzał w dziesiątkę. Przede wszystkim pod kątem sprzedaży karnetów i wizerunku Nickiego. To zawodnik klasy światowej, mimo końcówki kariery nadal bardzo rozpoznawalny Ciężko mu było pójść do kawiarni czy na lunch, nie robiąc sobie zdjęcia. Pod kątem PRowym również była to świetna decyzja. Cały żużlowy świat wie, że Nicki nie należy do najtańszych zawodników i ma swoje wymagania finansowe. Jeżeli więc zawodnik pokroju Nickiego Pedersena jest opłacony 2-3 dni po meczu, to wiadomo, że spółka jest stabilna i płaci na czas swoje zobowiązania. Przechodząc do aspektu sportowego: naszym głównym celem przed tym sezonem było utrzymanie. Trzeba powiedzieć, że Nicki pomógł nam w tym jego realizacji Oczywiście, w kilku meczach mógł dołożyć kilka punktów więcej, ale to jest dzisiaj tylko i wyłącznie gdybanie. Zabrakło troszkę do pełni szczęścia, żeby załapać się do play-offów. Po prostu nie byliśmy w stanie tego osiągnąć tym kapitałem ludzkim. Inne zespoły były na to bardziej gotowe.
– Podczas naszej ostatniej rozmowy powiedział pan: "wyścigi żużlowe podczas meczu trwają łącznie 15 minut, a my musimy zagospodarować uwagę ludzi przez 2-3 godziny". Czy w tym sezonie udało się to jakoś poprawić?
– Bardzo byśmy chcieli tę uwagę skupić na aspektach sportowych i pozasportowych. Dysponujemy infrastrukturalnie tym, co mamy. Wiem, że miasto mocno się stara, żeby ten stadion modernizować, ale daleko nam niestety do najlepszych obiektów w kraju. Mówię głównie o nagłośnieniu i o warunkach oglądania meczu, bo to są 2 różne trybuny. My jednak nie narzekamy i staramy się wyciągnąć maxa, z tego co mamy. W tym roku współpracowaliśmy z dwójką osób, które pochodzą z Rzeszowa. To było dla mnie bardzo ważne, żeby rzeszowski żużel kojarzył się z takim lokalnym rodowodem. Mowa o Klaudii Kroczek i Mateuszu Kędzierskim. Mateusz to człowiek z Rzeszowa, który ma metanol w żyłach, więc ogromnie cieszę się z tej współpracy. Oczywiście naszym tradycyjnym spikerem na meczach domowych jest Wacław Pyra. Najzwyczajniej w świecie ikona, ludzie nie wyobrażaj sobie bez niego zawodów. Mamy DJ-a , strefę dla dzieci konkursy. Chcemy przyciągać rodziny, pokazać, że żużel to sport rodzinny. Żużla na dobrym poziomie nie było tu od końca działalności pani Marty Półtora, to były takie ostatnie złote czasy. Mam nadzieję, że niebawem do tego nawiążemy i uda nam się znowu wypełnić stadion.
– Teraz trochę pół żartem pół serio. Nie kusiło pana nigdy, żeby wejść do świata rzeszowskiej piłki nożnej?
– Nie, zdecydowanie nie. Piłka nożna to nie jest mój wielki konik. Mam swoją ulubioną drużynę w lidze mistrzów i w polskiej lidze, ale na tym poziomie rzeszowskim piłka nożna jakoś nie bardzo mnie interesuje. Znam fanatyków zarówno jednej jak i drugiej rzeszowskiej drużyny, ale wydaje mi się, że żużel jest jednak bardziej atrakcyjny dla oka. Może mniej trwa sam mecz, czyli clou tego sportu, ale jest na takiej intensywności... Ludzie kochają właśnie tę intensywność. W piłce czasami są mecze, gdzie jest 0:0, nic się nie dzieje, wieje nudą i tylko człowiek zmarznie.
– Czego Michał Drymajło nauczył się w sezonie 2024?
– Przede wszystkim nauczyłem się, że wynik drużyny to nie jest tylko drużyna. To jest najważniejsze. Żeby być w play-off, już nie mówiąc o awansie, bo to są grube tematy, trzeba mieć wielkie zaplecze sportowo-organizacyjne. Mówię tutaj o świetnych toromistrzach, mechanikach, sztabie i trenerach. To wszystko składa się na końcowy wynik. Musimy być troszkę bardziej sportowymi cwaniakami, bo teraz zachowujemy się trochę jak tacy grzeczni chłopcy, a w sporcie liczą się rezultaty. Nie mówię tutaj o jakimś kombinowaniu, żeby mnie nikt źle nie zrozumiał, ale musimy być bardziej bezwzględni.
56 - 34
Pres Toruń
61 - 29
Włókniarz
51 - 39
ROW Rybnik
63 - 27
Falubaz Zielona Góra
40 - 50
GKM Grudziądz
1
13
2
12
3
12
4
12
5
9
35 - 55
Pres Toruń
40 - 50
Sparta Wrocław
35 - 55
Motor Lublin
60 - 29
Stal Gorzów