W walce wieczoru gali XTB KSW 100 w Gliwicach Mamed Chalidow zmierzy się z niepokonanym mistrzem wagi półśredniej, Adrianem Bartosińskim. Obserwujący rozwój KSW i MMA nad Wisłą zawodnik wspomniał pierwsze starty, "Efekt Pudziana" i relacje z Polakami, którzy 17-letniego Czeczeńca przyjęli z otwartymi ramionami, zanim ten stał się gwiazdą MMA
Patryk Prokulski, TVPSPORT.PL: – Martin Lewandowski powiedział ostatnio, że nie ma ludzi niezastąpionych, ale jednak jeżeli patrzymy na galę XTB KSW 100, to jest jedna postać, której tutaj nie mogło zabraknąć. Mamed, miło cię widzieć. Biorąc pod uwagę, że to jest gala jubileuszowa i fakt, że ty w tej organizacji debiutowałeś w 2007 roku – czy wyobrażałeś sobie wtedy siebie tak długo w sportach walki, i do tego w tym konkretnym miejscu?
Mamed Chalidow, zawodnik KSW: – Na pewno sportowiec marzy o tym, żeby dojść na ten najwyższy poziom, więc taki cel był. Ale nikt się nie spodziewał, że KSW tak się rozwinie stanie się najlepszą organizacją w Europie. Nikt tego nie zakładał. Chodziło o zamiłowanie do tego sportu. Tym się kierowaliśmy.
– Czy po takim czasie, po 20 latach od zawodowego debiutu zawodowy, można dalej ten sport kochać tak samo? Czy to nie jest relacja, gdzie jest trochę miłości, ale też w pewnych momentach nienawiści?
– Są różne momenty. Jest zafascynowanie na początku, potem kilka lat ciężkiej pracy. Gdy dochodzi się do pewnego poziomu sportowego, popularności, to zaczyna trochę "siadać" ci na głowie. I był taki moment, że znienawidziłem ten sport, naprawdę. Był taki okres, że musiałem znowu go pokochać, wrócić na salę i poczuć tę samą chemię, jak wcześniej… choć ciężko, żeby była ona taka, jak na początku. Jestem prawie w tym miejscu, co na początku. Znów lubię ten sport i tak długo, jak się dobrze czuję, to w nim będę.
– Po tych 17 latach można powiedzieć, że dalej dźwigasz KSW na swoich barkach. Pytanie, czy to jest tylko moc Mameda Chalidowa, ale czy to też nie jest jakiś delikatny problem dla KSW? Ten ciężar ciągle spoczywa na tych samych postaciach, które ten sport budowały kilkanaście lat temu.
– To nie jest moc Chalidowa. Każdy ma swoją historię. Ja mam swoją historię, ale ta historia łączy się z tym, że dyscyplinę w tym kraju budowała organizacja, zawodnicy, kluby, trenerzy i tak dalej. To jest cały sztab ciężkiej roboty, ciężkiej pracy. Tak samo jak szedłem do jakiegoś poziomu, dochodziłem do tego miejsca, w którym jestem teraz, dookoła mnie byli odpowiedni ludzie. Poszczęściło mi się, że miałem super trenerów, przyjaciół, rodzinę. Poszczęściło się, że taka organizacja powstała w Polsce i miałem okazję zacząć tu swoją karierę. Jest kilku zawodników, nawet kilkudziesięciu, którzy pociągną federację i będą się starać – o ile to kochają, a ich cel jest typowo sportowy. Na początku musi być tak być. To nie może być pęd za popularnością czy za pieniędzmi, bo początki zawsze są słabsze. Dla nas to nie był cel. Może dlatego inaczej podchodziliśmy do tego. Jakbym miał radę do tych młodych zawodników, to żeby w pierwszej kolejności zadali sobie pytanie, dlaczego to robią.
– Wiesz co, pytam o to też dlatego, że ostatnio twój rywal powiedział w podcaście u "Jurasa", że według niego on nigdy nie będzie legendą. Powiedział, że może być zawodnikiem bardzo dobrym, że być może kończąc karierę będzie mógł powiedzieć, że był lepszy czy osiągnął więcej od ciebie, od "Jurasa", od "Pudziana" czy Michała Materli… ale że nikt mu nie powie, że jest legendą. Adrian uważa, że czas legend według niego przeminął. Czy ty się z tym zgadzasz?
– Nie uważam się za legendę, bo to nie ja nadaję sobie takie miano. Po drugie, to niech ludzie to ocenią, a nie on sam. Samemu nie można oceniać, czy będzie się legendą. Tak naprawdę ty stworzysz historię swoją osobowością, walkami, uporem, charakterem. Jeśli idziesz i robisz wyniki, wygrywasz – to jest twoja historia. Na koniec dnia zobaczysz, jak ludzie to odbiorą. Czy nazwą cię legendą. Ja uważam, że będą jeszcze zawodnicy tacy, którzy będą legendami… ale czy to słowo ma jakieś znaczenie? Myślę, że to nie ma znaczenia, czy ktoś konkretnie zawodnika X czy Y nazwie legendą.
– Wydaje mi się, że "Bartos" miał na myśli to, że jednak jego pokolenie nie będzie tak utożsamiane po 10 czy 15 latach z KSW, co wy.
– Może chodzi o to, że byliśmy pionierami. Jesteśmy kojarzeni od początku istnienia KSW. Teraz jest więcej zawodników, masz gale co miesiąc. Wcześniej tych wydarzeń było mniej, więc walczyliśmy na prawie każdym.
– Ostatnio w programie Oktagon Live porównywaliśmy konferencje prasowe KSW i UFC, gdzie zawodnicy są barwni, każdy jest z innej parafii. Czy tutaj coś takiego w Polsce by przeszło? Czy ci młodzi zawodnicy nawet gdyby próbowali tacy być, czy nie zostaliby sprowadzeni do parteru przez "starą gwardię", która była wychowywana w zupełnie innym nurcie?
– Wątpię, że to w Polsce się sprawdzi, bo Polacy mają inną mentalność. To, że młodzież teraz śledzi i ogląda freak fighty… oni i tak z tego wyrosną. Mam nadzieję, że pójdą po rozum do głowy. Natomiast pokolenie starsze w ogóle w Polsce to jest inna kultura. Polacy lubią szacunek, lubią prawdziwy sport. Ja wątpię, że to tu przejdzie i to da jakiś wynik. Może nie mam racji, ale mam takie wrażenie.
– A taki rodzaj trash talku i pewności siebie, jaki prezentowała na przykład Asia Jędrzejczyk, która tą przebojowością też sobie sporo wywalczyła w UFC? To mimo wszystko lata świetlne od konferencji freakowych.
– Tak jak powiedziałeś, do konferencji freakowych daleko. Asia ma charyzmę i akurat to, co ona robiła, to był taki delikatny trash talk, można powiedzieć. Była bardzo pewna siebie i wiedziała, że to w Stanach Zjednoczonych działa tak, że trzeba tak robić. Dzięki temu była bardzo popularna. Przez to, że wygrywała i była pewna siebie, na ten rynek amerykański to się sprawdzało.
– Ale u nas się według ciebie nie sprawdzi.
– No nie wiem, tak mi się wydaje. Mam wrażenie, że Polacy nie są spragnieni właśnie takiego zachowania.
– Tak sobie pomyślałem przed tym wywiadem, że nie wiem czy w historii polskiego sportu jakiś obcokrajowiec został przyjęty lepiej niż ty. Może teraz Wilfredo Leon w siatkówce, ale drugiej takiej postaci ja nie widzę.
– Zaskoczyłeś. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Natomiast na czym to polega? Na początku w ogóle nie byłem żadnym sportowcem, nikim. Po prostu byłem chłopakiem, który przyjechał z zniszczonej Czeczenii po pierwszej wojnie. Miałem 17 lat i jak nas tu przyjęto jako studentów, młodych ludzi z kraju, gdzie jest wojna. Tak naprawdę ja tutaj w Polsce spokojnie się poczułem i wiadomo, że różne rzeczy się dzieją, ale 99 procent mojego życia w Polsce to są bardzo same dobre rzeczy. Gdy studiowałem, poznawałem nowych ludzi i widziałem, że są bardzo pozytywni. Potem rodzina, przyjaciele, kariera sportowa. Pokochałem ten kraj z całego serca. Tyle ciepła, co dał mi ten kraj… Polska potrafi przyjąć bez żadnych uprzedzeń – i tacy są Polacy. I tak ja widzę Polaków. Natomiast wiesz, jeżeli robię coś w tym sporcie, to zawsze robiłem to po to, żeby być spełnionym sportowo, żeby coś dla siebie zrobić. I robiłem to z całego serca. A na koniec dnia okazało się, że jak wychodziłem do walk, to miałem mega wsparcie. Dla mnie to bardzo dużo znaczy. Dlaczego tak się dzieje, nie mam pojęcia. Ale cieszy mnie to bardzo, że ta miłość jest wzajemna.
– Były jednak takie momenty, gdy ta relacja z kibicami była różna. Ja też pamiętam mimo wszystko gwizdy po walce z Azizem Karaoglu, wymieszane brawa i gwizdy po walce z Borysem Mańkowskim. To nie była zawsze ścieżka usłana różami, chociaż oczywiście przez większość czasu to wsparcie czułeś.
– Wiesz co, to nie jest tak do końca. To był taki moment, niestety działo się różne rzeczy w Europie, na świecie i ludzie byli manipulowani, a ja byłem w tym okresie „niewygodny”, bo najbardziej znany muzułmanin w Polsce to kto? Wszystkie te insynuacje internetowe ludzie jakoś tak podchwycili. Natomiast druga rzecz jest taka, że hejter śpi, kiedy nie ma okazji. Jak się pojawia okazja, on się budzi i zaczyna robotę. Czy chodziłoby o ciebie, czy o mnie, to nie ma żadnej różnicy.
Natomiast po takim roku czy półtora hejtu na mnie, Maciek Kawulski zadzwonił pewnego dnia i mówi "Mamed, coś niebywałego się dzieje, jest anty-hejt". Ludzie, którzy cię oglądają i cię wspierają – oni są cały czas. Oni cię wspierają, a jeśli jest ciężko, to wspierają cię jeszcze mocniej. Ja dostawałem więcej wsparcia zawsze, kiedy miałem przegraną walkę, albo miałem ciężki okres w swoim życiu. Naprawdę były tysiące ludzi, dziesiątki tysięcy ludzi, którzy pisali do mnie i wspierali mnie. Jak byłem hejtowany, to ci ludzie zmobilizowali się i zniszczyli ten hejt. Oni tysiącami, setkami atakowali tego, który hejtował mnie, bo mieli tego dość i pisali, że Polska nie jest taka. Więc był taki moment, ale znowu się mówi, że kibice w tym momencie też pomogli mi, wsparli mnie. To jest dla mnie wielka sprawa, wielka rzecz.
– Bardzo szybko zacząłeś wskakiwać do walk wieczoru, bo porywałeś swoim stylem, natomiast czy ty pamiętasz konkretny moment, kiedy już wiedziałeś, że ty się z MMA utrzymasz?
– Sytuacja była taka, że nawet Maciek Kawulski na początku sam się nie spodziewał, że tak będzie. Mówił "Mamed, no niestety jesteś pionierem i w Polsce nie utrzymasz się z tego". On wtedy znał realia tych pieniędzy. I mówił, że jedyne co mogą, to mnie wesprzeć, żeby organizować mi walki gdzieś za granicą. Walczyłem i w Japonii i Stanach, ale o tyle dobrze to poszło, że jednak udało się w Polsce. Myślę, że jak zacząłem w 2007 roku, to gdzieś w okolicach 2012-2013 roku czułem się już tak spokojnie, że bez żadnego problemu utrzymam się tego sportu.
– Jeżeli mówimy mniej więcej o tych latach, czy na własnej skórze odczułeś, tak to nazwę, "Efekt Pudziana", który zadebiutował w 2009 roku?
– Tak, oczywiście. To był duży przeskok, naprawdę. KSW dobrze wybrało i oczywiście Mariusz zrobił naprawdę wielką robotę, żeby przeciągnąć tych ludzi, żeby oglądali ten sport. Mariusz Pudzianowski to jest wielka postać dla polskiego MMA i trzeba o tym pamiętać, że bardzo dużo zrobił do tej dyscypliny. To był naprawdę przełom.
– Adrian Bartosiński nie miał być twoim pierwotnym rywalem na XTB KSW 100. Miałeś mierzyć się z Pawłem Pawlakiem. Ten temat walki o pas wrócił po dłuższej przerwie, bo wypowiadałeś na ten temat i ty, i właściciele KSW, że nie wiadomo, czy to ma sens na tym etapie kariery. Co się zmieniło u ciebie, że znów zachciałeś o ten o pas zawalczyć?
– Wilka zawsze ciągnie do lasu. To jest jedna sprawa. Druga sprawa jest taka, że gdybym nie był w rankingu pierwszy, to bym nawet nie powiedział o tym – to byłoby niefajne, bo młodsi zawodnicy są w kolejce i oni chcą o pas walczyć. Ale skoro jestem pierwszy i pojawiła się okazja, zastanowiłem się nad tym. To mogłaby być ostatnia próba sięgnięcia znów po pas.
– Ja przeprowadziłem wywiad nie tak dawno z Martinem Lewandowskim, też o tym rozmawialiśmy, no i on powiedział, że co się z kolei zmieniło z perspektywy widzenia organizacji, że jest taki wymóg z ich strony, że jeżeli masz o pas walczyć, to też musi być taka deklaracja z twojej strony i gotowość, że jeżeli pas zdobędziesz, to przynajmniej do jednej obrony musisz przystąpić.
– No i muszę tu niestety skontrować i skończyć wątek, teraz najważniejsza jest sobotnia walka. Co będzie działo się później i tak dalej, nie będziemy rozmawiać, nie wiadomo, co wydarzy się w Gliwicach. Nie będę tutaj wysnuwał swoich domysłów.
– To na zakończenie już bardzo luźno: „Bartos” zdradził, że marzy mu się wspólny wypad na ryby z tobą po walce. Powiedział, że jak przegra, to nie wie, czy będziecie dalej kolegami, ale tak czy inaczej – czy ty jesteś otwarty?
– Czy tak, czy tak, jestem otwarty! To jest sport. Tutaj zawalczymy, a poza klatką możemy śmiało pojechać razem na ryby.