{{title}}
{{#author}} {{author.name}} / {{/author}} {{#image}}{{{lead}}}
{{#text_paragraph_standard}} {{#link}}Czytaj też:
{{link.title}}
{{{text}}}
{{#citation}}{{{citation.text}}}
Oskar Kwiatkowski, mistrz świata w snowboardzie: nie czuję presji przed MŚ i IO
Jakub Pobożniak /
Snowboardziści alpejscy już w najbliższy weekend rozpoczną sezon Pucharu Świata. Jego zwieńczeniem będą mistrzostwa globu, na których tytułu bronić będzie Oskar Kwiatkowski. Presji Polak nie czuje. Mistrzostwo świata to... tylko jeden z jego celów. – Celuję jeszcze nawet w trzy igrzyska – przyznaje w rozmowie z TVP Sport. Jeśli jego plan się powiedzie, w 2034 roku wystartuje jako niemal 40-latek!
- Oskar Kwiatkowski to mistrz świata w gigancie równoległym. "Od tego czasu ludzie uważają mnie za ambasadora snowboardu" – przyznaje.
- Ostatni sezon był pierwszym od lat, w którym nie stanął na podium PŚ. "To nauczyło mnie pokory" – podkreśla.
- Przed Kwiatkowskim kolejne MŚ w snowboardzie. "Jadę żeby walczyć o kolejny tytuł" – zapowiada.
- Plany Polaka wybiegają jednak znacznie dalej. Bo aż... na trzy kolejne igrzyska!
👉 Snowboardzistka jak... Noriaki Kasai. A nadal szaleje na stoku!
Czytaj też:

Samba na stoku narciarskim. Lucas Pinheiro Braathen o krok od pierwszego podium dla Brazylii!
Jakub Pobożniak, TVPSPORT.PL: – Oskar, widziałem, że piszą już o tobie prace magisterskie. To już jest popularność?
Oskar Kwiatkowski, mistrz świata w snowboardzie alpejskim: – Nie wiem czy już można nazywać to popularnością, ale słyszałem, że powstały już dwie prace magisterskie na mój temat – i jedna licencjacka, którą sam napisałem (śmiech – przyp. red.). Zaczyna się więc coś dziać.
– Tematem magisterki był wizerunek Oskara Kwiatkowskiego. Jaki jest ten wizerunek i czy zmienił się po zdobyciu mistrzostwa świata?
– Chciałbym, żeby był jak najbardziej pozytywny. I żeby mi tak nie przeszkadzał, żeby nie narzucał jakiejś tam presji na mnie. Ale do tej pory jest fajnie, bo nigdy nie czułem jakichś wielkich oczekiwań wobec mnie, a jak przyszły sukcesy, to wielu ludzi się cieszyło i było to nagłaśniane – również przez was. Wizerunek jest chyba całkiem niezły.
– Czujesz, że zainteresowanie snowboardem i tobą znacząco wzrosło przez ostatnie lata?
– To na pewno. To dzieje się za sprawą naszych wyników, bo Ola Król też robi dobre rezultaty i do tego jeszcze dobrze się wypowiada. Ja te wyniki też mam, a wypowiedzi... (śmiech – przyp.red.). Staram się nagłaśniać i pokazywać ludziom swoją dyscyplinę w najlepszym świetle. Z Olą też robimy taką robotę, że staramy się to pokazywać, zarażać tym snowboardem ludzi.
– Czyli jesteście ambasadorami snowboardu w Polsce?
– Bardzo chciałbym, żeby tak nas odbierano.
– A jak odbierasz oczekiwania wobec was? Masz wrażenie, że wzrosły wraz z zainteresowaniem?
– Cały czas nie czuję, żeby te oczekiwania były wielkie. W zeszłym sezonie nie miałem żadnego podium w Pucharze Świata, ale psów na mnie nie wieszano. Dzięki temu też mogłem spokojnie to wszystko przemyśleć, przedyskutować z trenerami i przygotować do nowego sezonu. Nie mogę się go doczekać, bo chcę przekonać się, w jakim kierunku zmierzam i w jakim jestem teraz miejscu.
– Jak odbierasz ten poprzedni sezon? To był krok w tył, a teraz będzie krok w przód?
– Ten krok nie był potrzebny, ale tak wyszło. Nie było żadnego podium, więc nie był to tak udany sezon jak te poprzednie, ale jednak tę walkę z najlepszymi nawiązywałem. Przegrywałem to o cztery setne, to dwie, to jedną. O tyle przegrywałem w jednej czwartej finału. Czasem przez to, że "odpływało" mi skupienie i czasem kosztowało to te ułamki sekund. Teraz do startów podchodzę inaczej psychologicznie. Chcę skupiać się na jeździe i tylko jeździe i nie rozpraszać się innymi sprawami. Na pewno po mistrzostwie świata ta uwaga dużo bardziej zaczęła się na mnie skupiać i nie zawsze było to łatwe. Tym bardziej, że Ola Król poszła na przymusowy urlop macierzyński, więc w ostatnim sezonie wszyscy byli skupieni na mnie. Troszeczkę mi to przeszkadzało, ale teraz Ola wraca i wiem, że damy sobie radę.
– Byłoby prościej, gdyby ta uwaga się skupiała na większej liczbie zawodników, gdyby zawodnicy z Polski nawiązywali z tobą rywalizację?
– To mistrzostwo świata tak się odbiło właśnie, że jestem, tak jak powiedziałeś, uważany za ambasadora snowboardu. Dużo mniej czasu mam przed zawodami, po zawodach, bo jednak każdego interesuje, co tam u mnie.
– To chyba najbardziej dało o sobie znać, jak mieliśmy do czynienia z pierwszymi zawodami Pucharu Świata w Polsce, w Krynicy. Tam byłeś bombardowany przez kibiców i media. Ciężko było się skupić?
– Tam naprawdę dużo się działo. Czas tak przeminął, że nawet nie wiem kiedy już było po tym Pucharze Świata. Tyle było nagrań na każdym z treningów, które mieliśmy, wywiadów, zdjęć, ale robiłem to bez żadnego problemu i chciałem to robić, bo czułem taką dumę z historycznego, pierwszego Pucharu Świata w Polsce. Duma po prostu mnie rozpierała.
– Teraz w marcu Puchar Świata w Polsce odbędzie się po raz drugi. Będziesz do niego inaczej podchodził?
– Wiadomo, pierwsze koty za płoty. To było nowe doświadczenie, bo pierwsza impreza taka w naszym kraju. Zawsze jeździliśmy po świecie, a teraz Puchar Świata przyszedł do nas. Wyszło to świetnie, a teraz myślę, że będzie jeszcze lepiej, bo wróci Ola Król i razem udźwigniemy tę presję, która na pewno będzie nam towarzyszyć.
– Zanim jednak początkiem marca Krynica, inne Puchary Świata. Zaczynacie sezon w Chinach. Ty lubisz egzotyczne destynacje? Bakuriani, gdzie zdobyłeś złoto mistrzostw świata też było egzotyczne.
– Lubię takie miejsca, które nie są takie oczywiste i gdzie nie mamy rok w rok zawodów, bo to jest taki neutralny grunt dla wszystkich zawodników z całego świata. Nie można powiedzieć, że jestem jeszcze młodym zawodnikiem, ale wciąż zbieram to doświadczenie, a są u nas takie stare wygi, którzy na tych górkach typowych, gdzie Puchary Świata są rozgrywane, zawsze brylują – bo wszystko mają obcykane. Tu są równiejsze szanse.
– Pierwsze zawody to jest okazja, żeby porównać się z tym, jak trenowali inni, czy wy się cały czas podglądacie w przerwie letniej?
– Na jesiennych zgrupowaniach mieliśmy możliwość pościgać się ze Szwajcarami, z Niemcami, ze Słoweńcami. Walkę potrafiłem podjąć. Czasami wygrywałem, czasami przegrywałem. Wiadomo, to tylko trening, bo też mam tak, że na treningu nie umiem się tak zmobilizować tak, jak na zawodach. Nie czuję takiego dreszczyku, ten stres startowy teraz motywuje mnie pozytywnie. Zawody to zawody.
– To ile procent możliwości Oskara Kwiatkowskiego pokazuje na treningu, a ile na zawodach?
– Myślę, że takie dodatkowe 20 procent na zawodach jeszcze gdzieś tam drzemie w człowieku. To są pokłady, których nie potrafisz wykorzystać, dopóki nie masz takiej adrenaliny. Dlatego już jestem podekscytowany startem, już bym chciał stanąć w tych bramkach i się sprawdzić, czy będę w stanie walczyć o podium.
– Podczas zawodów równoległych da się dostrzec rywala, z którym walczysz na trasie? To jest właśnie ten czynnik dodający adrenalinę?
– Wizualnie nie da się zobaczyć, ale rywala czujesz innymi zmysłami. Słyszysz jego deskę i to, jak ona "wycina". I to jest tak, że ty nie wiesz czy jesteś przed nim czy za nim i starasz się zjechać jak najlepiej. Często o tę setną lepiej. Dlatego cieszę się, że teraz przy takim samym czasie w walce o medale przyznaje się dwa krążki, a nie sprawdza kolejne ułamki ułamków sekundy. To jest sprawiedliwe.
– Wróćmy do polskiego Pucharu Świata. Krynica to jeden z ostatnich przystanków przed mistrzostwami świata, gdzie bronisz tytułu. Tam będziesz już szykował maksymalną formę, żeby postraszyć rywali?
– U nas w snowboardzie nie ma czegoś takiego jak szczyt formy. Budujemy formę fizyczną latem tak, by utrzymać ją przez cały sezon. Potrzebujemy zgrać nasze ciało z deską, w grę wchodzi także technika. Czasem mam wrażenie, że nieraz jakbyś miał więcej możliwości fizycznych, więcej siły jeszcze, żeby to docisnąć, to mogłoby to tak do końca nie zagrać. Najlepiej cały sezon jeździć równo i wtedy też jesteś pewny siebie, bo znasz swoje możliwości. A jakbyś cały sezon miał być gdzieś tam trochę z tyłu, to później na imprezie głównej mogłoby braknąć zimnej głowy.
– Czujesz, że jesteś w tym momencie mocny siłowo i zgrany z deską?
– Na zgrupowaniach się porównywaliśmy i trenerzy mówili, że szykuje mi się dobry sezon. Poprzedni trochę nauczył mnie pokory. Przegrywałem o ułamki sekund, bo odlatywałem myślami. To skupienie u mnie "nawalało". Teraz chcę lepiej do tego podejść i walczyć od startu do mety, na pełnym skupieniu.
– Wiadomo, że mistrzostwa świata w Sankt Moritz to jest najważniejsza impreza tego sezonu. Twoim marzeniem jest obrona tytułu. Czy jest to możliwe do spełnienia marzenie?
– Nie chcę myśleć w takich kategoriach, że jadę obronić tytuł. Ja jadę żeby walczyć o kolejny. Będę walczył w każdym przejeździe, skupiając się tylko na nim. Nie będę wybiegać daleko w przyszłość, bo to nie jest potrzebne. Tylko na tym co tu i teraz. Nie mogę się więc nastawiać, że to jest walka o obronę tytułu.
– A macie już w głowach to, że jest to sezon przedolimpijski?
– To rok kwalifikacji do igrzysk, ale o to jestem raczej spokojny, bo u nas do Cortiny pojedzie 32 zawodników i zawodniczek. I nawet gdy nie miałem żadnego podium, to byłem koło 15. miejsca w klasyfikacji generalnej. Te igrzyska nie są dla mnie zagrożone, ale ja nie chcę tam po prostu pojechać, tylko walczyć o podium, nie myśląc o tym podium...
– Tylko awansować z przejazdu na przejazd.
– Dokładnie, myśleć tylko o najbliższym przejeździe. To będą już moje trzecie igrzyska, więc ta presja też będzie mniejsza. Lubię takie duże zawody. Na ostatnich igrzyskach byłem siódmy i miałem niedosyt, ale teraz chcę się odkuć i pojeździć aż do finału!
– Do igrzysk nieco ponad rok, a wy dalej nie wiecie, gdzie będziecie startować – czy w Cortina d'Ampezzo, czy w Livigno.
– Mam nadzieję, że nie będzie to Cortina, choć to piekne miasto. Nie podoba mi się tamten stok, bo... nie wygląda on atrakcyjnie w telewizji. Góra jest średnio nachylona, w połowie się wypłaszcza i wygląda to śmiesznie, jakbyśmy mieli stanąć w miejscu. Wygląda to dużo bardziej emocjonująco, jak dużo się dzieje, a Livigno ma dużo lepsze stoki do organizacji naszych zawodów.
– Sam wolisz bardziej strome, czy bardziej płaskie stoki?
– Nie mam takich preferencji. Ważne, żeby był twardy, zmrożony śnieg i warunki równe dla każdego, wtedy nachylenie nie gra roli. To, co lubię, to gdy stok jest nieco "połamany", jak zmieniają się nachylenia. I dłuższe niż krótsze trasy, takie jak w Krynicy, bo jak jest dłuższa trasa, to nawet jak coś po drodze zepsujemy, to możemy to naprawić (śmiech – przyp. red.).
– Skoro raz jeszcze wracamy do Krynicy... Pamiętam, gdy rozmawiałem tam z najbardziej doświadczonymi snowboardzistami, Benjaminem Karlem i Andreasem Prommeggerem. Legendy mówiły mi, że możesz być taki, jak oni. Że możesz kapitalnie jeździć aż do czterdziestki albo i dłużej. Potrafisz to sobie wyobrazić?
– Taki mam plan, tego bym sobie życzył. Jestem wielkim fanem Benjamina i Andreasa, bardzo szanuję ich jako sportowców i ludzi. Chciałbym prowadzić taką karierę, żeby pojeździć do 35. roku życia albo i dłużej.
– Snowboard alpejski to sport dla doświadczonych ludzi?
– Z pewnością! To jest właśnie piękno tego sportu, że nie masz tylko swoich pięciu minut albo pięciu lat, tylko może być ich dużo więcej. Gdy masz doświadczenie, gdy masz technikę jazdy, to wszystko jesteś w stanie nadrobić i będąc wiekowym zawodnikiem ucierać nosa młodszym.
– Czyli możecie kontynuować karierę jak Claudia Riegler, do pięćdziesiątki, albo i dłużej?
– Claudia to jest bardzo dobry przykład. Jest z roku 1973, a więc jest o rok starsza od mojej mamy, a dalej jest w światowej czołówce. To jest właśnie piękno tego sportu, to mi się najbardziej w nim podoba.
– Takie przykłady pomagają w myśleniu, że jeszcze kilka wielkich imprez przed tobą? Że nie masz już tylko jednej, jedynej szansy?
– To mnie bardzo odciąża. Wiadomo, że celuję w obecne igrzyska, ale chcę jeszcze pojechać na następne i jeszcze na kolejne, więc zupełnie nie czuję presji. A to bardzo pomaga.
– Presji nie ma, forma jest, czego więc ci życzyć na nadchodzący sezon?
– Powrotu Michała Nowaczyka, który uległ kontuzji na zgrupowaniu i bez którego jest mi pusto na treningach. Kiedy trenuję bez niego, nie mam się do kogo porównać. Chciałbym też, żeby zaczęli do nas dorównywać młodsi koledzy. Mieliśmy jedno zgrupowanie razem i myślę, że niedługo dorównają, a może i przeskoczą! Chciałbym też, żeby ta Krynica wypaliła nam super w tym sezonie. A o mistrzostwach świata pomyślę dopiero po Krynicy.