| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Wojtek, jesteś fachura. Takim zdaniem rozpoczynała się ostatnia oprawa kibiców Jagiellonii Białystok. Sympatycy skierowali te słowa do prezesa klubu Wojciecha Pertkiewicza, który z końcem roku kończy służbę przy Jurowieckiej 21. Prezes Jagiellonii podsumowuje swoją pracę w rozmowie z TVPSPORT.PL. To ostatni wywiad prezesa.
Robert Bońkowski, TVPSPORT.PL: – Jeden z kibiców napisał panu podziękowania. Każda pierwsza litera kolejnego zdania w tym wierszu, jest kolejną literą pańskiego imienia i nazwiska. Brzmi on tak. Wojciech wciąż jest z Jagiellonią. O nim już legendy krążą. Jagę kiedyś obejmował. Chciał przed spadkiem uratować. I ta misja się udała. Energicznie zaczął działać. Chociaż nie był to czas długi. Historyczne ma zasługi. Prym zdobyła Jaga w kraju. Ewidentnie jest, jak w raju. Razem cieszą się kibice. Takich tłumów już nie zliczę. Konferencji Ligę mamy. I w niej doskonale gramy. Eden to jest dla kibica. Wychwalają Pertkiewicza. I są Jemu bardzo wdzięczni. Cel wszak został osiągnięty. Za to wszystko dziękujemy, żal, że już się rozstajemy…
Wojciech Pertkiewicz, prezes Jagiellonii Białystok: – Znamy tego kibica z imienia i nazwiska?
– To pan Jarosław Kulesza.
– Robiłem wczoraj porządki w papierach. Porządkowałem notatki. Część z nich zachowałem, część wylądowała w niszczarce. Natomiast dostałem kiedyś list i zdaje się, że również napisał go pan Jarosław. Jest on pisany odręcznie drukowanymi literami. To był długi list, były tego chyba z cztery strony. Były tam różne informacje i porady. Dostałem od tego pana spisane pomysły dotyczące tego, co zrobić, by Jagiellonia się rozwijała. Jeśli to ta sama osoba, to szacunek. Jeśli to inna osoba, to również dziękuję, bo to miłe słowa, a do tego inwencja godna podziwu.
– Jakie notatki pan zachował? To jakieś pamiątki?
– Nie, nie. Pamiątek mam dużo, jedna walizka już pojechała na Pomorze. Przeglądałem swoje notatki z ostatnich trzech lat. Były tam zapisane rzeczy do zrobienia. To był mój wewnętrzny audyt i przyznam, że z niektórych po takim czasie się dobrze pośmiałem.
– Zobaczył pan te notatki i zaczął odhaczać, co zrobione?
– Tak i większość udało się zrealizować. Z częścią nie wyszło, bo życie zweryfikowało, okazało się, że nie tędy droga, bo klub inaczej funkcjonuje i rzeczywistość była nieco inna. Przykładałem inną miarę, z innego środowiska, więc pomysły musiały być modyfikowane.
– Początki pracy, przyszedł pan do klubu, wstępny audyt nie ukazał wszystkich problemów?
– Słabo to wyglądało od samego początku. Wiedziałem, że sytuacja będzie trudna, natomiast po drodze wyskoczyły nam kolejne problemy. W drugim miesiącu mojej pracy zawodnicy nie dostali pełnych pensji. Dopiero z czasem spłaciliśmy resztę honorariów. To dobrze prezentuje moment, w którym byliśmy. To byli nie tylko zawodnicy, bo do tego też trzeba dopisać naszych kontrahentów. Mimo niewydolności finansowej klubu to partnerzy nam zaufali, bo wierzyli, że się z problemów wykaraskamy.
– Dziś Jagiellonia jest firmą godną zaufania?
– Tak, zdecydowanie. Miejsce, w którym jesteśmy, pozwala nam skierować myśli w inne strony, niż codzienna walka o byt. Obecna sytuacja klubu pomaga nam w ustabilizowaniu pozycji Jagiellonii w polskim futbolu. Ludzie pracujący w klubie wiedzą, że wypłaty przyjdą w terminie, więc mogą skupić się na zadaniach, które pozwolą trwać Jagiellonii w tym miejscu, w którym jesteśmy, czyli góra PKO BP Ekstraklasy i w walce o wyższe cele. Zarówno sportowe, jak i organizacyjne.
– Jaki Jagiellonia miała bilans finansowy, gdy pan przyszedł do klubu, a jaki ma teraz?
– Gdy przyszedłem, to bilansowo było około minus 11 milionów, rok później było bodaj minus dziewięć milionów, poprzedni rok zakończyliśmy z bilansem minus czterech milionów, a obecny zakończymy na plusie z kwotą pewnie ponad 40 mln zł.
– Jest pan teraz łagodnie uśmiechnięty...
– Bo jest się z czego cieszyć!
– Sprzedaliście też w międzyczasie siedzibę klubu?
– To było dwa lata temu. Byliśmy zmuszeni do tego, by zachować płynność finansową. Pomieszczenia biurowe wykupił jeden z akcjonariuszy. W umowie dodaliśmy zapisy o pierwokupie i zakazie sprzedaży innym podmiotom. Po czasie, gdy już sytuacja finansowa naszego klubu się ustabilizowała, odkupiliśmy tę siedzibę. Dziś Jagiellonia nie ma żadnych zobowiązań, spłaciliśmy wszystkie kredyty, łącznie z wewnętrznymi pożyczkami i zobowiązaniami wobec akcjonariuszy.
– Początki sportowe też były trudne, bo najpierw prowadził zespół Piotr Nowak…
– To prawda, choć to nie ja zatrudniałem Piotra z jego pomysłem na futbol. Bardzo go lubię, jako człowieka, natomiast jego pomysł na grę, a głównie na sposób funkcjonowania drużyny niech już każdy oceni indywidualnie. Wszystko zweryfikowało życie.
– W międzyczasie dołączył do Jagi Łukasz Masłowski.
– To była już moja inicjatywa za zgodą Rady Nadzorczej. Rozmawiałem z Łukaszem dość długo. Zrobił on też swój wewnętrzny audyt sportowy. Nie czarowałem go, że w naszym klubie jest dobra sytuacja finansowa. Łukasz wiedział, jak poruszać się w takim środowisku, bo w poprzednim klubie też nie miał wielu pieniędzy na transfery, a jednak pchał wózek do przodu.
– Później postawiliście na Macieja Stolarczyka. Czas zweryfikował również i jego pomysł na grę.
– Pod względem wyników nie było kolorowo. Mieliśmy mnóstwo remisów, ale nie były one przypadkowe, bo po prostu gra naszej drużyny nie powalała.
– Podczas jednego z naszych wywiadów pokusił się pan o ocenę gry klubu w sparingach zimowych i skomentował pan wówczas tak samo, że gra nie powalała.
– Widocznie tak było. Jeszcze, gdy Maciek był z nami, to wskazaliśmy z Łukaszem cztery obszary, które wymagały poprawy, a które były zależne od Macieja Stolarczyka. W dwóch obszarach udało się coś poprawić, w dwóch nie udało. Taka była weryfikacja, choć przyznam, że długo walczyliśmy, by Jagiellonia wyszła na sportową prostą pod wodzą trenera Stolarczyka. Widzieliśmy to, co było dobre.
– A co było dobre?
– Widzieliśmy sporo pozytywów w pracy trenera. Nie dojeżdżał wynik niestety i pojawiło się realne zagrożenie degradacji.
– Kibice mówią, że wówczas najlepszą waszą decyzją było zwolnienie trenera Stolarczyka. Później pojawił się w seniorskiej drużynie Adrian Siemieniec i tu zaczął się marsz klubu w górę?
– Najpierw musieliśmy się jeszcze utrzymać, a zaczęło się średnio, bo między innymi od porażki z Legią Warszawa. Dużo nadziei dał nam wygrany mecz z Wisłą Płock, w którym przegrywaliśmy już 0:2, a wygraliśmy ostatecznie 4:2. U trenera Siemieńca procentuje to, że jakość drużyny jest rozłożona na całą drużynę, a nie jedną czy dwie indywidualności. Gdy brakuje na przykład Tarasa Romanczuka, to godnie zastępuje go Aurelien Nguiamba, czy też Jarosław Kubicki. I tak dalej. Trenerowi Siemieńcowi udało się oprzeć drużynę na więcej, niż dwóch, czy trzech wyróżniających się piłkarzach. Każdy z nich czuje wielką odpowiedzialność za zespół i wyniki. To dobrze widać teraz we Wrocławiu. Gdy niektóre gwiazdy odeszły, to automatycznie wyniki poszły w dół, a chodzi o to, by zespół był zrównoważony.
– Może weźmie się pan teraz za ratowanie Śląska Wrocław?
– Nie wiem, czy nie jest już dla nich zbyt późno.
– Od czego zaczął pan swoją pracę w klubie, gdy przyszedł pan pierwszy dzień do pracy?
– Przede wszystkim od poznania firmy i ludzi, z którymi miałem pracować. To duża firma, w której pracuje ponad 100 osób. Pamiętajmy, że mamy też Akademię Jagiellonii. Najpierw trzeba było zrobić audyt, a później można było planować. W niektórych obszarach zaczynałem też działania po omacku. Niezbędne były cięcia i renegocjowanie kontraktów.
– Bardzo liczyło się tu też wsparcie dyrektora sportowego, który schodził z kontraktów piłkarzy w klubie?
– Liczyło się wsparcie wielu osób. Czy to Łukasza, czy prezesa Strzałkowskiego, członków Rady Nadzorczej i wszystkich pracowników klubu. Kluczowe było uświadomienie Radzie Nadzorczej, że nie jesteśmy już Jagiellonią, która była przed chwilą wicemistrzem Polski. Miałem wrażenie, że żyło się tu przekonaniem, że Jagiellonia powinna być w czubie tabeli, że ma zagwarantowany byt, a rzeczywistość była inna. Musiałem przekonać ludzi w klubie, że jesteśmy na bardzo ostrym wirażu i musimy zrobić wszystko, by z niego nie wypaść, a było do tego bardzo blisko.
– Dużą pracę wykonał dla klubu Łukasz Masłowski, który umiejętnie ściągał po kosztach piłkarzy, którzy później uratowali klub przed spadkiem, a nawet pomogli w kolejnym sezonie zdobyć mistrzostwo Polski.
– Dobrze nam się współpracuje. Jeśli się nie możemy spotkać, to łączymy się bardzo często i dyskutujemy. Ale chcę zaznaczyć, że nie przyjmowaliśmy bezkrytycznie swoich pomysłów, potrafiliśmy też nawzajem siebie skrytykować, gdy mieliśmy inny punkt widzenia. Na końcu zawsze była decyzja. Nasza współpraca wyszła naturalnie. Mamy też dzięki temu koleżeńskie relacje. Może jeszcze na wspólne wakacje nie jeździmy, ale kto wie?!
– Łukasz Masłowski namawiał pana do tego, by jednak wszystko przemyśleć i pozostać w klubie na kolejne lata?
– Z wieloma osobami rozmawiałem. Oczywiście z Łukaszem też. Przyznam, że od momentu ogłoszenia przeze mnie decyzji, odbyliśmy kilka posiedzeń Rady Nadzorczej z akcjonariuszami klubu. Każda z nich, co miłe, zaczynała się od pytania, czy nie zmieniłem decyzji. Nie zmieniłem. Wtedy ruszaliśmy z innymi sprawami.
– Zdąży pan jeszcze podpisać nowy kontrakt z Łukaszem Masłowskim?
– Trudno powiedzieć. Łukasz był na urlopie. Do końca roku niewiele dni, ale w najbliższym tygodniu na pewno porozmawiamy i zobaczymy, jak wygląda sytuacja z przedłużeniem jego kontraktu.
– Nie po drodze było wam też ze Stadionem Miejskim. Jakaś refleksja z tej sytuacji?
– Refleksja jest jedna. Dobra wola jest podstawą dobrej współpracy. Przy poprzednim zarządzie więcej dobrej woli było w deklaracjach, niż w czynach. Teraz jest inaczej.
– Był moment w pana pracy, gdy zwątpił pan w to, że można jeszcze z Jagiellonią wyjść na prostą?
– Nie zwątpiłem. Nie było sytuacji, bym żałował, że zostałem prezesem Jagiellonii. Jakbym zwątpił, to źle by o mnie świadczyło, że podjąłem się tej pracy, a wiedziałem, że trafiam na trudny teren.
– Jagiellonia będzie wydawała pieniądze na gotówkowe transfery?
– To już nie jest pytanie do mnie, acz spodziewam się, że sposób funkcjonowania klubu będzie podobny. Spójrzmy, do jakiego miejsca nas to doprowadziło… Z drugiej strony wiadomo, że rozwój sportowy wymaga większych pieniędzy, ale to nie jest tak, że teraz Jagiellonia powinna płacić za kontrakty piłkarzy dwa razy więcej, niż dotychczas.
– Długo trwało podejmowanie decyzji o opuszczeniu Jagiellonii?
– To są tematy czysto rodzinne. Pierwszą informację o moich zamiarach odejścia przekazałem prezesowi Strzałkowskiemu w sierpniu. Długo ta decyzja we mnie dojrzewała. Szef Rady Nadzorczej próbował, bym jeszcze zmienił zdanie.
– Dostał pan propozycję nie do odrzucenia, a jednak pan ją odrzucił?
– Tak jak wspomniałem. Sprawy rodzinne stawiam ponad sprawy finansowe.
– Przy której gałęzi działania klubu ma pan niedosyt, bo nie udało się zrobić czegoś tak, jak pan tego chciał?
– Nie udało nam się poprawić cateringu na stadionie i to jest coś, o co nowy prezes powinien zabiegać. Prezes Deptuła ma to zapisane w zeszycie z wielkim wykrzyknikiem. PZPN ocenił nas, że jesteśmy klubem numer jeden, jeśli chodzi o organizację zawodów w poprzednim sezonie. Czujemy dumę i gratuluję wszystkim osobom w klubie za to odpowiedzialnym. Natomiast obszar dotyczący cateringu jest jakimś nieporozumieniem. Nieporozumieniem wynikającym z faktu, że klub jest niewolnikiem monopolu firmy cateringowej obsługującej stadion. Liczę, że z nowym prezesem stadionu uda się pchnąć ten temat.
– Sympatycy klubu wskazują też marketing.
– Ta dziedzina jest bardzo szeroka. Uważam, że zrobiliśmy tu postęp. Mamy oddanych ludzi w dziale, aczkolwiek oczywiście jest miejsce na poprawę czy rozwój. Szczególnie w części dotyczącej mediów społecznościowych zachodzi pewna zmiana pokoleniowa i myślę, że będzie to niedługo wyraźnie widać. W sprawach sprzedażowych z własnym know-how mocno wszedł prezes Deptuła i już widać zmiany, a będzie ich znacznie więcej. Nie wszystkie będą widoczne dla kibiców, bo dotyczą bardziej spraw proceduralnych i logistycznych, a bez tego ani rusz. Mogą, choć nie muszą, pojawić się pewne zmiany osobowe w dziale, ale pewna przebudowa zapewne będzie miała miejsce.
– Najlepszym prezentem na święta będzie zwycięstwo w czwartek z Olimpiją Lublana?
– Zdecydowanie. Można powiedzieć, że byłaby to dobra klamra spinająca ostatnie miesiące. Zaczęliśmy przecież od porażki z Lechem, więc dobrze byłoby wygrać na koniec w Białymstoku.
– Po meczu, jeszcze tego samego dnia wyjeżdża pan do Trójmiasta?
– Raczej będzie to w niedzielę.
– A później święta i tam czeka na pana Arka Gdynia?
– Też to słyszę. Wiele osób tak mówi.
– Prezes Arki Gdynia mówił, że wolałby zrezygnować z funkcji i powierzyć ją komuś innemu.
– Nie jest tajemnicą, że znam się z Marcinem Gruchałą. Nie jest też tajemnicą, że Arka Gdynia jest mi bliska i nie jest tajemnicą, że wracam do Trójmiasta, więc ktoś, kto chce łączyć kropki, to ma prawo je łączyć, natomiast Arka się prężnie rozwija i zaczyna walczyć o awans do PKO BP Ekstraklasy. Dołączył tam już nowy trener Dawid Szwarga ze swoim sztabem. Nie mam pojęcia, jakie są tam plany transferowe na zimę, ale domyślam się, że będą podsycać ogień, by ten awans zdobyć. Rozmawiam z Marcinem Gruchałą i wiem, że nie tylko pierwszą drużyną się tam żyje, bo są też problemy infrastrukturalne, podobnie jak w Białymstoku. Więc na moją współpracę z Arką Gdynia jest duża szansa, ale w jakim wymiarze i w jakiej funkcji? Trudno mi powiedzieć. Czas pokaże.
– Skoro przy infrastrukturze, to na jakim etapie są rozmowy przejęcia MOSP-u Białystok?
– Na bardzo zaawansowanym. Mam wrażenie, że jesteśmy już na finiszu rozmów. Wątpię, by wydarzyło się to jeszcze w tym roku, ale wszystko wskazuje na to, że przejmiemy MOSP z całą jego infrastrukturą. Tam będziemy aranżować boiska, potrzebujemy też rozbudowy infrastruktury socjalnej.
– Ile robi pan sobie wolnego od piłki?
– Minimum do końca stycznia, bo zostałem zaproszony przez prezesa Strzałkowskiego na zimowe zgrupowanie Jagiellonii. To taki rozchodniaczek. Będzie aktywnie, bo będzie padel i inne sporty. Takie mam plany na styczeń. A odpowiadając na pytanie, to nie lubię się nudzić, więc pewnie wcześniej, niż później to wolne się skończy. Tu znowu wraca temat Arki Gdynia, ale jeszcze zobaczymy.
– A może widzi pan jeszcze kiedyś swoją przyszłość w Białymstoku?
– Mój powód odejścia na dziś jest taki, że nie widzę w chwili obecnej takiej przyszłości. Nie wiem, co musiałoby się stać w moim życiu prywatnym, żebym wrócił do Jagiellonii w roli prezesa lub innej roli.
– Jakieś resume na koniec?
– Nie mam pomysłu na błyskotliwe podsumowanie. Nie mam jednego obrazu, który byłby podsumowaniem. To raczej tysiące migawek i slajdów, które otwierają miłe wspomnienia. Na pewno chcę wszystkim zaangażowanym w pracę klubu na wszelkich frontach po prostu podziękować. Sponsorom i kibicom również. Bywało różnie, ale wspólna praca i determinacja doprowadziła nas do sukcesu. Dziękuję. Osoby, które tu spotkałem, pozostaną w mej pamięci i sercu.
– Jest pan fachura, napisali podczas ostatniej oprawy kibice Jagiellonii.
– I była do tego faktura, na szczęście komisja ligi spojrzała na tę oprawę łaskawym okiem!