Tomasz Sikora miał przez lata na barkach nie tylko karabin, ale i... polski biathlon. Był jego symbolem. Po drodze spotykał właściwych i życzliwych, stąd medale mistrzostw świata i igrzysk. Dzięki takim odnalazł się także za mikrofonem. Ale bywały i momenty trudne.
Tomasz Sowa, TVP Sport: – Każda kariera ma początek. Jak to było z panem?
Tomasz Sikora, wicemistrz olimpijski w biathlonie, teraz komentator Eurosportu: – Zaczęło się w szkole podstawowej w Wodzisławiu Śląskim. Rzecz jasna, nie od razu od biathlonu. Najpierw amatorsko biegałem na nartach. Startowałem w Pucharze Śląska. Całe to szkolne bieganie po śniegu było zasługą dyrektora szkoły, pana Waldemara Miozgi i jego małżonki, która była wuefistką. To nauczycielskie małżeństwo doszło do wniosku, że skoro w szkole nie ma sali gimnastycznej, to może warto ukierunkować nas na biegi narciarskie. Latem, wiadomo, można było wyjść na zewnątrz i ćwiczyć. Gorzej było zimą. Do dyspozycji uczniów były wtedy tylko szkolne korytarze.
– Niejedna wielka kariera zaczęła się pomiędzy szkolnymi salami…
– I niejedna przepadła. Ze mną było o tyle dobrze, że złapałem bakcyla. Wyjeżdżałem na zawody, chociażby na Kubalonkę. Dzięki temu mogłem zobaczyć biathlonistów, a potem do nich dołączyć. W 1988 roku zostałem absolwentem podstawówki i członkiem klubu SKS Ryfama Rybnik. Poszedłem za starszymi kolegami. Trafiłem pod skrzydła trenera Serafina Janika. No i tak się zaczęło!
– Siedem lat później zaskoczył pan świat. To mistrzostwo z 1995 było wielką niespodzianką.
– Myślę, że świat poznał mnie przynajmniej dwa lata wcześniej. W 1993 roku w Ruhpolding zostałem juniorskim wicemistrzem globu, za legendarnym Ole Einarem Bjørndalenem. A i w Pucharze Europy prezentowałem się naprawdę dobrze. W Dusznikach nawet wygrałem. Pamiętam, że po tamtych zawodach do mojego trenera podszedł jego kolega z Niemiec i powiedział, że będzie bardzo zdziwiony, jak z juniorskiego czempionatu nie wrócę z medalem.
– Dobre miał oko!
– Perfekcyjne! A to w biathlonie ważne.
– Wróćmy zatem do Anterselvy i do pamiętnego złota…
– Miałem 22 lata. W środowisku biathlonistów na pewno nie byłem anonimowy. Przecież w austriackim Bad Gastein w 1993 zdążyłem stanąć na najniższym stopniu podium zawodów Pucharu Świata. Rok później przyszło drużynowe wicemistrzostwo Europy w Kontiolahti. Pokazywałem już wtedy, że mogę namieszać wśród seniorów. Niespodziewany był pewnie fakt, że stało się to tak szybko. W mistrzostwach świata!
– Wspomniał pan o drużynie. W połowie lat 90. był pan. Poza tym bracia Ziemianinowie. Był też Wojciech Kozub. Mieliście naprawdę mocną grupę. I ten wasz brąz z Osrblie… pociągnął całą dyscyplinę.
– Ależ to były fajne zawody! Na ostatnią pętlę wybiegaliśmy na szóstym miejscu. Jan i Wiesław strzelali "na czysto". Ja i Wojtek mieliśmy pudła z pozycji stojącej. Ale fenomenalnie pobiegliśmy i odrobiliśmy straty na trasie. To ostatnie okrążenie tamtej rywalizacji zapamiętam do końca życia. Piękne chwile. Bracia Ziemianinowie i Wojtek Kozub byli świetnymi biathlonistami. Miałem problemy, by z nimi wygrywać. Zresztą, proszę spojrzeć na wyniki mistrzostw Polski z tamtych lat. Ja i moi partnerzy z reprezentacji wygrywaliśmy je na przemian. Szkoda tylko, że nie udawało im się tych zwycięstw powtarzać w Pucharze Świata.
– Co było tego przyczyną?
– No cóż, mieliśmy wtedy dużo problemów technicznych i sprzętowych. Na tle Niemców i Norwegów wyglądaliśmy jak zespół amatorski. Taki ubogi krewny. Dość powiedzieć, że startowaliśmy na nartach zakupionych w zwykłym sklepie. Nie mieliśmy serwismena, deski smarowaliśmy samodzielnie, więc dobrze jechały one później tylko kilka razy w sezonie. Te momenty trzeba było maksymalnie wykorzystać. Mnie na szczęście się udawało. A wie pan, co sobie po czasie myślę?
– Nie.
– Że jakby dzisiaj wróciła tamta ekipa i miała takie warunki, jakie obecnie mają biathlonistki i biathloniści, to nie cieszylibyśmy się z dwunastego miejsca w sztafecie. Raczej bilibyśmy się o lokaty w szóstce.
– W czym tkwił więc sekret waszych sukcesów?
– Chyba w charakterach i ogromnej motywacji. Wiedzieliśmy przecież, że odstajemy pod wieloma względami od konkurencji. Trzeba było znaleźć coś, czym ją przewyższymy. I tu pomagała ambicja. Byliśmy grupą, w której jeden za drugiego wskoczyłby w ogień. Pamiętam, że trener Roman Bondaruk, po tym jak rozpoczął pracę ze mną nie mógł się nadziwić po latach, że Ziemianinowie, Kozub i Sikora indywidualnie lądowali w szóstej dziesiątce, a w drużynie walczyli o najwyższe lokaty. Pokonywaliśmy teoretycznie lepsze reprezentacje. Był to swego rodzaju fenomen. Duch zespołu na najwyższym możliwym poziomie.
– Ot, taki paradoks, że im gorzej, tym wyniki lepsze.
– W rzeczy samej!
– To może ma pan jakąś radę dla młodych.
– Tak od razu, to żeby więcej ze sobą przebywali i rozmawiali. Pamiętam ile dyskusji miałem z Wieśkiem Ziemianinem, z którym dzieliłem pokój w trakcie kariery. Nie zawsze na trasach i strzelnicach szło nam dobrze, ale wtedy siadaliśmy we dwójkę i po prostu gadaliśmy. Wspólnie szukaliśmy rozwiązań i dodatkowych bodźców. Raz postanowiliśmy, po słabym grudniu, że w styczniu wpleciemy do treningu bieganie o 7:30 rano. Coś dodatkowego, co miało trochę przeprogramować organizm.
– Może posłuchają…
– Oby. Ale nie chcę też wyjść na kogoś, kto mówi, że "kiedyś to było, a dziś to nie ma". U nas w kraju jest naprawdę kilku bardzo zdolnych zawodników. Oni naprawdę świetnie się rozwijają. Wiem, że wszyscy kibice chcieliby oklaskiwać sukcesy. Nie od razu jednak Rzym zbudowano. Śledzę ich i rok po roku, widzę postępy. Myślę, że jeszcze doczekamy chwil triumfu.
– A ja mam wrażenie, że nasz biathlon, patrząc historycznie, to sinusoida. Przed II wojną światową mieliśmy tradycje związane z biegami patrolowymi. Były też pokazowe starty olimpijskie. Po wojnie o biathlonie ucichło. Potem przyszedł Stanisław Zięba i do lat 80. mieliśmy serię sukcesów. A po jego odejściu przez ponad dekadę kibice czekali na pana. Czy dziś jest ktoś, kto może "pociągnąć" tę dyscyplinę?
– Oczywiście! Szczególną uwagę zwróciłbym na biathlonistki. Mamy naprawdę utalentowane dziewczyny. Weźmy Joannę Jakiełę, w której drzemią ogromne rezerwy. Wierzę też w Kamilę Żuk, która walczyła z kontuzją, a teraz robi postępy na trasie. Mamy zdolne pokolenie chłopaków. Widzę, że to dobra grupa, patrząca w odpowiednim kierunku. Słuchająca trenerów – swoją drogą bardzo dobrych fachowców. Dziś wszyscy oni mają czas i możliwości. Oby to wykorzystali, bo być może jest to pierwsze pokolenie, po latach zaniedbań, które znów może dać kibicom radość.
– Po latach zaniedbań?
- Długi czas biathlon był na moich barkach. Mało kto zwracał uwagę na pozostałych kadrowiczów. Nikt nie pytał ich o dalekie miejsca. O przyczyny takiego stanu. A kiedy Sikora zajął, powiedzmy, dwunaste miejsce, to dziennikarze dzwonili i pytali, "dlaczego tak słabo". Tylko ci bardziej zatroskani dorzucali: "a co z resztą".
– Padły odpowiedzi?
– Mnie jako zawodnikowi nie wypadało mówić o innych. Uciekałem od ocen. Szukałem genezy problemu, ale dla siebie.
– I do czego pan doszedł?
– Wydaje mi się, że w pewnym momencie zachłysnęliśmy się metodami pseudo treningowymi, w myśl których można było biegać mniej i osiągać sukcesy. Niemożliwym jest wprowadzenie tych zasad w biathlonie, sporcie wytrzymałościowym. Proszę zapytać moją koleżankę, Justynę Kowalczyk-Tekieli o takie podejście. Na sto procent nie byłaby przychylna. Prawda jest taka, że jeśli w biathlonie nie wybiegasz kilometrów na treningu, to – choćbyś na rzęsach stanął – nie wytrzymasz sezonu. Owszem, może się trafić rodzynek, który potrzebuje tego biegania mniej, bo odziedziczył dobre geny. Albo genialne, pojedyncze zawody. Tyle, że to wyjątki. Dobre starty wiążą się z regularnością i godzinami wysiłku w trakcie przygotowań. Nie ma drogi na skróty.
– Wielu takich "niecierpliwych" spotkał pan po drodze?
– Kilku na pewno. Może bez nazwisk, ale pamiętam jak trener Bodnaruk zaczynał powoływać młodszych do kadry, bo starszyzna pokończyła kariery i na jednym z obozów dał rozpiskę treningową. Niektórzy byli w szoku, że przyjdzie im pokonać aż tyle kilometrów! A dla mnie to był chleb powszedni. Niejeden wsłuchiwał się wtedy w rady tych z "nowoczesnej" szkoły, która mówiła, że jeśli wyniki masz słabsze, to… należy odpocząć, bo jesteś przemęczony. Tyle, że była też druga strona medalu. U nas zwyczajnie blokowano młodych, nie dając im szansy szlifowania formy w kadrze. W reprezentacji przez lata znajdowali się starsi biathloniści, którzy nie potrafili osiągnąć pewnego poziomu, a i tak ich w niej trzymano, przez co ci młodsi z talentem przepadali. Weźmy historię Mateusza Janika, który zdobył srebro w juniorskim czempionacie, a dziś… gra w koszykówkę. Rozstał się z biathlonem. Szkoda, wielka szkoda.
– A pan nie miał chwili, w której chciał rzucić sport?
– Był taki moment. Naprawdę było blisko, bym powiedział "dość". Pamiętam, jak na igrzyskach w Salt Lake City kłóciliśmy się o kije, żeby jakoś na starcie wyglądać. W ogóle cały ten wyjazd do USA w 2002 roku był organizacyjną klapą. Czara goryczy wtedy się przelała. Nie tylko u mnie, bo Wojtek Kozub zrezygnował z wyczynowego sportu. Wyjechał za Atlantyk i tam został. Moja historia potoczyła się inaczej. W głowie mijały się myśli o końcu kariery. Ale wtedy spotkałem – nie pierwszy i nie ostatni raz w życiu – właściwego człowieka. Był nim trener Roman Bondaruk. Razem z nim wróciła chęć do pracy. Przekonał mnie – sportowca kojarzonego z niezłymi startami na dwadzieścia kilometrów – że zrobi ze mnie sprintera. Jakie przechodziłem katusze! Najpierw musiałem zrzucić parę kilogramów. Trenowałem nawet cztery razy dziennie. Było ciężko.
– Odpowiedni ludzie, miejsce i czas.
– Nie wiem, czy wypada tak powiedzieć, ale chyba miałem szczęście do takowych. Świętej pamięci Andrzej Rapacz, twardy i wymagający szkoleniowiec, uwierzył we mnie na etapie juniorskim. Naprawdę czułem jego mocne wsparcie. Strzelać nauczył mnie Aleksander Wierietielny. Roman Bondaruk na nowo obudził we mnie biathlonowy głód. Zmotywował do roboty.
– Czas pokazał, że było warto.
– Dwa lata po tym, jak skrzyżowały się nasze drogi, zdobyłem Małą Kryształową Kulę w sprincie. Było też srebro w biegu długim w mistrzostwach świata w Oberhofie. I drugie miejsce na igrzyskach w Turynie.
– O ten olimpijski występ pytają najczęściej? Największy sukces w karierze?
– No tak… równoważyłbym go z utrzymaniem żółtej koszulki lidera Pucharu Świata w sezonie 2008/2009, i choć skończyłem drugi, to i tak bardzo cenię sobie osiągnięcie. Bo wie pan, Kryształowa Kula, czy nawet drugie lub trzecie miejsce w cyklu, to dowód, że zawodnik utrzymywał wysoką formę przez cały sezon. A to spora sztuka! Srebro na igrzyskach jest wynikiem jednego biegu. Potrzeba i odpowiedniej dyspozycji fizycznej, mentalnej i… szczęścia. W Turynie miałem wszystko.
– Emocje na finiszu były wielkie?
– Trudno odpowiedzieć na takie pytanie. Powiedzieć, że byłem szczęśliwy, to… byłoby zbyt proste. Nie da się opisać takiej chwili jednym słowem czy nawet zdaniem. W niecałą godzinę spełniłem wielkie marzenie – w czwartych igrzyskach, w ostatnim biegu. Naprawdę brakuje mi określeń. Tym bardziej, że sezon olimpijski ułożyłem całkowicie pod występy w Turynie. A te pierwsze olimpijskie starty nie układały się po mojej myśli. Zaczynałem myśleć, co dalej? Co będzie, jak wrócę bez niczego. Miałem przecież rodzinę na utrzymaniu, a wcześniej świadomie rezygnowałem z zawodów, dzięki którym mogłem uzyskać stypendium. Na szczęście na metę dojechałem drugi. Spełniony i zabezpieczony na przyszłość.
– I popularny!
– Można by rzec, że w końcu! Przynajmniej w Polsce. Wcześniej byłem bardziej rozpoznawalny za granicą niż w kraju. Przykładowo w Norwegii lub w Niemczech, kiedy do kontroli zatrzymywali mnie policjanci, to zazwyczaj wiedzieli kim jestem. U nas mogłem sobie spokojnie chodzić po ulicy i mało kto zwracał na mnie uwagę. Po Turynie byłem popularny. Na szczęście nie tak, jak... Adam Małysz.
– Na szczęście?
– Popularność jest przyjemna i sympatyczna. Ale w granicach rozsądku…
– O pana olimpijskim srebrze było głośno w 2010. Tomasz Dudek, młody biathlonista, postrzelił się w trakcie treningu i potrzeba było pieniędzy. Przekazał pan medal na licytację. Decyzja była szybka?
– To był impuls. Jeden telefon, kilka sekund i medal poszedł na licytację. Chociaż dziś myślę, że gdybyśmy to trochę inaczej rozegrali, to pieniędzy udałoby się zebrać więcej. Ale i tak nie żałuję.
– A to puste miejsce w gablocie?
– Medale to tylko symbole. Pewnie, przyjemnie jest je dotknąć, zawiesić na szyi. Ale to tylko rzeczy. Przecież tego wicemistrzostwa olimpijskiego i tak nikt mi nie zabierze.
– Mimo wszystko oddał pan z nim część swoich marzeń. Piękny gest! Sport może nauczyć takich odruchów?
– Sport rozwija człowieka wielowarstwowo.
– A pana czego nauczył? Co panu dał?
– Może to dziwnie zabrzmi, szczególnie teraz, gdy komentuję zawody, ale jako dziecko byłem strasznie nieśmiały. I proszę mi wierzyć, to "strasznie" znów jest zbyt małym słowem. Kiedyś bałem się kontaktu z innymi do takiego stopnia, że dziś byśmy sobie nie porozmawiali! Sport na sto procent mnie z tego wyciągnął. Tak sobie myślę, że gdybym nie został biathlonistą i chodził gdzieś do "normalnej" pracy, to w życiu nie wyzbyłbym się tej nieśmiałości. A teraz? Mogę pracować w mediach i spełniać kolejne marzenie.
– Trudna to praca?
– Dla mnie nie jest to ciężkie zajęcie, bo mówię o tym, czym się pasjonuję. Jestem na bieżąco ze sportowymi nowinkami i to z wielu dyscyplin. Dużo czytam. Wiadomo, przed sezonem czy konkretnymi zawodami trzeba sprawdzić, kto startuje, a kto jest nieobecny i ewentualnie dlaczego. Ale tak naprawdę, gdyby kazano mi z marszu komentować biathlon w lipcu, to nie miałbym z tym problemu.
– Wpadki na wizji się zdarzały?
– Czy ja wiem? Spektakularnych raczej nie było. Cieszę się, bo w tej przygodzie też spotkałem właściwych i serdecznych mi ludzi. Dzieliłem mikrofon z Tomkiem Jarońskim i Krzysztofem Wyrzykowskim, dziennikarskimi tuzami. Jeszcze przed pandemią, gdy komentowaliśmy razem w studiu – teraz robimy to zdalnie – przychodzili mi z pomocą. Przykładowo, w trakcie relacji pisali mi na karteczce, na co zwrócić uwagę, czego nie powtarzać. A że jestem wzrokowcem, to zdania z papieru zapisywałem od razu w pamięci.
– Tęskni pan za atmosferą zawodów? Za tym, co towarzyszy zawodnikom i trenerom.
– Czasami tak. Ale zawsze chciałem spróbować sił w dziennikarstwie. Dziś mam taką możliwość. Spełniam się.
– A co powiedziałby pan, z perspektywy lat, młodemu Tomkowi Sikorze? Temu, który dopiero zaczyna przygodę.
– Żeby w pewnych momentach nie odpuszczał. Byłem chłopakiem ze Śląska. Na początku drogi bywało tak, że musiałem starać się podwójnie, by dostać się na jakieś zawody. Proszę sobie wyobrazić, że ja tylko raz w życiu pojechałem na mistrzostwa świata juniorów, mimo że kwalifikacje na nie wygrywałem częściej. Starałem się. Przed takimi zawodami wizualizowałem sobie bieg. Przeprowadzałem trening mentalny, trochę nieświadomie. Byłem przygotowany w stu procentach. Wygrywałem eliminacje, a na czempionat jechał ktoś inny. To mogło podciąć skrzydła. Były też dni, że mogłem się lepiej prowadzić, jak każdy. Ale większych pretensji do siebie nie mam...
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (1012 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.