W Polsce właściwie skacze się w kilku miasteczkach. Na cały kraj – rozkładał ręce Alexander Stoeckl, dyrektor dyscypliny w PZN. – Cały środek i północ Polski są puste. Szkoda – potwierdza Thomas Thurnbichler. Ćwierć wieku szału na skoki narciarskie nie uczyniło tego sportu narodowym. Mówiąc wprost: Polska zaprzepaściła pod tym względem małyszomanię. A w trwającym sezonie, po Pucharze Świata w Wiśle, w ogóle nie można było skakać na żadnym obiekcie. W TVPSPORT.PL szukamy przyczyn tej zapaści.
Ta cieszynka będzie legendarna. O to chodziło w tańcu Thurnbichlera
24 – proszę zapamiętać tę liczbę. To jest jedna z najważniejszych, jakie określają polskie skoki narciarskie.
Mimo że w Polsce żyje niemal czterdzieści milionów ludzi, a obszar naszego kraju to w Europie czołówka, to skoczkiem narciarskim można tu zostać wyłącznie jeżeli mieszka się w górach. I to nawet już nie wszystkich, bo symbolem sudeckiej zapaści jest zdezelowany Orlinek w Karpaczu oraz wyremontowana skocznia w Lubawce, na której od otwarcia… nie oddano ani jednego skoku. Kiedy w 2001 roku wystrzeliła forma Adama Małysza, a Polacy w milionach zaczęli oglądać do obiadu jego popisy, to mimo że zakochali się i w nim, i w lataniu na nartach, i tak po ćwierci wieku określa nas liczba 24. Tyle czynnych obiektów, wliczając wiecznie problematyczną w przygotowaniu do zimy Wielką Krokiew, ale również te najmniejsze, mamy nad Wisłą do uprawiania tej dyscypliny.
Przy czym odkąd wybuchła małyszomania, ta liczba nie wzrosła do 24. Ona do tylu zmalała!
Oczywiście, ktoś może powiedzieć: tak trudny i mało dostępny sport nie potrzebuje więcej. I pewnie będzie miał nieco racji. Tylko że to bardzo nieuczciwe podejście. Nie ma oczywiście sensu porównywać skoczni do kortów tenisowych, pływalni albo boisk piłkarskich. Ani nawet ścianek do wspinaczki. Niemniej, we wszystkich wymienionych przypadkach – i tak samo w kwestii skoczni – chodzi o to samo: żeby potencjalne talenty zachęcić ofertą możliwie blisko ich domów. Bo to jasne, że talent do skoków (nawet taki żywo zainteresowany dyscypliną) może tak samo urodzić się w Zakopanem, jak i w Gdańsku.
Z tą różnicą, że w Gdańsku mieszka 477 tys. ludzi (750 tys. w Trójmieście), a w Zakopanem – 25 tys. Rynek talentów na Pomorzu jest niewspółmiernie wyższy niż na Podhalu.
I nie mówimy o sporcie dla paru szaleńców. To dyscyplina olimpijska od początku istnienia zimowych igrzysk.
– Faktycznie, brak skoków na północy Polski to duża strata dla systemu szkolenia. Nie znam dokładnie przyczyn takiego stanu rzeczy, ale dla nas to pewne: im więcej byłoby miejsc, gdzie da się trenować skoki na poziomie wyłapania zdolnych dzieci, tym większa będzie szansa, że do kadr trafią perełki. Że wyrosną z nich mistrzowie – przyznaje Thomas Thurnbichler.
Ale Pomorze to tylko przykład.
Skoki w Polsce są sportem kilku miasteczek. Tak małym, że można je nawet wymienić. Od zachodu to aktualnie: Wisła, Szczyrk, Gilowice, Skawica (tylko zimą), Chochołów, Zakopane, Zagórz, Strachocina, a wyżej jeszcze maleńki Ruczynów. Skoczeńka w Kielcach, którą postawiono z budżetu obywatelskiego, została błyskawicznie zaniedbana przez tamtejszy ośrodek sportu. W Bystrej wszystko zgniło i potrzeba modernizacji. A Strachocina to wspaniała K30, choć zbudowana amatorsko – bez homologacji, podobnie jak K25 w Skawicy. Ruczynów jest wyłącznie ciekawostką. Razem daje to liczbę 24 czynnych konstrukcji do treningu. Na cały kraj o powierzchni ponad 300 tys. km kwadratowych.
– To jest największa słabość polskiego systemu szkolenia – przyznaje wprost Alex Stoeckl, Po objęciu przez niego funkcji dyrektora skoków w PZN analizowaliśmy z nim świat, do którego wkroczył.
Stoeckl zawodowo był wcześniej w miejscach, które mogą służyć jako przykład odwrotny. Takich, które po prostu Polskę zawstydzają.
– U nas w Austrii ośrodków nie ma jakoś nadzwyczajnie dużo – porównuje Thurnbichler. – Ale te, które istnieją, są rozsiane po kraju. I funkcjonują jako oddolne inicjatywy, tam ludzie są oddani sprawie. One są potrzebne, nie żeby od razu mieć w każdym województwie K120. To są ośrodki, gdzie junior zbierze podstawy, zakocha się w skokach i skąd później trafi do szkół mistrzostwa sportowego. To działa – opowiada trener naszej kadry narodowej. A o tym oddaniu coś dobrze wie. To jego ojciec w Worgl jako opiekun skoczni niemal w pojedynkę nosił śnieg na rozbieg w plecaku, żeby jego zawodnicy mieli odpowiednie warunki. – To się bierze po prostu z miłości do sportu. To jest coś, co wyróżnia środowisko w Austrii – mówi Thomas.
– Niestety, w Polsce dramatycznie brakuje takich prawdziwych pasjonatów – potwierdza były sekretarz PZN Jan Winkiel. Pełniąc tę funkcję, z Apoloniuszem Tajnerem, a później Adamem Małyszem zjeździł cały kraj. Brał udział w lobbowaniu za budową takich ośrodków, m.in. w Wałbrzychu czy ośmieszonej po odbudowie "skoczni, na której nikt nie skoczył" Lubawce. Szacuje, że w 10-12 miejscach związek realnie starał się namówić lokalne samorządy i kluby do inwestycji w skoki. Udało się tylko w Chochołowie. – To jest rozmowa o pieniądzach. Skoki stały się drogie. Przy tylu restrykcjach budowlanych koszt postawienia kompleksu "10, 20, 40 m" to już miliony. Nikt ich nie wyda, żeby stały puste. A będą stały puste, bo trenerów do klubów brakuje nawet na Podhalu i w Beskidach. A żeby ci jeszcze przenieśli życie np. do Gdańska, muszą mieć kilkuletnią gwarancję solidnej pensji, pewne mieszkania, być może auta. Samo to jest dużym wydatkiem. To smutne, ale żaden samorząd nie chce w to iść. A inicjatywy naprawdę oddolne to jak kropla w oceanie – analizuje.
Żeby skocznie w Polsce budowały się, a nie zamykały, potrzeba takich ludzi jak ojciec Thurnbichlera. Bo opowieść trenera o tacie jest zbieżna z tym, co dzieje się w innych krajach z bogatą infrastrukturą. Nawet w USA, gdzie czynnych skoczni jest cztery razy więcej niż u nas, o sile ośrodków stanowią relacje sąsiedzkie, rodzice zawodników itd. A na regionalnych konkursach (np. US Cup) przy grillach potrafi stać po kilka tysięcy osób.
Wyniki Amerykanów świadczą o tym, że ta pasja społeczna nie musi wcale przekładać się na olimpijskie medale. Tu jednak nigdy nie ma gwarancji i chodzi o coś innego.
– O to, żeby skoki jako sport istniały. Żeby były widoczne. Żeby zwiększać, a nie zmniejszać szanse na odłowienie perełki – dopowiada Winkiel.
Dlaczego w Polsce się nie udało, mimo że historycznie na polskich ziemiach istniało grubo ponad 300 różnych skoczni narciarskich?
– Po pierwsze, przemiany ustrojowe – wskazuje Artur Bała, skoczniołaz i autor w serwisie skisprungschanzen.com. – Gdy upadł komunizm, te wszystkie ośrodki zasilane odgórnie przez gminy, województwa czy nawet władze centralne straciły finansowanie. Ludziom żyło się biednie, więc gdy jeszcze na plecy klubów spadł dodatkowy ciężar, odpuszczali. Potem droga była krótka: jeden rok bez użytku, drugi, wyrosły drzewa. Przyszło zapomnienie – uważa. Drugim powodem jest profesjonalizacja skoków. O ile jeszcze kilkadziesiąt lat temu większość obiektów była dziełem ludzkich rąk i nie potrzebowała drogich technologii, to obecnie igelit jest dopiero wierzchołkiem z listy potrzeb. Dochodzi elektronika, nawadnianie, ew. systemy komputerowe. Potrzeba szatni dla wygody, a więc i podprowadzonych mediów. Profile, atesty, pozwolenia na budowę, przetargi – to realia, które dwa pokolenia wstecz w ogóle nie były znane. I – wracając do punktu pierwszego – jeśli przerywała się tradycja, to i zabrakło ludzi gotowych pójść z duchem czasu.
– Po śmierci trenera potrzebujemy ściągnąć tu nowego specjalistę na kontrakt, który by odbudował szkolenie – powtarzała w Lubawce ówczesna burmistrz Ewa Kocemba. Nic takiego się nie stało, a za jej marzenie o powrocie skoków do miasteczka była regularnie krytykowana przez mieszkańców. Ale martwi co innego. Że na całe Karkonosze, gdzie tradycje były gigantyczne, ostał się tylko jeden szkoleniowiec. Gdy zmarł, na zachodzie Polski zmarły całe skoki.
Tak jak wcześniej w centralnej części kraju, we wschodniej i w północnej.
W krajach, które otwierają listy pod względem liczebności ośrodków, w dużej mierze działa to oddolnie. Niestety, ten przykład sugeruje, że Polska jawi się jako kraj kibiców, ale już nie bardzo społeczników, którzy potrafiliby skoncentrować się wokół jakiejś niewielkiej idei. Hasła o solidarności i zjednoczeniu obowiązują raczej wtedy, gdy dzieje się np. narodowa tragedia. Albo gdy umiera papież. Jesteśmy albo solidarni na całego, albo raczej wcale. Inna sprawa, że do takich inwestycji są potrzebne środki z samorządów, dofinansowania z państwa itp. Te niekiedy są rzeczywiście obiecywane. Przykładowo: w Zagórzu na Podkarpaciu środki na skocznię 70-metrową tak lubią obiecywać, że celowo nie załatwiają jej, aby przy kolejnych wyborach móc to obiecać ponownie. Słowo bowiem jest tańsze od pracy.
Jednak faktem jest, że dziś budowa nowych skoczni dużo kosztuje. Ośrodki, o których braku mówią Thurnbichler i Stoeckl, to dziś wydatek w przedziale 5-10 mln złotych. Tyle tylko, że historia o traceniu kolejnych klubów i inicjatyw na terenie kraju u nas przecież powinna zostać przerwana. Kiedy? Dokładnie w styczniu 2001 roku, po triumfie i szaleństwie wokół Adama Małysza.
Polski Związek Narciarski faktycznie chciał to ruszyć. A prezes Paweł Włodarczyk w 2005 roku ogłosił Narodowy Program Budowy Skoczni. 23 obiekty miały zostać zbudowane od zera, a 13 kolejnych przejść modernizację. Z długiej wyliczanki skocznie faktycznie zbudowano w... sześciu miejscach, a takie od zera – jedynie w dwóch. Co więcej, te wykonane w Iwoniczu-Zdroju zdążyły już popaść w ruinę. Gilowice, które też zaczęły się rozpadać, odbudowano. I całe szczęście, bo wobec degrengolady w Bystrej (K18 i K29) obecnie są jedynym (!) poza Wisłą miejscem w Beskidach, które nadaje się do postawienia pierwszych kroków. W Beskidach. W mekce – tam, gdzie pół wieku temu skocznie stały w niemal każdej wsi.
Następca Włodarczyka, a poprzednik Małysza w fotelu prezesa PZN, czyli Apoloniusz Tajner, skądinąd słusznie powtarzał:
– Związek nie wybuduje przecież sam tych skoczni. Może lobbować, ale to musi być zawsze oddolna inicjatywa. A jakoś nikt się do tego nie pali.
– Apoloniusz ma rację – oceniał później Małysz. I przyznawał, że jemu też jest szkoda, jaki status w społeczeństwie ma w Polsce jego dyscyplina. Sam, już jako prezes, próbował coś ruszyć. Był w Kielcach na otwarciu, był w Wałbrzychu, gdzie wyczuł, że grunt pod budowę ośrodka jest obiecujący. I co? I nic. Teraz spróbowano z Akademią Lotnika i objazdówką po kraju. Ale to nie jest projekt, który zadziała masowo jak siatka-łapacz talentów. Nie jest, bo gdy bus PZN odjedzie, to do najbliższej skoczni z Warszawy znów będą mieć kilka godzin jazdy samochodem – w góry. Choć Polska pokochała skoki, to nadal jawi się jako kraj, w którym ich masowa popularność nie ma absolutnie nic wspólnego ze sprawczością i próbą naśladownictwa. Jakby to był jakiś inny sport. A przecież jest taki sam jak inne, tyle że bardziej ekstremalny. Wyjątkiem od tego obrazka są inicjatywy stricte amatorskie, które o dziwo wciąż mają się nieźle. Jednak poza kilkoma wyjątkami to dziś są obiekciki rodem sprzed połowy wieku. Służą rozrywce, a nie szkoleniu, o które chodzi w całej sprawie. Dobrze, że są. Ale służą czemu innemu niż wyłapanie mistrzów.
Z rozmowy z Winkielem, a wcześniej wieloma trenerami dzieci (np. Rafałem Śliżem z Wisły) wynika jeszcze inny problem: że to wyłapywanie średnio idzie również tam, gdzie teoretycznie jest łatwiej – w miejscach mających nadal skocznie.
– Ilu mamy skoczków z Katowic, które w góry mają godzinę drogi? A ilu z Bielska-Białej, skąd do Szczyrku jeżdżą autobusy podmiejskie? Jednego? Czy zero? – zastanawia się działacz i dodaje, że to też są spore aglomeracje. A trenerzy, w przeciwieństwie do problemu z innymi rejonami Polski, mieszkają w pobliżu. To jasna sugestia, że kluby czy regionalne związki mało aktywnie poszukują talentów w swojej okolicy. A przecież mogłyby, wystarczyłoby, że zostaliby w to jakoś zaangażowani wuefiści ze szkół. Tylko trzeba by z nimi porozmawiać, może podstawowo przeszkolić. W skrócie: chcieć.
– Realnie patrząc, to cud i boom budowlany w skokach w Polsce się nie zapowiada – konkluduje Winkiel. – Zejdźmy więc na ziemię i powiedzmy to jasno: żeby odkręcić dopływ dzieci do dyscypliny, nam w systemie brakuje jednego dużego miasta. Jednego. Ono, gdyby wypaliło, mogłoby być później przykładem dla kolejnych.
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (1012 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.