Redakcja TVPSPORT.PL i serwis skisprungschanzen.com jako pierwsze ujawniają szczegóły ogromnej skoczni narciarskiej, jaką w 2011 roku zbudowano w Austrii dla Thomasa Morgensterna. Fotografie i lokalizację obiektu pokazał nam Bernhard Rupitsch – konstruktor odpowiedzialny za tamten projekt, a później za islandzki rekord świata Ryoyu Kobayashiego. Historię z Grossglocknera zasłoniono kurtyną milczenia na 13 lat, bo nikt wówczas tam nie skoczył. – Przyszedł menedżer i powiedział: zbudujcie coś, gdzie da się uzyskać 400 metrów – opowiada 50-latek, któremu złożyliśmy wizytę w Austrii.
Korespondencja z Austrii
Droga samochodowa na farmę Bernharda Rupitscha wiedzie tak, że nie da się nie bać. To regularny oes: z zakrętami, szutrem i kilkusetmetrową przepaścią po lewej stronie – bez szczególnych zabezpieczeń. Jest taka sama jak projekty skoczni, które zrobił: ekstremalna. Dom w Heiligenblut, dokąd zaprosił nas kilka miesięcy po rekordzie świata Ryoyu Kobayashiego (291 m w Akureyri), leży na ok. 1500 m n.p.m. Austriak trzyma tu konie i krowy, zaprasza turystów, czasami poluje. Wychował się tu. Nas przenocuje jeszcze wyżej, na 1700 m, ale jego górski domek – zaznacza – jest dopiero base campem. Dolina, którą zamierzaliśmy zwiedzić, ma swój wierzchołek na poziomie równoważnym wysokości Rysów.
– Miejsce mojego mamuta z 2011 roku? Pójdziemy, wskażę je wam. Po 14 latach jesteście pierwszymi, którzy chcieli tu przyjechać – oznajmia. Wydaje się dumny z tego zainteresowania. – Umówmy się tak: rano idę na mszę dla myśliwych, potem zabieram was do busa i pokażę miejsce po nim. Później pooglądamy filmy i zdjęcia.
Skocznia-gigant w Austrii faktycznie stała. Wreszcie jest zdjęcie-dowód
Przyjechaliśmy tu, bo chcieliśmy go bliżej poznać. I usłyszeć o wciąż mało znanych kulisach projektu na Islandii. Było warto, bo dotąd nikt w opinii publicznej nie wiedział o roztopionym rozbiegu, który zmusił Rupitscha do zablokowania dalszych prób Ryoyu. I to mimo że japońscy PR-owcy mocno naciskali, aby dać mu jeszcze jedną szansę na 300-metrowy lot. Tabliczkę za ten na 291 m, z autografem, otrzymał w prezencie. O niedosycie z Kobayashim nie rozmawiał. Na afterparty w Akureyri, wieńczącym tamten projekt, Ryoyu ponoć zwierzał się raczej z relacji z kobietami, niż analizował skoki. Jednak w Heiligenblut chcieliśmy przede wszystkim wrócić nie tyle na Islandię, ile wcześniej – do 2011 roku. I wyczyścić wszystkie wątpliwości związane z historią pierwszego mamuta, którego postawił Rupitsch – tego dla Thomasa Morgensterna w Parku Wysokich Taurów. To Morgi, też zawodnik Red Bulla, jako pierwszy miał pofrunąć na 300. metr.
Nic takiego się nie stało, aż do powtórki – już z Ryoyu w roli głównej. Dlatego narosły pytania: gdzie dokładnie to było? Kto jeszcze miał tam skoczyć? Czy ta skocznia w ogóle była wybudowana?
I na to wszystko Rupitsch wyciągnął z archiwów fotografię – ze skocznią, która miała nie tylko kilometr drewnianych band (!), namioty techniczne, wieżę dla trenera i 60 tys. kubików nawiezionego śniegu, ale i namalowane linie, wycięte na rozbiegu tory. I cały branding sponsora, identyczny z tym z Akureyri. Było też coś, co nie pojawiło się na Islandii: przy zeskoku stały tablice z historycznymi barierami, które przekraczano wcześniej:
101,5 m – Sepp Bradl (1936)
203 m – Toni Nieminen (1994)
246,5 m – Johan Remen Evensen (2011) – ówczesny rekord świata.
– Tak. Stała – Rupitsch przerywa chwilę zachwytu nad zdjęciem. – Wystarczyło, żeby Thomas przyjechał na miejsce i przypiął narty – potwierdza konstruktor, po czym uruchamia laptopa i rozpoczynamy podróż po przeszłości. Ma w nim kilka folderów z archiwami, które nigdy do tej pory nie wyszły na światło dzienne. Same w sobie odsłaniają tajemnice tamtej budowli.
42 stopnie nachylenia – to było szaleństwo. "Islandia była znacznie mniejsza"
Potentat rynku energetyków do tej pory chował tę dokumentację, uważając projekt za nieodbyty. W jego komputerze jest zresztą dużo więcej fotografii, ale Bernhard na ich udostępnienie potrzebował zgody z głównej siedziby. Gdy dopytywaliśmy o taką możliwość, już nie odpowiedział. Do wiadomości publicznej zostają te dwa, które przesłał nam wcześniej. Szkoda, że musiało trwać to tak długo, bo z fotografii jasno wynika, że na Grossglocknerze zabrakło wyłącznie ostatniego akcentu: skoku. To najbardziej efektowne zdjęcie, które Rupitsch przyniósł nam do pokazania, ma wydrukowane wielkoformatowo na płótnie. Jest podpisane z dedykacją przez Morgensterna, niespełnionego bohatera z tamtego okresu.
Mistrza świata, mistrza olimpijskiego, triumfatora TCS i zdobywcy Pucharu Świata w dniu próby nie było na miejscu.
– On tu jednak często przyjeżdżał. Pytał, interesował się. To w końcu był jego projekt: skoczyć na ponad 300 m. Odkąd zapalił się pomysł, dużo razem konsultowaliśmy. W końcu, gdy pod koniec marca byliśmy gotowi z całą infrastrukturą, daliśmy znać Ediemu Federerowi [menedżerowi gwiazdy – przyp. red.] i reszcie: przyjedźcie, jest pogoda. Nie doszło do tego, ale powody już znacie. Nie zablokował tego park ani sponsor. Nie zgodził się austriacki związek narciarski. Ale nie ciągnijcie za język, nazwisk nie podam – Bernhard ucina wątek.
O mamucie z 2011 roku nie mówi, że żałuje. Śmieje się, że może warto było czekać na Ryoyu, bo dla niego lepiej wypieszczono jej wygląd. Podobno tym razem na estetykę mocno zwracała uwagę Prada – sponsor wydarzenia, kojarzony z elegancją. Wracamy jednak do pierwszego obiektu, bo wtedy Rupitsch przygotował skocznię, jakiej świat jeszcze nie widział: taką, gdzie na 400. metrze kąt nachylenia zeskoku był jeszcze niemal taki sam, co na 200 (maksymalnie aż 42 stopnie!). Tyle – zaznacza konstruktor – dało się tutaj pofrunąć.
– To w takim razie było większe niż obiekt w Akureyri – zauważamy, przeglądając kolejne archiwa.
– O wiele. Bez porównania.
Zebraną wiedzę i tak wykorzystał, gdy do Red Bulla zgłosił się Ryoyu. Wiedział nawet, w jaki sposób zbudować tam z pomocą wiatru farmy śniegu. Sam również, w przeciwieństwie do 2011 roku, skonstruował wyrzynarkę do torów na rozbieg. Ta obecnie stoi przy jego farmie.
Edi Federer powiedział: tu Morgi nie napisze historii. Poszukajcie większej
Teren, gdzie powstała skocznia dla Morgensterna, leży na uboczu. Latem nie ma tu szlaków, bo to miejsce wypasu krów. Był idealny pod tak spektakularną budowę, bo pozostaje własnością związku lokalnych farmerów. Czyli również Rupitscha, który wypasa tam bydło. I choć obejmuje go obszar Parku Wysokich Taurów, to Bernhard mówi: – nie mogli zabronić mi usypywać śniegu na mojej prywatnej ziemi. Ostatecznie sprawa wylądowała u premiera Karyntii, który powiedział coś dokładnie odwrotnego od ekologów: że taki lot takiej gwiazdy akurat tutaj tylko wypromuje region. A skoro tak, to zaczęli budować.
Gdy dotarliśmy na miejsce giganta na Grossglocknerze, zrozumieliśmy, jak karkołomne było to wyzwanie. Wspinaczka pod miejsce, gdzie stał próg, wzdłuż zeskoku trwała blisko dwie godziny. Choć nie leżał śnieg, potrzebowaliśmy raków.
Zbocze, które naturalnie niczym nie przypominało skoczni, jest pełne nierówności. W dodatku pośrodku latem przepływa przez nie regularny potok. Należało zasypać go kilkoma metrami śniegu i zadbać, żeby ten szczelnie wypełnił pozostałe dziury. Chodziło o pewność, żeby na tak szalonym nachyleniu się nie osuwał. Rozbieg na etapie planowania też istniał tylko teoretycznie. Nie był naturalnie kształtny, dlatego trzymetrowy próg ze śniegu (w Akureyri mierzył niespełna 2 m), stromy na 11,5 stopnia, musiało poprzedzić tzw. przejście. Na jego wykonanie nawieziono setki ton białej mazi, inaczej nie udałoby się go wymodelować. Tylko do tego elementu wykorzystano ok. 30 razy więcej śniegu, niż jest potrzebne do pokrycia całej skoczni w Wiśle-Malince.
Łącznie najazd mierzył 160 m, choć można go było dowolnie przedłużać w razie potrzeby. Samo jego nachylenie było jednak małe – 27 stopni. Czyli tyle, ile nieopodal w Bischofshofen.
– Zaczęliśmy od dwóch ratraków, a robotę kończyło sześć. I żeby mogły wjechać na szczyt, to jeden był podpięty liną do drugiego, bo samodzielnie nie dałby rady. Był geodeta, dokładny projekt i wiele godzin pracy. Zagrożenie lawinowe, a ono wtedy panowało, uniemożliwiło nam na koniec kolejną sprawę: pracę tzw. deptaczy, czyli specjalistów niezbędnych na zwykłych konkursach skoków. To wszystko czyniło ten projekt jeszcze bardziej szalonym – mówi Rupitsch, który pomimo 50 lat imponuje formą fizyczną. Kijem pokazuje na miejsce, gdzie stał próg.
– Dlaczego więc zdecydowaliście się na tę lokalizację? – musiało w końcu paść.
– Bo tak nakazał Federer – uśmiechnął się Rupitsch. – Miejsce, które zaplanowaliśmy jako pierwsze, jest kilkaset metrów dalej. Południowy stok był zły z uwagi na słońce, ale lepszy, bo od drugiej strony doliny regularnie schodzą lawiny. Od sierpnia 2008 mieliśmy tam profil autorstwa Huberta Neupera [zdobywcy PŚ, a teraz szefa zawodów na Kulm – przyp. red.] i badanie podłoża przygotowane przez geodetę z poprzedniej zimy. Ale Edi, kiedy tu dotarł, tylko pokiwał nosem i powiedział, że ten żleb się nie nadaje. Mam nadal przed oczami, jak mówi: "To? To nie da mu odległości, która wprowadzi Morgiego do historii. To musi być bardziej spektakularne."
Rysunek profilu tej pierwszej opcji na giganta, który pokazał nam Bernhard, ma naniesioną linię profilu ówczesnej Kulm. Federer musiał być wizjonerem, bo przy ich planie tamten mamut wyglądał jak marne K120. Ale Edi chciał dla Thomasa czegoś ekstra. Czegoś, co ostatecznie wystraszyło związek narciarski i zamknęło zabawę.
Goldberger dotarł na miejsce i zrezygnował. Skakał tu wcześniej – nad drogą
Wbrew plotkom, tematu skoku Gregora Schlierenzauera, a nie Morgensterna, nie było w ogóle. Gdy Thomas – wciąż aktywny zawodnik, w szczycie formy – został zblokowany, to Red Bull planował, że może radę mógłby dać Adam Małysz. Ale skoro Polak kilka dni wcześniej kończył karierę, ostatnim ze stajni skoczkiem okazał się Andreas Goldberger. Goldberger, który w 2008 – czyli już, gdy istniał temat K300 – w ramach innego projektu w okolicy na specjalnej śniegowej hopie przeskoczył nad drogą.
– Gdy o nim pomyśleli, był już po karierze. Ale jeszcze nieźle wyglądał, jako przedskoczek potrafił zbliżyć się do rekordu starej Kulm (215,5 m) – zauważył Artur Bała, autor w serwisie skisprungschanzen.com, z którym wizytowaliśmy Grossglockner.
– Ale nie na tyle, żeby skoczyć tutaj – kontruje Rupitsch.
Okazuje się, że Goldbergera faktycznie ściągnięto tutaj na gotowy obiekt. Panowało idealne okienko pogodowe i chciano to wykorzystać, zwłaszcza wobec prognozowanych odwilży. Andi dotarł na rozbieg, rozejrzał się, ale nie wyglądał na przekonanego. W końcu ekipa zrozumiała, że to się nie uda i za przerwaniem projektu miał optować nawet sam Dietrich Mateschitz, prezes Red Bulla. Po latach Bernhard uważa, że to odróżnia tę firmę od podobnych: że oni nigdy nie popychali nikogo do ekstremalnych wyzwań. To zawsze najpierw z pomysłem musi przyjść sportowiec. Goldi – nikt tego nie kryje – był jedynie opcją awaryjną. Zrezygnował. Postąpił chyba słusznie, bo taki profil, przy takich prędkościach i rodzaju nart, dla kogoś po topowej formie mógłby skończyć się tragedią. Taka to była konstrukcja.
Nieprzekonujące dla władz związku ws. Morgensterna ani nikogo więcej była nawet instalacja pięciu czujników wiatru wzdłuż zeskoku – systemu, który dopiero raczkował w Pucharze Świata.
– Z tą skocznią była następująca kwestia: dopóki się leciało, wszystko powinno być OK. Gorzej, gdybyś za wcześnie wylądował. Nikt nie mógł przewidzieć, do jakiej prędkości rozpędziłby się skoczek na tym nachyleniu. Tylko że ono musiało być tak duże z uwagi na ciśnienie i małą gęstość powietrza. W Akureyri byliśmy nisko. Tam kąt zeskoku miał 35-37 stopni, czyli jak na zwykłej skoczni. Bo tam tyle wystarczało, aby lecieć – tłumaczy budowniczy.
To dlatego dla Kobayashiego wybrano Islandię. To była nauka po Grossglocknerze: nie szukać więcej miejsc, gdzie trzeba tak wielkiej stromizny.
Dzwonił Pertile, wyrzynarka do torów została na farmie. A, tak na wszelki wypadek
Jedyne, co po tamtej historii zostało Morgensternowi, to wspomnienia. Rupitsch, choć z zewnętrznych względów wtedy nie obejrzał finału swoich prac, doczekał tego później. Pieniądze za robotę – bo najpierw wyłożył je ze swoich jako podwykonawca – miał wypłacone. Tak naprawdę dużo więcej kłopotów na dłuższą metę okazał się mieć... Heinz Kuttin.
– Ja nigdy nie skakałem, a od skoków wolę MotoGP, przy którym też czasem pracuję. Więc potrzebowałem eksperta ze środowiska. Po tym, jak zrezygnował Neuper, mówiąc, że taki lot jest nierealny, przyszedł Heinz. W zimie 2010/11 był ze mną w stałym kontakcie, a pod koniec marca – już w trakcie szykowania detali – był tutaj ze mną na obiekcie. Niestety, zdaje się, że miał później przez to pod górkę w federacji – wspomina Rupitsch.
Role zabawnie się odwróciły. Bo dziś to FIS, a nie ludzie wokół Rupitscha, ma problem: co zrobić z takimi projektami, jak te, za które zabiera się Austriak.
– Jakiś czas temu zadzwonił do mnie Sandro Pertile. Najpierw spytał, co ja mam wspólnego ze skokami, a później poprosił o szczegóły prac, jakie wykonaliśmy. Dziwił się m.in., w jaki sposób potrafiliśmy oszacować prędkość Ryoyu na progu. Sprawiał wrażenie zainteresowanego, tylko że ja nie mogę mu niczego przekazać. Bo to własność Red Bulla, do którego go odesłałem – opowiada Bernhard.
Trudno ocenić, co FIS chciałby zrobić z taką wiedzą, bo Pertile w TVPSPORT.PL wykluczył możliwość organizacji PŚ w tak dzikiej lokalizacji. Rupitsch też nie bardzo chciał rozmawiać o tym, czy potencjalna powtórka, ale już organizowana przez federację, jest możliwa w niedalekiej przyszłości. Kwituje to jedynie słowami: – po projekcie z Morgim sądziłem, że to jest dość trudne. Po Islandii wiem jednak, że budowa takiej skoczni jest super prosta. Wystarczą pieniądze, owszem, ale przede wszystkim chęci.
Niechętnie mówił też o potencjalnej powtórce projektu własnym sumptem.
– Lubię bardzo góry w Chile. Podobnie jak wiele innych miejsc, nadawałyby się na zrobienie czegoś – puścił oko. Zastanowił się chwilę, pomilczał, po czym dodał: – wyrzynarkę do torów na wszelki wypadek sobie zostawiłem.
Niedługo przed naszym spotkaniem Rupitsch był w Akureyri. Z córką – podobno oglądać wieloryby. Jak było naprawdę, wie tylko on sam, ale przekazał nam, że po całym lecie na górze nadal zostało ok. 40 procent śniegu. Po gigancie na Grossglocknerze zostały już wyłącznie fotografie. Za to piękne. I choć nie w całości, to wreszcie przynajmniej częściowo odkryte dla szerszego grona.
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (1009 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.