Były bramkarz reprezentacji Polski rozlicza się ze swoją bogatą karierą, snuje plany na przyszłość i mówi o kadrze Michała Probierza. – Mamy wspaniałych kibiców, którzy są wyjątkowo tolerancyjni dla piłkarzy i kochają reprezentację bez względu na wyniki. Nie chcę powiedzieć, że to miłość nieodwzajemniona, ale kibic psioczy w sobotę, a w środę znowu idzie na stadion – mówi w rozmowie z TVPSPORT.PL Jerzy Dudek.
Robert Błoński, TVPSPORT.PL: – Trudno umówić się z tobą na wywiad, bo kalendarz aktywności masz napięty, ale w końcu udało się spotkać w krakowskiej restauracji Nota_Resto, którą prowadzi Tomasz Leśniak, od prawie dwóch dekad kucharz reprezentacji Polski.
Jerzy Dudek, były bramkarz reprezentacji Polski, zawodnik m.in. Feyenoordu, Liverpoolu i Realu Madryt: – Kucharz to ważna postać w zespole piłkarskim. Przed Tomkiem, w reprezentacji był nim Robert Sowa, który doskonale wiedział, co który piłkarz potrzebował przed i po meczu, aby dobrze się czuł. Pierwszego kucharza w klubie spotkałem w połowie lat 90., po wyjeździe z Polski do Rotterdamu. W Feyenoordzie doszło w pewnym momencie do swego rodzaju buntu zawodników, ponieważ trener od przygotowania fizycznego nie chciał pozwolić, byśmy spożywali tradycyjne holenderskie potrawy – np. smażone na głębokim tłuszczu kulki mięsne albo krokiety. Wypracowaliśmy kompromis i to wtorek był dniem, w którym kucharz szykował specjały regionalne.
– W marcu ubiegłego roku świętowałeś 50. urodziny. Czujesz upływający czas?
– Pamiętam także swoją czterdziestkę. Trochę się obawiałem pięćdziesiątki, ale okazało się, że wiek to tylko liczba. Kryzys wieku średniego chyba mnie jeszcze nie dopadł albo ominął. Impreza była fajna, spędziłem ten szczególny dzień z rodziną i najbliższymi przyjaciółmi. Mam świadomość upływającego czasu, szczególnie kiedy spędzam go z córkami, które w mijającym właśnie roku obchodziły 18. urodziny. Czasem jednak łapię się na tym, że mówię: "Za moich czasów". Wtedy zapala się lampka, że się starzeję. Córki urodziły się w Liverpoolu, starszy o dziesięć lat syn Aleksander w Holandii. Po dzieciach widać jak się starzeję, ale czas płynie mi pięknie.
– W maju minie 20 lat od finału Ligi Mistrzów, w którym twój Liverpool pokonał po rzutach karnych AC Milan, choć do przerwy było 3:0 dla Włochów. Wracasz czasem do tamtego wieczoru w Stambule?
– Nie jestem w stanie od tego uciec, tamten mecz stał się symbolem, by nigdy się nie poddawać i wierzyć w sukces do końca. Nawet, będąc na kolanach, można się z nich podnieść. Nigdy nie obejrzałem tamtego meczu od początku do końca, ale emocje nie opuściły mnie do teraz. Moi kuzyni opowiadali, że po pierwszej połowie jeden z nich poszedł spać, bo rano szedł do pracy i nie chciał dalej patrzeć na moje cierpienie. Rano wstał, nie znając wyniku i o wszystkim dowiedział się w drodze do kopalni. Tamten finał jest jak przebój Queen "We are the Champions" – nieśmiertelny i zawsze dobrze się go słucha.
– Postawiłeś sobie pomnik tamtym meczem?
– Kiedy odbiłem piłkę po strzale Andrija Szewczenki z 11 metrów i było jasne, że wygraliśmy, pokiwałem głową i pomyślałem: "K…a, masz, czego zawsze chciałeś". Byłem bezlitośnie krytykowany w tamtym sezonie. Przyszedł nowy trener, wprowadził nowe zasady i metody treningowe. Zajęcia były bardzo wymagające, dochodziło do częstych zmian w składzie – brakowało pewności, brakowało też wyników, co skutkowało krytyką bramkarzy. Menedżer Rafael Benitez cały czas powtarzał, że nie sprowadzi nowego gracza na moją pozycję, ale to była nieprawda. W sezonie 2005/06 broniłem w Champions League w fazie pucharowej. Przestałem przejmować się krytyką, robiłem swoje, więc kiedy odbiłem tę piłkę po strzale Szewczenki, pomyślałem: "I co teraz, wy wszyscy mądrale?".
W pomeczowym wywiadzie byliśmy w studiu z kapitanem The Reds Stevenem Gerrardem i sam z siebie powiedział, że należą mi się przeprosiny od wszystkich angielskich dziennikarzy. Byłem w szoku, nie uzgadnialiśmy tego. Nie chcę powiedzieć, że dziennikarze byli wobec mnie nie fair, bo odciąłem się od ich opinii, ale tamte słowa Gerrarda były miłe. Czy tamten mecz to mój pomnik? Całej drużyny, bo dokonaliśmy czegoś wyjątkowego, finał z 2005 roku pamięta się bardziej od innych i wspomina częściej niż inne. Stał się symbolem. Przychodząc do Liverpoolu znałem dziedzictwo poprzednich generacji zawodników z Anfield, wiedziałem, gdzie trafiam, że przed moim przyjściem czterokrotnie wygrywali Puchar Europy, ale ostatnio w 1984 roku. My to powtórzyliśmy po 21 latach. Można było odetchnąć.
– Miałeś bogatą i długą karierę, którą skończyłeś 21 maju 2011 roku. Kiedy byłeś bardziej wzruszony: po finale Ligi Mistrzów czy po ostatnim występie w Realu Madryt? Schodziłeś z boiska w 77. minucie ligowego meczu z Almerią i zawodnicy Królewskich ustawili dla ciebie szpaler, choć przez cztery lata rozegrałeś dla tego klubu 12 spotkań. Nie wszystkich tak żegnano.
– Trudne pytanie, bo emocje przy okazji tych dwóch momentów były inne. Parę dni przed meczem z Almerią spotkałem się z trenerem Jose Mourinho i poinformowałem go, że definitywnie kończę, choć on chciał, żebym został na kolejny sezon. Ale tak naprawdę ja byłem spakowany od roku i zostałem w Realu na sezon 2010/11 tylko dlatego, żeby popracować z Portugalczykiem. W maju 2011 roku oznajmiłem, że odchodzę, że mam pomysł, co robić po karierze. Mourinho stwierdził w takim razie, że trzeba mnie godnie pożegnać. Nie byłem gwiazdą, wiedziałem, jaka jest moja rola w zespole – zmiennika Ikera Casillasa. Z Almerią zagrałem 77 minut, a potem Dudka zastąpił Jesus (śmiech) [rezerwowym bramkarzem Realu był Jesus Fernandez – red.].
Kiedy zawodnicy ustawili szpaler, nie wiedziałem, co zrobić. Niesamowite uczucie – warto być dobrym kompanem w zespole. Poświęciłem się dla Casillasa i Realu, niczego nie oczekiwałem, a jednocześnie zawsze musiałem być gotowy do gry. Oferta z Realu pojawiła się, kiedy byłem w Liverpoolu, ale Rafie Benitezowi o niczym nie powiedziałem. Bałem się, że zadzwoni do Madrytu, skąd jest i powie: "Kogo wy bierzecie, po co wam ten starszy pan?". Dopiero po podpisaniu umowy poinformowałem go o wszystkim. I wtedy wypalił: "Nie myśl, że jedziesz do Madrytu na wakacje, zapomnij. Musisz być gotowy, bo jak wejdziesz do bramki, nie będzie dla ciebie żadnej litości, nie będzie żadnego tłumaczenia, że nie grałeś ileś miesięcy czy tygodni". Co poniedziałek przychodziłem więc na trening i pracowałem tak, jakbym w weekend miał grać. A jednocześnie wiedziałem, że na 95 procent nie zagram. Dzięki takiej postawie aż trzy razy przedłużałem umowę z Realem.
Po ostatnim meczu siedziałem samotnie w szatni dwie godziny i chłonąłem każdą chwilę. Skopiowałem zachowanie Ronalda Koemana, którego poznałem w Feyenoordzie. On też po swoim ostatnim meczu bardzo długo siedział w szatni, by się nacieszyć ostatnimi momentami w roli piłkarza. Ja wtedy nie grałem, pracowałem w siłowni i po zejściu do szatni spotkałem właśnie jego.
– Na pozostanie w Realu namówił cię Jose Mourinho?
– Po sezonie 2009/10 zadzwonił dyrektor sportowy Królewskich Jorge Valdano i zapytał o plany. Dodał, że byłoby fajnie gdybym został, bo do Madrytu ma przyjść Jose Mourinho, który zastąpi Manuela Pelegriniego. Powiedziałem, że jeśli Portugalczyk się zgodzi i do mnie zadzwoni, to zostanę. Byłem go bardzo ciekawy, ponieważ w czasach gry w Liverpoolu prowadził Chelsea i rywalizacja między tymi klubami była ogromna. Podczas wakacji, które spędzałem w Knurowie, zadzwonił Valdano i dał mi do telefonu Jose. Przekonał mnie, abym został. Na pierwszy trening pojechałem z bratem Darkiem, który natychmiast zrobił sobie pamiątkowe zdjęcie z Mourinho. A, że jesteśmy bardzo podobni, to w pierwszej chwili Portugalczyk był zdziwiony, ponieważ myślał, że fotkę robi sobie z nim jego zawodnik. Wyszło zabawnie.
– Dziś zdjęcia z gwiazdami wywołują emocje. Po porażce 1:5 z Portugalią w Lidze Narodów Piotr Zieliński i Nicola Zalewski zrobili sobie pamiątkowe fotki z Cristiano Ronaldo. Zostali za to skrytykowani.
– Inicjatywa wyszła chyba od Nicoli, piłkarza młodszej generacji, żyjącego social mediami. Kiedy zobaczył CR7, poprosił Piotrka, by zrobił mu z nim zdjęcie. Nasz rozgrywający też skorzystał z okazji, ale bądźmy poważni – najważniejsze zdjęcie tamtego dnia Zieliński miał z Ronaldo na środku boiska, ponieważ obaj byli kapitanami reprezentacji. Moment, w którym się fotografowali, nie był fortunny, ponieważ Polska przegrała 1:5. Gdyby wynik był w drugą stronę, Cristiano nie podałby ręki nikomu w swojej szatni, wsiadł w samolot i poleciał do domu. Po nas za łatwo spływają niepowodzenia, nie ma refleksji, nie ma kogoś, kto w szatni walnąłby pięścią i powiedział: tak dalej być nie może. Za łatwo godzimy się z porażkami. W szatni zawsze powinien być konflikt, werbalna motywacja i emocje. Bywamy za grzeczni.
CZYTAJ WIĘCEJ: Zieliński o zdjęciu z Ronaldo: miałem na to ochotę i to zrobiłem [WIDEO]
– Skończyłeś karierę w 2011 roku, w wieku 38 lat i miałeś łagodne przejście od krótkich spodenek i korków do koszuli i pantofli. Zastanawiam się, czego nie robiłeś po odejściu od piłki: grasz w golfa, ścigałeś się samochodami, biegałeś po Saharze, grasz w reprezentacji artystów w hokeju na lodzie, występujesz w zespole Liverpool Champions, bywasz coachem motywacyjnym, jesteś ambasadorem ekskluzywnych marek, występujesz w reklamach...
– To zadziało się samo, choć miałem na siebie pomysł już w 2011 roku. Wtedy Mourinho chciał, żebym został w Realu nawet w innej roli niż zawodnik, ale ja wiedziałem, że muszę wracać, bo córki idą do podstawówki, a Olek do szkoły średniej. Gdybyśmy wtedy zostali, to na zawsze. EURO 2012 było doskonałą okazją, by być przy piłce, ale z trochę innej strony – zostałem ambasadorem turnieju. Wiele drzwi stało przede mną otworem, dość łatwo przeskoczyłem do przyjemnych zajęć. Miałem więcej czasu, by poświęcać się różnym ciekawym projektom. Kiedy zrobiłem licencję zawodowego kierowcy wyścigowego, pojawił pomysły zorganizowania pojedynku z Adamem Małyszem. Ale on był kierowcą rajdowym, a ja raczej jeździłem po torze. Jako piłkarz spędziłem za granicą aż 16 lat i poświęciłem wiele czasu, by później wszystko się ułożyło.
– Sam ogarniasz swój terminarz?
– Tak. Najpierw wszystko zapisywałem w kalendarzu, teraz mam iPoda. Sprawia mi to dużo frajdy, czasem ktoś pomaga, ale staram się być samodzielny. Co 12 miesięcy powtarzam sobie jedno: "W przyszłym roku zwalniam". Ani razu się nie udało, tylko jeszcze przyspieszam. W Madrycie nauczyłem się grać w golfa, ten sport mnie fascynuje i pochłania. Jak człowiek przejdzie po polu 10 kilometrów, pomedytuje, wyciszy i ucieknie od złych myśli, to czuje się szczęśliwy.
– Pracowałeś z psychologiem?
– W głowie zawsze pojawiały się pytania, które przeszkadzały w koncentracji. Początkowo sam dla siebie byłem psychologiem, w drodze na stadion spałem. Wystarczyło kilka czy kilkanaście minut. Budziłem się i znowu byłem naładowany. Kiedy człowiek intensywnie myśli, co będzie, co może być – traci energię i spala się. Uciekałem od tego, choć wiedziałem, że zbliża się coś ważnego. Pierwszy raz spotkałem psychologa w Liverpoolu – menedżer Gerard Houllier sprowadził specjalistę z Arsenalu. Mieliśmy wtedy trudny okres, ja nie grałem dwa miesiące, ale nie ze swojej winy – cały zespół spisywał się słabiej. Psycholog robił różnego rodzaju zajęcia, mające na celu wzajemne poznanie się, otworzenie na grupę. Wartościowe doświadczenie. Dobrym psychologiem musi być przede wszystkim trener, powinien wiedzieć, jak trafić do którego zawodnika.
– Co 51-letni dziś Jerzy Dudek powiedziałby 23-letniemu Jurkowi Dudkowi, który w 1996 roku po 15 występach w ekstraklasie w Sokole Tychy wyjeżdżał do Holandii, nie znając języka i po trzech miesiącach chciał wracać do domu?
– Chciałem wracać, ale nie po trzech miesiącach, a po trzech dniach. Zawsze jednak starałem się otaczać mądrymi ludźmi. Po podpisaniu pięcioletniego kontraktu z Feyenoordem mój menedżer Jan de Zeeuw powiedział mi tak: "Znam Polaków, dla was podpisanie takiej umowy to poczucie spełnienia i świadomość, że już niczego nie muszą, że to koniec. A dla ciebie to ma być początek! Poświęć piłce swoje życie, zapewnij komfort najbliższym na lata".
Dziś powiedziałbym młodemu sobie, żebym po podjęciu jakiejkolwiek decyzji nie zadręczał się tym, czy mogłem postąpić inaczej. W Holandii nie grałem przez pierwszy rok, najpierw na 100 strzałów puszczałem 100 goli. Myślałem, że to nie jest mój poziom, że ja tam nie pasuję i się nie nadaję. Antoni Piechniczek, ówczesny selekcjoner kadry, powiedział w wywiadzie, że kolejny talent wyjechał z Polski i nie gra. A ja czułem, że robię postęp, że trenuję w świetnych warunkach. Dlatego powiedziałbym sobie, żeby po podjęciu decyzji nie patrzeć za siebie, nie gdybać, co by było. Przed podpisaniem umowy z Liverpoolem byłem w Londynie, spotkałem się z Arsenem Wengerem, menedżerem Arsenalu. Ale nigdy nie żałowałem, że trafiłem do The Reds.
– Pięć lat w Feyenoordzie, siedem w Liverpoolu, cztery w Realu, wiele tytułów, wyróżnień i nagród, wielu wybitnych piłkarzy i trenerów poznanych na futbolowym szlaku, ogromne doświadczenie i wiedza – aż żal, że Jerzego Dudka nie ma przy polskiej piłce.
– Nie masz kogo krytykować?
– Nie mam kogo chwalić.
– To w takim razie przemyślę wszystko przy okazji przerwy świąteczno-noworocznej (śmiech). Mówiąc poważnie, nie ma dnia, żebym o tym nie pomyślał, ale nie wiem, czy do tego dojdzie. Mam sporo różnych zobowiązań i zwyczajnie nie wiem, czy byłbym w stanie zrezygnować ze swojego dość przyjemnego stylu życia, bo praca w klubie czy przy reprezentacji to pełen etat. A ja, jak coś robię, to na 100 procent. Rozmawiałem z moim przyjacielem, Tomkiem Rząsą, który jest dyrektorem sportowym Lecha i powiedziałem, że dzwonił trener Adam Nawałka, że dzwonił Michał Probierz i zastanawiam się, czy nie zaangażować się w taki projekt. Tomek odpowiedział, że musiałbym przeorganizować całe życie, przychodzić do pracy rano, wychodzić wieczorem. Wszystko to kwestia propozycji i jakości projektu. Nie grałem w klubach, które walczyły o przeżycie, tylko w klubach, które rywalizowały o tytuły i najwyższe cele. Po jednej, dwóch porażkach, mierzyłem się z krytyką. Jestem przyzwyczajony do presji. Wiedza, którą nabyłem jako piłkarz, zdewaluowała się, ale cały czas się rozwijam i ze wszystkim jestem ze wszystkim na bieżąco.
– Twoja kariera przypadła na lata, w trakcie których Polsce – przez 16 lat trudno było zakwalifikować się do wielkiego turnieju. W 2002 roku zespół Jerzego Engela pojechał na mundial do Korei i Japonii. W XXI wieku Polska wystąpiła w czterech mistrzostwach świata i pięciu EURO. Nie obawiasz się, że dla kadry nadchodzą kiepskie czasy z końcówki poprzedniego stulecia i wielkie turnieje nasi piłkarze będą oglądać w domu?
– Mamy wspaniałych kibiców, którzy są wyjątkowo tolerancyjni dla kadrowiczów i kochają reprezentację bez względu na to co, się z nią dzieje. Nie chcę powiedzieć, że to miłość nieodwzajemniona, ale kibic psioczy na zawodników w sobotę, a w środę i tak idzie na stadion. Nie boję się powrotu ponurych czasów z prostego powodu – UEFA i FIFA stale powiększa liczbę uczestników flagowych imprez. Nasz awans w 2001 roku był szokiem. Zadzwonił do mnie trener Bogusław Kaczmarek i mówi: "Jurek, gratuluję awansu, ale zrobiliście najgorszą rzecz z możliwych. Polska piłka ma tyle problemów, które przykryje wasz sukces. Nie mamy boisk do treningów, nie mamy stadionów, ale każdy o tym zapomni i wszyscy będą myśleć, że nasz futbol jest na wysokim poziomie organizacyjnym. A nie jest". Miał rację. Nie boję się, że jesteśmy u progu kataklizmu. Zresztą Anglikom czy Włochom też zdarzało się nie jechać na wielki turniej. I u nas też przyjdą momenty, w których gdzieś Polski zabraknie, ale później trzeba umieć przekuć to na sukces w kolejnych eliminacjach. Uważam, że presją należy obarczyć także piłkarzy, a nie tylko selekcjonera – czy oni chcą wziąć odpowiedzialność za wynik i grę, czy są świadomi, że warto być na turniejach, że warto się poświęcić, czasem pokłócić w szatni dla wyższego dobra.
– Polska jako ostatnia awansowała na EURO 2024 i jako pierwsza odpadła z turnieju w Niemczech. Jesienią nie utrzymała się w Dywizji A Ligi Narodów – nie uważasz, że zbyt łatwo godzimy się z porażkami?
– A na marcowych meczach eliminacji MŚ z Litwą i Maltą na Narodowym i tak będzie komplet kibiców na trybunach. Poprzeczka naszych oczekiwań wobec zespołu została obniżona, potrafimy się cieszyć byle zwycięstwem, na każdą porażkę znajdujemy usprawiedliwienie. Za nami kolejny słaby rok reprezentacji, drużyna gra przeciętnie. Akceptujemy każdy wynik, osiągniętym w jakimkolwiek stylu, byle tylko na koniec cieszyć się z awansu. Ostatnio udział w wielkich turniejach zapewniły nam wygrane baraże – ze Szwecją oraz z Walią. Jeden mecz zmieniał perspektywę, łatwo pogodziliśmy się ze spadkiem z Dywizji Ligi Narodów, czekamy na eliminacje MŚ. Taka minimalistyczna postawa powoduje, że drużyna się nie rozwija.
– Bardziej widzisz się, pracując na eksponowanym stanowisku w klubie, czy np. jako dyrektor sportowy reprezentacji Polski?
– Kiedyś powiedziałem w temacie dyrektora reprezentacji Polski za dużo, a później nic się nie wydarzyło oprócz niepotrzebnej polemiki i jałowej dyskusji. Moje motto brzmi: ciężko pracuj, niczego nie oczekuj, a marzenia będą się realizować i pojawią się sukcesy.
– A może chciałbyś zostać prezesem PZPN?
– Najlepszym prezesem federacji ostatnich lat był Zbyszek Boniek. Zrobił z niej dobrze funkcjonującą, poukładaną korporację. Nim został szefem związku, ileś wyborów przegrał, jego droga na to stanowisko była długa. Musiał zjednać sobie ludzi, za nazwisko nikt tej funkcji nie da. Praca w związku jest atrakcyjna i prestiżowa – to już najwyższy szczebel. Intryguje mnie i może okazać się sposobem na przyszłość.
– Na koniec: jak o siebie dbasz, by nie zardzewieć?
– Po karierze przytyłem osiem kilogramów, ale staram się dbać o sylwetkę. Jest coraz trudniej, przemiana materii coraz wolniejsza, jednak sądzę, że gdybym musiał, tobym się zawziął, zmobilizował i nad sobą popracował. Najważniejsze, by dobrze się czuć i trenować tak, by ćwiczenia sprawiały przyjemność, a nie były udręką. Mnie uratował golf, dzięki niemu pojawiły się nowe marzenia i nowa motywacja. Nawet nie sądziłem, że aż tylu byłych i obecnych piłkarzy gra w golfa. Dzięki niemu jestem tym, kim jestem – co drugi dzień dziękuję Bogu, że kiedyś ta dyscyplina odnalazła Jurka Dudka. W Liverpoolu mieszkałem obok pola golfowego, ale nigdy go nie odwiedziłem. Myślałem polskimi stereotypami, że to sport dla bogatych dziadków, malkontentów i snobów. Nic bardziej mylnego. Można się świetnie bawić na świeżym powietrzu. Dla piłkarskiego emeryta nie ma nic przyjemniejszego niż granie w golfa.
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (971 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.