| Siatkówka / Rozgrywki Ligowe
Jurij Gladyr urodził się w Ukrainie, a od 2013 roku ma polskie obywatelstwo. Obecnie występuje w Aluron CMC Warta Zawiercie. Dwa razy otarł się o śmierć, a Polska zaskoczyła go... brakiem luksusowych samochodów. Wychowany w biednej rodzinie obiecał sobie, że swojej żonie i córce zapewni wszystko. Z powodu realnego zagrożenia braku możliwości powrotu do Polski i swojej rodziny, nie mógł pojechać do ojczyzny pożegnać się z matką. Mówi, że siatkówka dała mu wszystko i choć jest bliżej niż dalej zakończenia kariery, dla niego piłka ciągle jest w grze.
Sara Kalisz, TVPSPORT.PL: – Od kiedy "Bóg cię chroni"?
Jurij Gladyr: – Ciekawe pytanie. Miałem w życiu kilka przygód, przez które mogłoby mnie na tym świecie już nie być.
Pierwsza z nich miała miejsce, kiedy byłem jeszcze małym brzdącem. Nie pamiętam tego, ale była to historia opowiadana co jakiś czas przez moich rodziców. Mam jeszcze starszego brata. Mama i tata pewnego razu wyjechali z nami na grilla przy rzece, miałem wtedy dwa latka. Ojciec pilnował jedzenia, matka opiekowała się mną, ale dosłownie na chwilę odwróciła się, żeby pomóc tacie. Z tego, co mi opowiadano, poszedłem w stronę wody. Po chwili moja mama się odwróciła i krzyknęła w panice do taty: "Gdzie jest Jura?". Odparł jej, że nie wie i jak szalony, niczym łoś przez kukurydzę, pognał w kierunku rzeki. Wskoczył do wody i wyłapał mnie prawie na dnie.
Drugi raz, kiedy otarłem się o śmierć, miał miejsce, kiedy byłem starszy, miałem dwadzieścia lat. Zachorowałem wtedy na zapalenie płuc. Było ono lekkie, dotyczyło tylko części jednego płata, ale mimo to położono mnie do szpitala na oddział zakaźny. Leżałem tam dwa tygodnie. Żona przynosiła mi wszystkie leki niezbędne do leczenia. Po dwóch tygodniach nie było jednak poprawy. Czułem się coraz gorzej.
Pewnej nocy chciałem pójść do toalety. Wstałem z łóżka i zacząłem intensywnie kaszleć. Nie byłem w stanie złapać oddechu. Dusiłem się. Byłem przerażony. Usiadłem na łóżku i zacząłem oddychać jak pies – bardzo szybko i płytko, by jakkolwiek zaczerpnąć powietrza. Kiedy ustabilizowałem oddech, położyłem się ponownie do łóżka i ze strachu przed ponownym atakiem już nie poszedłem do toalety (śmiech). Rano przyjechała do mnie żona. Oddział był na parterze, więc mimo tego, że obowiązywały ograniczenia w odwiedzinach, mogła na mnie patrzeć przez okno. Po przywitaniu powiedziała mi, że zaraz do mnie wróci. Nie wiedziałem, o co chodzi, ale szybko ją usłyszałem. Weszła na oddział i zaczęła opierniczać lekarzy na korytarzu. Dobrze, że miała znajomości, bo zadzwoniła do swojej koleżanki, która miała matkę lekarkę. Ona z kolei znała doświadczonego pulmonologa z innego szpitala.
Po kilku kolejnych godzinach wspomniany doktor mnie odwiedził. Usiadł na moim łóżku i zaczął rozmawiać. Nie wiedziałem, o co mu chodzi. Uspokoił mnie, mówiąc, że dostanę zastrzyk, a następnie zostanę przewieziony do jego placówki. Pytałem, po co to zamieszanie, a on tylko odparł, że lepiej mnie przypilnuje. Przyjechaliśmy więc do nowego szpitala i od razu zaordynował prześwietlenie płuc. To właśnie wtedy zorientowałem się, jak byłem słaby. Nie byłem w stanie sam zrobić kroku. Dwóch gości musiało mnie wziąć pod pachę i doprowadzić na badanie. Kobieta, która wykonywała prześwietlenie, powiedziała mi, że mam wziąć głęboki oddech i przytrzymać powietrze. Przy pierwszej próbie zemdlałem. Kiedy mnie podnieśli, powiedzieli że muszę spróbować drugi raz. Udało mi się.
Od razu odwieźli mnie na OIOM. Pod kroplówkami przeleżałem tydzień. Wenflony miałem dosłownie wszędzie. W sumie w szpitalu spędziłem półtora miesiąca. Kiedy mnie wypisali, musiałem wziąć dokumentację od wspomnianego wcześniej lekarza. Mój 65-letni doktor powiedział, że zanim mi ją wyda, musimy porozmawiać. Usiadłem więc, czekając na to, co ma mi do powiedzenia. Zapytał mnie, czy może zatrzymać moją dokumentację dla siebie. Przyznał, że przez całą karierę lekarską miał jednego podobnego pacjenta w tak ciężkim stanie, którego finalnie udało mu się uratować. Dodał, że w tej klasyfikacji to właśnie ja wchodzę na pierwsze miejsce.
Następnie pokazał mi prześwietlenie z dnia przyjęcia do jego szpitala. Zajęty był nie tylko mały kawałek jednego płatu płuca, jak badanie wykazało w pierwszej placówce, ale oba płuca i to w całości. Wszystko było w płynie, który uniemożliwiał mi oddychanie. Przyznał, że gdyby nie zjawił się u mnie w poprzednim szpitalu, to wieczorem bym się udusił i to cud, że z tego wyszedłem. Fakt, że miałem mocne serce, bo byłem sportowcem, uratował mi życie. Organ ten, mimo krytycznych warunków, był w stanie przyspieszyć swoją pracę i doprowadzać tlen tam, gdzie trzeba.
Zdradził, że normalny człowiek na pewno by tego nie przeżył. Straciłem wtedy 23 kilogramy. Chwiałem się na wietrze.
– To wtedy zrobiłeś sobie tatuaż z napisem "Bóg mnie chroni"?
– Tak, dokładnie wtedy.
– Religijność wyniosłeś z domu?
– Nie, u mnie w rodzinie nie było na nią nacisku. Wierzę i jest to dla mnie bardzo wewnętrzna sprawa.
– Jaki był twój dom?
– Mieszkaliśmy w trzypokojowym mieszkaniu. Mimo tego, że na ówczesne czasy metraż był spory, żyliśmy bardzo skromnie, wręcz bardzo biednie. Mój świętej pamięci ojciec całe życie był zawodowym kierowcą. Woził duże ładunki. Po pracy, podobnie jak zdecydowana większość mężczyzn w tamtych latach, lubił sięgnąć po kieliszek. Jednego dnia wypił trochę więcej, ale myślał, że to na niego w żaden sposób nie oddziała. Postanowił więc odprowadzić swoje duże auto dostawcze na postój. Uderzył w kilka samochodów. W konsekwencji to mama musiała spłacić powstałe w ten sposób długi. Jego tak to przytłoczyło, że bardziej poszedł w nałóg. Sytuacja naszej rodziny stała się jeszcze trudniejsza.
– Co cię uratowało?
– Sport. Cały swój wolny czas spędzałem rzucając piłkę do kosza, grając w piłkę nożną, a później w siatkówkę. Od dzieciństwa była to dla mnie odskocznia.
– Musiałeś szybko dorosnąć?
– Z jednej strony tak, a z drugiej, oprócz tego, że ojciec pił, to nic takiego się nie działo. Nie było u nas w domu krzyków czy bójek. Po prostu pewnego dnia tata stał się słabym człowiekiem. Kiedy opuściłem rodzinny dom miałem siedemnaście lat. Wyprowadziłem się do innego miasta, by studiować i grać w siatkówkę w pierwszej lidze. Profesjonalne życie sportowca datuję więc na moment, kiedy zacząłem zarabiać na siatkówce pierwsze pieniądze. Od momentu wyjazdu z domu nie wziąłem od rodziców ani grosza.
– Jak radziła sobie z tym wszystkim twoja mama? Musiała być silną kobietą. To ona pchnęła cię do siatkówki.
– Moja mama musiała się taka stać. Była bardzo silną kobietą. Wszystko wzięła na swoje barki. To było niesamowite. To ona też powiedziała mi, że siatkówka to taki "ładny" sport. Przekonywała mnie, bym na nią postawił i zrezygnował z bycia bramkarzem. Posłuchałem jej, a później przez dwa miesiące mój piłkarski trener wydzwaniał do nas do domu, bym wrócił do treningów (śmiech).
Zbyt wielu ludzi o tym nie wie, ale odeszła cztery tygodnie temu. Dowiedziałem się, kiedy byliśmy w Mediolanie. Była zdrową kobietą. W kolejne Walentynki skończyłaby 70 lat... Jej serce nie wytrzymało we śnie. Jest to tym bardziej bolesne dla mnie i mojego brata, który mieszka w Czechach, że nie mogliśmy pojechać na jej pogrzeb. Gdybyśmy to zrobili, nie wyjechalibyśmy z Ukrainy.
– Ogromnie mi przykro, nawet trudno mi teraz kontynuować zadawanie pytań...
– Niestety takie jest życie. Miałem już trochę czasu, aby się z tym oswoić. Wsparcie bliskich oraz przyjaciół i mojej drużyny w tamtym okresie było bezcenne i za to bardzo dziękuję.
– Groźba nagłych powołań na front w Ukrainie jest aż tak realna?
– To, co się dzieje teraz w Ukrainie – i nie mówię tu o samej wojnie – jest przerażające. Tego nie pokażą w telewizji ani o tym nie usłyszycie. Nie wyjechalibyśmy stamtąd z bratem... Nic więcej nie chcę o tym mówić, bo to dla mnie politycznie za trudna sytuacja.
– Po kim odziedziczyłeś charakter?
– Sądzę, że po moim dziadku. Był bardzo aktywny pod względem sportowym i jednocześnie był zawodowym żołnierzem. Mówię z perspektywy dorosłego człowieka, bo jako dziecko byłem niezwykle nieśmiały.
– Trudno mi w to uwierzyć.
– Naprawdę. Uważam, że siatkówka dała mi wszystko w życiu, ale także pomogła ukształtować mój charakter. Kiedy wyjechałem z domu rodzinnego, zdałem sobie sprawę z tego, że nie chcę, by moja przyszła rodzina żyła tak ubogo, jak ja. Chciałem lepszego życia dla siebie i potencjalnie swojej żony oraz dzieci. Nie miałem wyjścia. Mocno zapier******* i robiłem wszystko, by zrealizować swój cel.
– Bieda w twoim najbliższym środowisku to było coś powszechnego?
– Tak. W naszym kraju klasa średnia wtedy nie istniała. Byli albo super bogaci ludzie, albo bardzo biedni. Kiedy przyjechałem do Polski, pomyślałem, że coś jest nie tak, bo to my mieliśmy być ubodzy, a wy nie. U nas po ulicach miast jeździ bardzo dużo luksusowych samochodów. W Polsce ich nie widziałem. Dopiero później zrozumiałem, że działa to inaczej niż w Ukrainie. Ludzie wykorzystują samochody do poruszania się, a inwestują w ziemię, domy, mieszkania, czyli rzeczy znacznie bardziej wytrzymałe niż auto. U nas pierwszy duży zakup to super pojazd, by pokazać, że ma się wiele pieniędzy, jest się królem życia i zdobędzie się najfajniejszą dziewczynę.
Kiedy zacząłem zarabiać, nie miałem jeszcze prawa jazdy, nawet, jak już mieszkałem w Polsce. Z żoną myśleliśmy: "Po co nam auto?!". W pierwszej kolejności chcieliśmy kupić mieszkanie. Ta wizja dawała nam prawdziwe poczucie bezpieczeństwa. Dopiero, kiedy zrealizowaliśmy ten cel, nabyłem pierwszy samochód.
– Jakie auto kupiłeś?
– Używanego Volkswagena Touareg. Byłem w nim zakochany. Niestety, bardzo dostał po tyłku na ukraińskich, dziurawych drogach (śmiech).
– O charakter zapytałam cię, ponieważ już dawno temu podczas komentarza telewizyjnego meczu, w którym brałeś udział, jeden z komentatorów powiedział, że nie chciałby cię spotkać w ciemnej uliczce. Kiedy po raz pierwszy zdałeś sobie sprawę z tego, że wzbudzasz respekt?
– Za czasów ZAKSY. Jest wielu ludzi, którzy nie lubią słyszeć gorzkiej prawdy. Część nie lubi też jej mówić i owija komunikat w "miękkie" słowa. Ja nigdy nie byłem takim człowiekiem. Wiesz dlaczego zawsze mogłem powiedzieć kilka szczerych słów?
– Dlaczego?
– Bo na treningach zawsze dawałem z siebie wszystko i nigdy nie miałem sobie nic do zarzucenia. Możesz zapytać o to każdego, kto ze mną trenował czy grał. Nie bałem się więc zwracać na pewne rzeczy uwagi, tym bardziej, jeśli widziałem, że ktoś obiektywnie nie dawał z siebie "maksa". Mówiłem więc w szatni ostrzejsze rzeczy, wiedząc, że nikt nie odpowie mi, że sam odpuściłem w meczu czy treningu. Nikt nigdy nie mógł mi tego zarzucić.
Nie mam problemu z tym, że coś komuś nie wychodzi. Każdy popełnia błędy lub się ma gorszy dzień. Różnica jednak leży w tym, jak bardzo chcesz coś osiągnąć. Jeśli zostałem pokonany, ale wiem, że zrobiłem wszystko, co mogłem – podobnie jak i cały zespół – to nie mam problemu, żeby to zaakceptować. Każda porażka prowadzi do zwycięstwa, ale poddać się bez walki to jest dopiero klęska.
Dobrym przykładem z poprzedniego sezonu jest Puchar Polski, który przegraliśmy z Aluron CMC Warta Zawiercie. Wracając do Jastrzębia-Zdroju autokarem, można było zauważyć, że byliśmy wypompowani. Nikomu nie miałem nic do zarzucenia, bo wiedziałem że każdy z chłopaków dał wszystko, co miał. Przeciwnik grał jednak na tyle dobrze, że tamtego wieczoru nie mieliśmy argumentów.
Bardzo nie lubię, kiedy ktoś nie chce dać z siebie wszystkiego. Rozumiem, że każdy jest inny i nie musi myśleć tak, jak ja. Gramy jednak dla drużyny, a nie tylko dla siebie. Nie zmienia to faktu, że teraz już złagodniałem. Nie udzielam się tak intensywnie. Wcześniej miałem wiele do powiedzenia, nie chodziłem na kompromisy.
– Największe kłopoty, w które przez to wpadłeś?
– Nie było chyba żadnych znaczących. Pamiętam jednak słowa Eemiego Tervaporttiego. Usiadł koło mnie i bez żadnych ceregieli powiedział mi, że nie jestem łatwym człowiekiem do współpracy w zespole. Stwierdził, że jestem zbyt bezpośredni. Dla niego to była super cecha, ale zaznaczył, że ktoś inny z drużyny może nie móc się otworzyć, bo mam tak mocny charakter. Odparłem mu, że zdaję sobie z tego sprawę, ale generalnie mam to w d****. Staram się robić wszystko, by pracować na zwycięstwo swojego zespołu i nie akceptuję, jeśli ktoś nie robi tego samego.
– W magię trochę też wierzysz? Ponoć poza tatuażem "Bóg mnie chroni" masz też siódemkę, bo jest ona symbolem szczęścia.
– Tak, to prawda.
– Kiedy miałeś więc największe szczęście w życiu?
– Kiedy poznałem moją żonę.
– Byłeś wtedy bardzo młody, prawda?
– Miałem wtedy dwadzieścia lat. Była i nadal jest moim największym kibicem. Zawsze dzieliła ze mną gorycz porażki, jak i szczęście po zwycięstwie.
– Wasz staż jest imponujący. Co jest tajemnicą?
– Przede wszystkim wzajemny szacunek i to, że jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi. Uważam, że trzeba najpierw poznać człowieka, by później z nim być. Nie chcę nikogo pouczać, ale u nas było tak, że spotykaliśmy się i poznawaliśmy, by dopiero po jakimś czasie stwierdzić, że to jest człowiek, z którym chcemy spędzić resztę życia. Codziennie czuję – i jestem pewien, że moja żona też – że niezależnie od tego, co się stanie, zawsze będziemy mierzyć się z tym razem. Jesteśmy jednością.
– Wspomniałeś o bezpieczeństwie finansowym, które było twoim priorytetem w kontekście budowania rodziny. Czy coś jeszcze wziąłeś sobie za cel, tworząc własną rodzinę, pamiętając o tym, czego brakowało w twoim domu?
– Chciałem, by moja rodzina miała wszystko, czego potrzebuje. Pragnąłem swobodnego finansowo życia w granicach rozsądku. Teraz świat trochę zwariował. Obecnie najważniejsze są materialne rzeczy. Zapomniano natomiast o tych, które potrafiły uszczęśliwić człowieka, kiedy nie miał pieniędzy.
– Co ciebie wtedy uszczęśliwiało?
– Obudzenie się każdego ranka, patrzenie na świetną pogodę za oknem, perspektywa spotkania z kumplami i zagrania meczu piłki nożnej. Chodziłem do klasy sportowej, a w mojej dzielnicy mieszkało kilku kolegów ze szkoły, więc często się widywaliśmy. Kiedy było lato, ogromnie cieszyła mnie perspektywa pójścia nad rzekę. Nie było dla nas problemem przejście pięćdziesiąt minut na nogach, a w obecnych czasach przejeżdżamy autami nawet najkrótsze dystanse. Ja sam mieszkam niedaleko hali, mam z siedem minut "z buta", a i tak dojeżdżam samochodem. Cieszyła mnie więc kiedyś beztroska. Teraz są inne tematy na głowie.
– Jaki wzór ojca chciałeś stworzyć dla swojej córki?
– Przede wszystkim chciałem, by moja córka miała wszystkie zabawki świata (śmiech). Ja nie miałem nic, więc pragnąłem dać jej wszystko. Chciałem być też ojcem obecnym. Liczyłem na to, że będę z nią spędzać o wiele więcej czasu niż moi rodzice mi poświęcali, kiedy byłem małym chłopcem. Mój tata wyjeżdżał jako kierowca, a mama chodziła do pracy. Życie było wtedy inne. Dzieci zostawiało się, chodziły same do szkoły, a kiedy z niej wracały, miały sobie odgrzać obiad z lodówki... Później szło się kopać piłkę i wracało wieczorem.
Jako dzieci byliśmy zdani sami na siebie. Teraz jest inaczej. Przez to, że mam córeczkę i żyjemy w takich, a nie innych czasach, staramy się zapewnić jej jak największą opiekę. Dopiero teraz zaczęła sama jeździć do szkoły, a ma czternaście lat. Wieczorami nie wraca sama.
– Ojcostwo uzewnętrzniło twoją ukrytą łagodność?
– Zdecydowanie. Dla najbliższych nie jestem taki, jak bywam w szatni czy pod siatką. Choć trudno w to uwierzyć, poza sportem jestem bardzo spokojnym, łagodnym człowiekiem.
– Wracając do sportu, czego mógłbyś bardziej żałować – tego, że nie grałeś w ukraińskiej kadrze po 2011 roku, czy też tego, że nie skorzystałeś z oferty Andrei Anastasiego czy Stephane'a Antigi i nie zostałeś członkiem kadry Polski?
– Ani tego, ani tego nie mogę żałować. W kadrze ukraińskiej występowałem trzy lata. Uważam, że dałem z siebie wszystko. To był dla mnie ogromny zaszczyt. Przyjeżdżaliśmy na zgrupowanie, nie mając stypendiów i nawet płacąc za własne posiłki. To był dla nas honor występować w drużynie narodowej.
Tak, dostałem propozycję gry w reprezentacji Polski. Uważałem jednak, że to nie byłoby "moje". Posiadam polskie obywatelstwo dwanaście lat, ale rdzennie jestem Ukraińcem i w środku zawsze nim pozostanę. Zdaję sobie sprawę, że marzeniem każdego sportowca jest reprezentowanie kraju w mistrzostwach świata czy igrzyskach, ale to nie byłoby to. Nie słyszałbym własnego hymnu. Czułem, że to nie byłoby moje.
– Trudno nie oceniać ci w tej sytuacji osób, które kadrę zmieniają?
– Nie, nie mam z tym problemu. Rozumiem tych zawodników. Nie jest tak, że nie jestem ambitnym sportowcem, ale ich ambicja sięga celów również kadrowych, więc jestem w stanie uargumentować, dlaczego to robią. Ze swoimi reprezentacjami nie mieliby podobnych szans w graniu o najważniejsze trofea. Rozumiem więc ich decyzje, kiedy pojawia się możliwość zmiany barw narodowych i dodatkowo czuje się związek z krajem, który się wybiera. Każdy w końcu dąży do realizacji swoich marzeń.
– Po szesnastu latach, które spędziłeś w Polsce, jaka jest najbardziej "polska" cecha, którą w sobie widzisz?
– Wydaje mi się, że życie płynie tu spokojniej. Lubię to. Ludzie są bardziej przyziemni. W moim kraju jest nieco inaczej. Wszystkim wydaje się, że Warszawa jest szalona, ale po kilku latach spędzonych w Kijowie mogę stwierdzić, że jest o wiele bardziej komfortowa do życia i poruszania się. W porównaniu do Kijowa to małe miasto.
– Wspomniałeś w jednym z wywiadów, że twój kraj, Ukrainę, trawiła korupcja. Kiedy przekonałeś się o tym najbardziej namacalnie?
– Nawet w kadrze. To był jeden z powodów, przez które przestałem dla niej grać. Ludziom nie zależało na tym, by drużyna występowała w najważniejszych światowych imprezach. Oszczędzało się na wszystkim poza zarobkiem władz. Nasze stroje były jeszcze w miarę, ale zdarzyło się, że herb kraju był na nich odwrócony. Do dziś mam nawet tę koszulkę (śmiech). Nikt tego nie poprawił, wszyscy byli zadowoleni. Jak już wspomniałem, jedliśmy posiłki za swoje pieniądze. Oszczędzało się na wszystkim, a władze żyły we wspaniałych domach i jeździły niesamowitymi samochodami. Oczywiście oficjalnie nie zarabiały pieniędzy, które pozwalałyby im na takie luksusy.
– Kiedy zobaczyłeś, że aktor chce zostać prezydentem waszego kraju, co sobie pomyślałeś?
– Nie jestem politycznym człowiekiem i mnie to nie interesowało. Zrobiono wcześniej pod to podkładkę w postaci serialu o nauczycielu, który został prezydentem. Oczywiście on grał główną rolę. To zadziałało na ludzi, którzy na niego zagłosowali. Ja nigdy nie brałem udziału w wyborach.
– Naprawdę?
– Tak.
– Nie obawiasz się, że to pozbawia cię prawa do decydowania o życiu swoim i twoich rodaków?
– Nie.
– Pochodzisz z Połtawy. Pamiętasz pierwszy dzień ostrzeliwania twojego rodzinnego miasta przez Rosjan?
– Na całe szczęście miało to miejsce tylko raz, w 2024 roku. Pociski trafiły w budynek studiów wojskowych, zginęło mnóstwo osób. Moje rodzinne miasto nie ucierpiało za bardzo, jest w nim spokojnie.
– Kiedy przeżyłeś największy moment strachu o twoją rodzinę?
– Właśnie wtedy. Od razu zadzwoniłem do mamy i ona nie odbierała. Przeżyłem wtedy chwilę paniki. Wiedziałem, że bardzo lubiła spacerować w okolicach centrum miasta. Całe szczęście miała tylko wyciszony telefon. Poczułem olbrzymią ulgę. Mój brat jest w Czechach, więc w Połtawie nie mam już rodziny. W Ukrainie zostali mi tylko przyjaciele. Kiedy Rosjanie zaczynają kolejną falę ostrzeliwania miast, w których żyją moi znajomi, zawsze dzwonię do nich dowiedzieć się, czy wszystko z nimi w porządku.
To, że dzieją się takie rzeczy, to koszmar. Giną ludzie. To bolesne w sposób nie do opisania. Tak naprawdę jednak nawet nie zdaję sobie sprawy ze skali tego wszystkiego, ponieważ mnie tam nie ma. Bardzo to przeżywam. Są we mnie wielkie emocje. Jakie uczucia muszą więc towarzyszyć tym, którzy żyją tam na co dzień?
– Reakcja której osoby na to wszystko zaskoczyła cię najbardziej?
– Zaskoczyło mnie to, że mój wujek, brat mamy, który żyje w tamtym kraju całe życie, od dłuższego czasu nie utrzymywał kontaktu ze swoją siostrą. Próbowałem rozmawiać o tym z matką, która wypowiadała się o nim w samych superlatywach. Wiedział, że był wybuch w Połtawie, a nawet do niej nie napisał. To było porażające.
O siatkarzach nie ma co wspominać. Mam mnóstwo znajomych czy przyjaciół, którzy grali w Rosji przez lata. Ze wszystkimi urwały się kontakty. Byli jak ludzie-zombie. Zaczynali gadać bzdety, które przekazywane były im w mediach. Stwierdziłem, że mają się do mnie więcej nie odzywać. Rosja ma mało wspólnego z demokracją.
– Jako Ukrainiec będziesz w stanie to wybaczyć?
– Nie ma takiej opcji. Myślę, że to będzie rana leczona przez pokolenia. Zawsze mówiło się, że nasze dwa kraje to "bracia". Wydaje mi się więc, że musi upłynąć mnóstwo czasu, by wszystko doszło do normy. Do dziś w końcu ludzie wspominają to, co zrobili Niemcy w czasie II wojny światowej. Nie chcę jednak o tym więcej mówić.
– Pamiętasz moment, w którym poczułeś się w Polsce jak w domu?
– Nie, bo to po prostu była decyzja. Stwierdziliśmy z żoną, że czujemy się tutaj świetnie i dla rozwoju naszego dziecka Europa jest najlepszym rozwiązaniem. Nie był to więc trudny wybór. Dokonaliśmy go jeszcze w czasach ZAKSY.
– A jak przyjęto cię na początku w Polsce?
– Przyjęto mnie bardzo dobrze, chłopaki starali się pomóc na każdym kroku. Fakt, że miałem w zespole dwóch rodaków, bardzo ułatwił mi proces aklimatyzacji. Moje pierwsze wrażenia były fantastyczne i to tylko mogło napędzać mnie do rozwoju siebie jako sportowca i człowieka.
– Polacy czują się lepsi od Ukraińców?
– Uważam, że tak. Z drugiej jednak strony umniejszają sobie w zestawieniu z ludźmi, którzy pochodzą z takich krajów, jak Francja, Włochy i z innymi "zachodnimi" nacjami.
– Co byś zmienił w PlusLidze?
– Na pewno nie jestem od tego żeby coś sugerować w tej kwestii. Liga jest fantastyczna, ale nadchodzi czas, by zrobiła się jeszcze lepsza marketingowo. Moim zdaniem rządzą nią ludzie, którzy są spłukani z pomysłów, opierają marketing ligowy na sukcesach kadry narodowej, a nie na samym produkcie, jakim jest PlusLiga.
Takie wpadki, jak tegoroczny Puchar Polski, który został upchnięty w kalendarz fazy play-off, jest najlepszym tego dowodem. Przecież to jest nie do pomyślenia, żeby zespoły, które walczą o mistrzostwo kraju, miały mieć przed sobą aż tak olbrzymi dylemat. Może być jeden do jednego w potyczce ćwierćfinałowej. W tym momencie trzeba jechać na Puchar Polski, rozgrywać podczas niego dwa mecze na ekstremalnej intensywności, wypłukując się z sił ze świadomością, że za parę dni będzie mecz o życie w walce o cenniejsze trofeum. Wtedy trzeba kalkulować czy idzie się na całość i podejmuje ryzyko lub wybrać, co jest priorytetem.
– Ty zostaniesz prezesem PLS, to jest twój plan!
– (śmiech) Nie, nie, nie. Za dużo jest w tym polityki, a nią się nie interesuję.
– Siatkówka w wieku 40 lat, czyli po 31 latach jej uprawiania, jest już rutyną, zawodem, czy też nadal pasją?
– Ciągle jest pasją, która daje dreszczyk emocji. Gdyby tego nie było i nie miałbym ognia, który popycha mnie do walki, to już dawno skończyłbym z graniem. Nie pociągałoby mnie to i nie sprawiało przyjemności. Pozostanie przy tym nie byłoby więc w mojej naturze.
– Wyobrażasz sobie życie bez siatkówki?
– Oczywiście, to będzie za chwilę. Nie będę przecież grał do pięćdziesiątki.
– Jeszcze rok?
– Kontrakt mam ważny również na kolejny sezon. Nic więcej o swoich planach jednak nie zdradzę.
– Co najlepszego siatkówka ci dała?
– Poznałem dzięki niej żonę, kontynuacją tego było urodzenie naszej córeczki. Wszystko, co mam, zawdzięczam tej dyscyplinie – przyjaciół, wspomnienia, podróże, w jakimś stopniu bezpieczeństwo finansowe. Pięknym jest uprawianie tego sportu na tym poziomie. Wszędzie na świecie mam znajomych. To bardzo ułatwia życie. Dlatego też zapisaliśmy córkę do szkoły międzynarodowej. Już w tym wieku nie ma ona żadnych uprzedzeń. Od najmłodszych lat uczyła się, że świat jest wielki, otaczała się rówieśnikami z Indii czy Chin, Macedonii lub Iranu...
Polska jest trochę zamkniętym krajem w tej mierze, a ona od startu ma na tę kwestię inną perspektywę. Wyjaśnię jednak, że ta specyfika Polski nie jest zła. Widzimy, jak państwa naszpikowane innymi nacjami mierzą się z problemami, których w Polsce nie ma. One cierpią, a ten kraj nie, bo broni tego, by nie być "rozwodnionym" narodem.
– A co siatkówka ci odebrała?
– W ostatnich sześciu latach spędzenie czasu z moją rodziną. Postanowiliśmy z żoną po tym, jak grałem w Turcji i we Włoszech, że trzeba zapewnić córce stabilność. Mieliśmy mieszkanie w Warszawie, gdzie mogła kontynuować naukę w szkole międzynarodowej. Ja zostałem na południu, by grać.
– Jak często się widzicie?
– Kiedy mam wolne, od razu do nich jadę. Przy dobrych wiatrach raz w tygodniu jesteśmy razem. Są jednak okresy, kiedy nie widzimy się dwa, trzy tygodnie.
– Co dalej po siatkówce?
– Mam pewien pomysł na siebie, ale ci go nie zdradzę. Na pewno nie będę trenerem i nie będę mocno przy siatkówce. Na sto procent wiem też, że kiedy skończę odbijać piłkę, raczej jej już nie dotknę. Póki co jednak jest ciągle w grze.
Czytaj również:
– Walczyła z nowotworem i rywalami. Pierwsza kobieta-trener ze złotem ligi
– Medal igrzysk i hasło, o którym wspominał... premier. To był rok Fornala
– Słyszał, że jest nikim, dziś prowadzi faworyta. W jego kadrze... była mafia
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (1009 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.