Magda Linette zaczyna zmagania Australian Open. Jej rywalką w pierwszej rundzie będzie Moyuka Uchijima. W ostatnim czasie Polka zrezygnowała z gry o finał debla WTA 250 w Hobart z powodu urazu uda. Do tego doszło do zmian w jej sztabie, do którego dołączyła sama Agnieszka Radwańska. Jak na to wszystko zapatruje się poznanianka? Zapytaliśmy ją o to w TVPSPORT.PL.
Sara Kalisz, TVPSPORT.PL: – Australian Open to twój ulubiony turniej?
Magda Linette: – Można tak powiedzieć tym bardziej, że Australia jest nazywana "happy slamem". Ludzie są tu naprawdę fantastyczni i przemili. Bardzo chętnie każdy tutaj wraca, a poza tym ja sama mam niesamowite wspomnienia związane z Melbourne.
– Jak konkretnie objawia się życzliwość Australian Open?
– Objawia się przede wszystkim w elastycznym podejściu do pomocy. Nawet w drobnych sprawach, jak organizacja transportu, czujemy większą swobodę. Organizatorzy nie ograniczają się do podstawowych rozwiązań – jeśli czegoś potrzebujemy, zawsze starają się to umożliwić. Przykładem może być większa liczba biletów czy inne indywidualne prośby. Takie podejście nie jest standardem na innych turniejach, gdzie dodatkowe rzeczy bywają trudniejsze do załatwienia. Tutaj zawodnicy czują, że ich potrzeby są ważne. Niby mała rzecz, ale robi różnicę.
– Ile biletów dostajecie na zawodnika?
– To zależy. Zazwyczaj są to dwa "grand passy" na boczne korty, ale jeśli gram na większej arenie, mogę otrzymać nawet czternaście biletów.
– W domyśle pytam o to, czy możesz liczyć na wsparcie kogoś z bliskich nawet w tak odległym zakątku świata, jak Australia. W kadrze siatkarek dziewczyny "handlują" biletami – kiedy jednej brakuje, druga, której akurat nikt nie odwiedza, daje jej swoje.
– Australia jest daleko, więc moim bliskim trudno tutaj przylecieć. Zdarzało się, ale nie jest to częste. Zdradzę, że między tenisistkami również wymieniamy się biletami (śmiech). Kiedy gram na bocznych kortach i mam mniej wejściówek, proszę koleżanki, które akurat ich nie potrzebują, o pomoc.
Oprócz tego zawsze mogę liczyć na polskich fanów. Mój trener żartuje, że gdziekolwiek gram, zawsze znajdzie się ktoś, kto mnie wspiera. Czuję to wsparcie również tutaj.
– 2023 rok to dla ciebie półfinał Australian Open z Aryną Sabalenką, która ostatecznie turniej wygrała. Ile wtedy znaczył dla ciebie ten wynik?
– Było to dla mnie ogromne zaskoczenie, bo nie jestem już najmłodszą zawodniczką. Czekałam na taki sukces bardzo długo i ciężko na niego pracowałam. Była to nagroda za tę pracę, ale też dowód, że mogę rywalizować z najlepszymi. To osiągnięcie pokazało mi, że jestem w stanie dochodzić do dalszych rund w wielkich turniejach.
Spełniłam marzenie, ale pojawiła się też chęć, by to powtórzyć i udowodnić, że to nie był przypadek. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, teraz chcę walczyć o jeszcze więcej.
– Czy przystępując do Australian Open czujesz więc presję wyniku?
– W zeszłym roku tak, czułam presję. W tym roku podchodzę do turnieju znacznie spokojniej. Skupiam się na każdym kolejnym meczu. Wiem, na co mnie stać, ale wiem też, jak wymagający jest tour. Każda zawodniczka ma lepsze i gorsze dni, każda potrafi grać w tenisa. Dlatego wróciłam do podejścia, które pozwala mi koncentrować się na tym, co przede mną.
– Zrezygnowałaś z gry o finał debla WTA 250 w Hobart. Mówiono o bólu lewego uda jako o powodzie. Jak zdrowie?
– Jest lepiej. W piątek miałam trochę fizjoterapii, ale sobotni trening był już bardzo pozytywny. Po intensywnych dniach chciałam uniknąć sytuacji z zeszłego roku, dlatego odpuściłam, kiedy poczułam dyskomfort. Chcę podejść do sezonu jak najlepiej przygotowana. Na szczęście wszystko zmierza w dobrym kierunku.
– Jak dużo jest w takich decyzjach kalkulacji, szczególnie przed dużymi turniejami, na których ci zależy?
– Nie tyle z kalkulacji, co z doświadczenia. Z kontuzją uda walczę od ponad dwóch lat i wiem, jak to wygląda, kiedy jest gorzej. Tym razem od razu zareagowałam, bo wiem, jakie mogą być konsekwencje. Takie decyzje opierają się na wielu czynnikach: mojej wiedzy, opinii fizjoterapeuty czy lekarza, a także na tym, jak dobrze znam swoją dolegliwość. Staram się mądrze podchodzić do takich sytuacji, żeby uniknąć poważniejszych problemów.
– Moyuka Uchijima to twoja rywalka w pierwszej rundzie Australian Open. Grałyście dotąd trzy razy; wszystkie starcia wygrałaś. Ostatnie, w Pekinie, było najbardziej wymagające. Co możesz powiedzieć o stylu tej zawodniczki?
– Moyukę znam dobrze, bo trenowałyśmy w tej samej akademii w Chinach. Oprócz meczów znam ją także z treningów i prywatnie. Zauważyłam, że robi postępy – ostatnie spotkanie w Pekinie było trudniejsze, bo zaczęła grać bardziej agresywnie i lepiej porusza się po korcie. Zasłużenie jest w pierwszej setce.
W naszym ostatnim meczu była blisko zwycięstwa, dlatego wiem, że da z siebie wszystko, by przejść o krok dalej. W kontekście drabinki nigdy nie oceniam losowania, każdy dzień jest inny, a w tenisie każdy chce zagrać na swoim najwyższym poziomie.
– Co do drabinki, to z tego, co słyszałam, Iga Świątek zabrania swojemu teamowi mówienia, na kogo potencjalnie trafi w kolejnych rundach. Jak jest w twoim przypadku?
– Ja również nie sprawdzam, więc proszę mi nie mówić (śmiech).
– To pytanie w takim razie wykreślam (śmiech). W połowie grudnia do twojego sztabu dołączyła Agnieszka Radwańska. Ma ci pomagać co najmniej do Rolanda Garrosa. Skąd pomysł akurat na nią – na kobiecy głos w zespole?
– Przede wszystkim zakończyłam współpracę z drugim trenerem; szukaliśmy więc dodatkowej osoby. Ian Hughes na samym początku miał mi pomagać w konkretnych tygodniach, ale ta współpraca urosła, bo Australia poszła naprawdę fantastycznie. Miałam więc dwóch szkoleniowców w pełnym wymiarze. Kiedy rozstaliśmy się z Ianem, wiedziałam, że będę chciała zatrudnić dodatkową osobę. Po współpracy z nim spodobał mi się format posiadania dwóch głosów w teamie.
To był pomysł mojego trenera, Marka Gellarda. To on zwrócił się do Agnieszki i pierwszy z nią porozmawiał. Bardzo dużo zależało więc od niego. To on musi być osobą, która będzie się czuła bardzo dobrze z drugim trenerem, znajdzie z nim nić porozumienia i obdarzy zaufaniem. Drugi szkoleniowiec będzie w końcu wchodzić w sferę jego pracy! Troszkę więc musiało to wyjść od niego i tak też było w tym przypadku.
Kiedy usłyszałam o tym pomyśle byłam za. To było marzenie, by w ogóle być blisko Agnieszki przez wiele, wiele lat, kiedy grałyśmy w tourze, a ja byłam bardzo daleko. Posiadanie jej tak blisko i jeszcze w formie trenera, który jest w stanie dzielić się wiedzą, jest dla mnie niesamowite. Jest to spełnienie marzeń i zachwyca mnie z dnia na dzień jak logicznie podchodzi do niektórych rzeczy. Patrzy czasami z zupełnie innej perspektywy. Pokazuje mi najprostsze rozwiązania. Jestem zachwycona, bardzo się cieszę i bardzo dziękuję Markowi, że ma odwagę na takie rzeczy.
– Agnieszka przez lata była określana jako zawodniczka techniczna. To jest obszar, z którego najwięcej czerpiesz, czy też jest jakiś inny?
– Przede wszystkim dla mnie była najmądrzejszą zawodniczką, która kiedykolwiek grała. Miała niesamowite czucie i kontrolę piłki. To, jak ona widziała kort, potrafiła czytać grę i jakie decyzje podejmowała powodowało, że już poprzez samo oglądanie można było się wiele nauczyć. Nie miała siły fizycznej i niesamowitych, ogromnych uderzeń, a za każdym razem podejmowała bardzo dobre decyzje.
Podstawową rzeczą, którą mi daje, to pokazanie prostszego rozwiązania; czegoś, czego ja w ogóle mogę nie widzieć, że robię źle. Kiedy to wychodzi od niej, jest trochę inny głos. Jestem w stanie dużo łatwiej to przyjąć – nie w formie krytyki, a dobrej podpowiedzi. Drugą rzeczą, którą mi daje, jest pewność siebie. Kiedy wspiera mnie w tym, bym podejmowała konkretną decyzję, utwierdza mnie, że powinnam iść w tym kierunku. Czuję się dzięki temu dużo pewniej, nie mam zawahania.
To są dwie główne rzeczy. Poza tym jest kilka drobnych w samym treningu, które dodaje. Każdego dnia mnie zaskakuje, ponieważ nie spodziewałam się, że czasami można tak fajnie widzieć trening i dodawać do niego takie elementy.
– Internet obiegło wasze nagranie z "rywalizacji" o piłkę. Najważniejsze pytanie – czy zawsze walczycie o czekoladę?
– (śmiech) Nie. Ale przyznam, że w sobotę się odgryzłam i to ja wygrałam! Takie zabawy to rozgrzewka w fajniej formie. Dziś jednak czekolady nie było (śmiech).
– Potrzebowałaś w teamie, przy samotności, którą trochę generuje tenis, takiego luzu, który daje choćby taka rozgrywka jak ostatnia z Agnieszką?
– Na pewno jest to coś dla mnie nowego. Agnieszka to osoba, którą znam od 12. roku życia. To fajna odskocznia – nie dość, że daje mi troszkę więcej pewności siebie przy podejmowaniu decyzji, to jeszcze nawet w sytuacji popełnienia przeze mnie błędu jesteśmy w stanie się z tego śmiać. Kiedy rywalizujemy jest to w fajnej, pozytywnej formie. To inna relacja niż typowa zawodnik-trener. Znamy się od tak długiego czasu!
Z drugiej strony mam też szkoleniowca, który jest bardzo wymagający i ostry. Lubię więc formę posiadania dwóch osób w sztabie o troszkę innych charakterach, troszkę inaczej podchodzących do tych samych rzeczy, które mimo to się zgadzają i widzą tenis podobnie. Ten balans bardzo mi odpowiada. Cieszę się, że coś takiego udało mi się znaleźć. Tak, jak wcześniej nie sądziłam, że posiadanie dwóch osób może tyle zmienić w dynamice teamu, tak teraz wiem, że to naprawdę fajnie działa. Posiadanie drugiej osoby, która spojrzy z innej perspektywy i powie "odetchnij", "podejdź do tego inaczej" w wymagającym tourze jest potrzebne, aby mentalnie odpocząć, uśmiechnąć się i iść dalej z pozytywnym nastawieniem, nawet kiedy nie jest najlepiej.
– "Ten rok pokazał, że każda przeszkoda to nie koniec drogi, a zaproszenie, by spojrzeć na świat z nowej perspektywy" – napisałaś w poście na Instagramie pod koniec 2024 roku. Jaką perspektywę masz więc na 2025 rok?
– Poprzedni rok był trudny, ponieważ nałożyłam na siebie bardzo dużo presji. Kiedy nie udało mi się obronić i punktów, i rankingu, a do tego goniłam za wieloma rzeczami, było chwilami bardzo trudno. W tym roku chciałabym troszkę więcej się cieszyć z momentów po wygranych meczach. Do tego chcę szybciej docierać do fajnego podejścia również w kontekście życia po przegranych spotkaniach. Cały czas jest tak, że jest presja, mamy gorsze i lepsze momenty. Ja sama skupiałam się dużo na rankingu, punktach – zwłaszcza na samym początku roku. Troszkę żałuję, że nie cieszyłam się nieco więcej sukcesem po Australii.
Jeśli pojawiają się sukcesy, to w tym roku chcę podejść do nich trochę lepiej, mądrzej, bardziej się z nich cieszyć i je doceniać. Wiem, jak potrafi być później, kiedy niektóre rzeczy trzeba obronić, czy coś udowodnić. Wtedy jest bardzo trudno.