Przejdź do pełnej wersji artykułu

Monika Pyrek o parytetach w związkach sportowych: nie chcemy przywilejów, chcemy zrównania szans

/ Monika Pyrek o parytetach w związkach sportowych: nie chcemy przywilejów (fot. PAP) Monika Pyrek o parytetach w związkach sportowych: nie chcemy przywilejów (fot. PAP)

Nie dziwię się, że kobiety rezygnują z działania. Ileż można udowadniać, że ma się wartość? – pyta Monika Pyrek, wielokrotna medalistka najważniejszych imprez lekkoatletycznych w skoku o tyczce. Została wybrana do zarządu Polskiego Związku Lekkiej Atletyki dopiero przy swojej trzeciej próbie. W TVPSPORT.PL mówi o nowelizacji ustawy o sporcie między innymi w kontekście parytetów. – Tak jak napisałyśmy w apelu z dziewczynami – my nie chcemy żadnych przywilejów, chcemy zrównania szans – zaznacza.

Justyna Kowalczyk-Tekieli: nie walczymy o przywileje, a o normalność

  • Monika Pyrek w ciągu kariery 68-krotnie poprawiała rekord Polski; brała udział w czterech edycjach igrzysk olimpijskich, zdobyła trzy medale mistrzostw świata w skoku o tyczce;
  • Lekkoatletka od lat udziela się dla rozwoju sportu. Założyła Fundację Moniki Pyrek, organizowała konferencje dotyczące dwutorowej kariery sportowej, a także stworzyła Fundusz Stypendialny "Skok w marzenia" dla młodych sportowców;
  • W ostatnim czasie udzielała się w kampanii na rzecz wzmocnienia pozycji kobiet, związanej z nowelizacją ustawy o sporcie. Razem z między innymi Joanną Wołosz, Magdą Linette i Mają Włoszczowską wystosowała apel w tym temacie w mediach społecznościowych;
  • Obecnie nowelizacja ustawy o sporcie skierowana jest decyzją prezydenta do Trybunału Konstytucyjnego. Wcześniej została przyjęta przez Sejm.


Czytaj też:

Sławomir Nitras (fot. PAP)

Polskie sportsmenki apelują w sprawie nowelizacji ustawy o sporcie. "Walczymy o normalność"

Sara Kalisz, TVPSPORT.PL: – Co pomyślałaś, kiedy usłyszałaś, że będzie nowelizacja ustawy o sporcie w kontekście wprowadzenia parytetów?
Monika Pyrek: – Pierwszą myślą było to, że w końcu będzie normalnie, że podążamy za standardami międzynarodowymi, że ktoś wczytał się w przepisy i rekomendacje, które obowiązują we wszystkich międzynarodowych organizacjach sportowych na czele z MKOL-em. Od lat próbowałam uświadomić działaczy w moim sporcie, że to nie są wymysły lokalne, a założenia światowej federacji. Była też sztywna data wprowadzenia regulacji ustalona przez World Athletics. 

W poprzedniej kadencji zarządu PZLA była tylko jedna kobieta, pani Urszula Jaros. Obecnie są dwie – ja i Małgorzata Hołub-Kowalik. Idziemy więc do przodu. To z jednej strony krok milowy. Z drugiej nie mam pewności, czy w innych związkach nastąpiłyby takie zmiany, gdyby nie prace nad nowelizacją. Nie zmienia to faktu, że patrząc na statystyki wyborów w związkach, które miały miejsce w listopadzie, wygląda na to, że zauważono to zagadnienie i włączono kobiety do zarządów. Wzorem jest dla mnie Polski Związek Podnoszenia Ciężarów. Wcześniej nie było tam żadnej kobiety, teraz jest pięć.

Ile razy próbowałaś dostać się do zarządu PZLA?
– Teraz był trzeci raz, dwukrotnie nie uzyskałam poparcia wśród delegatów. Warto podkreślić, że delegatek również było niewiele. Przy pierwszym starcie były nas trzy – ja, Krystyna Zabawska i pani Ruta z Nordic Walking. Później ten trend się zmienił, było nas więcej i serce rosło, jak się coś takiego widziało. Teraz jednak znowu jest odwrót i ponownie jesteśmy tylko trzy – ja, pani Urszula Jaros i pani Ruta z Nordic Walking. 

Naszym zadaniem jest więc wykonanie pracy u podstaw, żeby pokazać, że starania kobiet nie muszą spełzać na niczym. Myślę, że sam udział mój czy Gosi Hołub-Kowalik w wyborach otworzy drzwi w regionach, okręgach i pokaże kobietom, że jest światełko w tunelu, że otwierają się różne drzwi. Razem z Gosią będziemy się starały zrobić wszystko, żeby zaangażować jak najwięcej kobiet w działalność związkową.

Z jakimi opiniami się spotykałaś, kiedy za pierwszym czy drugim razem nie udawało ci się dostać do zarządu?

– Skoro nie wszyscy świetni zawodnicy są świetnymi trenerami, to nie każdy były sportowiec będzie dobrym działaczem. Nie zmienia to faktu, że działałam jak najwięcej, starając się promować lekkoatletykę i wspierałam wywodzących się z niej sportowców. W moim funduszu stypendialnym sześćdziesiąt procent stypendystów to lekkoatleci. To naturalne, bo jestem lekkoatletką. Środowisko przez lata widziało więc moje działania, ale mnie towarzyszyło poczucie, że wszystko rozgrywało się przed wyborami i było ustalone z góry.

Nie miałam miejsca na wypowiedź. Dopiero w tym roku pierwszy raz wszyscy kandydaci na członka zarządu mogli wykorzystać kilka minut na to, żeby powiedzieć, co już osiągnęli i nad czym chcieliby pracować w związku. Wcześniej nie było takiej możliwości i zawsze tłumaczono to tym, że zjazdy i tak trwają już bardzo długo, a najistotniejsze są wystąpienia kandydatów na prezesa. Nie wiem jednak, czy to był faktyczny powód; tak to argumentowano. 

W tym roku pojawił się głos z sali – bo nie było to ustalone wcześniej – żeby wprowadzić możliwość wypowiedzi. Większość delegatów była za. Myślę, że to miało ogromny wpływ na końcowe wyniki. Usłyszano więc głos zawodników, bo i ja, i Gosia, i Marek Plawgo mogliśmy powiedzieć, jaki mamy plan. 

Nie może być tak, że do wejścia do zarządu wystarczy sam fakt bycia sportowcem. Trzeba angażować się w dodatkowe inicjatywy jeszcze w trakcie kariery. Bardzo na to postawiłam. Byłam w różnych komisjach zawodniczych, choćby w World Athletics czy Europejskim Stowarzyszeniu Lekkoatletyki i w PKOL-u. Walczyłam o prawa zawodnicze. Widząc takiego kandydata sama dałabym mu szasnę, ponieważ już na starcie wiem, że ta osoba orientuje się w strukturach, ma nawiązane relacje międzynarodowe i oparcie w innych zawodnikach. Dla mnie obecnie kluczowe jest to, żeby wysłuchać sportowców, bo to związki pracują na rzecz zawodników, a nie na odwrót.

Monik Pyrek, Małgorzata Kidawa-Błońska, Sławomir Nitras (fot. PAP)

Przy dyskusji na temat parytetów, czyli trzydziestu procentach reprezentacji płci, które muszą być w związkach, głos zabrała też druga strona. Głównym argumentem jest to, że to niesprawiedliwe, bo płeć, a nie kompetencje w tym przypadku decydują. Trzeba wypełnić pewną lukę. Jakie emocje wywołują w tobie te słowa?
– Z jednej strony jest to dla mnie przykre, ponieważ po raz kolejny podważa się kompetencje kobiet. Te niejednokrotnie przez wiele lat działają, ale napotykają na niezwiązane ze swoimi kompetencjami przeszkody, które uniemożliwiają im zmienianie dyscypliny na dobre. Wiem, że u podstaw takich stwierdzeń nie stoi wiedza; takie słowa są po prostu nieprawdą. 

Z drugiej strony, jeżeli ktoś by się wczytał dokładnie w tę ustawę, wiedziałby, że zdarzają się związki, w których to mężczyzn brakuje w zarządzaniu. Ta ustawa daje im taką samą szansę reprezentacji, bo ich też musi być trzydzieści procent. Czy to znaczy, że ja mam teraz mówić, że oni nie mają kompetencji i będą "dobrani" wyłącznie ze względu na płeć?

Uważam, że wszyscy mamy kompetencje, które można połączyć i dzięki temu podwyższyć jakość zarządzania. W swojej fundacji współpracuję i z mężczyznami, i z kobietami. Staram się, żeby było pół na pół, bo każdy wnosi coś dobrego. Każda płeć ma swoje kompetencje przodujące i dzięki temu możemy zrobić wspólnie coś wyjątkowego.

Dla zawodniczek ważne jest, żeby miały przedstawicielki swojej płci w zarządzie, bo łatwiej im się zwracać w trudnych sprawach właśnie do kobiet. To chyba naturalne. Nie chcemy siłowych rozwiązań. Niektórzy mogą powiedzieć, że ta ustawa jest w jakimś stopniu siłowym rozwiązaniem, ale z drugiej strony nadszedł czas, by przestać mierzyć się z aż taką ścianą. To się dzieje na całym świecie.

Ze współpracy mężczyzn z kobietami mogą wyniknąć świetne rzeczy. Myślę, że zgodzi się ze mną większość kobiet, że dla nas jest ważny sam proces dokonywania zmian. Chcemy rozplanować sobie, jak zrealizujemy dany cel i to, co zrobimy po drodze, bo już w samym procesie można budować jakościowe rzeczy. Dla mężczyzn istotny jest przede wszystkim cel. Jeżeli połączymy dążenie do niego i nasze kompetencje miękkie, będziemy mogli zdziałać wiele dobrego.

Rozmawiałam kiedyś z Aleksandrą Jagieło, która obecnie jest prezeską BKS-u. Mówiła mi, że nawet przy negocjacjach z klubem mierzyła się z tym, że prezesi woleli rozmawiać z mężczyznami. Wspomniałaś, że spotkałaś się z tym, że kobiety nawet nie wiedziały, że ich starania mogą przynieść oczekiwany efekt. Jak myślisz, z czego to wynika? 
– Oczywiście zachęcam, by pomyśleć o tym, co by było, gdyby taka sytuacja miała spotkać twoją córkę. Kiedy coś jest "bliższe koszuli", to bardziej dotyka i wywołuje refleksję. 

Skoro ewolucja w stronę równości przebiega wolniej niż byśmy tego chcieli, trzeba coś z tym zrobić. Osobiście nie dziwię się kobietom, że obawiają się stratować na stanowiska zarządzające w strachu przed zmierzeniem się ze ścianą. Ja sama byłam bliska niepodejmowania trzeciej próby. Gdybym nie wzięła udziału w kampanii społecznej, która dotyczyła prac nad nowelizacją ustawy, to nie wiem, czy bym to zrobiła. Czułam się jednak w obowiązku, by startować. Skoro sama nagłaśniam tę tematykę, jak mogę nie podjąć próby? 

Nie było mi jednak z tym łatwo. Bardzo mocno przeżyłam dwa poprzednie "odrzucenia", bo chyba tak można nazwać fakt, że nie zostałam wybrana przez środowisko, z którego się wywodziłam. Z jednej strony byłam doceniania przez środowisko sportowe, a z drugiej pomijana przez swoje własne. Nie dziwię się więc, że kobiety rezygnują z działania, bo ileż można udowadniać, że ma się wartość? 

Co zabawne, od samego początku się śmieję, że sama skazałam na udowadnianie wszystkiego bez przerwy. Kiedy zaczynałyśmy skakać o tyczce, wysłuchiwałyśmy, że to nie jest konkurencja dla nas, bo tworzy z nas "babochłopy". Teraz świat zapomniał, że kobiety kiedyś nie skakały w trójskoku, nie rzucały młotem albo nie biegały maratonów. Wszystko idzie więc do przodu. Przez swoją obecność w zarządzie chcę pokazać, że się da. Mamy ogrom pracy przed nami, ale wierzę, że uda się dokonać koniecznych zmian.

Jestem więc ciekawa w jakiej perspektywie widzisz brak konieczności wpisania do statutów związków kwestii parytetu? Kiedy według ciebie nastanie moment, w którym na człowieka będzie się patrzeć globalnie tylko ze względu na kompetencje, a nie płeć? 
– Myślę, że te gwarancje zawsze będą musiały być wpisane, by obie płcie miały szanse na reprezentację. Marzy mi się jednak, żeby nie trzeba było tego robić. Tak jak napisałyśmy w apelu z dziewczynami – my nie chcemy żadnego przywileju, chcemy zrównania szans.

Temat parytetów w odniesieniu do ustawy przysłonił inne poruszane w nowelizacji, choćby kwestię ciąży. Kiedy komukolwiek mówię, że sportsmenka ma stypendium w wysokości pięćdziesięciu procent przez pół roku po urodzeniu dziecka, to zaraz następuje refleksja, czy w ogóle opłaca się być sportowcem. W końcu finansowo lepiej rzucić sport i pójść do "normalnej" pracy. W świetle tych danych rodzice mogą czuć opór przed posłaniem dziecka w stronę zawodowego sportu. Przecież ta ścieżka kariery staje się drogą, na której podstawia się raz po raz nogi. Zaraz coś, co było pasją, przekształci się w trudność. 

Do tego chcemy ustandaryzować dwudziestoprocentowe dodatki do stypendiów, aby zmobilizować zawodników do jednoczesnej edukacji. Kiedyś normą było to, że sportowcy studiowali na AWF. Teraz ludzie częściej żyją tu i teraz, nie myśląc o tym, co będzie za jakiś czas. Chcemy wzmocnić również rolę rzeczników praw zawodników w związkach. Trudnych sytuacji, w których zachowania naganne były nagłaśniane, w ostatnich latach było sporo. Chcemy, by rzecznik zapewnił jak największą ochronę sportowcom. W dzisiejszych czasach jakakolwiek dyskryminacja i wykorzystywanie nie powinny mieć miejsca.

Źródło: TVPSPORT.PL
Unable to Load More

Najnowsze

Zobacz także