| Siatkówka / Rozgrywki Ligowe

Patrik Indra zachwyca w PlusLidze. Kiedy był nastolatkiem skończył mu się świat

Patrik Indra (fot. 400mm.pl)
Patrik Indra zachwyca w PlusLidze. W wieku 15 skończył mu się świat (fot. 400mm.pl)

To był moment, w którym zdałem sobie sprawę z tego, że jedna sekunda może zaważyć na całym życiu. Miałem wtedy piętnaście lat – mówi o jednej z najtrudniejszych chwil swojego życia Patrik Indra. Czeski atakujący jest liderem rankingu punktujących PlusLigi z dorobkiem 465 punktów. Jego klub, Steam Hemarpol Norwid Częstochowa, to rewelacja rozgrywek. Zajmuje obecnie wysokie, szóste miejsce.

DALSZĄ CZĘŚĆ PRZECZYTASZ POD REKLAMĄ

  • W wieku 15 lat przeżył największą traumę na lodzie
  • Przez problemy z kolanami został zmuszony do porzucenia miłości swojego młodzieńczego życia, czyli hokeja
  • Siatkówka nie jest jego jedynym planem, choć jest rewelacją sezonu 2024/2025 PlusLigi
  • Patrik Indra podbija Polskę i chce więcej

Wielkie kluby "biją się" o Polaka. Może wybrać zupełnie inny kierunek

Czytaj też

Tomasz Fornal i Norbert Huber (fot. PAP)

Wielkie kluby "biją się" o Polaka. Może wybrać zupełnie inny kierunek

Sara Kalisz, TVPSPORT.PL: – Słyszałam, że studiowałeś na Uniwersytecie Ekonomicznym. Była to dość ważna część twojego życia, ponieważ zawsze chciałeś mieć "plan B". Kim jesteś z zawodu?
Patrik Indra:
– Szkoła zawsze była priorytetem dla mojej rodziny. Sport z kolei był drugą opcją, bo najważniejsze było dostanie się na uniwersytet. Udało mi się to, kiedy grałem w Libercu, mam dyplom z ekonomii, biznesu międzynarodowego. Teraz moim zawodem jest siatkówka, ale po karierze pewnie skupię się na tym drugim zagadnieniu. Mam nadzieję, że będę grał jeszcze wiele, wiele lat, ale nie wykluczam założenia własnej firmy.

– Co sprawiło, że miałeś w głowie konieczność posiadania "planu B"?
– Moja cała rodzina ma tytuły magistrów lub inżynierów. Rodzice lubią jednak sport i znają związane z nim historie – również te trudne. Wspominali, że czasami może przytrafić się uraz, który spowoduje, że kariera sportowa stanie pod znakiem zapytania. Uprzedzali mnie, że muszę być gotowy na każdą okoliczność, by nie zostać z niczym. Ważne było dla nich więc, bym miał choć licencjat. Dzięki temu są trochę spokojniejsi.

– Twoją siostra wyjechała do Stanów, by grać i się uczyć, prawda?
– Tak, ona również studiowała ekonomię, ale właśnie w Stanach. Było to dla niej niesamowite doświadczenie, ponieważ siatkówka kobiet na uniwersytecie była na całkiem dobrym poziomie. Do tego w swojej drużynie była traktowana jak bohaterka, raz po raz zdobywała wyróżnienia i naprawdę dobrze się tam bawiła. Teraz gra w Azerbejdżanie.

– Kiedyś żeńska kadra tego kraju była mocna. 
– Tak, to prawda. Moja siostra przeszła tam, ponieważ miała poważną kontuzję. Nie grała prawie przez rok – zerwała więzadło krzyżowe przednie i łąkotkę w tym samym czasie. To był dla niej naprawdę trudny moment. Planowała grę w dobrej drużynie, ale teraz przyznaje, że w Azerbejdżanie nie jest źle. Zobaczymy, co przyniesie kolejny sezon.

– Rodzice przekonywali cię do nauki również wcześniej?
– Oj tak, tym bardziej, że moja mama jest nauczycielką języka czeskiego i wychowania fizycznego. Wiem – to nietypowe połączenie (śmiech). Kiedy dostawałem złe oceny z jej przedmiotu, mówiła, że nie daję dobrego przykładu, i że powinienem się wyróżniać pozytywnie. Byłem więc pod dużą presją (śmiech). Mimo to wydaje mi się, że byłem dobrym uczniem. Nie chcę zabrzmieć jakbym się przechwalał, bo wcale nie o to mi chodzi, ale wiedza dość łatwo wchodziła mi do głowy i nie musiałem poświęcać na naukę tyle czasu, co inni. 

– Trudno ci było grać i studiować jednocześnie?
– Tak. Mój uniwersytet był jednym z najlepszych pod względem nauki ekonomii w Czechach. Nie było mi jednak łatwo znaleźć siłę na to, żeby iść do szkoły, a później uczestniczyć w treningach. Nie zapominajmy, że musiałem jeszcze uczyć się w domu. Nie miałem wolnego czasu. Cieszę się jednak, że dałem radę. Wydaje mi się, że to mnie wzmocniło. 

– Kiedy zdałeś sobie sprawę z tego, że siatkówka staje się poważną wizją przyszłości?
– Ze swoją grą zacząłem czuć się naprawdę dobrze w ostatnim roku spędzonym w Libercu. Dostałem wtedy ofertę z VK CEZ Karlovarsko. W tym momencie poczyniłem ważny krok, nie kontynuowałem dalej nauki, a skupiłem się wyłącznie na siatkówce. Mój poziom dzięki temu się podniósł, a ja poszedłem za ciosem i dziś jestem tu, gdzie jestem. 

– Siatkówka to był dla ciebie rozsądny wybór? Ze względów zdrowotnych nie mogłeś kontynuować kariery hokeisty, a do siatkówki przez warunki fizyczne po prostu się nadawałeś. Decyzja nie wypłynęła chyba z czystej, wielkiej pasji do tego sportu.
– Siatkówka nie była dla mnie pierwszą opcją. Zawsze myślałam, że zostanę hokeistą. Hokej na lodzie jest w Czechach niezwykle popularny, w przeciwieństwie do siatkówki. Tu uważana jest za nieco kobiecy, "miękki" sport. Mimo to rodzice namawiali mnie, by jej spróbował. Chcieli, bym pomimo rozbratu z hokejem zajął się jakąś aktywnością fizyczną, rozruszał ciało. Z każdym kolejnym treningiem lubiłem siatkówkę coraz bardziej. Ważne było też to, że mimo że wcześniej nie trenowałem tej dyscypliny, a moi koledzy z drużyny mieli większe doświadczenie, nie byłem taki najgorszy. Widziałem duże pole do poprawy, ale również nadzieję. Chciałem stać się lepszy.

Co zabawne, zanim zająłem się siatkówką nie znałem żadnych siatkarzy. Zero. Dopiero w pierwszym sezonie zacząłem oglądać najwyższą ligę w Czechach i moje horyzonty nieco się powiększyły.

Wielkie kluby "biją się" o Polaka. Może wybrać zupełnie inny kierunek

Czytaj też

Tomasz Fornal i Norbert Huber (fot. PAP)

Wielkie kluby "biją się" o Polaka. Może wybrać zupełnie inny kierunek

Patrik Indra (fot. 400mm.pl)
Patrik Indra (fot. 400mm.pl)

– Ile razy złamałeś rękę, nogę lub straciłeś zęby grając w hokeja? 
– (śmiech) Nigdy nie wybiłem sobie zębów, ponieważ do osiemnastego roku życia w Czechach musiałem grać z zasłoniętą twarzą. Kiedyś miałem jednak poważniejszy uraz. Na lodowisku zostałem uderzony dość mocno. Upadłem i leżałem na tafli nieprzytomny, a mój język był jakby odwrócony. Miałem też wstrząs mózgu. 

Cała moja rodzina była przerażona, bo oglądała to zdarzenie z trybun. Niewiele z tego pamiętam, ale wyobrażam sobie, że widok musiał być straszny. Leżałem na lodzie jakbym spał.

– To był jedyny moment, w którym bałeś się o swoje życie?
– Tak. To był moment, w którym zdałem sobie sprawę z tego, że jedna sekunda może zaważyć na całym życiu. Miałem wtedy piętnaście lat. To było bardzo trudne. Co więcej, istniała możliwość połknięcia przez mnie języka lub ugryzienia się niezwykle mocno, bo to byłby odruch. Całe szczęście zespół medyczny w odpowiedniej chwili podbiegł do mnie i wyciągnął mi język.

– Ile czasu spędziłeś w szpitalu?
– Do szpitala poszedłem tylko na kontrolę lekarską i dostałem tydzień lub dwa wolnego, ponieważ potwierdzono wstrząsu mózgu.

– Pamiętasz moment, kiedy zdałeś sobie sprawę z tego, że nie możesz już grać w hokeja?
– Byłem dobrym graczem, ale zacząłem mieć problemy z kolanami, bo rosłem naprawdę szybko. Moje ciało nie było na to gotowe. Miałem na tyle duże kłopoty, że wysłano mnie do drugiej drużyny i kazano w niej grać. Nie było to dla mnie łatwe. Za wszelką cenę chciałem udowodnić, że powinienem występować w pierwszej, ale na lodzie coraz trudniej mi szło. 

Po jakimś czasie rodzice przyszli ze mną porozmawiać. Powiedzieli mi, że to moment, by powiedzieć "stop". Zawsze marzyłem o tym, by zostać profesjonalnym hokeistą, więc byłem w szoku, że ktoś może widzieć moją przyszłość inaczej. Wsłuchałem się jednak w moje ciało i przekonałem się, że rodzice mieli rację. Zobaczyłem, że powinienem przestać grać. To był jeden z najtrudniejszych momentów w moim życiu. 

Pamiętam, że zadzwoniłem wtedy do mojego trenera, który był dość silnym i szorstkim mężczyzną. Kiedy zacząłem do niego mówić, popłakałem się. Bałem się, co mi powie, ale przyjął moją decyzję dobrze i rozeszliśmy się we wzajemnym szacunku.  

Patrik Indra (fot. PAP)
Patrik Indra (fot. PAP)

– Dla kogoś tak młodego, kto miał pasję, to musiał być koniec świata.
– Dokładnie tego zwrotu chciałem użyć – to był dla mnie koniec świata. Bardzo dużo płakałem. W jednej chwili przekreślony został sen, który śniłem przez dziesięć ostatnich lat. Chciałem być i mogłem być naprawdę dobrym hokeistą, ale moje ciało powiedziało "nie". Nie mogłem zrobić nic więcej.

– Kiedy zakochałeś się w hokeju?
– A w Czechach była w ogóle możliwość, by nie zakochać się w hokeju (śmiech)? Ta dyscyplina jest obecna w każdym mieście. To pierwszy sport w naszym kraju, każdy żyje sukcesami reprezentacji. Kiedy zaczynałem w niego grać, miałem cztery czy pięć lat. Wtedy nasza kadra miała wiele sukcesów. Trudno było się nie zakochać w tej dyscyplinie.

– Chciałeś być jak Jaromir Jagr
– Tak, to był mój wielki idol. Nadal zresztą nim jest, bo ma 52 lata i wciąż gra w najwyższej lidze w Czechach. Jest szalony!

– Chciałeś mieć taką fryzurę jak on? Słyszałam, że była na to moda.
– Tak, była taka moda, ale nie ja jej nie chciałem (śmiech). Nie jest według mnie zbyt twarzowa (śmiech). 

– Poznałeś go osobiście?  
– Tak, ale to było tylko uściśnięcie dłoni kiedy grałem w Czechach.  

– Kto był pierwszą osobą, która powiedziała ci, że w siatkówce możesz do czegoś dojść?
– Wiąże się z tym zabawna historia. Kiedy wziąłem udział w pierwszym treningu, myślałem, że nieźle sobie poradziłem, czułem się dość pewnie. Byłem szczęśliwy, że nie poszło mi tak źle, jak mogło. Kiedy rodzice przyjechali odebrać mnie z zajęć, trener podszedł do nich i powiedział, że to chyba nie jest zbyt dobry pomysł, bym grał w siatkówkę, bo mam już prawie szesnaście lat i może być dla mnie za późno. Doradził, bym spróbował czegoś innego.

Nie potraktowałem jednak tej informacji zbyt poważnie. Kontynuowałem grę i zostałem w tym zespole przez dwa miesiące. Później przeniosłem się do innego klubu blisko mojego rodzinnego miasta. Tam treningi były bardziej profesjonalne, więc zacząłem grać coraz lepiej. Trener tamtejszego zespołu powiedział, że widzi we mnie potencjał, ale muszę starać się bardziej niż inni, bo mam już szesnaście lat. Musiałem nadrobić czas, który koledzy z drużyny spędzili na grze w siatkówkę, podczas gdy ja byłem hokeistą.

– Kiedy zorientowałeś się, że stać cię na więcej niż tylko bycie siatkarzem w Czechach?
– Stało się to moim marzeniem, kiedy trafiłem do Liberca. Grałem tam z Janem Stokrem, który szybko stał się moim idolem. Rozmawiałem z nim o wyjeździe, o tym, jak siatkówka wygląda za granicą. Chciałem spróbować swoich sił.

– W wywiadzie przy okazji przejścia do Chaumont wspomniałeś, że miałeś w głowie klub z Polski, w którym chciałeś grać. Który miałeś na myśli?
Jastrzębski Węgiel. Z Włoch moją uwagę zwróciło Trento. 

– Czy grając w Czechach mogłeś być spokojny o finansową przyszłość po karierze?
– Teraz w Czechach można dostać naprawdę dobry kontrakt, ale Polska to inny świat, jeśli chodzi o pieniądze. W moim kraju nie zarobi się na resztę "życia po życiu".

Patrik Indra (fot. 400mm.pl)
Patrik Indra (fot. 400mm.pl)

– Jaka była dla ciebie Francja?
– Pierwszym szokiem było to, że nikt nie mówił po angielsku. Byłem w małym mieście i nikt ani w sklepie, ani na poczcie nie używał tego języka. Wiedziałem więc, że ​​muszę nauczyć się francuskiego, żeby tu spokojnie mieszkać. Co do siatkówki, zdawałem sobie sprawę z tego, że Chaumont jest dużą marką we Francji. To zawsze była dobra drużyna z dobrymi zawodnikami. To również świetne miejsce, by rozpocząć międzynarodową karierę i wyrobić sobie nazwisko. Wiedziałem, że to jedna z trzech najlepszych drużyn we Francji – w dodatku prowadzona przez wielkiego trenera. 

– Jaki jest Silvano Prandi?
– Różni się od innych trenerów. Ma grubo ponad 70 lat i jest szkoleniowcem "starej daty". Ma własne strategie. Jeśli chce się coś zmienić, nie jest to możliwe, "zabija" cię i ląduje się na ławce (śmiech). Nie walczyłem z nim, choć przyznam, że niektóre z jego strategii były dla mnie dość trudne do nauczenia. Krzyczał i nawiał mnie, żebym robił rzeczy zgodnie z jego uznaniem. Paradoksalnie współpraca z nim była jednak bardzo miłym doświadczeniem. Wszyscy bardzo go szanują, to wielkie nazwisko. Komunikacja z nim jest jednak trochę inna niż z pozostałymi trenerami. 

– Ponieważ? 
– Ponieważ chciałem rozpocząć z nim normalną rozmowę, ale trochę się tego obawiałem. Zawsze czekałem aż przyjdzie do mnie i o coś zagadnie, bo bałem się podjeść do niego i sam to zrobić.

– Kiedyś miałeś ponoć sytuację, że jako młody gracz zaczynałeś sezon w którymś klubie i razem z kolegami byliście dość pewni siebie. W pierwszym meczu graliście z drugą najgorszą drużyną, przegraliście wyraźnie, a później... bałeś się wyjść na ulicę. To prawda?
– Tak, pamiętam to. W pierwszym sezonie w Libercu nie grałem za dużo, ponieważ miałem konkurencję w postaci Stokra. W drugim wysłano mnie do jednej ze słabszych drużyn Ekstraligi, bym zdobył trochę doświadczenia. 

Pamiętam nasz pierwszy mecz, byliśmy bardzo pewni siebie. Przegraliśmy jednak 0:3, a ja zacząłem to spotkanie w szóstce. Byłem bardzo zawstydzony swoją postawą. Nie wiedziałem dlaczego koledzy mnie uspokajali i mówili, że to normalne. Było mi bardzo przykro, że nie zagrałem tak, jak powinienem. Nie chciałem nawet wychodzić z domu. Zawsze tak miałem. Po każdym meczu myślę o tym, co inni o mnie myślą. To jest jakiś mój problem, ale nie sądzę, że to się zmieni.

– W Polsce grasz jednak znakomicie. Mimo to nadal masz takie myśli?
– Dziękuję za miłe słowa. Tak, teraz czuję się naprawdę pewny siebie, ale po pierwszym meczu z Suwałkami myślałem, że wyrzucą mnie z klubu po dwóch tygodniach.

– Ale to działo się tylko w twojej głowie, prawda?
– Tak (śmiech). Miałem wtedy w głowie dużo myśli, bo był to mój pierwszy mecz w PlusLidze, nikt mnie tu nie znał, a wydaje się, że cały kraj śledzi tu siatkówkę. Wiedziałem, że muszę dobrze zacząć rozgrywki. Nie był to więc łatwy początek i dopiero po meczach z Będzinem i Jastrzębiem poczułem, że moja pewność siebie wraca. Teraz jest już lepiej. 

– Jesteś zdziwiony, że wasza gra jako drużyny poukładała się tak znakomicie?  
– Początkowo byłem zadowolony, ale myślałem też o tym, ile w tym wszystkim było szczęścia. Później, kiedy wygraliśmy z Jastrzębiem, Lublinem, Resovią, moje myślenie zaczęło ulegać zmianie. Może faktycznie jesteśmy dobrzy? W sobotę graliśmy z Aluron CMC Warta Zawiercie. Przed wejściem w tie-break pomyślałem, że mamy wygrać to spotkanie i tyle. 

Patrik Indra (fot. PlusLiga Paweł Piotrowski)
Patrik Indra (fot. 400mm.pl)

– Macie gracza, który spina wszystkie elementy układanki?
– Wszyscy w drużynie są naprawdę dobrymi siatkarzami, ale jeśli mam wymienić jednego, to będzie to prawdopodobnie Milad Ebadipour. Ma doświadczenie, grał wszędzie, zna wszystkich i strategię siatkówki. Do tego jest naprawdę dobrym facetem. Kiedy pojawia się problem, zawsze stara się go rozwiązać. 

– Bałeś się, że kiedy Quinn Isaacson wypadł ze składu z powodu kontuzji, wasza passa może się skończyć?
– Nie był to łatwy moment, ale wiedzieliśmy, że zarówno Tomek [Kowalski], jak i Łukasz [Żygadło] mają duże doświadczenie. Rozgrywający są różni, ale każdy wie, jak grać. Kiedy doszło do kontuzji, trzeba było rozwiązać problem i zaufać rozgrywającym.

– Byłeś zaskoczony tym, w jakiej formie po takiej przerwie od gry jest Łukasz Żygadło?
– Tak! Czasami przyłączał się do naszych treningów – raz na tydzień, dwa – i chwilę z nami ćwiczył. Kiedy jednak dołączył do zespołu na stałe, poczułem, jakbyśmy grali ze sobą lata. Od pierwszej chwili "połączenie" między nami było dobre. Jego forma jest niesamowita. Nawet w sobotę rozmawialiśmy z chłopakami w szatni, jak świetnie poradził sobie z meczem, który trwał trzy godziny.

– Ten sezon to również trudne chwile. Po jednym z meczów statuetkę MVP zadedykowałeś zmarłemu dziadkowi. Dlaczego to dla ciebie szczególna postać? 
– To był ojciec mojego ojca i prawdziwy sportowiec w naszej rodzinie. Grał w hokeja na lodzie i był wicemistrzem świata w piłce nożnej na rowerze. Cały czas mnie "popychał" do tego, bym był lepszym sportowcem. Nie miał zbyt dużej wiedzy o siatkówce, ale po każdym meczu dzwonił. Niejednokrotnie miałem po sześć nieodebranych połączeń od niego. Kiedy oddzwaniałem, nie zdążył nawet powiedzieć "cześć", a już pytał, dlaczego popełniłem sześć błędów serwisowych, dlaczego nie zostałem MVP i ile punktów finalnie zdobyłem (śmiech). To były pierwsze trzy pytania od niego.

– Odbierałeś to jako krytykę czy jako żart?
– Odbierałem to pozytywnie. Kiedy jednak miałem za sobą trudny mecz i potrzebowałem usłyszeć trochę więcej wsparcia, odpowiadałem mu, że zadzwonię do niego jutro (śmiech). Zawsze mnie wspierał, interesował się. Kiedy dzwonił do mnie w dzień wolny od treningów, pytał jak to możliwe, że dziś nie ćwiczymy (śmiech). Jestem za to wdzięczny, bo dzięki niemu jestem w miejscu, w którym jestem.

– Na przedłużenie kontraktu ze Steam Hemarpol Norwid Częstochowa zdecydowałeś się dość szybko. Grałeś świetnie, jesteś liderem wśród punktujących. Nie chciałeś poczekać na inne oferty?
– Postawiłem sobie cel – jeśli uda mi się utrzymać w tej lidze w kolejnym sezonie – nawet na takich samych warunkach, jakie mam teraz – będę naprawdę szczęśliwy. Nie spodziewałem się jednak tego, co stało się na początku rozgrywek. Kiedy nadeszła oferta z klubu, byłem bardzo zadowolony. To naprawdę dobra oferta. Widzę wielką przyszłość w Częstochowie, więc nie miałem żadnych wątpliwości.

Co do innych scenariuszy, to nigdy się nie wie, czy dalej będzie się grało tak dobrze. Tak, czasami można przegapić jakąś ofertę i to działa w dwie strony. Dostałam jednak świetną propozycję z Częstochowy. Nie chcę być chciwy i nie doceniać tego, co mam.

Łukasz Żygadło (fot. 400mm.pl)
Łukasz Żygadło (fot. 400mm.pl)

Zawsze miałeś plan B, dość szybko podjąłeś decyzję o przyszłości w Częstochowie. Lubisz stabilizację, prawda?
– Lubię ryzyko, ale preferuję stabilność. Nie było wątpliwości co do Częstochowy. Wiedziałem, że projekt będzie kontynuowany w najlepszy możliwy sposób, i że klub będzie próbował być jeszcze lepszy w następnym sezonie. Czuję się tu pewnie, oferta była dobra. Nie było więc powodu do zmian. 

Celem na ten sezon jest utrzymanie się na szczycie rankingu najczęściej punktujących?
– Ranking nie ma dla mnie aż tak dużego znaczenia. Ważniejsze jest, żeby grać stabilnie w każdym meczu. Jeśli zagram dobrze i zdobędę dziesięć punktów, będę zadowolony.

Patrik Indra (fot. Getty)
Patrik Indra (fot. Getty)
Nikola Grbić i jego klucz do sukcesu. 6 medali i droga do Los Angeles [KOMENTARZ WIDEO]
Nikola Grbić i jego klucz do sukcesu. 6 medali i droga do Los Angeles [KOMENTARZ WIDEO]
Nikola Grbić i jego klucz do sukcesu. 6 medali i droga do Los Angeles [KOMENTARZ WIDEO]

Zobacz też
Hit transferowy z udziałem reprezentanta Polski!
W środku Bartosz Bednorz (fot. Getty)

Hit transferowy z udziałem reprezentanta Polski!

| Siatkówka / Rozgrywki Ligowe 
Skra ma nowego trenera. Legenda powróciła do Bełchatowa
Siatkarze PGE GiEK Skry Bełchatów (fot. Getty Images)

Skra ma nowego trenera. Legenda powróciła do Bełchatowa

| Siatkówka / Rozgrywki Ligowe 
Legenda zagra w polskiej lidze. Odsłaniamy kulisy transferu
Luciano De Cecco zagra w Steam Hemarpol Norwid Częstochowa (fot. Getty/PAP)
tylko u nas

Legenda zagra w polskiej lidze. Odsłaniamy kulisy transferu

| Siatkówka / Rozgrywki Ligowe 
Wielki hit w PlusLidze! Światowa gwiazda zagra w Polsce
Luciano De Cecco (z prawej) zagra w Norwidzie Częstochowa (fot. Getty).

Wielki hit w PlusLidze! Światowa gwiazda zagra w Polsce

| Siatkówka / Rozgrywki Ligowe 
Egzotyczny transfer beniaminka PlusLigi
Amirhossein Esfandiar (fot. Getty Images)

Egzotyczny transfer beniaminka PlusLigi

| Siatkówka / Rozgrywki Ligowe 
Polecane
Najnowsze
Owacje od kibiców i podziękowanie dla Feio. W Warszawie mają nowego idola
nowe
Owacje od kibiców i podziękowanie dla Feio. W Warszawie mają nowego idola
| Piłka nożna / Liga Europy 
Jean-Pierre Nsame (fot. PAP)
Tobiasz zdradza szczegóły zakładu. "Za każdą bramkę dostaje dwie stówki"
Kacper Tobiasz podczas meczu z Banikiem Ostrawa (fot. 400mm.pl/Piotr Kucza)
Tobiasz zdradza szczegóły zakładu. "Za każdą bramkę dostaje dwie stówki"
| Piłka nożna / Liga Europy 
Ponownie jest bohaterem zespołu. Król strzelców znów błyszczy
Afimico Pululu (Fot. PAP)
Ponownie jest bohaterem zespołu. Król strzelców znów błyszczy
Robert Bońkowski
Robert Bońkowski
Łzy po meczu w Warszawie. "To zdecydowało o wyniku"
Banik Ostrawa nie wykorzystał rzutu karnego w ostatnich sekundach meczu z Legią Warszawa w el. Ligi Europy (fot:
Łzy po meczu w Warszawie. "To zdecydowało o wyniku"
fot. TVP
Piotr Kamieniecki
Siedemdziesiąt lat od wyjątkowych igrzysk w Warszawie
Stadion Dziesięciolecia i jego pierwsza próba, cz
Siedemdziesiąt lat od wyjątkowych igrzysk w Warszawie
Sebastian Muraszewski - zdjęcie
Sebastian Muraszewski
Wybitni sportowcy chwycili za broń. Oddali życie za Polskę
Eugeniusz "Brok" Lokajski (fot. PAP/CAF)
Wybitni sportowcy chwycili za broń. Oddali życie za Polskę
| Inne 
Jaga przekłada mecz z Motorem. Siemieniec wytłumaczył powody
Jagiellonia Białystok przekłada mecz z Motorem Lublin. Adrian Siemieniec tłumaczy powody
tylko u nas
Jaga przekłada mecz z Motorem. Siemieniec wytłumaczył powody
Robert Bońkowski
Robert Bońkowski
Do góry