Natalia Maliszewska wywalczyła dwa medale mistrzostw Europy w short tracku. W sobotę stała na podium ze sztafetą kobiecą, a w niedzielę ze sztafetą mieszaną. – Przed tym weekendem taki wynik brałabym w ciemno. Dlatego cieszę się. Ta radość ze ścigania i uśmiech powracają – mówiła po zakończeniu zmagań.
Historyczny wynik! Polacy mają kolejny medal ME
Korespondencja z Drezna
Maliszewska w Dreźnie uczestniczyła w czterech konkurencjach. Doszła do półfinału rywalizacji na 1000 metrów i na 500 metrów, a w obu sztafetach sięgała po brąz. Ten sobotni był drugim w historii, a przy tym pierwszym od dwunastu lat wywalczonym przez polską drużynę kobiet. Niedzielny utwierdził nas w przekonaniu, że nasz mikst jest na poziomie światowym.
– Jestem szczęśliwa, że po raz drugi mogłam stanąć na podium z drużyną. Bo jednak podium indywidualne jest zupełnie inne. Z drużyną ta euforia i radość się rozkładają. Możemy cieszyć się i przeżywać ten moment razem. To ogromna duma, że mogę być częścią tego teamu. Mam niedosyt, ale pokazaliśmy, że nasz zespół jest bardzo silny – dzieliła się przeżyciami w strefie mieszanej. – No i nie zdarzyło się jeszcze, żebyśmy mieli medal w każdej ze sztafet – zauważyła.
A jakie ma wrażenia po indywidualnych startach? – Szczerze mówiąc nie liczyłam na nic. Chciałam wrócić do ścigania. Do tego, żeby sprawiało mi ono przyjemność. Nie chciałam nakładać na siebie presji. Dlatego cieszyły mnie powroty do ćwierćfinału, później do półfinału. Jasne, pojawił się lekki żal do siebie za to, że zdarzył się błąd i upadek. Gdyby nie to, awansowałabym do finału z czasem. Ale szybko puknęłam się w głowę. Powiedziałam sobie: "Natalka, jakby jeszcze dwa tygodnie temu ktoś powiedział ci, że będziesz dwa razy na podium w sztafecie i że będziesz walczyć o finał indywidualnie, to byś to wzięła w ciemno". Tak, ja taki wynik brałabym w ciemno. Dlatego nie mogę mieć do siebie wyrzutów czy być smutna. Dlatego cieszę się. Ta radość ze ścigania i uśmiech powracają – opisywała.
Finał "pięćsetki" rzeczywiście był o krok. Nasza reprezentantka jechała na trzecim miejscu w w szybkim biegu półfinałowym, gdy upadła. Ostatecznie została sklasyfikowana na dziewiątej pozycji.
Jest pewność. Nie ma presji.
Zdaje się, że w ten weekend w jeździe Maliszewskiej coś tknęło. Pokazały to już piątkowe kwalifikacje, w których ustanowiła drugi w stawce czas na 500 metrów. Poza szybkością wraca też pewność, którą widać w postawie zawodniczki na torze. – Te dwie rzeczy idą ze sobą w parze. Jeśli zaczynam jeździć szybciej, czuję się pewniej. Kula śnieżna się napędza – mówiła sama zainteresowana.
Mimo to Maliszewska pozostaje przy deklaracji z piątku: nie chce wywierać na sobie presji oczekiwań. Zapytana o założenia na dalszą część sezonu, odpowiada: – Nie mam ich. Zmienienie nastawienia miało duży wpływ na to, jak czułam się w ten weekend. Dużo presji i ciśnienia ze mnie zeszło. Bardzo chciałam wrócić na poziom, który reprezentowałam wcześniej, a okazywało się, że sama ciągnęłam się w dół, bo nie pozwalałam cieszyć się sobie z jazdy. Dlatego chcę pozwolić życiu się toczyć.
Przed zawodnikami jeszcze dwa weekendy World Touru – w Tilburgu i Mediolanie, a później marcowe mistrzostwa świata w Pekinie.