Aleksander Wierietielny przez lata był symbolem sukcesu w polskich sportach zimowych. Mimo to jego relacje z prezesami nie zawsze się układały. – Szczerze powiem, że prezes Tajner zrobił dużo przykrego dla biegów narciarskich – tłumaczy w rozmowie z TVP Sport.
Wierietelny to być może najbardziej utytułowany trener w historii polskich sportów zimowych. Tomasza Sikorę doprowadził do tytułu mistrza świata w biathlonie, a potem zmienił dyscyplinę i wraz z Justyną Kowalczyk sięgał po wszystkie największe laury w biegach narciarskich, łącznie z pięcioma medalami igrzysk olimpijskich. Teraz, będąc od dawna na sportowej emeryturze, okazyjnie pomaga biegaczom i biathlonistom, a w rozmowie z Robertem Błońskim z TVP Sport wspomina czasy, kiedy wraz z Kowalczyk odnosili sukcesy i... spierali się z Polskim Związkiem Narciarskim, którego prezesem był Apoloniusz Tajner.
– Pytał, czemu skoczkom wszystko pasuje, a wam nic. Mówiłem: "Panie prezesie, skoczkowie mają pięć ośrodków, w których mogą skakać. Tam są parkingi, łatwo dojechać. W biegach, kiedy nie ma śniegu, trzeba jechać w wysokie góry, dokąd nie dojedzie się byle jakim samochodem. Potrzebujemy takiego z napędem na cztery koła. Inaczej nie wystartujemy". Poprosiliśmy o cieplejsze kurtki. I znowu prezes mówi, że nam nie pasują, a skoczkowie nie narzekają. Tłumaczę, że skoczkowie siedzą w ciepłym pomieszczeniu, wychodzą na dwie minuty, skaczą i wracają do ciepła, a my stoimy godzinami na mrozie. Kurtki, które dostaliśmy, były ładnie uszyte, eleganckie, reprezentacyjne, ale nie nadawały się do pracy na mrozie. Nam trzeba było innych: ciepłych i wygodnych. O to też były kłótnie. Właściwie o wszystko dochodziło do zgrzytów. Rozstanie ze związkiem, kiedy odchodziłem w 2020 roku, też nie było przyjemne. Szczerze powiem, że prezes Tajner zrobił dużo przykrego dla biegów narciarskich – podsumował współpracę z prezesem Wierietelny.
Trener wspomniał także, że niedługo po zakończeniu pracy ze związkiem miał zostać oficjalnie pożegnany, jednak do tego nie doszło, ponieważ skrytykował PZN w jednym z wywiadów. Wraz z Kowalczyk trenował również przez jakiś czas grupę młodych biegaczek, które dzięki nim odnosiły sukcesy na juniorskich imprezach. Po ich odejściu – ponownie ze względu na tarcia w związku – poziom polskich biegów spadł. W tym sezonie jedynie Izabela Marcisz osiągała jakiekolwiek pozytywne wyniki w Pucharze Świata.
– Trenowali całe lato, przyszła zima, a oni dalej trenują. I to jest bardzo dobre rozwiązanie. Treningi oznaczają wyjazd na zgrupowanie, mieszkanie w hotelu, dobre jedzenie, wygodę. Godzina treningu, cztery odpoczynku. Po południu kolejna godzina treningu i następny odpoczynek. Tak można żyć. (...) Wyczytałem i usłyszałem, że naukowo mają obliczone, że forma przyjdzie na mistrzostwa świata, na przełomie lutego i marca pokażą w Trondheim na co ich stać. Życzę powodzenia – stwierdza Wierietielny z wyraźną ironią w głosie.
Wygląda na to, że i na kolejnego Sikorę, i na kolejną Kowalczyk poczekamy długo. – Serce się kraje – mówi Wierietelny, dzięki któremu dwa największe niezwiązane ze skokami narciarskimi nazwiska polskiego sportu zimowego rozpoczęły swoje wielkie kariery.