| Siatkówka / Rozgrywki Ligowe
Aaron Russell to gwiazda PlusLigi i Aluron CMC Warta Zawiercie. W TVPSPORT.PL mówi o amerykańskich wyborach, życiu w religijnym domu, szkoleniu pod okiem Aldisa Berzinsa oraz "darze od Boga".
Sara Kalisz, TVPSPORT.PL: – Zaryzykuję na początku tego wywiadu. Pochodzisz z regionu Baltimore w Maryland. Zastanawiałam się, jak oceniasz wyniki wyborów prezydenckich w tamtym miejscu. Stan opowiedział się za Kamalą Harris. Pytam o to, bo z perspektywy polskiej były one istotne choćby ze względu na amerykańskie podejście do Ukrainy, o którym bardzo głośno mówił Donald Trump.
Aaron Russell: – Szczerze? On zawsze ma bardzo dużo do powiedzenia (śmiech). Tak, pochodzę z Baltimore, ale obecnie żyję na Florydzie, czyli w stanie, który mocno popierał Donalda Trumpa. Nie jestem więc zdziwiony wynikami wyborów. Najwyraźniej duża część Amerykanów nie była zadowolona z tego, w jaką stronę zmierzał kraj w ciągu ostatnich czterech lat. Nie powiedziałbym, że chcieli spróbować czegoś innego, ponieważ Donald Trump był już wcześniej prezydentem, ale wiedzieli, co od niego dostaną i za czym on stoi. Ta pewność widocznie była dla nich ważna. Byli zmęczeni i wycieńczeni. Trump wygrał w powszechnym głosowaniu, co pokazuje, że duża część kraju go wsparła.
– W Polsce wybory dzielą kraj na dwie skrajności. Główne partie zwalczają się wzajemnie, a ich kampanie w dużej mierze oscylują wokół wytykania sobie nawzajem błędów. Tak samo jest w Ameryce?
– Tak, myślę, że tak. Powiedziałbym, że to trochę smutne. Kiedy spojrzałem na debatę dookoła wyborów w Stanach Zjednoczonych, brakowało dla mnie w tym wszystkim klasy. Wydawało mi się, że nie było między stronami tyle szacunku, ile było w przeszłości. Poprzednie debaty z Barackiem Obamą i jego przeciwnikami to uściśnięcie dłoni, wzajemne komplementowanie i przedstawianie postulatów. Tym razem wyglądało na to, że rywale się nawzajem atakują.
Myślę, że w dzisiejszych czasach media są w pewnym sensie temu winne. Mieszają w tym "kotle" i powodują podziały. Szczególnie te wybory przyniosły więcej polaryzacji, co sprawiło, że ich stawka była jeszcze większa. Mnóstwo osób mówiło: "Kiedy ta lub ta osoba dojdzie do głosu, nastąpi koniec USA". Trump jest już prezydentam kilka dni, a my wciąż tu jesteśmy. Myślę, że nadal tu będziemy pod koniec jego kadencji.
– Czy wziąłeś popcorn i śledziłeś debatę, czy też był to dla ciebie tak ważny temat, że z niego nie żartowałeś?
– Powiedziałbym, że jestem osobą o dość lekkim sercu, więc potrafię dostrzec humor w wielu sytuacjach, nawet jeśli są one złe. Chciałem obejrzeć debatę tylko po to, aby lepiej poznać obu kandydatów i zobaczyć, co mają do powiedzenia o sobie nawzajem. Chciałem się upewnić, że jestem wystarczająco poinformowany, by móc coś na ten temat myśleć. Choć nie obejrzałem wszystkiego, to było w tej debacie trochę komizmu.
– Czy głosowałeś w Polsce?
– Nie zrobiłem tego. Wiem, że istniała możliwość głosowania korespondencyjnego, ale gram za granicą od dziesięciu lat i ani razu nie wziąłem udziału w wyborach. Wiem, że niektórzy mogą nazwać mnie złym obywatelem, ale myślę, że na końcu co ma być to będzie.
– Pytałam o to głównie dlatego, bo wiem, że kiedy dorasta się w określonym środowisku, przestrzega się też pewnych zasad. Twoja rodzina była bardziej liberalna, czy też była klasyczną amerykańską rodziną, którą widzimy w telewizji?
– (śmiech) Nie wiem, czy istnieje idealna amerykańska rodzina. Hollywood naprawdę to wyolbrzymia, wiesz? Nie zmienia to faktu, że miałem bardzo dobre dzieciństwo. Moja rodzina była bardzo wspierająca, ale i krytyczna. Myślę, że to pomogło mi dorosnąć, uczyć się i stać się otwartą, zrównoważoną osobą. Moi rodzice byli dla mnie wspaniałymi wzorami do naśladowania. Jestem bardzo wdzięczny za dzieciństwo, które miałem.
– Słyszałam, że twój ojciec grał w siatkówkę w Penn State. Był twoim pierwszym trenerem? Jak ci się z nim pracowało?
– Myślałem, że to bardzo wyjątkowe, ponieważ w naszej współpracy było wiele osobistego aspektu. On wie, jak działa mój umysł, wie, kiedy mentalnie się zamykam i nie chcę nic od niego słyszeć. Mój tata nie był moim osobistym trenerem, lecz w rzeczywistości szkoleniowcem całej mojej drużyny. Myślę, że naprawdę na tym skorzystałem. Prowadził mnie aż do studiów. Kiedy byłem w młodzieżowej reprezentacji narodowej zawsze pytał mnie, jakie ćwiczenia wykonujemy, więc w tym aspekcie też mnie trochę wykorzystywał (śmiech).
– Teraz jest twoim największym krytykiem czy największym zwolennikiem?
– Jest bardzo skromną osobą. Mimo, że ma świetny umysł do gry i świetne jej zrozumienie, potrafi skromnie przyznać, że nie sądzi, żeby znał się na siatkówce na tyle, żeby udzielić mi dobrej odpowiedzi.
– To rzadkość.
– Tak. Jednocześnie dużo rozmawia ze mną o stronie mentalnej. Mówi: "Podoba mi się sposób, w jaki się trzymałeś i kontynuowałeś walkę, nawet jeśli miałeś problemy i popełniałeś wiele błędów". Jest bardzo zachęcający i wspierający.
– Twoja mama jest kimś w rodzaju bohaterki? Ma pięciu synów i męża, testosteron w domu szalał. Jak sobie z tym radziła?
– Dbała o całą rodzinę. Kiedy byłem dzieckiem, można mnie było nazwać "mama's boy". Miałem z nią świetne relacje, a ona była dla mnie bardzo kochająca i troskliwa. Jestem przekonany, że po śmierci będzie świętą z tego powodu (śmiech). Tak, jak powiedziałem wcześniej, była świetnym wzorem do naśladowania i znakomitym przykładem kobiety. Poświęcała nam wiele czasu. Kiedy mój tata pracował, zajmowała się nami. Mam jedną córkę i stresują mnie dni, kiedy ma coś do zrobienia, bo chcę, by zdążyła na czas. Moja mama przeżywała to samo w znacznie większej skali.
Jestem mamie bardzo, bardzo wdzięczny. Myślę, że poradziła sobie świetnie z wszystkimi sytuacjami, które mieliśmy. Wiele z nich wykorzystała jako momenty nauczania i pomogła nam wyrosnąć na mężczyzn, którymi jesteśmy dzisiaj. Mówiła też, że wolałaby mieć pięciu chłopców niż pięć dziewczynek.
– Dlaczego?
– Musisz ją o to sama zapytać (śmiech).
– Największe tarapaty, w jakie wpadli bracia Russell?
– Dużo i często się kłóciliśmy. Przez większość czasu chodziło o sport. Wiele razy ze sobą graliśmy, nie podobała nam się jakaś decyzja, myśleliśmy, że ktoś zachowuje się nie fair. Kiedy ktoś przegrywał, zdarzało się, że druga osoba, szydziła z niego, więc... rzucaliśmy się na siebie z pięściami. Czasami dochodziło do bójek na podwórku. Wtedy zazwyczaj starszy przychodził bronić młodszego. Robił się bałagan.
– Kryspin Baran, prezes twojego klubu, Aluron CMC Warta Zawiercie, powiedział, że jesteś prawdziwym dżentelmenem siatkówki. Kto cię tego nauczył? Na pewno zwracasz na takie rzeczy uwagę, bo wspomniałeś o klasie i szacunku przy okazji wyborów.
– Mój tata był świetnym przykładem tego, jak być mężczyzną. Moja mama była z kolei świetnym przykładem tego, jak być kobietą. Jeśli kiedykolwiek widzieli nas robiących coś, co nie było pełne szacunku lub przyniosło wstyd nam lub im, dawali o tym znać. Tata wiele razy rozmawiał z nami o pokorze.
Myślę, że najważniejszą rzeczą jest bycie przykładem, ponieważ wielu młodych fanów patrzy. Jeżeli zachowujesz się w zły sposób, dajesz im zły przykład. Jeśli chcesz by świat był lepszy, musisz być wzorem dla młodszych.
– Kiedy po raz pierwszy poczułeś tę odpowiedzialność?
– Powiedziałbym, że może w college'u. To tam po raz pierwszy poczułem, że mamy fanów. Ja sam pamiętam, jak na trybunach oglądałem mecze uniwersyteckie. Patrzyłem na sportowców jak na bohaterów.
– Czy twój ojciec był pełnoetatowym trenerem, czy miał też inną pracę?
– Nigdy tak naprawdę go o to nie pytałem, ale nie sądzę, żeby zarabiał jakiekolwiek pieniądze na coachingu. To było jego hobby, lubił trenować, uczyć. Co do głównej pracy, to nie wiem, jak szczegółowo mogę to opisać. Powiem tylko, że to coś związanego z rządem i w sumie to tyle, co wiem.
– Bardzo poważna praca.
– Kiedyś żartobliwie powiedział, że jeśli powie nam co robi, to będzie musiał nas zabić (śmiech).
– A twoja mama?
– Moi rodzice poznali się w pracy. Przeszła na emeryturę, kiedy urodziła mojego starszego brata, pierwsze dziecko. Gdy w domu było już troje synów, bo ja i mój starszy brat byliśmy w college'u, zaczęła dorabiać na boku. Była opiekunką osób starszych i pracowała w naszym kościele. Teraz, kiedy prawie wszyscy wyfrunęli z gniazda, nadal robi te rzeczy. Nie sądzę, żeby chciała wrócić do stałej pracy. Mój tata też niedługo przechodzi na emeryturę.
– Czy kościół był ważną częścią twojego życia rodzinnego?
– Tak, absolutnie. Byliśmy tam w każdą niedzielę i musieliśmy się dobrze zachowywać.
– Typowy amerykański film.
– (śmiech) Tak, można tak powiedzieć. Kościół to była duża część kamienia węgielnego podłożonego pod nasze wychowanie. Zapamiętałem z niego wiele lekcji.
Kiedy byłem w liceum, wyrwano mi zęby mądrości. Uprzedzono mnie, że trzeci dzień będzie najgorszy. To okazało się prawdą. Przypadł on na niedzielę. Obudziłem się z ogromnym bólem, byłem wyczerpany. Czułem się okropnie. Mimo to mój tata raz po raz namawiał mnie, żebym udał się do kościoła. Nie mogłam wstać z łóżka. Może rodzice nie do końca wierzyli mi, że źle się czuję, ale pozwolili mi zostać w domu. Chyba myśleli w ten sposób, bo kiedy byłem mały, byłem sprytny (śmiech). Byli więc zdumieni, że gdy wrócili z kościoła, wciąż spałem. Chyba dopiero wtedy mi uwierzyli. Cała ta sytuacja pokazuje więc, jak ważny w naszym domu był kościół.
– Nadal przestrzegasz jego zasad czy dorastając zakwestionowałeś to, czego się nauczyłeś?
– Myślę, że to wciąż duża część mnie. Historie w Biblii są bardzo ważne, ponieważ można się przez nie dowiedzieć, jak się zachowywać. Są świetnymi doświadczeniami dydaktycznymi. Przebywanie za granicą i zobaczenie wielu zakątków świata nieco bardziej otworzyło jednak moje poglądy. Stałem się bardziej akceptujący względem innych religii i ich zrozumienia. Myślę, że w religii jest wiele dobra i dobrych przykładów.
– Jak często widujesz teraz swoich rodziców?
– Prawdopodobnie widziałem ich częściej w zeszłym roku – dwa, trzy razy – niż wcześniej w trakcie mojej kariery. Myślę, że mógł być okres dwóch lub trzech lat, w którym w ogóle z nimi nie przebywałem, ponieważ mój harmonogram był tak napięty. Nigdy nie mam wolnego czasu. Gdy pracuję z drużyną narodową, jestem w Kalifornii po przeciwnej stronie kraju.
Teraz mam dziecko. Myślę, że to naprawdę ważne, żeby znało ono swoich dziadków. Wspaniale jest też mieć ich w pobliżu, ponieważ bardzo nam pomagają. Są ze mną wtedy, kiedy ich potrzebuję – wystarczy zadzwonić. Zawsze mają dla mnie słowa rady i wsparcia.
– Twój ojciec powiedział w jednym z artykułów, że siatkówka była czymś wspólnym między tobą a twoimi braćmi. Był szczęśliwy kiedy wybrałeś ją zamiast piłki nożnej?
– Nie sądzę, że jego celem dla mnie było zostanie profesjonalnym siatkarzem. Myślę, że po prostu chciał, żebym był szczęśliwy, odniósł sukces i rozwijał się jako osoba. Kiedy chciałem zrezygnować z piłki nożnej, zdecydowałem się na siatkówkę. Bardzo mnie wtedy wspierał. Nie sądzę, żeby się o mnie martwił. Chciał jednak, żebym poszedł na studia, zdobył wykształcenie.
– Trenowałeś też z dziewczynami. Najlepsza lekcja z tego okresu?
– Nie daj się zablokować dziewczynom, bo będą się z ciebie nabijać (śmiech).
– Twoim trenerem był Aldis Berzins. Jak duży miał na ciebie wpływ?
– Miał na mnie duży wpływ, ponieważ przyczynił się u mnie do ważnej zmiany. Mimo że grałem jako środkowy blokujący i to jeszcze na pierwszym roku w college'u, kazał atakować z lewej i prawej strony, grać w zasadzie na wszystkich pozycjach. To pomogło mi zdobyć cały wachlarz umiejętności w młodym wieku. Na drugim roku studiów stałem się przyjmującym. Dzięki Aldisowi miałem bardzo dobrą bazę na tej pozycji, która pomogła mi na początku. To znacznie ułatwiło mi to przejście.
– Jak to było trenować pod ręką kogoś, kto zdobył złoty medal olimpijski?
– To było naprawdę fajne. Wszyscy w drużynie naprawdę słuchali tego, co mówił. To był przykład zwycięzcy, który wiedział, co robić. Jego sposób myślenia, mentalność, chęć rywalizacji – wszystko to mi pomogło. Byłem w stanie nauczyć się w młodym wieku tego, co nie jest dostępne dla zbyt wielu ludzi. To on pomógł mi również wyznaczyć cel. Przy nim dopiero uczyłem się grać i niekoniecznie od razu myślałem o tym, by być w drużynie narodowej. Dzięki słuchaniu jego rad cel stał się realny.
– Żartobliwie zapytam, jak udało się nie znudzić Johnem Sperowem przez dziesięć lat w reprezentacji? To niezwykły staż.
– Nigdy nie pomyślałem o tym, że trener może się znudzić (śmiech).
– Chodzi o ten sam styl przez wiele lat. Wyobrażam sobie, że przy takim stażu czasami trudno o nowy bodziec.
– Bardzo go szanuję. Jestem niezwykle wdzięczny za czas, który poświęcił drużynie i mnie, ponieważ niewielu graczy z college'u od razu po ukończeniu w nim gry rozpoczyna karierę w reprezentacji. Myślę, że dostrzegł coś we mnie. Był też w stanie wydobyć ze mnie wszystko, co najlepsze na początku mojej kariery w reprezentacji. Zawsze starał się mnie sportowo poprawić, podobnie jak pozostałych zawodników.
– Czy to był dla ciebie szok, że zrezygnował?
– Nie, nie sądzę. W drużynie rozmawiano o potencjalnej zmianie. Na swoim stanowisku był długo, a przed nami igrzyska olimpijskie w Los Angeles. Wiele razy po zamknięciu jednego cyklu olimpijskiego federacje wykorzystują ten moment do zmian. Niektórzy odchodzą na emeryturę, inni dołączają... Nie uważałem więc tego za wielką niespodziankę. Jestem mu bardzo wdzięczny. Zdecydowanie będzie go brakowało w drużynie.
– Jak wielką radość czułeś tuż po meczu o brązowy medal na igrzyskach olimpijskich w Paryżu?
– Byłem bardzo, bardzo szczęśliwy. Naszym celem było zdobycie złota, ale nie zawsze się to udaje. Walczyliśmy w półfinale, ale ostatecznie wszyscy mieliśmy złamane serca. Byłem naprawdę smutny, nawet w meczu o brązowy medal.
Psycholog drużynowy powiedział nam wtedy, że niezależnie od tego, ilu sportowców jest w wiosce, tylko 2 procent z nich zdobędzie medal, złoty, srebrny czy brązowy. Trzecie miejsce to nie był najlepszy wynik, który mogliśmy osiągnąć. Co więcej, pogodzenie się z rezultatem półfinału i bojowe podejście do meczu o trzecie miejsce według mnie było o wiele trudniejsze niż sama gra o złoty medal.
Wiele znaczyło dla mnie jednak to, że na miejscu miałem swoją rodzinę – żonę i córkę. Po meczu Kendall dała mi do rąk Rylee Enę. Patrzyła na mnie, a ja zacząłem płakać. Jej mina w tym momencie mówiła: "Co jest z tobą nie tak? Dlaczego płaczesz?". To był zdecydowanie najlepszy moment w moim życiu.
– Powiedziałeś, że nie jest zaskoczeniem, że John Speraw zmienił pracę. Czy zaskoczyło cię więc powołanie Karcha Kiraly'ego na trenera męskiej kadry USA?
– Byłem bardzo zaskoczony, bo nie wiedziałem, że jego nazwisko jest na stole. Myślałem, że może w nowej roli pojawi się asystent trenera, pozyskamy zagranicznego szkoleniowca lub sprowadzimy specjalistę z college'u. Rozwiązanie z Karchem również ma sens, ponieważ on chyba próbuje zdobyć złoty medal na igrzyskach olimpijskich w każdej kategorii (śmiech). Ta zmiana do niego pasuje.
– Najtrudniejszy moment twojej kariery?
– Kontuzja kolana. To, czego się wtedy nauczyłem jako gracz, to akceptować sytuację i starać się jak najlepiej ją wykorzystać. Decyzja o poddaniu się operacji była bardzo trudna. Mogłem walczyć dalej i spróbować dostać się na igrzyska olimpijskie, ale sprawy w klubie odpowiednio się nie ułożyły. Myślę, że lepiej dla mojej kariery było przesiedzieć to lato. Trudno było patrzeć, jak kadra gra i w Tokio nie awansuje nawet z fazy grupowej, ale wyciągnąłem wnioski z tych doświadczeń i idę naprzód, starając się jak najlepiej je wykorzystać.
– W innych wywiadach wspomniałeś o tym, że niewykluczone, że weźmiesz roczną przerwę od gry w kadrze. Chyba nadal trudno będzie ci ją oglądać w tegorocznych mistrzostwach świata, prawda?
– Szczerze mówiąc, nie wiem jak długa będzie to przerwa. Ocenię, jak się będę czuć po tym sezonie i jakie będą moje cele – krótkoterminowe i długoterminowe, co muszę zrobić, aby być dobrym ojcem i mężem. To wciąż niewiadoma. Mogę wziąć rok wolnego, mogę wziąć dwa lata wolnego lub całkowicie skończyć. Na razie biorę tylko rok przerwy i będę wspierał drużynę, gdziekolwiek będzie.
– Chcesz być dobrym ojcem. Co czyni kogoś dobrym ojcem?
– Uważam, że mój tata był świetnym ojcem. Staram się wzorować na nim i jego zachowaniu. Najważniejszą rzeczą jest po prostu kochać swoje dziecko, być wspierającym, obecnym i jednocześnie dobrym przykładem.
– Może to pytanie będzie trywialne, ale o nie zapytam. Skąd imię twojej córeczki – Rylee Ena?
– Jest to imię dziewczęce, ale również i chłopięce. Kiedy zbliżaliśmy się do narodzin, rzucaliśmy wiele pomysłów na imiona i nie zgadzaliśmy się na większość z nich. Moja żona potrafi być bardzo uparta (śmiech). Bardzo szybko odrzucała wszystkie moje pomysły. Rylee była prawdopodobnie jedynym imieniem, na które się zgodziliśmy.
Drugie imię – Ena – pochodzi z Japonii. Wpadliśmy na nie dopiero po porodzie. Podczas niego nastąpiły pewne komplikacje i nie byliśmy pewni, czy córeczka przeżyje. Prawdopodobnie przez dobre 5 lub 10 minut byliśmy sami we dwójkę w pokoju, a Rylee była poza nim z lekarzami. Wszystkie złe scenariusze krążyły nam po głowie. Do dziś pamiętam towarzyszącą temu ciszę. Ostatecznie wyszła z wszystkiego i jest zdrowa. Jest masywna, tak jak ja (śmiech). To chyba jedyna rzecz, w której jest do mnie podobna.
– Tak, ma twarz twojej żony.
– Tak, nos, oczy, włosy, wszystko. To pomaga mi kochać ją jeszcze bardziej. W kadym razie Ena w pewnym sposobie pisania po japońsku oznacza "Dar od Boga". Pomyśleliśmy więc, że to będzie jej drugie imię. Bardzo pasowało.
– Mała wojowniczka.
– Tak.
– Jak ważna była dla ciebie perspektywa pozostania w Polsce dłużej niż rok kiedy podpisywałeś kontrakt z Aluron CMC Warta Zawiercie?
– Stabilność była dla mnie ważnym czynnikiem. Japonia jednak również bardzo mi się podobała i byłoby to świetne miejsce na wychowanie dziecka. Polska to z kolei niesamowite miejsce do gry, przynajmniej jeśli chodzi o ten klub. Wspiera moją rodzinę tak samo, jak japońska drużyna, w której grałem. Osoby pracujące w nim są bardzo przychylne i profesjonalne. Jestem bardzo wdzięczny za wszystko, co zrobiono dla mnie i mojej rodziny. Nie mogę się doczekać kolejnego wspólnie spędzonego roku. Jestem tu bardzo szczęśliwy. Myślę, że Aluron to świetna opcja i dobra równowaga względem tego, czego potrzeba mojej córce, żonie i mnie.
Kilku ludzi z kadry mówiło mi, że Zawiercie to małe miasto i nie ma w nim nic do roboty. To miejsce ma jednak swój urok, więc się z tym nie zgadzam. Mówili mi też, że polskie zimy są ciężkie. Słońca nie widać przez kilka tygodni.
– A tu 12 stopni w Warszawie.
– Czuję jakbym wrócił na Florydę (śmiech). Znalazłem tutaj szczęście. Jestem bardzo mile zaskoczony tym, jak wygląda miasto, drużyna, klub i Polska ogólnie. To dla mnie idealne miejsce.
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (1009 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.