Przemysław Łagożny jest jednym z niewielu Polaków pracujących w sztabach trenerskich klubów z zachodniej Europy. Młody szkoleniowiec walczy o mistrzostwo Belgii wraz z KRC Genk, gdzie współpracuje z Thorstenem Finkiem, który w przeszłości zdobywał Ligę Mistrzów. Lista znanych "znajomych" 32-latka jest znacznie dłuższa!
Piotr Kamieniecki, TVPSPORT.PL: – W jaki sposób zdobywca Ligi Mistrzów bierze do swojego sztabu młodego trenera z Polski i razem z nim zaczyna walczyć o mistrzostwo Belgii?
Przemysław Łagożny, asystent w KRC Genk: – Poznaliśmy się na Łotwie. Prowadziłem wówczas Spartaks Jurmała i wspólnie rywalizowaliśmy w lidze, kiedy Thorsten był szkoleniowcem FC Ryga. Może to dziwnie zabrzmi, ale w trakcie spotkania wywiązała się między nami nić porozumienia. Jakiś czas później spotkaliśmy się, porozmawialiśmy dłużej i to był nasz pierwszy konkretny kontakt w nieco większym wymiarze.
Przez kilka miesięcy zdarzało nam się dyskutować. Traf chciał, że obaj rozegraliśmy swoje ostatnie mecze na Łotwie przeciwko sobie. Potem wymienialiśmy czasem wiadomości. Kontakt był, choć nieco luźniejszy. Paradoksalnie przełomowa była chwila, w której Thorstenem zainteresował się pewien klub PKO BP Ekstraklasy. Fink badał rynek, więc zadzwonił też do mnie. Dyskutowaliśmy, choć mogę powiedzieć, że wiedział praktycznie wszystko. Dostałem też zaproszenie, że jeśli będę w Niemczech, to powinniśmy się zobaczyć.
– Znajomość się zazębiała.
– Tak. W pewnym momencie komentowałem mecz Ligi Mistrzów w Monachium. Znów spotkaliśmy się, porozmawialiśmy i Thorsten zaczął pytać mnie o moją ścieżkę. Z czasem relacja się odświeżyła, a ja dostałem nawet zaproszenie do jego domu. Tam padło luźne pytanie, czy nie rozważyłbym pracy w jego sztabie przy sprzyjających okolicznościach.
Jego głównym asystentem i prawą ręką jest Sebastian Hahn. Można powiedzieć, że dla mnie była przewidziana rola kolejnego asystenta, który może wnieść nieco świeżego spojrzenia, a do tego potrafię poruszać się w świecie nowoczesnych technologii. Fink trafił do Belgii i podpisał kontrakt z St. Truiden. Tam nie udało się jeszcze zrealizować naszego wspólnego projektu. Latem pojawiła się jednak opcja z Genk i wszystko wypaliło.
– Nazwisko i osiągnięcia Finka nie wytwarzały swego rodzaju paraliżu?
– Możemy odpalić encyklopedię, czytać o sukcesach Thorstena i długo o nim rozmawiać jako o wybitnym piłkarzu. Poznałem jednak świetnego trenera, który imponuje mi swoją postawą oraz otwartością. Ma kapitalne podejście do innych ludzi.
Czytaj więcej: Polak nową gwiazdą Interu? "Nagle wszyscy myślą, że to geniusz..."
Byłem na Łotwie bardzo młodym trenerem, który wówczas nie miał jeszcze licencji UEFA Pro. Nie spodziewałem się, że od pierwszego spotkania będzie tak komunikatywny i otwarty. Teoretycznie mogliśmy się przywitać i po prostu zamienić dwa kurtuazyjne zdania, ale tak nie było. Sam chciał rozmawiać, wymienić się doświadczeniami i utrzymać tę relację. To pokazuje, jakim jest człowiekiem. Fink nie patrzy na ludzi z góry.
– To twój pierwszy sezon z Finkiem. Jak wygląda twoja rola w sztabie?
– Thorsten jest kluczową postacią, to oczywiste. To on podejmuje ostateczne decyzje. Na pewno rolą sztabu i asystentów jest to, by wspierać go w optymalnym doborze składu czy podejmowaniu konkretnych decyzji. Mam to szczęście, że pracuję z człowiekiem, który doskonale radzi sobie z zarządzaniem drużyną, ale tyczy się to też współpracowników. Moja rola opiera się między innymi na koordynowaniu działania procesu analizy w każdym zakresie: z rywalami, stałymi fragmentami, ale i własnej drużyny. Do tego prowadzę odprawy dla zespołu, jak również odpowiadam za warianty przy ofensywnych rzutach rożnych i wolnych.
Fink ma ciekawą osobowość, a do tego jest bardzo otwarty i komunikatywny. Niemiec często konsultuje decyzje i dyskutuje o sposobie oraz modelu gry ze swoim sztabem. Często rozmawiamy choćby o doborze wyjściowej jedenastki. Ostatecznie to on decyduje, a czasem dochodzi do dłuższych lub krótszych debat. Na pewno nie jest autorytarnym szefem, z którym trudno o jakikolwiek dialog.
– Twoim największym atutem jako trenera jest osobowość?
– To trudne pytanie. Na pewno osobowość, komunikatywność i znajomość kilku języków pomagała. To były czynniki otwierające kilka dróg i możliwości. Nic nie przyszło za darmo, trzeba było na to zapracować. Sposób bycia po prostu przełamywał pewne bariery, które na początku wydają się ogromne. Teoretycznie chłopak bez wielkiej piłkarskiej historii nie powinien mieć wstępu w pewne miejsca. Czas jednak zweryfikował ograniczenia i udowodnił, że czasami wydają się one większe przede wszystkim w naszych głowach. Pracowałem już jako pierwszy trener. Języki i osobowość pewnie pomagały w tym międzynarodowym futbolu. Wierzę jednak, że jestem trenerem, który broni się też merytoryką i wiedzą o futbolu, którą mogłem zdobywać w Polsce, Hiszpanii czy na Łotwie.
– Chcę nieco mocniej drążyć. Przemysław Łagożny to trener, który może być określany świetnym taktykiem czy gościem bazującym na atmosferze i kontakcie z piłkarzami?
– W ostatnich latach wiele mówi się na szkoleniach o kompetencjach miękkich, zarządzaniu drużyną i zawodnikami. To istotne i ta kwestia nie pojawia się bez przyczyny. Na rynku jest wielu trenerów, którzy są bardzo dobrze rozwinięci w tym zakresie. Nie sądzę, że to przypadek. Wydaje mi się jednak, że to tylko jedna strona medalu.
Nie oszukujmy się, ale bez odpowiedniego zaplecza merytorycznego nie uda się nikomu wytrwać zbyt długo w tym zawodzie. Środowisko piłkarskie stało się znacznie bardziej świadomie i nie da się "jechać na picu". Swoją ścieżkę rozwoju prowadziłem tak, by poznawać różne role i środowiska. Mam poczucie, że potrafiłem wyciągać odpowiednie wnioski i przekładać to na swój warsztat. Nie wierzę również w to, że bez wysokiego poziomu kompetencji ”twardych”, czyli wiedzy czysto piłkarskiej, tak doświadczony trener, jak Fink, zwróciłby na mnie uwagę czy zaproponował pracę w swoim sztabie.
Czuję się mocny w kwestiach analitycznych i odpowiadałem za to w trakcie pracy w Legii Warszawa. Ta rola pozwoliła mi na rozwój warsztatu, obserwację ciekawych zachowań i ocenę jednostek na boisku. Dodatkowo przy Łazienkowskiej można było to weryfikować na tle areny międzynarodowej. To wzbogaca wiedzę i spojrzenie na piłkę.
Swoją drogą, trzeba przyznać, że praca w Legii była bardzo pouczająca, a dodatkowo w tym klubie wielu trenerów dojrzewało do samodzielnej pracy czy kolejnych wyzwań. Tak było, chociażby, z Jackiem Magierą czy Aleksandarem Vukoviciem. Mnóstwo osób dostało potem szansę pracy z seniorami i sprawdzają się w swoich rolach. Kacper Marzec był asystentem w Piaście. Daniel Myśliwiec prowadzi Widzew. Nie sposób nie wspomnieć o Goncalo Feio, który po czasie wrócił na Łazienkowską i prowadzi Legię.
– Na Łotwie miałeś moment, gdy można było cię nazywać najmłodszym pierwszym trenerem w Europie. To była też największa szkoła życia?
– Tam poznałem odpowiedzialność bycia pierwszym trenerem. Mogłem zweryfikować myśli o zarządzaniu zespołem, gdzie są różne sytuacje i reakcje po wygranych czy porażkach. Poznałem też smak trudnych sytuacji, gdy klub nie płaci piłkarzom i kwestie finansowe mogą wpływać na otoczenie. Zaczynałem tam jako asystent Marka Zuba i poznawałem perspektywę Polaka pracującego poza krajem. Zdarzyły się tam rzeczy, których nie byłem w stanie na początku przewidzieć. Kto mógł przypuszczać, że zacznę w sztabie, a potem zostanę poproszony o samodzielne prowadzenie zespołu? Nawet inwazja Rosji na Ukrainę dołożyła swoją cegiełkę. Teraz klub już nie istnieje, co było jakimś odłamkiem tego konfliktu, bo wpłynął na kwestie finansowe i organizacyjne.
Szkoła życia… Każdy etap dawał cenne doświadczenie. Legia była swego rodzaju uniwersytetem, bo mogłem pracować z pięcioma trenerami i od każdego mogłem coś wynieść czy podpatrzeć. Mówię o rzeczach pozytywnych, jak i negatywnych. To były przeróżne osobowości, a do tego dochodziły piłkarskie kultury z różnych krajów. Trzeba było szybko się adaptować, a różnice widziało się gołym okiem.
👉 Okno transferowe już zamknięte! Oto najciekawsze zimowe transfery!
Wszystkie etapy składały się na naukę. Jakbym miał wskazywać tę największą szkołę, to chyba faktycznie mówiłbym o Łotwie. Trzeba było wejść w buty pierwszego trenera, choć wcale się na to nie nastawiałem i zupełnie się nie spodziewałem takiego rozwoju wydarzeń. Wszystko działo się z dnia na dzień i wymagało błyskawicznej adaptacji, przestawienia myśli oraz priorytetów.
– To specyficznie zabrzmi, ale… jesteś polskim trenerem?
– Wiem, do czego zmierza to pytanie. Faktycznie w przeszłości pracowałem w akademii Malagi. Od początku byłem człowiekiem, który chciał być otwarty na świat. W życiu postanowiłem kierować się trzema pasjami: piłką, językami oraz podróżami. Chyba z tego wynikało wiele decyzji związanych z wyjazdami na staże czy po prostu do pracy. Chętnie stawiałem na kursy poza Polską czy w innych środowiskach. Kusiła mnie praca na Łotwie. Potem zrobiłem kurs UEFA Pro organizowany przez litewską federację, gdzie dyrektorem technicznym był Niemiec. Wielu fundamentów uczyłem się w Hiszpanii. Tam byłem na kursach związanych ze stałymi fragmentami gry czy indywidualną pracą z zawodnikami. Czerpałem z wielu wzorców i wciąż stawiam na inspiracje z różnymi rodowodami. Powiedzmy, że jestem wielokulturowym trenerem, który od każdej nacji stara się podbierać to, co najlepsze.
– Wiem, że na swojej drodze spotkałeś kilka ciekawych osób. Większe i mniejsze nazwiska. Stwórzmy listę ciekawych inspiracji powiązanych z osobami, które trudno nazwać anonimowymi.
– Pierwszy na mojej liście będzie Julen Guerrero, legenda Athletic Bilbao. Mogę bez wahania powiedzieć, że to obecnie mój przyjaciel. Wiele nas łączy, a sporo też ze sobą współpracowaliśmy. Kiedy prowadziłem Spartaksa, to Julen oglądał jak radzi sobie mój zespół. Mógł podpowiedzieć, jeżeli zdarzały mi się jakieś wątpliwości czy potrzebowałem fachowej opinii z zewnątrz. Kiedy on pracował w strukturach hiszpańskiej federacji, to zdarzało mi się mu pomagać w kwestii obserwacji zawodników, rywali czy analizy konkretnych spotkań. Zawsze sobie wzajemnie pomagaliśmy.
– Kogo zamieścimy dalej?
– Muszę wspomnieć o Luisie de la Fuente, obecnym selekcjonerze Hiszpanii i zdobywcy mistrzostwa Europy. W przeszłości prowadził on kadrę do lat 21 i wówczas współpracowaliśmy przy okazji młodzieżowego Euro. Mieli w grupie Polaków, a ja... pomagałem im przygotować się do spotkania z naszym krajem. Mogliśmy się wówczas spotkać i porozmawiać o piłce. Jednocześnie poznawałem sposób pracy, ale też pokazywałem swoją myśl i kompetencje.
Mam to szczęście, że również mam kontakt z członkami sztabu Pepa Guardioli. Miałem okazję zobaczyć, jak wygląda Manchester City od środka, dzięki znajomości z Carlesem Planchartem, który od dawien dawna jest w sztabie Guardioli. Wciąż jesteśmy w kontakcie i mamy okazję wymieniać się wiadomościami. Rozmawialiśmy bardzo merytorycznie o futbolu i to dla mnie bardzo cenne. Oglądał też kilka moich materiałów i interesująco nakierował mnie na kilka kwestii.
– A kto dalej? Sam Guardiola? A może Xavi?
– Mógłbym wymienić takie nazwiska, bo faktycznie ich spotkałem, ale to nie jest tak, że rozmawiamy codziennie i nawiązaliśmy wielki kontakt. Z czasów akademii Malagi znam się z Sergio Pellicerem, który dziś prowadzi pierwszy zespół. W czasach Jurmali mocno wsparł mnie Raul Riancho, który był choćby w sztabie Andrija Szewczenki w ukraińskiej kadrze. Dużo również dało mi podpatrywanie oraz rozmowy z dobrze znanym w naszym kraju trenerem Pachetą, którego miałem możliwość odwiedzić w trakcie jego pracy w Valladolid i z którym również utrzymuję kontakt.
– Najciekawsze rozmowy są z tymi, którzy nie pojawiają się na pierwszych stronach gazet?
– Mam przekonanie, że od każdego można coś wyciągnąć i czegoś się nauczyć.
– Odpowiedź stworzona przez sztuczną inteligencję?
– Wiem, że to brzmi trywialnie, ale to prawdziwa ocena. Wiele można nauczyć się od trenerów, którzy dzień w dzień pojawiają się na tytułowych stronach gazet. Od takich osób wiele można podpatrzeć w kontekście najwyższego poziomu, choć trzeba też się na niego wpierw dostać. Nie wszystko ma idealne zastosowanie do futbolu na niższej półce. Ciekawe rzeczy przekazują też jednak ci z nazwiskami mniej kojarzonymi przez kibiców.
Nigdy nie pozbędę się przekonania, że bardzo ważne są osoby, które teoretycznie nie są na świeczniku czy piedestale. Wokół pierwszego trenera jest wielu trenerów czy współpracowników. Ta grupa zawsze mocno pracuje na sukces drużyny i zawodników. To grono z kompetencjami przekładającymi się na wszelkie dziedziny wokół zespołu. Naprawdę ciekawe bywają rozmowy ze specjalistami w danych kategoriach. Nie wspomniałem jednak o jeszcze jednej grupie rozmówców, którzy też wiele uczą trenera. To… piłkarze. W tym kontekście często się o nich zapomina, ale wiele nauczyłem się od samych graczy.
Mauricio był w Legii przez kilka miesięcy, choć miał poważne CV. Kariery w Warszawie nie zrobił, ale łatwo było nam się komunikować. Wiele powiedział mi na temat tego, na co uwagę zwracają włoscy trenerzy. Odsłonił mi kulisy pracy z Simone Inzaghim. Eduardo da Silva był w stanie wiele opowiedzieć o współpracy z Arsenem Wengerem. Funkcjonując w międzynarodowych środowiskach, zawsze starałem się czerpać i poznawać coś nowego. Czasem była to kwestia zgłębiania procesów treningowych, a czasem konkretnych zachowań ludzi futbolu.
– Koleżeńskie relacje z piłkarzami nie wpływają na pracę trenera?
– Wszystko zależy od chwili i etapu. Członek sztabu na pewno ma inną relację z zawodnikiem od pierwszego trenera i nie ma w tym niczego złego. Zawsze kluczowe jest zachowanie profesjonalizmu w pracy. Asystent ma być na przykład wsparciem dla trenera, ale też i gracza. Czasami dobry kontakt jest po prostu atutem. Dzięki temu łatwiej czasem dotrzeć do kogoś na boisku.
– W roli pierwszego trenera trzeba przejść na drugą stronę rzeki?
– Nieco śmieszny jest fakt, że pierwszy raz w życiu znalazłem się w sytuacji, że mając 32 lata, jestem starszy od wszystkich zawodników w szatni. Tak właśnie jest w Genk. Jest pod tym względem nieco inaczej, choć jest to też powiązane z tym, że mój klub ma taką filozofię budowania kadry. Wiem, że rozmawiamy jednak o samodzielnym prowadzeniu drużyny. Wierzę, że zebrałem wartościowe doświadczenia. Mam też pewne cechy charakteru i sprawdzałem się już w roli tego pierwszego. Wierzę, że to wszystko predysponuje mnie do tego, by któregoś dnia znów samodzielnie prowadzić drużynę. Natomiast uważam, że na dziś jestem w najlepszym możliwym miejscu. Mam świetną pracę, w której mogę się rozwijać, a do tego uczyć od wartościowych osób.
Thorsten zjadł zęby na piłce. Mogę go obserwować i wyciągać wnioski z zarządzania zespołem i piłkarzami. Sam Fink pewnie widzi we mnie potencjał. Kilka razy przyznał już, że dostrzega we mnie cechy potrzebne pierwszemu trenerowi. Po jakimś czasie jego asystenci, którzy pełnili podobną do mojej roli w jego sztabie, przejmowali samodzielnie drużyny. Tak było choćby z Nestorem El Maestro. Na dziś jestem zadowolony ze swojej roli. Rozwijam się, a życie pisze różne scenariusze.
– Długo rozmawiamy. Czasem mam też wrażenie, że masz swego rodzaju niechęć do polskiego futbolu.
– Nie to nie tak. Mam duszę obieżyświata i nigdy nie stawiałem przed sobą celu w postaci pracy w PKO BP Ekstraklasie. Unikałem w głowie tworzenia jakiegokolwiek szklanego sufitu. Po prostu marzyłem. O wyjazdach, rozwoju, poznawaniu kultur, nowych krajów i osób. To sport, który jest popularny na całym świecie. Raz na trybunach są tysiące, czasem tylko setki lub dziesiątki kibiców. Wszędzie są jednak emocje. Może gen podróżnika czasami we mnie wygrywał, ale nie zamykałem się na żadną pracę i wciąż się nie zamykam. Na pewno mogę powiedzieć, że nasz futbol jest bardzo dobrze opakowanym produktem.
– To zapytam inaczej. Mogłeś już pracować jako pierwszy trener w PKO BP Ekstraklasie?
– Wiem, że było zainteresowanie. Docierały do mnie słuchy, że ktoś robił wywiad środowiskowy na mój temat. Dochodziło też do kontaktu, natomiast do finalnych rozmów nie. Miałem inne priorytety na obecny etap swojego życia i byłem szczery z potencjalnym pracodawcą. Nieco inaczej było jednak w kontekście pierwszej ligi…
– Na razie jesteś jednym z nielicznych Polaków w zagranicznym futbolu.
– To prawda. Nie jest to duża grupa. W Borussii był Łukasz Piszczek. Wraz z Kostą Runjaicem w Udinese pracują Przemysław Małecki i Alex Trukan. W NAC Breda pracuje Tomasz Kaczmarek. Mało osób pamięta o Arturze Kopycie, który jest w sztabie Union Saint-Gilloise. Zdobył belgijski puchar, ma też na koncie wicemistrzostwo kraju. Jego historia jest ciekawa, bo pracował w Irlandii i trafił tutaj. Kiedy już związałem się z Genk, to był jedną z pierwszych osób, która się odezwała i napisała kilka słów wsparcia, choć wcześniej w ogóle się nie znaliśmy. Zaproponował pomoc, jeśli będę czegoś potrzebował w nowym kraju. Nasz ostatni mecz zakończył się wygraną jego zespołu, więc musiałem zapłacić za rodzinną kolację. Mam nadzieję, że wiosną weźmiemy rewanż i role się odwrócą!
– Masz poczucie, że możesz być Polakiem pracującym samodzielnie w czołowej lidze?
– Pewnie każdy na moim miejscu odpowiedziałby, że tak. Szczerze? Moje życie ma w sobie wiele splotów wydarzeń, zbiegów okoliczności i sytuacji, które nagle zmieniały bieg. Mam poczucie, że trzeba być gotowym na kolejne furtki i etapy. Staram się wyciągać maksimum w danej chwili, a co będzie dalej? Naprawdę nie wybiegam zbyt daleko w przyszłość. Sądzę jednak, że jeśli świadomie będę stawiał kolejne kroki i nadal rozwijał się na kilku płaszczyznach, to w przyszłości będzie mnie stać na prowadzenie zespołu w europejskiej lidze.
– Mocno wierzysz w mistrzostwo Belgii? To byłby ładny punkt w CV.
– Dzisiaj jesteśmy w grze o pełną pulę, zarówno o krajowy puchar, jak i mistrzostwo. Jesteśmy liderem ligi, ale twardo stąpamy po ziemi. Odnosząc twoje pytanie do realiów ligi belgijskiej to: Club Brugge musi, a my możemy. Idziemy z własną filozofią, od meczu do meczu i skupiamy się na celach krótkoterminowych. Na pewno chcemy zapewnić sobie dobrą pozycję wyjściową przed fazą play off, a potem zobaczymy. Na ten moment wszystko jest możliwe.
– Genk kojarzy się z juniorami. Klub od początku stawiał przed sztabem szkoleniowym cel, że ma regularnie korzystać z młodzieży?
– Kiedy trafia się do takiego klubu, to pewne założenia są jasne i rozumieją się same przez siebie. Z akademii KRC Genk wywodzą się Kevin De Bruyne, Thibaut Courtois czy Leandro Trossard. To pokazuje potencjał juniorów, którzy wychowali się i dojrzewali w klubie. W reprezentacji Belgii w podstawowym składzie potrafiło pojawić się pięciu graczy z tej szkółki. Genk jest nastawiony na to, by szkolić i wprowadzać utalentowanych piłkarzy do pierwszego zespołu. Wychowankowie siłą rzeczy odgrywają ważne role.
Oczekiwania klubu to jedno, ale dochodzi też odpowiedni wybór trenera ze strony osób zarządzających. Fink w przeszłości udowodnił, że potrafi stawiać na młodych zawodników i wprowadzać ich do seniorskiej piłki. W przeszłości nie bał się dawać szans Heung-min Sonowi. Nie inaczej było z Granitem Xhaką. Takie przykłady udowadniają, że mowa o szkoleniowcu, który wie jak pracować z młodzieżą i sprawiać, by dojrzewała i zwiększała swoją jakość. To nie jest człowiek, na którego trzeba narzucać presję. Po prostu potrafi budować młodzieżowców.
– Były chwile, w których belgijskim szkoleniem zachwycano się także w Polsce. Faktycznie lokalny system pracy z juniorami ma w sobie coś wyjątkowego?
– Nie jest trudno dostrzec, że są trzy kluczowe ośrodki szkolenia. W tej grupie jest Genk, ale uzupełniają ją też RSC Anderlecht mający sporą historię i Club Brugge, który uważany jest za najbogatszą organizację w Belgii. Te kluby wprowadzają do seniorskiego futbolu największą grupę piłkarzy. Czy można mówić o fenomenie? To interesująca kwestia, ale potrzeba nieco czasu, by ją zgłębić. Jestem tu jeszcze za krótko, by wydawać kategoryczne osądy. Przyznaję, że najpierw kluczem było poznanie środowiska i skuteczna praca z nowymi bodźcami.
Widzę, że kluby nie obawiają się stawiać na swoje perełki. W naszym klubie szansę błyskawicznie dostał 17-letni Konstantinos Karetsas. Spora grupa takich zawodników jest w Club Brugge. Kluczowe jest jednak to, że mówimy o piłkarzach prezentujących po prostu odpowiedni poziom. Nie dostaje się tu szans za zasługi, ale dlatego, że ktoś potwierdza swój talent na treningach i w trakcie meczów. To sprawia, że tacy gracze pojawiają się w lidze naturalny sposób.
– Słyszałem, że jednym z założeń Genk jest posiadanie w kadrze pierwszego zespołu 50 procent adeptów akademii. W przeszłości taki pomysł w Polsce miało Zagłębie Lubin i dość szybko się z niego wycofywało.
– Jeśli spojrzymy na kadrę pierwszej drużyny i będziemy mówili o znajdujących się tam zawodnikach, to 50 procent graczy z akademii może znaleźć się w drużynie. Inna sprawa, że nie jest to prosta czy łatwa droga. Zwłaszcza gdy chcemy to łączyć z sukcesem sportowym. To jednak swego rodzaju filar klubu. Chcemy pracować z graczami awansującymi z akademii. To po prostu efekt naturalnej kolei rzeczy, a nie ciągnięcia kogokolwiek za uszy. Celem jest, by zawodnicy z potencjałem poradzili sobie w środowisku pierwszej drużyny.
Mamy liczby sztab, który jest także odpowiedzialny za współpracę z akademią. Wraz z Finkiem do klubu trafili asystent Hahn, ja oraz trener motoryki Goran Kontić. Do tego dochodzą osoby, które były już wcześniej w strukturach klubu i znają je na wylot, bo wcześniej byli także związani z piłką młodzieżową. Dzięki temu dochodzi do płynnej wymiany informacji z akademią i możemy mówić o bardzo dobrej współpracy. Każdego tygodnia zapadają decyzje dotyczące wysyłania juniorów na trening do pierwszej drużyny czy choćby skierowania któregoś gracza na spotkanie rezerw, które występują w drugiej lidze belgijskiej.
– Dużo mówimy o młodzieży, ale co z sukcesami? Łatwo to łączyć?
– Jesteśmy klubem, który przyzwyczaił kibiców do gry w europejskich pucharach. W tym sezonie akurat jesteśmy poza areną międzynarodową, ale wciąż mamy swoje ambicje. Po sezonie doszło do sprzedaży zawodników za blisko 90 milionów euro. Teraz możemy mówić o pewnej przebudowie, ale to otworzyło niektórym graczom większą szansę zaistnienia. Nadal kluczem był fakt, że na bilet pozwalający na grę trzeba było sobie zapracować i nie brakowało rywalizacji na treningach .
Stawiamy na młodzież, chcemy rozwijać takich zawodników, ale… wciąż walczymy o pełną pulę. Całe ambicje Genk dość solidnie obrazuje nasza postawa w obecnym sezonie. Cieszę się, że jesteśmy na dobrej pozycji wyjściowej w kontekście myślenia o kolejnych tygodniach i miesiącach.
Następne
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (1009 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.