Zaledwie rok pozostał do rozpoczęcia olimpijskich zmagań w Mediolanie. – Niektóre obiekty oddane zostaną "last minute". Margines błędu jest bardzo mały, ale wierzę, że organizatorzy zdążą – mówi Konrad Niedźwiedzki, szef misji olimpijskiej, w rozmowie z TVPSPORT.PL. Jak w tej chwili wygląda stan przygotowań przed największą imprezą czterolecia?
👉 Włoski wyścig z czasem. Obiekt na IO w powijakach
Dawid Brilowski, TVPSPORT.PL: – Trudniej jest jechać na igrzyska w roli szefa misji czy zawodnika?
Konrad Niedźwiedzki: – Zdecydowanie w roli zawodnika. Igrzyska skupiają się na sportowcach. To oni mają być i są ich głównymi bohaterami. O nich się mówi. Na nich spoczywają oczekiwania. Misja olimpijska jest strukturą wspomagającą. Naszym zadaniem jest zapewnienie reprezentantom wszystkiego, czego potrzebują na miejscu. Już teraz podejmujemy w związku z tym działania, głównie organizacyjno-logistyczne.
W marcu czeka nas spotkanie szefów misji. Pojadę na nie do Włoch wraz z przedstawicielką PKOl Dorotą Goś. Nasz plan jest taki, żeby po trzech dniach rozdzielić się na dwie różne wizytacje. Dwie, bo areny olimpijskie są tak rozproszone, że samemu trudno byłoby to sprawnie załatwić. Będzie łącznie sześć wiosek olimpijskich. Musimy sprawdzić co, gdzie i jak ma funkcjonować. Dopytać organizatorów o obiekty, wyżywienie, kwestie formalne. Tego jest sporo. Nie powiem, że bycie szefem misji to proste zadanie. Szczególnie nie było takim w Pekinie. Ale w dalszym ciągu znacznie trudniej jest być sportowcem. To oni będą odczuwać większą presję.
– Igrzyska w Mediolanie będą toczyć się na największym obszarze w historii. Sam wspomniałeś o aż sześciu wioskach. To właśnie największe wyzwanie przed tą imprezą?
– Zdecydowanie. Zazwyczaj zimowe igrzyska są rozproszone, organizowane są dwie lub trzy wioski. Ale sześć to bardzo duża liczba. Odpowiednia logistyka będzie niezbędna. Tam, gdzie trzeba będzie, wprowadzimy innych członków misji jako "opiekunów" dla poszczególnych miejsc. Poruszanie się między wioskami, czasami po 400 kilometrów, byłoby bezsensowne. A to ważne, żeby ktoś był na miejscu. Zdarzają się sytuacje, w których decyzje trzeba podejmować natychmiast i znacznie lepiej zrobić to fizycznie niż przez telefon. To też kwestia sztabów medycznych czy fizjoterapeutów. Natomiast to, kto gdzie trafi, tę całą łamigłówkę rozwikływać będziemy dopiero w momencie, kiedy będziemy znać już ostateczny kształt naszej reprezentacji. Wtedy będzie można określić, ilu naszych sportowców będzie w danej wiosce. Póki co zrobiliśmy pierwsze przymiarki i na tym bazujemy.
– Myślę, że nie odczuwasz w związku z tym strachu. Chrzest bojowy miałeś mocny na igrzyskach w Pekinie. Zresztą mam wrażenie, że po nich rola szefa misji nieco się zmieniła. Stała się rolą bardziej aktywną.
– Ja do tej roli byłem przygotowywany już od pewnego czasu. Byłem szefem misji najpierw na EYOF 2019, później na młodzieżowych igrzyskach olimpijskich w Lozannie. Już wtedy wiedziałem, że chcę być osobą aktywną, operacyjną i chcę działać. Czy to zmiana w porównaniu z tym, co było wcześniej? Szczerze mówiąc nie wiem. Nie chcę się porównywać. Gdy sam byłem na igrzyskach jako zawodnik, skupiałem się na swojej pracy i nie obserwowałem tego, co robi szef misji. Wszystko wokół było zawsze pozałatwiane, więc na pewno pracę poprzedników mogę ocenić jako bardzo dobrą.
Teraz też z pewnością będę aktywny. A "chrzest bojowy"? Poza Pekinem myślę, że bardzo pomogły mi kolejne EYOF-y. Bo później byłem jeszcze w 2023 roku, na tych, które odbywały się we Friuli i Wenecji Julijskiej. To bardzo cenne doświadczenie, bo zobaczyłem, jaki jest styl działania włoskiego komitetu. No i same zawody też były mocno rozrzucone po regionie, mieliśmy kilka wiosek i wymagało to sprawnej koordynacji. Oczywiście, to zupełnie inna skala niż "dorosłe" igrzyska. Nie da się tego zestawiać. Ale znam już jakiś schemat, który prawdopodobnie przyda się za rok.
– Poza dużymi odległościami i brakiem Covida, czym z twojej perspektywy igrzyska w Mediolanie będą przede wszystkim różnić się od tych w Pekinie?
– Podejściem do olimpijskich obiektów. Chińczycy jako naród bardzo ambitnie realizują wszelkie zadania i było to widać. Zdecydowaną większość obiektów wybudowali specjalnie na potrzeby igrzysk. Były piękne, duże, w większości powstały długo przed startem imprezy. Mediolan i Cortina d'Ampezzo kierują się natomiast bardziej drogą Paryża. Włosi w dużej mierze wykorzystują albo istniejącą infrastrukturę, jak w Anterselwie z trasą biathlonową, albo ją modernizują, jak w Predazzo ze skocznią. Przy tym, niestety, mają opóźnienia, czasami dość spore. Wspomniana skocznia miała przecież w tym roku być gospodarzem zawodów Pucharu Świata, które ostatecznie odwołano.
Dla niektórych dyscyplin powstaną natomiast areny tymczasowe. Chociażby przypadek łyżwiarstwa szybkiego, które zostanie rozegrane w hali expo. To szczególna lokalizacja. Zwykle zawody panczenistów odbywały się na torze w specjalnie wybudowanej dla nich hali. Teraz na ich potrzeby zaadaptowana ma zostać Fiera Milano.
– Skoro już poruszyłeś wątek opóźnień, to dość spory problem. Włosi zdają się walczyć z czasem.
– Ostatnio głośno jest o torze bobslejowym, który jest budowany w Cortinie. Pojawiają się pogłoski, że zawody mogłyby nawet zostać przeniesione do Stanów Zjednoczonych. Natomiast z tego, co wiem, Włosi zdążą. Przynajmniej tak deklarują. "Last minute" gotowa ma być też hala do hokeja. Termin jej ukończenia to grudzień tego roku. Biorąc pod uwagę, że pod koniec stycznia do Włoch będą już zjeżdżać pierwsi olimpijczycy, margines błędu jest bardzo mały.
– Ty niedawno miałeś okazję być na miejscu, prawda? Jak idą prace?
– Rzeczywiście, pod koniec listopada byłem w Mediolanie przy okazji tzw. "dni otwartych". Widziałem wspomnianą halę expo, w której ma odbywać się łyżwiarstwo szybkie. Ledwie dzień wcześniej skończyły się na niej targi. Widziałem też wioskę olimpijską, której budowa jest na szczęście w zaawansowanym stadium. Ale widziałem też halę dla hokeistów, której wciąż sporo brakuje do ukończenia. No i wciąż nierozstrzygnięta jest też kwestia lodowiska rozgrzewkowego dla łyżwiarzy figurowych. Ich zawody będą zorganizowane tam, gdzie short track. Natomiast areny treningowej jeszcze nie ma. I to, gdzie będzie, wciąż jest pewną niewiadomą.
– Czy Fiera Milano, gdzie mają rywalizować panczeniści, już w tej chwili jest przygotowywana pod to wydarzenie? Kiedy zostanie wylany lód?
– Lód zostanie wylany dopiero pod koniec listopada. To i tak o tyle bardziej komfortowa sytuacja niż w Pekinie, gdyż tam panczeniści jako próbę przedolimpijską mieli tylko "test event", na który pojechała grupka juniorów z kilku krajów. W Mediolanie zobaczymy chociaż zawody o pewnej randze, Puchar Świata Juniorów pod koniec roku. Właśnie do czasu jego rozpoczęcia wszystko będzie musiało być już gotowe.
Jak na razie to, co zostało zaadaptowane na potrzeby stworzenia w środku toru, to dość poważne prace konstrukcyjne. Obiekt zbudowany jest tak, że jedna wielka hala podzielona jest na kilka obiektów poprzez ściany wewnątrz. Największa z tych ścian przebiegała mniej więcej przez środek przyszłego toru. Wyburzono ją, a budowlę wzmocniono podporami pod sufitem. Mimo tych zmian, hala nadal funkcjonuje jako expo. I tak będzie do końcówki roku.
– Mimo wszystkich tych znaków zapytania nie masz wątpliwości, że organizatorzy zdążą na czas?
– Wątpliwości zawsze są. Szczególnie przy tak minimalnym marginesie błędu. Mimo to myślę, że skrupulatny nadzór ze strony MKOl sprawi, że Włosi dadzą radę. Poprzednio dali. Słyszałem historie z Turynu, że gdy zawodnicy przyjechali na miejsce, w niektórych obiektach unosił się jeszcze kurz po ledwie zakończonych pracach. Pewnie tak będzie i tym razem. Musimy liczyć się z tym, że nie wszystko będzie przygotowane na tip-top, że będą pewne niedoróbki. Być może gdzieniegdzie prace będą kończone jeszcze po rozpoczęciu igrzysk. Ale myślę, że ostatecznie zdążą.
– Jako szef misji będziesz miał czas, żeby podczas igrzysk pojeździć po tych arenach i oglądać zawody?
– Najtrudniejszy będzie pewnie sam początek. Ten czas przyjazdu do wioski, gdy trzeba będzie wszystko sprawdzić i ewentualnie rozwiać jakieś wątpliwości, rozwiązać problemy. Taki zamęt trwa zwykle do pierwszych startów. Później każdy zaczyna odczuwać "flow" imprezy. I jeśli wszyscy czują się dobrze i wszystko sprawnie działa, robi się luźniej. Więc tak, ten czas będzie. W samym Mediolanie na pewno pójdę na jakieś zawody. A czy gdzieś dalej? Zobaczymy. Bo to zależy od tego, czy nie będę czasem potrzebny w jakimś konkretnym miejscu.
– Poza tym, że jesteś szefem misji, jesteś też dyrektorem sportowym Polskiego Związku Łyżwiarstwa Szybkiego. Odczuwasz w związku z tym jakiś ciężar oczekiwań? Panczeniści wyrastają na jednych z najpoważniejszych kandydatów do polskich medali.
– Od lat zabiegamy o to, żeby nasza dyscyplina była bardziej dostrzegana. Od lat pracowaliśmy na to, by dobre wyniki osiągali i juniorzy, i również seniorzy. Teraz to mamy. Nasi zawodnicy zdobywają medale, stają się faworytami, co bardzo cieszy. Sam byłem sportowcem, więc zdaję sobie sprawę, że to dla nich dodatkowa presja. Znam to uczucie. Ale wiem też, że i zawodnicy i sztaby zdają sobie sprawę z tego, jakie nadzieje są w nich pokładane i że zrobią wszystko, aby, mówiąc kolokwialnie, "dowieźć".
– No to na koniec poproszę cię o wróżenie ze szklanej kuli. Ile medali wywalczą reprezentanci Polski na przyszłorocznych igrzyskach?
– Nie przepadam za wróżeniem. Kandydatów do medali nam nie brakuje. Poza szeroką grupą łyżwiarzy z szansami, jest Ola Król-Walas, która ostatnio świetnie się prezentuje. Zapewne niedługo na swój najwyższy poziom powróci też Oskar Kwiatkowski. Mamy skoczków, którzy zawsze generują ogromne zainteresowanie. I zawodników innych dyscyplin, których na pewno nie wolno skreślać. Powiem więc tak: najważniejsze, żeby przebić wynik z Pekinu. Najlepiej wielokrotnie, żeby medali było kilka.