Polscy skoczkowie pierwszy raz od 22 lat polecą na mistrzostwa świata bez Kamila Stocha. To symboliczna decyzja Thomasa Thurnbichlera, który takim wyborem wybrał wariant "niezależność" i "spokój". Czy to sprawiedliwy wybór? Trudno powiedzieć. Czy ten ruch przyniesie medal? Ostatnia kwestia jest wątpliwa niezależnie od tego, czy mistrz olimpijski pojechałby do Norwegii.
Janne Ahonen wraca na skocznię! Finowie zapowiadają szalony pojedynek
Trzeba było czekać, ale w końcu PZN ogłosił: na mistrzostwa świata do Trondheim polecą Paweł Wąsek, Piotr Żyła, Dawid Kubacki, Aleksander Zniszczoł i Jakub Wolny. Pierwszy raz od Predazzo 2003 – tych MŚ, które zdominował Adam Małysz – w składzie Polaków zabraknie Kamila Stocha. Przy czym wtedy we Włoszech był to jeszcze młokos bez doświadczenia, a teraz w Norwegii byłby to weteran. W MŚ Kamil skakał nieprzerwanie przez 10 edycji.
Thomas Thurnbichler zrobił to, co zapowiadał przed zimą cały PZN: że jeśli młodszy i starszy skoczek będą choćby na równym poziomie, to startować będzie młodszy.
Thurnbichler wybrał niezależność, jednocześnie zamachując się na polską sportową świętość. I skazując być może na gniew setek tysięcy fanów ikony tej dyscypliny.
Thurnbichler jednocześnie postąpił słusznie i niesłusznie. Jednocześnie logicznie i nielogicznie. Ta decyzja jednocześnie ma ogromne znaczenie i nie ma żadnego.
Kamil Stoch poza składem na mistrzostwa świata w Trondheim. Dobrze to za mało
Szef kadry A, z którą Kamil od roku nie trenuje, a jedynie jest formalnie przypisany, w komunikacie PZN tłumaczy jasno: liczyły się najlepsze miejsca w PŚ tej zimy i suma zdobytych punktów. Przekazał też, że na miejscu, gdzie atmosfera i tak jest zwykle dość gęsta, nie chce budować dodatkowej wewnętrznej rywalizacji. Tak samo, co warto dodać, postąpili np. Austriacy, także wysyłając na imprezę tylko pięciu zawodników.
To, co średnio broni szkoleniowca – i do czego fani Stocha z pewnością będą mieli obiekcje – to niejasne kryteria wyznaczone dla zawodników skaczących w miniony weekend w Japonii. O problemie pisaliśmy wcześniej na TVPSPORT.PL. W skrócie: przy braku bezpośredniej konfrontacji Kota i Stocha z pozostałymi kadrowiczami jedyne, co publicznie ogłosił trener, to że wymienieni muszą pokazać "naprawdę dobre skoki". U Kota tych raczej nie zaobserwowaliśmy, bo w dwóch konkursach PŚ na Okurayamie okazał się od Stocha słabszy. W przypadku Kamila mówimy o występach, jakie w poszczególnych seriach dały mu kolejno 22., 19., 12. i 19. lokatę.
Te wyniki nie były ani złe, bo poprawę względem lotów w Oberstdorfie widać gołym okiem. Ale byłoby nadużyciem uznać, że próby 38-latka były też "naprawdę dobre", czego oczekiwał szef kadry.
– Odbyliśmy zgrupowanie w Planicy, gdzie pracowaliśmy nad przejściem z odbicia do fazy lotu. To rozregulowało się na lotach. Udało się to poprawić, pojawiło się też trochę inne odbicie – opowiadał o swoim zawodniku trener Michal Doleżal. W rozmowie ze skijumping.pl uznał, że w Sapporo, w innej strefie czasowej i na diametralnie innej skoczni, Kamilowi udało się pokazać ok. 80 procent tego, jak skakał w Słowenii.
Gdy ekipa była jeszcze w Azji, Czech nie chciał jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie o oczekiwania względem startu w MŚ.
Już Małysz ogłosił, że jedzie pięciu. Błąd PR-owy z otwarciem dyskusji
Na to pytanie musieli jednak odpowiedzieć trenerzy głównej kadry. Thurnbichler i Maciej Maciusiak, którzy na ten weekend zostali w Polsce i do Japonii wysłali Wojciecha Topora, jedną wątpliwość rozwiali od razu, bo pomógł im słabszy Kot. Z drugą był problem. Dyskusje o składzie się przedłużały, prawdopodobnie jeszcze w poniedziałek rozważano różne scenariusze. To stąd postanowiono, aby ogłoszenie przełożyć o jeszcze kolejny dzień. Z tego powodu albo np. ze względu na sprawdzenie logistyki wyjazdu przy założeniu, że Stoch i Doleżal otrzymają nominację.
– Raczej pojedzie pięciu – w końcu tak anonsował tydzień temu Adam Małysz w programie Trzecia Seria.
Jeśli taki był plan, to zapewne tak PZN od początku organizował wyjazd do Norwegii, włącznie z miejscami hotelowymi i przelotami.
Niemniej, szkoleniowcy, którzy nie doprowadzili do bezpośredniej konfrontacji i nie dali "ekipie japońskiej" konkretnego celu wynikowego, sami utrudnili sobie zadanie. Jednocześnie zostawiając pole do dyskusji wszystkim, którzy w Polsce żywo interesują się tą dyscypliną. Tym bardziej, że na szali był nie występ byle skoczka, lecz najwybitniejszego narciarza w polskiej historii.
– Miałem świadomość, że te konkursy będą ważne w kontekście doboru składu (…) Zrobiłem, co mogłem. Te skoki były na dobrym poziomie – uważał Stoch.
To, co Kamil zrobił, zdaniem sztabu okazało się niewystarczające.
I sztab ma rację, bo takie skoki Stocha nie gwarantowały niczego w tych MŚ.
Jednocześnie sztab nie ma racji, bo Stoch z Sapporo skakał na porównywalnym poziomie, co przez większość zimy Zniszczoł, Kubacki czy Wolny. I to w tych lepszych chwilach, bo wszyscy wymienieni mieli też gorsze.
Smutna prawda ostatnich miesięcy: to była bitwa na poziomie przeciętności
Thomas wybrał spokój na miejscu, niezależność względem nacisków społecznych (a te z pewnością odczuwał – wystarczyło przejrzeć wpisy fanów na Twitterze), a być może też symbol woli odmładzania kadry. Ostatecznie jego argumentacja ma podstawę logiczną w statystykach. Choć z odmładzaniem akurat to raczej kiepski trop. Bo jedynym (jeszcze) względnie młodym w tym gronie jest Wąsek. Za nim jest fatalna dziura pokoleniowa w całym szkoleniu PZN, za co jednak Thomas nie ponosi żadnej winy.
Z drugiej strony, nie wiemy, jaki byłby koszt zabrania tam jako szóstego Stocha, jednak wariant z zaoferowaniem mu szansy przynajmniej na bezpośrednią konfrontację na miejscu nie wydaje się czymś nie do przeskoczenia. Można założyć, że skoczkowi o takim CV szansa na wewnętrzny test się należała – w ramach dobrej woli i załagodzenia i tak dość napiętej sytuacji w polskich skokach. Sztab uznał jednak, że podstawowa czwórka na Norwegię to ta, która w rankingu PŚ zgromadziła najwięcej punktów plus Żyła, który na K94 ma od FIS imienną dziką kartę.
Łatwo wyobrazić sobie, że Kamil w treningach w Trondheim nie skakałby gorzej od kolegów, a nawet, że skakałby lepiej. Tego się już nie dowiemy.
Przy czym – to dość ważne – obecna forma większości kadrowiczów sugeruje, że wybór między A, B, C i D i tak zamykałby się w okolicach skoków na punkt K. To, kto skoczyłby jako czwarty indywidualnie lub kto skoczy w drużynie, niestety raczej nie zdecyduje o losie medali. W ostatnich miesiącach wszyscy byli porównywalnie przeciętni.
14 lat medalowej serii – to jest na szali w walce tej kadry. A Kamil? Nie wiadomo
– To, co przede wszystkim interesuje nas tej zimy, to medal mistrzostw świata. Pragnę go, wszyscy go pragniemy. To jest cel numer jeden – zapowiadał przed sezonem Thurnbichler.
Polacy przywożą choć jedno podium MŚ nieprzerwanie od 2011 roku. A wliczając w to wszystkie klasyczne konkurencje, czyli też biegi i kombinację, to ostatnią pustą dla nas edycją był Oberstdorf 2005. Tylko ten jeden raz w XXI w. biało-czerwoni wrócili z tej imprezy "na pusto". Dziś dwuboiści nie dają żadnej nadziei na TOP3, u biegaczy musiałby się stać cud, zapewne jeśli gdziekolwiek, to w sprincie. Realnie patrząc, zostają skoki. Oceniając przebieg tej zimy, tu także potrzebujemy cudów, lecz na pewno mniejszych. No i w skokach o takie niespodzianki wciąż jest zdecydowanie łatwiej niż stuprocentowo wymiernych biegach, choć poziom rywalizacji tej zimy sprawia, że nawet mający przebłyski znakomitości Paweł Wąsek nie dał dotąd rady wspiąć się do trójki poszczególnych zawodów. A żeby medal zdobyła drużyna, cud musi stać się jeszcze większy. Bo tu potrzeba równych, dalekich lotów aż czterech zawodników w jednym dniu.
Polacy przed MŚ od poniedziałku trenują w Wiśle i Szczyrku, gdzie mają zostać do piątku. Pierwsze męskie zawody w Trondheim zaplanowano na 1 marca – kwalifikacje na normalnej skoczni. Tam tytułu będzie bronił Piotr Żyła. Żyła tej zimy wywalczył w PŚ 66 punktów.
Thurnbichler w komunikacie wysłanym przez PZN zaznaczył, że Kamil ma wciąż szansę wrócić do składu – po MŚ. Czy będzie tego chciał sam skoczek, na razie nie wiemy.
Stoch to mistrz świata z dużej skoczni z 2013 roku i mistrz świata z drużyną z 2017.