Urszula Radwańska to ceniona polska tenisistka. W TVPSPORT.PL mówi o tym, że chce wrócić do gry w turniejach wielkoszlemowych. Opowiada też o karierze i przyznaje, że tenis nie zawsze był jej pasją. – Nie miałam wtedy ani jednego momentu zatrzymania się i docenienia siebie – wspomina chwilę, w której była na 29. miejscu rankingu WTA.
Sara Kalisz, TVPSPORT.PL: – Lubisz być na pierwszym planie?
Urszula Radwańska: – Nie, niekoniecznie. To zależy jednak od kontekstu. Lubię kiedy piszą o mnie media, ale w kontekście moich sukcesów, doceniając je. Nie podoba mi się natomiast mówienie o mnie tylko w odniesieniu do wymyślonych skandali, konfliktów czy innych, dziwnych historii.
– Dużo przeszłaś z mediami?
– Sporo. Obecnie mam więcej doświadczenia, więc wiem jak z nimi rozmawiać – o czym mówić, a o czym nie. Mam troszeczkę inne podejście niż wtedy, kiedy byłam młodsza.
– Która lekcja nauczyła tego innego podejścia?
– To, że kiedy osiągałam jakiś sukces lub wygrywałam mecz pisano o mnie jako o siostrze Agnieszki Radwańskiej. To zawsze było dla mnie przykre, bo przez lata pracowałam na swoje imię, nazwisko, pozycję. Mimo to media obrały na mnie jedną perspektywę i kurczowo się jej trzymały, byleby się lepiej klikało. Wcześniej brałam to do siebie, teraz mam dystans.
Nie lubiłam też sytuacji, kiedy dziennikarze zadawali mi pytania o samą Agnieszkę. Odpowiadałam wtedy, że nie jestem jej menadżerem i polecałam pytać się samej zainteresowanej.
– Zapytam trochę przewrotnie – czy ta sytuacja miała jakieś plusy?
– Tak. Zawsze miałam motywację, żeby dorównać Agnieszce. Chciałam też widzieć, że media piszą o mnie jako o mnie, a nie jako o siostrze Agnieszki. To, że "goniłam" za nią działało na mnie wyłącznie mobilizująco. Kiedy ona odnosiła tak wielkie sukcesy, dawała mi wiarę we własne możliwości.
Minusy? Moje zwycięstwa były umniejszane, bo Agnieszka zawsze była z przodu. Mój najwyższy ranking, czyli 29., dla niektórych w tamtym czasie nie był osiągnięciem, bo moja siostra była w pierwszej dziesiątce, nawet na miejscu numer dwa. Choć zawsze byłam do niej porównywana, nigdy jej nie zazdrościłam. Bardzo cieszyły mnie jej sukcesy. Nie zmienia to faktu, że trudno było mi uciec od porównań.
– Jak udało wam się zachować wydaje się bardzo zdrową relację mimo takiego podejścia mediów?
– Media nie miały na nas żadnego wpływu. Zawsze oddzielałyśmy to, co jest na korcie, od naszego życia prywatnego. Wiesz ile razy kłóciłyśmy się w czasie treningów? Złość trwała jednak tylko kilka chwil, bo sekundę później śmiałyśmy się z tego. Kluczem do naszej zdrowej relacji było właśnie to, że potrafiłyśmy odseparować od siebie dwa światy – sportowy i prywatny.
Tak właśnie zostałyśmy wychowane przez naszych rodziców. Rodzina zawsze była najważniejsza. Podkreślano nam, że zawsze będziemy mieć siebie nawzajem i musimy to doceniać. Miałyśmy być dla siebie motywacją i wsparciem. Tak było. Nigdy żaden sukces czy osoba nie był w stanie nas poróżnić.
– Poza tym chyba dobrze mieć takiego sparingpartnera, prawda?
– Tak, to zawsze bardzo ułatwiało nam życie. Kiedy zaczynałyśmy grać, miałyśmy 4-5 lat. Trenowałyśmy wtedy w Krakowie, w którym tenis nie był popularny. Było bardzo mało hal tenisowych, właściwie tylko jedna, a poza tym same balony. Zawodników też nie było wielu. To, że miałyśmy siebie nawzajem i tatę jako trenera, było wielkim ułatwieniem.
– Zaczęłam wywiad od pytania, czy lubisz być na pierwszym planie. Kiedy w życiu poczułaś, że najbardziej na nim jesteś?
– Kiedy założyłam markę modową UR by Urszula Radwańska. To było coś nieoczekiwanego, niespodziewanego. Dla mnie też ten ruch okazał się kluczowy. Pokazał mi, że istnieje coś poza kortem, w czym mogę się spełniać. Jej stworzenie spowodowało, że nagle znalazłam się na pierwszym planie i pisano o mnie bardzo pozytywnie.
– Opłaca się produkować torebki w Polsce?
– Tak. Generuje to znacznie większy koszt niż produkcja w Azji, ale mimo to zawsze chciałam, żeby moje torebki tworzone były w Polsce. Chcę promować nasz kraj i pokazać, że my też potrafimy. Tym też chcę się wyróżnić. Wiele marek idzie na łatwiznę i produkuje w Chinach, ale ja wiedziałam, że i u nas można to świetnie zrobić. Nie jest to jednak łatwy temat, bo działalność w naszym kraju jest droższa. To właśnie dlatego moje torebki – patrząc na polskie standardy – mają wyższą cenę niż torebki z sieciówek. Każdy jednak, kto je zobaczy, jest w stanie docenić polskie rzemiosło. Stawiamy na jakość, a nie na ilość.
– Zawsze miałaś w głowie plan B?
– Nie zawsze. Moje pierwsze wątpliwości, a na skutek tego plany odnośnie do tego, co po karierze, pojawiły się w czasie, kiedy nabawiłam się mononukleozy. To bardzo trudny wirus, nie ma na niego lekarstwa, więc nie pozostało mi nic innego, jak tylko czekać. Nie wiedziałam, kiedy z tego wyjdę. Koniec końców zajęło mi to prawie rok, a to bardzo długi czas. Nie mogłam też wtedy trenować, miałam tylko odpoczywać. To właśnie wtedy zapaliła mi się lampka, że może w ogóle do tenisa nie wrócę, bo ciało mi na to nie pozwoli. Zaczęłam się więc zastanawiać, co mogę robić oprócz sportu, żeby mieć plan B.
– Myśl "mogę już nie być numerem jeden w tenisie" to moment graniczny dla sportowca?
– Myślę, że tak. Bardzo trudno znieść myśli, że można nie wrócić na poziom, który się wcześniej osiągnęło czy po prostu nie zrealizować swoich celów. Takie przemyślenia w ciągu kariery przychodzą bardzo często. Kiedy jednak osiadają w głowie na dobre i jest ich więcej niż pozytywnej wiary w sukces, to wtedy powinno się poważnie nad nimi zastanowić. Dobrym wyjściem jest wtedy zasięgnięcie opinii specjalisty, psychologa sportowego, bo inaczej może to być równia pochyła.
– Zostałaś sama z tymi myślami, czy miałaś wsparcie?
– Byłam w tej uprzywilejowanej pozycji, że zawsze miałam wsparcie w rodzinie i partnerze. Nie zmienia to faktu, że mój organizm w pewnym momencie przestał ze mną współpracować. Ja chciałam trenować, głowa chciała trenować, ale ciało nie dawało rady. Zawsze miałam jednak oparcie w Agnieszce i rodzicach. Było dla mnie ogromnie ważne, że niezależnie od tego, co się działo, oni byli ze mnie dumni. Mimo tego, że nie odnosiłam wtedy wielkich sukcesów, to zawsze byłam dla nich ukochaną siostrą i córką.
Z dzisiejszej perspektywy wydaje mi się, że ważnym momentem dla sportowca jest chwila, w której przestaje budować swoją samoocenę poprzez osiągane wyniki. W tej sytuacji to wygrane i porażki budują pewność siebie, a to potrafi być bardzo zgubne. W końcu niezależnie od rezultatu jest się takim samym człowiekiem. Przyznam, że bardzo często definiowały mnie porażki. Miałam z tym problem.
– Kiedy przestałaś tak myśleć?
– Kiedy troszeczkę spadłam w rankingu - nie był on dla mnie zadowalający, bo byłam około dwusetnego miejsca. Uważałam, że jestem słaba, że to nie jest już dla mnie. W tej sytuacji praca z psychologiem sportu bardzo mi pomogła. Uświadomił mi, że to nie definiuje mnie jako człowieka, i że ludzie, którzy są wokół mnie to rozumieją, a jeśli nie rozumieją, to nie powinni być wokół mnie. To był dla mnie duży krok w stronę tego, by przestać się tym przejmować. Tenis składa się z wielu porażek. Turniej wygrywa jedna osoba, reszta to przegrani. To, co poza kortem, to jednak zupełnie inna bajka. Mam swoje życie, mam markę modową – to mnie bardziej definiuje.
– Pasja potrafi czasem dać w kość, prawda?
– Tak, szczególnie jeśli jest się perfekcjonistką. Tak naprawdę to rodzina i to, jakim się jest człowiekiem, jest najważniejsze. Reszta to tylko nasza praca, którą zawsze można zmienić.
– Jesteś perfekcjonistką. Czy zdefiniowałabyś siebie także jako osobę upartą? W jednym z wywiadów przeczytałam, że kiedy Agnieszka wygrała juniorski Wimbledon, też chciałaś go wygrać. Za pierwszym razem, kiedy się nie udało, bo Caroline Woźniacki pokonała cię w półfinale, bardzo to przeżywałaś, ale powiedziałaś, że wrócisz i wygrasz, bo musisz to zrobić. W końcu tego dokonałaś.
– Na pewno jestem bardzo uparta i bardzo zadziorna. Gdybym nie była, już dawno odstawiłabym rakietę w kąt. Jestem teraz w miejscu, w którym jestem. Nie jest to mój najlepszy rankingowo punkt kariery. Kiedyś byłam 29. i muszę się od tego odciąć. Mam momenty, kiedy się porównuję i wściekam na siebie, że nie mogę tam wrócić. Wierzę jednak, że jestem w stanie zrealizować marzenia, jeśli tylko będę zdrowa.
– W twojej kołysce też znajdowała się rakieta do tenisa, tak u Agnieszki?
– Tak, od samego początku.
– Pytam, bo był jeszcze dziadek, gracz hokeja, więc zawsze mógł przemycić kij lub krążek.
– (śmiech) Hokej skończył się na czasach mojego taty. Miał zostać hokeistą, ale jego mama, czyli moja babcia zabroniła, bo stwierdziła, że to niebezpieczny sport, za bardzo kontaktowy. Jeździł więc figurowo, ale tylko do dwunastego roku życia, bo potem zakochał się w tenisie. Kiedyś nawet śmiałyśmy się z Agnieszką, że prawie zostałyśmy łyżwiarkami. U taty zwyciężyła jednak pasja do tenisa.
– A kiedy tenis stał się twoją pasją?
– Stosunkowo niedawno. W 2012 roku, kiedy rankingowo byłam na 29. miejscu, patrzyłam na to zupełnie inaczej. Gdybyś wtedy zadała mi to pytanie, odpowiedziałabym ci, że tenis to moja praca. Jeździłam z turnieju na turniej, cały czas w życiu był tylko sport. Nawet kiedy odnosiłam sukces, nie celebrowałam go, bo chciałam jeszcze więcej. 29. miejsce rankingu? Wtedy nie byłam z niego zadowolona. Chciałam być w pierwszej dwudziestce, a najlepiej w dziesiątce.
Nie miałam wtedy ani jednego momentu zatrzymania się i docenienia siebie. Dopiero teraz mogę szczerze się do tego przyznać.
– Dlaczego to kontynuowałaś?
– Bo to była moja praca. Miałam z niej pieniądze, prestiż, niezłe życie... Do tego dochodziły podróże, ale i one przestały cieszyć, bo stały się gonitwą za punktami.
– Dziś powiedziałabyś, że byłaś pracoholikiem?
– Tak. Dlatego właśnie bardzo się cieszę, że pięć lat temu założyłam swoją markę. To totalna odskocznia. Dzięki temu zobaczyłam, że bez tenisa można się realizować w innej dziedzinie.
– Powiedziałaś kiedyś, że twój tata przenosił emocje z kortu do domu. Często go na tym łapałaś?
– Tak, odczuwałyśmy to z Agnieszką. Tata był bardziej trenerem niż ojcem, dlatego w pewnym momencie miałyśmy tego przesyt. Wszystkie rozmowy sprowadzały się do tenisa, do treningów, do meczów, do turniejów. Tego było za wiele. Musiałyśmy podjąć decyzję o tym, by związać się z innymi szkoleniowcami. Chciałyśmy, by tata po prostu był tatą. Dzięki temu teraz mamy bardzo dobre relacje, rozmawiamy też o innych rzeczach, a nie tylko o forhendzie.
– Podziękowanie mu za współpracę było jedną z najtrudniejszych decyzji w twojej karierze?
– Zdecydowanie. Była to bardzo trudna decyzja, bo wiedziałyśmy, że chce dla nas jak najlepiej i zna nas najlepiej. Jest naszym tatą, to naturalne, że cały czas chciał być przy nas i oglądać nasze sukcesy. To było bardzo trudne, bo lata jeździliśmy razem, trenowaliśmy razem i bałyśmy się, czy nasza relacja na tym rozstaniu nie ucierpi. Ten człowiek poświęcił dla nas całe swoje życie.
To on zawsze w nas wierzył, nawet kiedy nie robili tego inni. Przecież praktycznie nie było sukcesów polskiego tenisa na świecie. Kto inny ufałby w to, że dwie dziewczyny z Krakowa dopną swego? On jednak wierzył i nigdy nie stracił tej wiary.
– Jakie były jego treningi?
– Bardzo wymagające. Nauczył nas dyscypliny i to na tyle skutecznie, że jak się z nim rozstałyśmy, to nadal kontynuowałyśmy jego "szkołę" i reżim treningowy.
– Jak on wyglądał?
– Nie było odpuszczania. Kiedy czułyśmy się gorzej nie robiłyśmy przerw, bo pamiętałyśmy, jego słowa: "Co by było, gdybyś z bólem miała zagrać finał wielkoszlemowy? Odpuściłabyś?". Dzięki temu byłyśmy gotowe na wszystko, nauczyłyśmy się, kiedy należy zacisnąć zęby. Byłyśmy pracowite i to przeniosłyśmy również na życie poza kortem.
– Jakie jest twoje najcieplejsze wspomnienie z czasu dzieciństwa lub nastoletniego, które absolutnie nie wiąże się z tenisem?
– To, kiedy razem z Agnieszką dostałyśmy od Mikołaja wielkie sanki. Miałyśmy wtedy 11 lub 12 lat. To był cudowny prezent i chyba jedna z największych radości wtedy w życiu. Zasuwałyśmy później na tych sankach non stop! Szłyśmy z rodzicami na górkę w Krakowie jak tylko pojawiał się śnieg i miałyśmy wielką frajdę z kolejnych zjazdów.
– A kiedy po raz pierwszy poczułaś, że masz pieniądze?
– Gdy miałam problemy z kręgosłupem. W wieku 19 lat leciałam na operację w Los Angeles. Plecy bardzo bolały. Powiedziałam wtedy sobie, że nie dam rady być w pozycji siedzącej aż tak długo, że nie wytrzymam podróży. W moim stanie byłaby to ogromna katorga. Wtedy jednak przyszło mi na myśl, by wykupić sobie pierwszą klasę. Nigdy wcześniej tego nie robiłam, a przecież miałam pieniądze, by zapewnić sobie najwyższy możliwy komfort. Dzięki tej decyzji cały lot przeleżałam i nie czułam bólu.
– A kiedy poczułaś, że najbardziej ci ich brakuje? Czytałam o waszych początkach, które nie były łatwe. Dziadek sprzedawał obrazy, żebyście miały za co trenować. Kiedy jechałyście na turniej i trzeba było się, spieszyć rodzice wybierali autostradę. Nie mieli jednak na nią pieniędzy w drodze powrotnej i wracałyście wiele godzin dłużej krajowymi drogami...
– Tak było, choć rodzice nigdy nie dali nam odczuć, że nie mamy pieniędzy. Nie było ich oczywiście na nasze zachcianki, ale też byłyśmy tak wychowane, że niewiele potrzebowałyśmy. Jeśli jednak pojawiały się potrzeby, rodzice robili wszystko, by je zapewnić. Nigdy też nie czułyśmy na sobie presji, że musimy wygrywać, bo nie mamy pieniędzy, a mama i tata się dla nas poświęcają. W dzieciństwie nie poruszaliśmy więc tematu finansów.
– Co bardziej zweryfikowało twoją karierę – kontuzja kręgosłupa czy mononukleoza?
– Kontuzja kręgosłupa była dla mnie bardzo trudna i niezwykle poważna. Nie dopuszczałam jednak myśli, że po niej nie wrócę na kort. Byłam niezwykle głodna gry, miałam dopiero 19 lat...
Poleciałam na operację do Los Angeles, ponieważ nikt w Polsce nie chciał się jej podjąć. Wszystko zaczęło się niewinnie – po prostu poczułam ból w plecach. Ciągnął się on długi czas, więc w końcu zdecydowałam się na szczegółowe badania. Okazało się, że przeciążeniowo mam złamaną kość i ona nie chce się zrastać sama. Każdego dnia o każdej porze czułam ból. Bardzo uprzykrzało mi to życie.
W Polsce doradzili mi, bym czekała aż kość sama się zrośnie. To się jednak nie działo. Tylko w USA była możliwość operacji. Okazało się, że w tamtym momencie byłam siódmym przypadkiem na świecie, który podda się zabiegowi tą metodą. Mimo to się nie wahałam. Wiedziałam, że muszę to zrobić. Byłam pewna, że wrócę na kort, nie miałam innych myśli.
W przypadku mononukleozy było inaczej. Choroba pojawiła się nagle i długo nie była do zdiagnozowania.
– Pamiętasz, kiedy zorientowałaś się, że coś jest nie tak?
– Długi czas byłam bardzo, bardzo osłabiona. Wychodziłam na mecz, grałam kilka gemów i nie miałam siły. Moje tętno wtedy szalało. Doszło do momentu, w którym nawet wstanie z łóżka rano było dla mnie wyzwaniem. Myślałam, że jestem przemęczona, że to chwilowy problem. Trwało to jednak tygodniami. Wszystkie badania krwi miałam znakomite. Lekarze w pewnym momencie przestali mi wierzyć, że tego sobie nie wymyśliłam. Podejrzewano depresję, wypalenie... Kiedy odpowiadałam im, że to niemożliwe, bo chcę grać, mam motywację, rozkładali bezradnie ręce.
Organizm odmówił mi jednak posłuszeństwa. Dopiero moja mama powiedziała, żebym zrobiła badania na mononukleozę i boreliozę. Wyszła ta pierwsza choroba. Finalnie zmęczenie trwało prawie rok. To był bardzo trudny okres. Kiedy wróciłam do treningów, startowałam od początku. Trener, z którym rozpoczęłam współpracę pod kątem motorycznym, stwierdził, że w pierwszych testach, które robiliśmy razem, nie wyglądałam jakbym kiedykolwiek była zawodową sportsmenką. Wszystkie parametry mi spadły – i wydolnościowe i siłowe. Zaczynałam od zera.
– Kiedy poczułaś, że jesteś znów sobą?
– Kiedy wróciłam na turniej wielkoszlemowy jeszcze podczas covidu, czyli w 2021 roku. Zagrałam wtedy w Australian Open. To było dla mnie coś. Radość z gry była ogromna. Udało mi się wrócić, mój ranking wystarczył, znów jestem wyżej. Grałam w największym turnieju, który w dodatku jest megaprestiżowy. Tenisiści wypruwają sobie żyły, żeby się na niego dostać i mnie się to udało!
– A propos radości, co dało większą: zwycięstwo z Agnieszką w Dubaju czy z Venus Williams we French Open?
– Wygrana z Venus Williams. Po zwycięstwie z Agnieszką nie cieszyłam się zupełnie. Starcia z nią zawsze były trudne, bo z jednej strony chciałam wygrać, a z drugiej chciałam, by i ona zaszła jak najdalej w turnieju. Cieszyły mnie jej zwycięstwa, to w końcu moja siostra. Było mi bardzo przykro, że nie grała dalej.
Wygrana z Venus na kortach Roland Garros to najpiękniejsze zwycięstwo w mojej karierze. To był turniej wielkoszlemowy, ogromny kort, wielka gwiazda i wielu kibiców. Sam mecz trwał 3 godziny 40 minut, punkt za punkt, nic tam nie było za darmo. Triumf był przeze mnie "wyrwany". Smakowało to niesamowicie.
– Co teraz na korcie będzie twoim zwycięstwem?
– Powrót na Wielkie Szlemy. To będzie zwieńczenie ciężkiej pracy. Teraz gram mniejsze turnieje i jest to duża lekcja pokory. Kiedy szuka się punktów, los pcha w różne miejsca. Chcę jednak wrócić do rozgrywek wielkoszlemowych i jestem gotowa na wszystko. Walczę o moje marzenia.
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP, w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.