Real Madryt jest w tym sezonie obrońcą tytułu w Lidze Mistrzów. I choć niejednokrotnie powinęła mu się noga, co sprawiło, że musiał grać z Manchesterem City w play-off Champions League, to finansowo Hiszpanie radzą sobie znakomicie.
Klub z Santiago Bernabeu przeszedł do historii futbolu jako ten, który pierwszy przekroczył miliard euro rocznych przychodów. Real opublikował specjalne sprawozdanie w mediach społecznościowych.
Z analizy "Football Money League" firmy doradczej Deloitte wynika, że 20 topowych klubów piłkarskich w Europie w sezonie 2023/2024 uzyskało łączne przychody przekraczające 11,2 mld euro, co oznacza wzrost o sześć proc. względem sezonu 2022/2023. Co istotne, Real wyprzedził dwóch gigantów zasilanych przez kapitał z Bliskiego Wschodu: Manchester City (838 mln euro) i Paris Saint-Germain (806 mln euro). Kolejne miejsca zajęli: Manchester United (771 mln euro), Bayern Monachium (765 mln euro) oraz FC Barcelona (760 mln euro).
Raport dowodzi, że drugi raz z rzędu największe kwoty w klubowych budżetach stanowią przychody komercyjne (44 proc.), które wyniosły cztery miliardy i dziewięćset tysięcy euro. Zanotowano więc tutaj 10 proc. wzrost. To uzasadniono większą liczbą wydarzeń pozapiłkarskich, a także lepszymi wynikami sprzedaży detalicznej oraz większymi pieniędzmi od sponsorów. Warto zwrócić uwagę na przychody z tzw. dnia meczowego (wzrost o 11 proc). Te sięgają rekordowych
dwóch mld euro. Analitycy Deloitte doszli więc do wniosku, że jest to wypadkowa kilku czynników: duża pojemność stadionów, coraz droższe bilety, na które wciąż jest popyt i oferta premium w dniu meczu. Na rynku telewizyjnym nie doszło do znaczących zmian, więc przychody ze sprzedaży praw do transmisji utrzymały się na dotychczasowym poziomie (cztery miliardy i trzysta tysięcy euro).
– Patrząc na przychody całkowite Realu i ich wzrost kompleksowo, musimy pamiętać o inflacji i odbiciu po pandemii. Kilka punktów procentowych, przy analizach rok do roku, należy odjąć w ujęciu realnym przez inflację. Co więcej, najważniejsze wydatki w branży piłkarskiej (koszt kupowania nowych zawodników) rosną, co do zasady, szybciej od zmiany ogólnego poziomu cen w gospodarce. Ponadto branża ta nadal rozwija się szybciej niż gospodarki krajów rozwiniętych także w ujęciu realnym, a pogłębiające się nierówności finansowe oznaczają szczególnie szybki przyrost wartości przychodów najbogatszych klubów. Nadal jednak zwiększenie całkowitych przychodów Realu było imponujące. Złożyły się na to przede wszystkim – przychody związane bezpośrednio z otwarciem odnowionego stadionu Realu (Santiago Bernabéu) oraz przychody komercyjne – podkreśla dr Łukasz Skrok ze Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie.
Mamy do czynienia z klubem o globalnej marce, który realizując swą politykę finansową musi grać na kilku instrumentach i wykazać się dużą elastycznością. A zatem przyjrzyjmy się detalom.
– Real Madryt dzieli przychody na cztery główne źródła: socios (kibice opłacający składki, którzy np. głosują w wyborach prezesa klubu - przyp. red) i stadion; sparingi i rozgrywki; transmisje; marketing. Od dekady przychody z transmisji nie rosną, bo telewizje i operatorzy są raczej nasyceni rozgrywkami. Stąd pewnie pomysł Superligi w poprzednim kształcie, by rozgrywać tylko mecze gigantów. Największy rozwój w tych latach odnotowano w marketingu, który opiera się głównie na handlu wizerunkami gwiazd oraz stadionie, który po przebudowie (z sezonu 2022/23 na 2023/24) przyniósł podwojenie przychodów, a ciągle jest wykańczany, przybywa więc lokali i opcji. Jest problem z zawieszonymi koncertami, ale klub przekonuje, że na tym zarabiałby tylko z wynajmu obiektu maksymalnie kilkaset tysięcy euro za imprezę. Klub postawił na stadion, który będzie żył dosłownie codziennie, bo ruchoma murawa, która kosztowała 225 milionów euro, pozwala chować boisko do podziemnej szklarni i udostępniać płytę boiska na innego rodzaju wydarzenia – zauważa Jarosław "El Jarek" Chomczyk, redaktor realmadryt.pl.
Patrząc na wyniki finansowe Realu musimy zachować jednak pewną ostrożność i mieć świadomość, że są tu też niewiadome.
– Ostatecznie struktura rekordowych przychodów, które według klubu wyniosły 1,073 miliarda, jest przedmiotem dyskusji. Audytorzy nie zawsze zgadzają się z księgowymi co do przychodów piłkarskich, a także odliczają inne sekcje. Stąd trochę inne wyniki np. w rankingu Deloitte. Omawiana struktura kształtowała się w poprzednim sezonie następująco: 317 milionów euro od socios i ze stadionu; 151 ze sparingów i rozgrywek; 179 z transmisji; oraz 426 z marketingu. Budżet na trwający sezon to 1,127 miliarda euro, co oznacza wzrost o 54 miliony względem obecnego rekordu. Należy jednak podkreślić, że stadion pozostaje ciągle niewiadomą (zakłada się wzrost tej części przychodów o kolejne 45 milionów euro), a Real nie wpisał też ani euro przychodu z klubowego mundialu, którego pierwsza edycja będzie po zakończeniu sezonu w Europie i w którym FIFA może wypłacić zwycięzcy nawet 100 milionów euro (są to ciągle niepotwierdzone spekulacje) – zaznacza Jarosław "El Jarek" Chomczyk.
Ekspert z SGH zwraca też uwagę na VIP-owskie certyfikaty.
– Przychody z dnia meczowego były bardzo wysokie i ich zmiana odpowiadała za blisko 2/3 przyrostu sumy przychodów, sezon do sezonu. Warto podkreślić, że odnowione Santiago Bernabéu zostało otwarte w połowie sezonu, za który ten rekordowy wynik odnotowano, zatem można spodziewać się kolejnego przyrostu w sezonie 2024/25. Z drugiej strony znaczna część dodatkowego przychodu wynikała z transakcji, które są jednorazowe i ukierunkowane na specyficznych odbiorców, to jest sprzedaży VIP-owskich certyfikatów umożliwiających nabywanie biletów sezonowych na określone miejsca przez kilka dekad. Według nieoficjalnych doniesień tych plakietek sprzedano zaledwie kilkaset, a przychód odpowiadał za blisko połowę dodatkowych przychodów ze stadionu. Real w prognozach zakłada, że w kolejnym sezonie sprzeda jeszcze więcej tych certyfikatów, a więc przyrost przychodów z tego tytułu z roku do roku nie będzie aż tak duży jak ostatnio. Dodatkowo efekt silnego przyrostu wynikał z odniesienia do okresu, w którym Bernabéu było częściowo zamknięte. VIP-owskie certyfikaty są zatem raczej formą finansowania rozbudowy Santiago Bernabéu. Sprzedaż tego rodzaju produktu przez długi czas nie jest może powszechnym mechanizmem w europejskiej piłce, a na pewno nie w takim stopniu jak w USA. W każdym razie, przy okazji budowy nowych obiektów, czy tak jak w tym przypadku modernizacji stawia się na to rozwiązanie coraz częściej, również na naszym kontynencie – uważa dr Łukasz Skrok.
Przychody komercyjne stanowią ważną część funduszy Realu Madryt.
– Kolejnym ciekawym wątkiem w tej strukturze jest niezwykle istotny składnik przychodów w europejskich klubach. Są to rozmaite przychody komercyjne. Nie znamy dokładnej struktury, przyczyny ich przyrostu, ponieważ informacje o indywidualnych kontraktach nie są ujawniane opinii publicznej. Oczywiście Real podpisał kontrakt z HP (przedsiębiorstwo informatyczne Hewlett-Packard), a ten sponsor pojawił się na rękawkach koszulek. Ponadto otwarcie Santiago Bernabeu prowadzi do wzrostu przychodów z wynajmowania obiektu na koncerty lub inne wydarzenia pozasportowe. Stadion w nowej odsłonie przyciąga na pewno większą uwagę sponsorów. Przekroczenie miliarda przychodów wynika także z pasma sukcesów. Real osiąga wiele na arenie europejskiej od kilku dekad, co wiąże się z silną ekspozycją globalną – ocenia dr Łukasz Skrok.
To, że Real tak dobrze prosperuje, jest w dużej mierze zasługą prezesa klubu. Florentino Pérez sprawuje władzę nieprzerwanie od 2009 roku (rządził także w latach 2000-2006). Jego pozycja w klubie jest niepodważalna. W styczniu został wybrany na kolejną kadencję. Znamienne, że nie miał żadnego kontrkandydata. Podobnie było w latach 2009, 2013, 2017, 2021. A w Hiszpanii jest potentatem w branży budowlanej. Już w 1999 roku został biznesmenem roku w swoim kraju. Wówczas ten inżynier stał na czele firmy ACS (Actividades de Construcción y Servicios), w której już w tamtym okresie pracowało 115 tys. Rok temu ustalono, że jej obroty wynoszą 100 mln euro dziennie. ACS to globalna marka, która działa na pięciu kontynentach, ale priorytetowo traktuje kilka rynków: USA oraz rejon Azji i Pacyfiku.
Pérez zademonstrował biznesowe mistrzostwo już na początku rządów w stołecznym klubie. "Pierwszą rzeczą, jaką zrobił, było oddłużenie Realu. To był finansowy majstersztyk. Pérez zbyt długo pracował w organizacjach ważnych dla Hiszpanii i jej stolicy, by nie mieć wpływowych znajomych we władzach. Przekonał je, by za 300 mln euro kupiły od Realu ośrodek treningowy Ciudad Deportiva i oddały go klubowi w użytkowanie. W ten sposób spłacił długi klubu i miał jeszcze pieniądze na transfery" – pisał Dariusz Wołowski w książce "Real Madryt Słynne kluby piłkarskie".
To Pérez sprawił, że Real wkroczył w erę galaktyczną. Zagrał na nosie Barcelonie, gdy zrealizował obietnicę złożoną kibicom w trakcie kampanii wyborczej i sprowadził na Santiago Bernabéu wyróżniającego się gracza odwiecznego rywala - Luísa Figo. Dzięki Pérezowi do Madrytu trafili także Zinedine Zidane (pobity rekord transferowy), Ronaldo Nazário oraz David Beckham. Mimo takiej plejady gwiazd drużyna nie spełniała ogromnych oczekiwań, więc Pérez postanowił złożyć rezygnację w 2006. Rzecz w tym, że gdy wrócił po trzech latach, to realizował tę samą politykę personalną. Nowymi Galácticos byli Kaka, Xabi Alonso, Karim Benzema, a przede wszystkim Cristiano Ronaldo (kolejny rekord transferowy). Pérez wyprzedził już nawet legendarnego Santiago Bernabéu i stał się z prezesem z największą liczbą trofeów w dziejach klubu.
– Sukces to po prostu polityka finansowa wprowadzona przez Florentino Péreza, który traktuje Real jak normalną firmę bez sentymentów dla piłkarzy, nawet jeśli darzy ich sympatią. A oni wygrywają dla niego trofea. Gdy trzeba było w pandemii zacisnąć pasa, to zrobił tak przez cięcie kosztów, nawet pensji zawodników. Sprzedał też wartościowych graczy, którzy dzisiaj są gwiazdami innych klubów, np. Achraf Hakimi w PSG. W kwestii transferów do klubu zmieniono w poprzedniej dekadzie politykę przez wpuszczenie środków z Bliskiego Wschodu. Wykorzystano też rosnącą siłę finansową Premier League, skupiając się na młodych talentach, w które klub jest gotowy inwestować duże środki, ale mniejsze niż za topowe gwiazdy. W przypadku niepowodzenia ma ciągle szansę odzyskania choć części pieniędzy. Mówi się, że Florentino już nawet nie patrzy na teraźniejszość, a tworzy podstawy pod działalność klubu przez kolejnych 50 lat – podsumowuje Jarosław Chomczyk.
Santiago Bernabéu w nowej odsłonie imponuje nowoczesnością i rozmachem. Ostateczny koszt prac miał zamknąć się w 1 mld euro, a tymczasem ekonomista Héctor Mohedano uważa, że koszty mogą opiewać ostatecznie w granicach 1,8 mld. Klub sześć lat temu wziął pożyczkę 575 mln euro. Po dwóch latach zwrócił się o kolejną transzę: 225 mln. Aby sfinalizować modernizację obiektu trzeba było postarać się o kolejną, tym razem wnioskując o pożyczkę sięgającą 370 mln.
Real zdecydował się na tak duże wydatki, by stadion po renowacji mógł pomieścić więcej widzów, teraz niespełna 85 tys. (wcześniej to było 81 tys.) i by był wyposażony w udogodnienia: rozsuwany dach i boisko, ogromny parking podziemny i niezwykły telebim o nachyleniu 360 stopni.
Pod koniec grudnia 2024 roku madrycki dziennik "Marca" informował, że Real nieoczekiwanie zdecydował się na zmianę nazwy stadionu, usuwając imię legendarnego prezesa sprzed lat "Santiago". Obiekt madrytczyków ma teraz krótszą nazwę - Bernabéu.
Mówi się, że jest to część przygotowań do dodania do nazwy stadionu sponsora. "Marca" zwraca uwagę, że Real powoli przyzwyczaja kibiców do zmiany, prowadząc odpowiednie działania marketingowe na stronie internetowej i w mediach społecznościowych.
– Zmiana nazwy stadionu dotyczyła też innych czołowych klubów w Europie, takich jak np. Bayern Monachium (Alianz Arena) czy Arsenal (The Emirates Stadium). Trudno z tego zrezygnować, bo wartość takiej transakcji jest względnie wysoka. To też przywodzi na myśl inny wątek związany ze strukturą organizacyjną Realu Madryt. Pojawiają się interpretacje słów Florentino Pereza, że może nadszedł czas, by przekształcić się ze stowarzyszenia w spółkę prawa handlowego, np. specjalną spółkę sportową. Na pewno ułatwiłoby to pewne kwestie, choć największy wysiłek inwestycyjny został już poniesiony, bo klub ograniczył zadłużenie zewnętrzne, które było nieuniknione przy tej strukturze własnościowej. Co więcej, może gdyby Real był spółką handlową, to prawdopodobne byłoby obniżenie kosztów obsługi długu związanego z modernizacją stadionu w przyszłości. Myśląc o stronie kosztowej warto zwrócić również uwagę, że w przypadku Realu Madryt nakłady inne niż te wprost związane z wynagrodzeniami są dość wysokie, choć wciąż niejasne jest, czy ma to związek z przebudową stadionu – zwraca uwagę dr Łukasz Skrok.
Florentino Pérez wciąż marzy o Superlidze, czyli elitarnych rozgrywkach, które miałyby przyciągnąć młodych kibiców.
– Z naszych analiz wynika, że 40 procent kibiców poniżej 24. roku życia nie interesuje się piłką nożną. Meczów jest bardzo dużo, poziom gry spada, a młode pokolenie interesuje się czymś innym niż futbol. W Lidze Mistrzów można zarobić 100 milionów euro, a w Superlidze byłoby od 400 do 500. Dążylibyśmy do tego, by te pieniądze otrzymały inne kluby. To pomogłoby uratować futbol – powiedział już cztery lata temu w w programie "EL Chiringuito". Jednak to proroctwo Péreza, który wieszczył upadek futbolu, nie sprawdziło się.
– Albo uratujemy piłkę nożną, albo w 2024 roku wszyscy będziemy martwi – grzmiał swego czasu. Pomylił się…
Idea narodziła się w 2021 roku. Wtedy Superligę firmowało 12 czołowych klubów europejskich (Arsenal, Chelsea, Liverpool, Manchester City, Manchester United, Tottenham, Inter, Juventus, Milan, Atletico Madryt, FC Barcelona, Real Madryt). Z czasem, po protestach kibiców, większość wycofała się z tego pomysłu. Nadal na rzecz rozgrywek, które miałyby być alternatywą zmagań pod egidą UEFA, lobbuje Real Madryt, ale tej idei nie porzuca także FC Barcelona.
Przypomnijmy, że Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE) stwierdził, iż UEFA nie ma prawa zakazywania udziału w alternatywnych rozgrywkach i nakładania nieuzasadnionych i nieproporcjonalnych ograniczeń. Był to zatem korzystny wyrok dla Pereza.
W grudniu 2024 marka A22 Sports Management, która nadzoruje Unify League (nowa nazwa Superligi) podała, jak miałyby wyglądać te rozgrywki. Niejasne jest jednak nadal to, ile miejsc dostałyby drużyny z czołowych lig.
W eliminacjach drużyny wszystkich 55 europejskich federacji. Zmagania podzielono by na cztery poziomy:
Kwestia awansów:
W pierwotnej wersji rozgrywek miało być 20 drużyn, 15 założycieli z gwarancją gry, a także pięć zespołów zaproszonych na podstawie wyników w swoich ligach. To sprawiło, że Superligę postrzegano jako rozgrywki elitarne.
Pomysłodawcy Superligi twierdzili, że kluby założycielskie dostaną trzy i pół miliarda euro na wsparcie planów inwestycji infrastrukturalnych i zminimalizowanie skutków pandemii, z którą wtedy zmagał się świat. Renomowany bank inwestycyjny JPMorgan Chase miał wesprzeć rozgrywki pięcioma miliardami dolarów. Władze Realu Madryt swego czasu zakładały, że klub zarabiałby 86,6 miliona euro jako członek założyciel i miałby zagwarantowany udział we wszystkich edycjach, czyli dodatkowe 65 milionów euro. Oznacza to, że już przed startem rywalizacji Królewscy mieli zapewnione 151,6 miliona euro.
Jedno jest pewne. Real Madryt ma ciągle status piłkarskiej potęgi, ale równie dobrze ten klub można nazwać potęgą finansową. Co więcej, Królewscy chcą być trendsetterami w klubowej piłce i wdrażać rozwiązania, które umożliwią dalszą, wręcz niebywałą maksymalizację zysków.