| Siatkówka / Rozgrywki Ligowe
W ostatnim czasie w ŁKS Commercecon Łódź doszło do zmiany na stanowisku szkoleniowym. Alessandro Chiappiniego zastąpił Zbigniew Bartman, który przejął zespół znajdujący się w czołówce Tauron Ligi. To jego debiut na ławce trenerskiej. W TVPSPORT.PL złoty medalista mistrzostw Europy z 2009 roku mówi o kulisach objęcia posady, tym, czy marzył o byciu szkoleniowcem i tym, jak zareagowała na to wszystko jego partnerka, Zuzanna Górecka.
Sara Kalisz, TVPSPORT.PL: – Jak wysoko na liście twoich zawodowych priorytetów było to, żeby zostać trenerem?
Zbigniew Bartman: – To nigdy na było liście moich zawodowych marzeń. Zawsze powtarzałem, że nigdy nie będę trenerem, bo nie chciałbym tego robić.
– To co się zmieniło?
– To kolejna fajna rzecz, wynikająca z tego, że życie pisze różne scenariusze. Mówi się w końcu: "Nigdy nie mów nigdy". Dostałem propozycję i z niej skorzystałem.
– Uporządkujmy zatem chronologię. Kiedy ostatni raz rozmawialiśmy, byłeś zawodnikiem drugoligowego Metra Warszawa. Jak teraz wygląda sytuacja?
– Nie będę już grał dla tego klubu. Cała moja uwaga, skupienie i czas poświęcony jest ŁKS-owi. Co do Metra, nie wiedziałem nawet, jak określić tę współpracę.
– Epizod?
– Dosłownie epizod, ale bardziej też chęć pomocy. Wojciech Szczucki i Tomek Walędzik to osoby, do których mam gigantyczny sentyment. To z nimi zaczynałem przygodę z siatkówką. Wojtek był moim trenerem, a Tomek kolegą z boiska. Kiedy poprosili mnie o pomoc, trudno było odmówić. Nie zmienia to faktu, że do siatkarskiego boiska mnie nie ciągnęło, nawet latem znajomi nie mogli mnie namówić na plażówkę.
– Kiedy Paulina Maj-Erwardt odeszła z ŁKS-u, pojawia się propozycja, żeby zaangażować się bardziej w klub. Co wtedy myślałeś o nowej roli?
– Prezes Hubert Hoffman skontaktował się ze mną zaraz po Nowym Roku. Zaprosił na spotkanie i spytał, czy chciałbym pracować w ŁKS-ie. Zadań po Paulinie przejmować w stu procentach nie chciałem. Nie znałem na tyle miasta, środowiska związanego z halą, ze strukturą klubu, więc wiedziałem, że mogę nie być w tym tak efektywny, jakbym sobie tego życzył. Stwierdziłem więc, że mogę pomóc, jeżeli prezes tego oczekuje, ale bardziej przy zespole, z którym w jakiś sposób byłem już związany. Obserwuję go w końcu od lat – nie tylko na meczach. Zdarzało mi się również bywać na treningach. Z boiska na stałe zszedłem dopiero dwa lata temu, więc o siatkówce nie zapomniałem. Doświadczeń przez dwadzieścia lat zawodowego grania miałem i mam z kolei wiele. Pojawił się więc pomysł zostania koordynatorem sportowym.
– Co Zuzanna Górecka – prywatnie twoja partnerka, a obecnie również siatkarka ŁKS Łódź – pomyślała o tym planie?
– Najlepiej spytać ją. Nie zmienia to faktu, że chyba jest zadowolona, że będzie miała mnie praktycznie cały czas w Łodzi, bliżej siebie. W domu dużo rozmawialiśmy o siatkówce i jej grze. Kiedy dostrzegałem elementy, na którymi można było popracować w odpowiedni sposób, zawsze na ten temat dyskutowaliśmy. Kiedy byłem koordynatorem, widziałem ją więc na bieżąco na treningach i od razu mogliśmy korygować konkretne rzeczy.
– Czy czułeś się komfortowo wchodząc do środowiska, które współpracowało ze sobą przez lata? Domyślam się, że wiązały się z tym pewne wyzwania, chociażby interpersonalne, które na początku mogą być trudne do przeskoczenia.
– Nie było to niekomfortowe. Byłem osobą, która wyłącznie sugerowała pewne rzeczy sztabowi szkoleniowemu, ale ostateczne decyzje i tak podejmowali trenerzy. Moja rola była więc doradcza. Sugestie czasem były brane pod uwagę, a czasem nie.
– Pojawiło się wotum nieufności wobec Alessandro Chiappiniego. Przyszedł prezes i powiedział, że mimo że nie chciałeś być trenerem, widzi cię w tej roli. Pierwsza myśl?
– To było zaskoczenie. Z drugiej strony pomyślałem sobie, że ok – zawsze byłem człowiekiem, który lubi wyzwania i podpisuje się pod stwierdzeniem, że do odważnych świat należy. Jak nie spróbujesz, to się nie dowiesz. Nie miałem też dużo czasu do namysłu, ponieważ wszystko zadziało się w niedzielę.
– Nie miałeś obaw, że to duży projekt na start kariery trenerskiej?
– Nie. Nie bałem się tego doświadczenia, dlatego się go podjąłem. Nawet jeżeli pojawiały jakieś organizacyjne znaki zapytania co do systemu pracy, to nie były to wątpliwości odnośnie do tego, czy dam sobie radę, tylko raczej, czy zdążę ze wszystkim. Czasu było i jest bardzo mało. Gramy co trzy dni, więc moje wejście w drużynę musiało być ekspresowe.
– Wspomniałeś o czasie, o tym, że było dość późno. Moment zmiany też zaskoczył? To były dwie kolejki przed końcem rundy zasadniczej, klub był w niezłej pozycji, bo miał tyle samo punktów co lider, a jeden mecz mniej.
– To była decyzja prezesa i miał do niej pełne prawo. Być może – ale to tylko moje dywagacje – zaważyły na tym trzy przegrane Puchary Polski z rzędu i fakt, że zespół od dwóch lat nie potrafił wygrać z BKS-em Bielsko-Biała. Niewykluczone, że wyczuł, że to ostatni moment, by coś zmienić przed decydującą fazą. Czy jednak tak było – o to należy zapytać samego prezesa.
– Jak twoje zastąpienie Alessandro Chiappiniego wpłynęło na waszą relację?
– Tak naprawdę w niedzielę minęliśmy się tylko podczas meczu Budowlanych z Policami. W ten dzień również ze sobą SMS-owaliśmy. Z mojej strony nie ma i nie było żadnych złych intencji czy niesnasek.
– Debiut – ile było emocji? Widziałam, że przed meczem odbijałeś piłkę z zawodniczkami, więc wydaje mi się, że to był też sposób, żeby trochę się wyciszyć. Dobrze to zinterpretowałam?
– Nie, w żadnym wypadku. W tym starciu brakowało nam Klaudii Alagierskiej, która ze względu na chorobę nie uczestniczyła w wyjeździe. Natalia Mędrzyk nie miała się z kim rozgrzewać, więc stwierdziłem, że będę do tego najlepszym kandydatem; to dlatego odbijałem, nie kryje się za tym żadne drugie dno.
Czy były emocje przed debiutem? Więcej ich miałem chyba przed pierwszą odprawą wideo i treningiem.
– Jak odnalazłeś się w technicznym przygotowywaniu odpraw?
– Z mojej perspektywy niewiele się zmieniło. Kiedy byłem graczem, wielokrotnie siadałem z trenerem podczas indywidualnych spotkań. Wtedy błędy i wskazówki przekazywali mi Angelo Lorenzetti czy Roberto Piazza, więc pod tym względem miałem dobre przetarcie.
Zależało mi na tym, by zespół podczas odprawy usłyszał tylko to, co konieczne. Z doświadczenia wiem, że prostota jest sprzymierzeńcem. Ważne by spotkania wideo angażowały drużynę, a nie były monologiem trenera, którego po dziesięciu minutach nikt nie słucha, ponieważ koncentracja ucieka. Wolałem więc postawić na to, by ten element był w miarę interaktywny i żeby każdy był w niego zaangażowany.
– Jak oceniasz wasz ostatni mecz, czyli 3:2 z zespołem z Kalisza?
– Gdybyśmy skupili się na samym meczu, a nie na nazwie rywala, myślę, że bylibyśmy z niego bardzo, bardzo zadowoleni. Przez pierwsze dwa sety graliśmy naprawdę genialną siatkówkę, bo liczby, które mieliśmy na sideoucie – szczególnie w pierwszym secie – były liczbami, których mogły nam pozazdrościć zespoły męskie. W drugim również to kontynuowaliśmy.
Później być może pospieszyłem się z pewnymi zmianami albo popełniłem błędy w innych kwestiach. Pozwoliłem drużynie z Kalisza złapać wiatr w żagle. Nie zmienia to faktu, że rywal zagrał bardzo dobre spotkanie. Walczy o życie, więc przed starciem przestrzegałem zespół, że to nie będzie łatwy mecz.
Uważam, że to było bardzo dobre przetarcie przed derbami. Jeżeli zespół rywalek w pięciu setach popełnia zaledwie siedemnaście błędów własnych, musi grać naprawdę niezłą siatkówkę. Jestem zadowolony z postawy dziewczyn na zagrywce. Istotne jest dla mnie również to, że po dwóch przegranych setach na tie-breaka ekipa wyszła bardzo zmotywowana i pełna wiary w wygraną. Dziewczyny walczyły o każdą piłkę i od razu zbudowaliśmy sobie sześciopunktową przewagę, którą później spokojnie "dowieźliśmy" do końca spotkania. To bardzo dobry sygnał od drużyny, że po dwóch przegranych setach nie poddaje i nie załamuje się, tylko zaciska zęby i zostawia serce na boisku.
– Bycie trenerem to jest coś na teraz czy plan na karierę?
– Nie mogę na to pytanie odpowiedzieć. Żyję tu i teraz. Moja misja kończy się z ostatnim dniem kwietnia. Mam nadzieję, że będziemy wtedy w bardzo dobrych nastrojach. Taki jest cel. Co będzie dalej? Może zabrzmi to źle, ale obecnie mnie to po prostu nie interesuje. Nie mam czasu martwić się tym, co będzie później.