Po takim meczu każdemu kibicowi reprezentacji Polski przyda się kąpiel oczu. Na grę biało-czerwonych nie dało się patrzeć. Brakowało Nicoli Zalewskiego, który jak nikt w ostatnich miesiącach, dostarczał do gry sporo rozrywki i polotu.
"Nicola, mój wahadłowy! Ty jesteś jak zdrowie; Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, Kto cię stracił. Dziś piękność twą w całej ozdobie Widzę i opisuję, bo tęsknię po tobie".
Parafrazując słynną Mickiewiczowską Inwokację, tęskniliśmy w meczu Litwą za nieobecnym Nicolą Zalewskim. Piłkarz Interu Mediolan nie pojawił się na marcowym zgrupowaniu z powodu kontuzji mięśnia płaszczkowatego. W ostatnich miesiącach był wiodącą postacią reprezentacji Michała Probierza.
To właśnie za kadencji tego selekcjonera obudził swój ofensywny potencjał, zdobywając trzy bramki i dokładając do tego pięć asyst. Był liderem za ten czas w klasyfikacji kanadyjskiej. Ma najwięcej minut spośród wszystkich graczy. Do tego to najczęściej dośrodkowujący, dryblujący i wygrywający pojedynki zawodnik w całej kadrze. Nikt w tak łatwy sposób nie zdobywał przestrzeni, jak Nicola, o czym pisał przed spotkaniem mój redakcyjny kolega, Paweł Smoliński. To właśnie jego odwagi i przebojowości brakowało w meczu z Litwą.
W wyjściowym składzie zamiast Zalewskiego na lewym wahadle zobaczyliśmy Przemysława Frankowskiego, który do tej pory grał na prawej flance. I był to całkowicie bezbarwny występ. Dostosował się do poziomu przeciętnie grających Litwinów. Był kompletnym przeciwieństwem Zalewskiego – wolny i do bólu przewidywalny. Choć równie to samo można było powiedzieć o powracającym do reprezentacji po rocznej przerwie Mattym Cashu, który jako pierwszy opuścił murawę.
Dopiero od 68. minuty, po wejściu Jakuba Kamińskiego, "coś" ewidentnie drgnęło. Piłkarz Wolfsburga zaliczył asystę przy zwycięskim trafieniu Roberta Lewandowskiego. Ten mecz jednak potwierdził słuszność tezy, że bez Nicoli ani rusz. Jest fundamentalną postacią zespołu Probierza i bez niego tracimy połowę potencjału ofensywnego.