Grałem w kwalifikacjach do dwóch mundiali i do dwóch turniejów o mistrzostwo Europy. Wszystkie zakończyły się sukcesem, wywalczyliśmy awans. Wiem, jak to się robi i dlatego za rok chcę pojechać na MŚ do USA, Kanady i Meksyku – mówi Bartosz Bereszyński, obrońca reprezentacji Polski i włoskiej Sampdorii Genua.
Robert Błoński, TVPSPORT.PL: – W meczu z Maltą wszedłeś na boisko na ostatnie kilka minut. Wróciłeś do kadry po długiej przerwie spowodowanej poważną kontuzją mięśnia, której doznałeś w listopadowym meczu Ligi Narodów z Portugalią w Porto.
Bartosz Bereszyński: – Długo czekałem na kolejną szansę gry w podstawowej jedenastce kadry. W Porto po raz pierwszy zagrałem od pierwszej minuty u obecnego selekcjonera i, niestety, po 30 minutach naderwałem mięsień, co z kolei skutkowało przerwą aż do lutego. To nie było dla mnie wtedy łatwe – wyjść w Porto i pilnować Rafaela Leao z Milanu, który kilka tygodni wcześniej w Warszawie właściwie sam zapewnił Portugalczykom zwycięstwo. Miałem odpowiedzialne zadanie, żeby go powstrzymać. Cieszyłem się, że zagram, czułem się dobrze – wcześniej miałem wiele czasu i okazji przyzwyczaić się do presji towarzyszącej występom w kadrze. W ogóle mi nie przeszkadza, w większości meczów, w których grałem, dawałem radę, nie pękałem, dźwigałem odpowiedzialność i wypełniałem zadanie. Niestety, występ w Porto skończył się urazem. Wydawało się nawet, że konieczna będzie operacja, której na szczęście udało się uniknąć. Wyleczyłem się zapobiegawczo, wróciłem do gry w klubie, a teraz dostałem kilka minut od trenera Michała Probierza z Maltą. Chyba tak na zachętę na przyszłość i jako nagrodę za ciężką pracę, by się wyleczyć i wrócić do reprezentacji. Te kilka minut traktuję jako nagrodę, cieszę się z wygranej i mojego końcowego epizodu na murawie.
– Cena za występ z Portugalią była wysoka.
– Zgadza się. Mniej więcej dwa tygodnie po spotkaniu pojawiła się obawa, że to naderwanie samo się nie zrośnie, że konieczna będzie interwencja chirurga i operacja. Kolejne badania dawały nadzieję, a ja skutecznie powalczyłem, by uniknąć zabiegu. Noga jest wyleczona i nie boli, teraz muszę o nią dbać i wrócić do optymalnej dyspozycji. Tym bardziej, że nadchodzą decydujące tygodnie – z końcem sezonu wygasa moja umowa z Sampdorią i będę wolnym zawodnikiem. Trzeba w końcu podjąć jakieś decyzje.
– Rozważasz możliwość powrotu do Legii, skąd wyjechałeś do Włoch w styczniu 2017 roku? W lipcu skończysz 33 lata.
– Czuję się znakomicie, a wszystko zależy od tego, jakie propozycje pojawią się w czerwcu. Z Legii żadnego kontaktu nie było, ale ja nigdy nie mówię "nigdy", ani "nie". Życie i piłka nożna nauczyły mnie, by nie wykluczać, ani nie zamykać się na żadną opcję. Nie ukrywam jednak, że chciałbym zostać i grać na wyższym poziomie niż w Ekstraklasie, czuję się na siłach, by temu podołać. Chciałbym jeszcze coś zdziałać we Włoszech albo w innym kraju. Zobaczymy, kto się zgłosi i co zaproponuje, a potem wybiorę opcję najlepszą dla mnie i dla rodziny. Nie ukrywam, że jej zdanie będzie najważniejsze, są na pierwszym miejscu i nigdy nie podejmę decyzji wyłącznie pod swoim kątem, a tylko pod kątem rodziny.
– Kiedy rok temu wracałeś do Sampdorii z wypożyczenia do Empoli nie sądziłeś chyba, że na osiem kolejek przed końcem sezonu będziecie na piątym miejscu od końca. Walka o utrzymanie potrwa pewnie do ostatniej kolejki.
– Zostawałem tutaj z myślą, że powalczymy o awans, tymczasem rzeczywistość zweryfikowała plany. Zespół został totalnie przebudowany, pojawiło się wielu nowych zawodników i na początku gdzieś to nie zafunkcjonowało, jak należy. Potrzebowaliśmy sporo czasu, by się ogarnąć. Teraz wchodzimy na odpowiednie tory, cztery ostatnie mecze zremisowaliśmy. Nie jest łatwo wydostać się z okolic dna tabeli, ale do ósmego miejsca, które daje możliwość gry w barażach, strata wynosi tylko osiem punktów. Najpierw jednak musimy wydostać się z niebezpiecznej strefy. Serie B jest nieprzewidywalna i zaskakująca. Powalczymy do końca.
– Kończąc wątek klubowy: to twoje ostatnie tygodnie w Sampdorii?
– Nie wiem. W klubie chcieliby przedłużyć umowę. Jestem w nim, z przerwami na wypożyczenia do Napoli i Empoli, od ponad ośmiu lat. Najpierw jednak trzeba wyjść z trudnej sytuacji, w której się znaleźliśmy, a potem porozmawiamy. Sampdoria poprosiła mnie tylko o lojalność i uczciwość – chcieliby wiedzieć, jeśli rozpocznę rozmowy z innym klubem. To nasza dżentelmeńska umowa. Ale i ja mam swój osobisty cel na ten sezon – chciałbym zostać obcokrajowcem z największą liczbą występów w klubie. Na razie liderem jest Brazylijczyk Toninho Cerezo, który uzbierał 216 meczów. Ja mam ich 208, a do końca zostało osiem kolejek. Byłoby to dla mnie coś wyjątkowego, szczególnie, że Sampdoria ma piękną historię. A w dzisiejszych czasach takie przywiązanie do jednych barw jest czymś rzadko spotykanym. To też dla mnie cel.
– Pomówmy o reprezentacji Polski – 90 minut meczu z Litwą i ponad 80 minut spotkania z Maltą oglądałeś z ławki. Z perspektywy krzesełka widać więcej. Kibice nie byli zadowoleni, szczególnie w piątek. Wszyscy spodziewaliśmy się więcej.
– Szczególnie za mecz z Litwą można nam postawić zarzuty i one się pojawiły. Zdawaliśmy sobie sprawę, że to, co pokazywaliśmy na murawie nie powinno się zdarzyć. To, że wszystkie reprezentacje się rozwijają i robią postęp, nie jest żadnym wytłumaczeniem. Od Litwy jesteśmy lepszym zespołem, przerastamy ją pod każdym względem, ale w piątek zabrakło odpowiedniej mentalności, szczególnie na początku. Zaczęliśmy zbyt rozluźnieni, a charakteru i cech wolicjonalnych nie powinno brakować nigdy. Z Maltą było lepiej, stworzyliśmy sporo okazji, dobrze zaczęliśmy, strzeliliśmy gola – to było najważniejsze. Rywal nam nie zagroził – poza strzałami z daleka, nie miał okazji. Do poprawy jest jednak wiele, bo w starciach z rywalami tej klasy goli powinno być zdecydowanie więcej niż trzy. A z Litwą powinniśmy wykreować więcej okazji, bo tych nie mieliśmy za dużo. To nasz mankament. Z Maltą zabrakło skuteczności.
– O pierwsze miejsce w grupie Polska zagra z Holandią, a trzecie rozstrzygnie się między Litwą, Maltą oraz Finlandią? Role są podzielone?
– Ale to wiedzieliśmy od razu po losowaniu. Obojętne, na kogo byśmy trafili z pierwszego koszyka, Hiszpanię czy Holandię, to ten zespół byłby faworytem do awansu. My jesteśmy głównym kandydatem do zajęcia drugiej lokaty. Chciałem jednak, żebyśmy zagrali z Pomarańczowymi, którzy choć w dwumeczu z Hiszpanią w Lidze Narodów zaprezentowali się naprawdę świetnie, to jednak są ciut słabsi od mistrzów Europy. I to Holendrzy mogą być dla Polski odrobinę wygodniejszym przeciwnikiem. Będzie można zagrać z nimi defensywnie i kontrować. Wiadomo, oni zagrają o zwycięstwo i potwierdzenie roli faworyta, a my spróbujemy sprawić niespodziankę. Zdarzyć się może wszystko. W listopadzie w Porto przez 30 minut jak równy z równym rywalizowaliśmy z Portugalią i pokazaliśmy, że nikomu nie będzie z nami łatwo. Mieliśmy problemy z Litwą, kiedy musieliśmy prowadzić grę i kreować okazje. W ostatnich latach rzadko graliśmy z zespołami tej klasy, czyli słabszymi od nas. A kiedy już się zdarzyło – jak z Mołdawią – to mieliśmy kłopoty. Zwykle rywalizowaliśmy z lepszymi. Uważam, że Holendrom nie będzie łatwo w dwumeczu z Polską.
– Kluczem do tego, by dwumecz z Holandią miał znaczenie, będą zwycięstwa na wyjazdach: w Kownie, w Helsinkach oraz na Malcie.
– Stać nas na to. Mam nadzieję, że najgorszy mecz w tych kwalifikacjach już rozegraliśmy. Ale i tak potrafiliśmy rozstrzygnąć go na własną korzyść. Może się okazać, że te wyszarpane punkty z Litwą będą kluczowe. Grając o awans należy wygrywać, obojętnie w jakim stylu, bo o wyjeździe na wielkie turnieje decyduje liczba punktów. A ja mam doświadczenie w tej kwestii: na każdy turniej, na którym mogłem, to się zakwalifikowałem, grając wcześniej w eliminacjach. Wiem, jak to się robi. Grałem w el. MŚ 208 i MŚ 2022 oraz EURO 2020 i EURO 224. Wszystkie kończyły się awansami.
– Obecnie masz pod górę z graniem w kadrze.
– Zdaję sobie sprawę z tego, jak to wygląda i, że nie do końca jest tak, jakbym chciał, ale reprezentacja zawsze jest priorytetem i zawsze będę gotowy, by poświęcić dla niej zdrowie. Już widzę siebie, jak za kilka miesięcy zatrzymuję holenderskiego skrzydłowego Frimponga. Trochę żartując powiem, że skoro przez pół godziny powstrzymywałem Leao, to poradzę sobie z także Frimpongiem. Oby zdrowie pozwoliło.
– Na koniec: ktoś policzył, że rozegrałeś w kadrze 58 meczów i nie strzeliłeś ani jednego gola. W klasyfikacji występów bez zdobytej bramki wyprzedziłeś Lesława Ćmikiewicza – 57 gier w kadrze.
– W ogóle się tym nie przejmuję. Grałem na dwóch mundialach i wystąpiłem w nich we wszystkich siedmiu meczach kadry. Wywalczyłem też dwa awanse do mistrzostw Europy, zagrałem w czterech z sześciu spotkań. Każdemu życzę 58 gier w kadrze bez strzelonego gola oraz udziału w czterech wielkich turniejach. A sobie życzę dalszych występów w narodowym zespole bez trafienia i wyjazdu w przyszłym roku na mundial do USA, Kanady i Meksyku. Niech tak zostanie.
Następne