Przejdź do pełnej wersji artykułu

Finał PŚ. Brygada Jasia kontra syn koleżanki twojej matki

/ Daniel Tschofenig i Jan Hoerl – jedyni, którzy nadal pozostają w grze o trofeum (fot. Daniel Tschofenig i Jan Hoerl – jedyni, którzy nadal pozostają w grze o trofeum (fot. PAP).

Dopiero czwarty raz w tej dekadzie o losie kryształowej kuli za Puchar Świata w skokach narciarskich będą decydowały loty w Planicy. To tu zaciętą zimę zakończą Daniel Tschofenig i Jan Hoerl – jedyni, którzy nadal pozostają w grze o trofeum. Pierwszy raz jednak ta sytuacja dotyczy dwóch reprezentantów tego samego państwa. W dodatku dobrych kumpli.

Czytaj też:

Markus Eisenbichler (fot. Getty)

Markus Eisenbichler kończy karierę. "Igrzyska? Ważniejszy jest Puchar Świata"

Korespondencja z Planicy

203 punkty – to jest maksymalna przewaga, jaką tej zimy Daniel Tschofenig miał nad Janem Hoerlem w klasyfikacji Pucharu Świata. To było 2 lutego po Willingen.

94 – tyle było przed zawodami w Lahti tydzień temu.

114 – a tyle po nich.

Czwarty raz w tej dekadzie los kryształowej kuli rozstrzygnie się dopiero w Planicy. Skocznia jest gotowa. A zawodnicy?


Daniel Tschofenig kontra Jan Hoerl – ostatnia bitwa rusza w Planicy

Kiedy ostatnim razem Planica miała rozstrzygać o losach Pucharu Świata, trwała zima 2021/22. Wówczas dopiero po niedzieli okazało się, że Ryoyu Kobayashi ma 106 punktów przewagi nad Karlem Geigerem. W 2017 roku nadzieję na dogonienie Stefana Krafta miał jeszcze w Słowenii Kamil Stoch, jednak temu zadaniu nie podołał. Ale obie te historie na głowę bije to, co wydarzyło się w marcu 2015. Bo fakt, że Peterowi Prevcowi kulę zabrał jego rodak Jurij Tepes, wydaje się wręcz niemożliwy, aby był prawdą. A jednak. Fantastyczny lot Tepesa sprawił, że na koniec niedzielnych zawodów Peter miał identyczną sumę punktów, co Severin Freund. A że Niemiec wygrał wówczas więcej konkursów, to ostatecznie do niego powędrowało najważniejsze trofeum FIS.

Cztery razy na przestrzeni dekady los kuli rozstrzygał się dopiero na Letalnicy. To relatywnie mało. A teraz pierwszy raz ta bitwa toczy się między zawodnikami z jednego kraju, a w dodatku skoczkami, którzy przynajmniej na zewnątrz wyglądają na dobrych kumpli.

– Jeśli mi będzie zagrażał, to wezmę rakietkę i po prostu go nią rzucę! – stwierdził Tschofenig o Hoerlu.

Ta wypowiedź pochodzi z Vikersund, z wywiadu, kiedy rzecznik PŚ Horst Nilgen podszedł z kamerą do Austriaków, gdy ci grali w pingponga. I rzeczywiście, to, jak współpracują i razem koegzystują, nie wygląda na batalię na śmierć i życie. Tak samo było wcześniej, np. w trakcie Turnieju Czterech Skoczni. Przypomnijmy, że jeszcze w Bischofshofen w grze o Złotego Orła było całe trio zawodników Andreasa Widhoelzla. Jednak ci nie robili wokół tego zamieszania, a wręcz upominali media, aby nie nadawać temu zdarzeniu dodatkowej wagi. Skończyło się tak, że wygrał Tschofenig, bo w kuriozalnych okolicznościach szansa na sukces wypadła z rąk Stefana Krafta. I co? I nic. Weteran zespołu chwilę się pozłościł, ale już kiedy panowie przyszli na konferencję prasową, to mając ścisk w żołądku i sportowy zawód w głowie, król przemówił, że on gratuluje młodzieży, bo tego dnia po prostu był niewystarczający. Dodał też, że wieczorem na pewno i tak wszyscy razem usiądą do małego świętowania. Zapewne usiedli.

Taka to jest ekipa. Taką posklejał tej zimy Widhoelzl.

Czytaj też:

W Planicy już latają! Nieoficjalnie. Widzieliśmy trening Słoweńców

W Lahti Hoerl miał go już na widelcu. I ledwo wszedł do drugiej serii

Tschofenig przejął plastron lidera w Nowy Rok. To on jako pierwszy doścignął Piusa Paschke, którego forma – zgodnie z tradycją – wyparowała wraz ze startem Turnieju Czterech Skoczni. Później trenowany niegdyś przez Thomasa Thurnbichlera chłopak z Achomitz wszedł w formę-mutant. Wygrał w Bischofshofen, Zakopanem, dwa razy w Willingen, a następnie jeszcze w Lake Placid. Wliczając jeszcze triumfy z Ga-Pa, Engelbergu i Wisły, robi się z tego całkiem pokaźne CV. A szczególnie, jeśli zauważyć, że sukces z Malinki był historycznym dla całych skoków. Bo to wtedy Daniel wygrał konkurs PŚ jako dopiero pierwszy (!) zawodnik urodzony w XXI wieku.

W przypadku Hoerla ta droga była mniej efektowna. Wygrane? Tylko Lillehammer i Engelberg. Podia? Tu już lepiej, bo już 14 Niemniej, Jan ma inny atut: stabilność wyniku. Trzy razy nie był dotąd w TOP10 – 20. na loterii w Ruce, 12. na lotach w Oberstdorfie i w minioną sobotę 15. w Lahti, co wywołało akurat duże poruszenie, bo moment na wpadkę wybrał sobie dość kiepski. A poza tym? Raz ósmy, kilkakrotnie szósty. Jak robot. Tyle że Tschofenig też może tak o sobie powiedzieć. Pomijając słabsze MŚ, które nie wliczają się do rankingu PŚ, najniżej był 15. (dwukrotnie), a poza tym raz na 14. pozycji. Miejsc na podium uzbierał 15.

Choć w Lahti Daniel też nie popisał się geniuszem, mimo wszystko był w stanie uratować punkty za siódmą pozycję. I znów odskoczył.

Obecnie Tschofenig ma 1705 punktów, a Hoerl traci do niego 114. Zostały dwa konkursy indywidualne. Na stole leży dwieście oczek, ale wyzwaniem jest miejsce kultowe. Ale tak samo kultowe, co po prostu kapryśne i niewybaczające błędów.


Swój chłop z bloku kontra syn koleżanki twojej matki. Internet tak tym żyje

To są oczywiście Austriacy. Nie znamy ich tak, jak znamy Polaków. Niemniej wydaje się, że o kulę walczą teraz dwa różne charaktery. I tu, jak sądzimy, warto pójść za tropem narracji nadanej tej walce przez polskich kibiców dzielących się odczuciami na platformie X (dawniej Twitter). W skrócie:

Hoerl – normalny Jasiu, swój chłop z trzepaka, koleżka z sąsiedztwa, delikatny rozbójnik, ale ambitny i zacięty.

Tschofenig – syn koleżanki twojej matki, dzieciak idealny; ma świetny język angielski, mnóstwo talentu, a do tego efektowną partnerkę, tzn. mistrzynię świata w tym samym sporcie.

I choć to ma zabarwienie humorystyczne, to trudno z tym polemizować. Przykładowo: na wspomnianym TCS, gdy trwała konferencja prasowa, Daniel o sukcesie odpowiadał językiem niemal wyciągniętym z Buckingham Palace. Elokwentny, wyważony, grzeczny i spokojny. A potem polski reporter Jakub Balcerski na kolejne niemieckojęzyczne odpowiedzi Hoerla spytał skoczka, kiedy nauczy się mówić po angielsku.

– Maybe next year – uciął, pięknym szekspirowskim akcentem, sam zainteresowany. Jak to mówią na dzielnicy: króciutko, mordeczko.

Co zabawne, mając tak mało emocji związanych z występami Polaków na skoczniach w tym roku, środowisko kibiców w naszym kraju zaczęło emocjonować się tą walką charakterów być może nawet mocniej niż społeczeństwo w Austrii. A na X, gdzie dyskusje o skokach bywają nadal zażarte, dominuje doping dla goniącego. #BrygadaJasia – ten hasztag jest już widoczny nie tylko w pojedynczych tweetach, co nawet tymczasowych nazwach kont.

Jedno jest pewne. Ktokolwiek nie wygra, dobrze by było, żeby wszystko trwało aż do ostatniego skoku w niedzielę.

Według wyliczeń Adama Bucholza, dziennikarza skijumping.pl, walka Austriaków i tak nie jest najciaśniejszą w dziejach PŚ. Zimą 1995/96 Andreas Goldberger jechał dwa ostatnie konkursy z ledwie trzema oczkami zaliczki nad Arim-Pekką Nikkolą! Tamtą zaliczkę obronił. Ale już gdy w 1999 roku Martin Schmitt miał do odrobienia 21 pkt do Janne Ahonena, to Niemiec skutecznie zaatakował na finiszu. W sumie mniej niż 100 pkt na dwa konkursy do końca dotąd obserwowaliśmy siedmiokrotnie. A PŚ ma przecież już blisko pół wieku historii. Choć fakt faktem, obecnie obowiązująca punktacja jest znacznie młodsza.

Źródło: TVPSPORT.PL
Unable to Load More

Najnowsze

Zobacz także