| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Rzadko zdarza się, by piłkarz płynnie przeskoczył z poziomu 2. ligi do Ekstraklasy. Hubertowi Zwoźnemu z Korony Kielce udało się, co zaprocentowało nawet powołaniem do reprezentacji Polski U20. Ostatnie miesiące są dla niego znakomite, a jeszcze nie tak dawno zaliczył spadek do 4. ligi. Następnie udał się na wypożyczenie do Raduni Stężyca, nie do końca nawet wiedząc, co go tam czeka. – Sprawdzałem na mapie i pokazało mi, że Stężyca leży obok Warszawy. Pomyślałem, że w sumie fajnie, mogę tam iść. Okazało się, że to nie ta Stężyca – wspomina z uśmiechem w swoim pierwszym dłuższym wywiadzie udzielonym TVPSPORT.PL.
Dominik Pasternak, TVPSPORT.PL:– Podobno bardzo źle znosisz porażki. To prawda?
Hubert Zwoźny (Korona Kielce):– Lubię rywalizację, ale gdy nie idzie po mojej myśli, to ciężko mi to znieść. Z biegiem lat jest z tym coraz lepiej. Będąc młodszym, strasznie przeżywałem porażki. Nie umiałem się z nimi pogodzić. Nawet w najprostszych zabawach na treningu nie lubiłem i nie umiałem przegrywać.
– Słyszałem pewną historię z Raduni Stężyca. W trakcie jednej z gierek starłeś się z Jakubem Kwiatkowskim. Szybko doszło do przepychanek, ale gdy zobaczyłeś, że to jest twój współlokator, to szybko odsunąłeś pięści.
– Tak było! Mieliśmy bardzo dobry kontakt. Do dziś się przyjaźnimy. W trakcie tamtego treningu nie wiedziałem, kto wpakował mi się w nogi. Szybko mu oddałem, doszło do przepychanki i dopiero wtedy zobaczyłem, że to był on. Oświeciło mnie i go przeprosiłem.
– I jak tu później wrócić do mieszkania…
– Na szczęście rozeszło się po kościach. Wiadomo też, że jak ma się z kimś lepszy kontakt, to można sobie pozwolić na więcej.
– Mocny charakter pomaga, szczególnie na wczesnym etapie kariery?
– Pomaga, ale musiałem postarać się, żeby bardziej nad sobą panować. Łapałem za dużo kartek za dyskusje z sędziami. Źle reagowałem na gwizdek arbitra po tym, jak komuś ostrzej się zameldowałem. Czułem się niewinny. Starałem się wywierać presję na sędziów. W rezerwach Korony był regulamin, w którym było napisane, że za każdą niepotrzebną żółtą lub czerwoną kartkę była kara finansowa. Trochę dołożyłem do skarbonki.
– Starczyłoby na dobre buty?
– Może i nawet na niejedne. Te kary mnie też uspokoiły, bo nie chciałem tracić pieniędzy przez swoją głupotę. Dziś też zdarza mi się nie panować nad emocjami, ale na pewno w mniejszym stopniu niż wcześniej.
– Ta zadziorność jest wrodzona czy nabyta z wiekiem?
– Myślę, że sam ją nabyłem. Od gimnazjum zawsze chciałem wygrywać. Potrafiłem mocno kombinować, żeby być najlepszym. Po czasie sądzę, że to nie było zbyt mądre (śmiech). Teraz już rozumiem, że porażka jest częścią tego sportu.
– Wychowanie w mniejszym mieście pomaga w nabyciu takich cech?
– Na pewno to coś innego, niż pójście od razu do dużej akademii. Byłem uczniem Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Tarnowie. Klub Unia Tarnów pokłócił się z nią i zostaliśmy rok bez gry w żadnych rozgrywkach. Trener Sławek Szymański organizował nam sparingi. Musieliśmy szybko przestawić się na piłkę seniorską. Byliśmy kilkunastoletnimi chłopakami, a graliśmy z dorosłymi facetami. To był twardy futbol. Miało to wpływ na to, jaki jestem teraz.
– Dziwna decyzja, że młodych chłopaków na rok wyłączyli z gry w lidze.
– Chcieliśmy za wszelką cenę zostać przy trenerze Szymańskim. Wiedzieliśmy, że dostaniemy za to karę w postaci właśnie rocznej przerwy od gry. Mieliśmy jednak świadomość, że dzięki niemu bardziej się rozwiniemy. Później odchodziłem jako wolny zawodnik. Miałem możliwość testów w różnych klubach. Łatwiej było o transfer.
– Gdzie byłeś?
– W akademiach Rakowa Częstochowa, Wisły Kraków, Górnika Zabrze i oczywiście Korony Kielce.
– I dlaczego wybór padł na Koronę?
– Na początku byłem sceptycznie nastawiony. Wolałem Kraków, bo był bliżej od Tarnowa niż Kielce. Znałem tam innych chłopaków. Temat nie wypalił i pojechałem do Kielc. Zobaczyłem, jak funkcjonuje klub i od razu powiedziałem, że chcę zostać.
– Miałeś 16 lat, gdy trafiłeś do Korony Kielce. Dość późno. Nie bałeś się, że będą patrzeć na ciebie inaczej niż na wychowanków?
– Nie miałem wtedy tego w głowie. Od początku przyświecał mi jasny cel — debiut w pierwszej drużynie. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, ile to zajmie, ale mocno w to wierzyłem.
– Ile czasu potrzebowałeś na dołączenie do "jedynki"?
– To szło krok po kroku. Najpierw CLJ-ka, później drużyna rezerw i łączenie z CLJ-ką. Następnie zagrałem cały sezon w rezerwach w 3. lidze i dostałem zaproszenie na treningi do pierwszej drużyny. Nie przypadłem zbytnio do gustu i nie pojechałem na obóz.
– Rozumiałeś wtedy tę decyzję?
– Wiedziałem, że mam braki i muszę pracować nad tym, by stać się bardziej świadomym zawodnikiem. Powiedziałem sobie wtedy, że zrobię wszystko, by przy następnej okazji już dostać szansę.
– Udało się.
– Ale nie było to łatwe. Spadliśmy z rezerwami do IV-ligi. Nie było odzewu z pierwszego zespołu. Konsultowałem się z agentem, co robić. Uzgodniliśmy, żeby iść pograć szczebel wyżej. Wtedy pojawiła się Radunia Stężyca.
– Wiedziałeś, gdzie leży Stężyca?
– Sprawdzałem na mapie i pokazało mi, że obok Warszawy. Pomyślałem, że w sumie fajnie, mogę tam iść. Okazało się, że to nie ta Stężyca.
– Ale ostatecznie podjąłeś rękawicę.
– I dzięki temu poznałem niesamowitych ludzi. Sztab z Szymonem Hartmanem i Mateuszem Michniewiczem. Świetni trenerzy. Do tego super szatnia. Nie mogłem wybrać lepszego miejsca na zrobienie kolejnego kroku.
– Słyszałem, że potrzebowałeś 45 minut w sparingu, żeby byli pewni co do transferu.
– Przyjechałem na sparing. I faktycznie, po połówce zszedłem i dostałem informację, że zostaję. Trener Hartman powiedział mi wtedy żartobliwie: “Zwoźny, jak mi stąd uciekniesz, to ja znam ludzi w Tarnowie”. Jak widać, nie mogłem się nie zgodzić (śmiech).
– A mogła być jeszcze Siarka Tarnobrzeg.
– Tak, dowiedziałem się o tym po czasie, że chciał mnie trener Dariusz Kantor.
– Zagrałeś va banque? Gdyby ci nie poszło w 2. lidze, to trudno byłoby już podskoczyć.
– Trochę tak, ale po czasie uważam, że to jedna z lepszych decyzji, jaką podjąłem.
– Podpytywałeś starszych kolegów o wskazówki dotyczące gry w Ekstraklasie? W końcu w składzie mieliście Wojtka Łuczaka, Tomka Dejewskiego czy Jonatana Strausa.
– Dużo rozmawialiśmy. Z Wojtkiem złapałem bardzo dobry kontakt. Powiedział mi, że miałem jaja. W trakcie jednej z gierek lekko się starliśmy. Byliśmy w przeciwnych drużynach. Piłka wyszła za linię i on krzyknął “nasza”. Odpowiedziałem mu: “weź przestań, gramy do końca”. Zdenerwował się na mnie, ale gdy wróciliśmy do szatni, to powiedział, że od razu mnie polubił.
– Słyszałem, że na boisku a poza nim jesteś totalnie inną osobą.
– Wychodząc na boisko, wyłącza się grzeczny chłopiec i odpala się swego rodzaju bestia.
– Po odejściu z Raduni twoja kariera nabrała rozpędu. Kilka miesięcy i debiut w Ekstraklasie plus powołanie do reprezentacji Polski U20. Uwierzyłbyś w to w sierpniu?
– Zdecydowanie nie. Chciałem wrócić do Kielc i powalczyć o angaż w pierwszej drużynie. Czułem się dobrze w sparingach. Ciężko przepracowałem okres przygotowawczy. Wtedy wypadł z gry Dominick Zator. Trochę skorzystałem na jego pechu i wykorzystałem szansę. Trener Kamil Kuzera mi zaufał i wystawił mnie na premierowy mecz w nowym sezonie.
– Czym go przekonałeś, bo nie wierzę, że argumentem był tylko brak Zatora?
– Trzeba by pewnie jego pytać. Ale myślę, że nieustępliwością. Ja nie jestem wybitny technicznie, mam tego świadomość. Muszę pracować na wieloma elementami. Nikt jednak mi nie zarzuci, że nie pracuję ciężko na treningach. To dało mi zaufanie trenera.
– Debiutowałeś na Kamila Grosickiego. Duże wyzwanie.
– I dostałem żółtą kartkę w 9. minucie! Myślałem wtedy – "dobra, to w przerwie zjazd do bazy, przecież nie da młodemu grać do końca z kartką". Ostatecznie zagrałem. Zaskoczyło mnie to. Wyszło całkiem nieźle, choć przegraliśmy tamten mecz.
– Stosunkowo długo czekałeś na debiut w Ekstraklasie. Teraz nawet 16-latkowie już zbierają minuty. Ty dopiero w wieku blisko 21 lat. Czułeś, że dopiero teraz był odpowiedni moment?
– Musiałem sobie na to zapracować. Szedłem etapami. Grałem w 3. i 2. lidze. Pominąłem 1., ale miałem już sporo doświadczenia w seniorach. Debiut przyszedł w odpowiednim czasie, gdy byłem na niego gotowy.
– A nie sądzisz, że lepiej wyglądałbyś na prawej obronie, a nie na wahadle?
– Myślę, że tak, ale nie narzekam, tylko robię swoje. Napędzam się przede wszystkim obroną, a to co zrobię do przodu, to dodatek. Taki mi mówili, gdy grałem na prawej obronie. Na wahadle jednak ten atak jest ważny. Na razie w obronie wyglądam nieźle, ale tych liczb z przodu troszkę brakuje.
– Wystawiłbyś sobie jak na razie maksymalną ocenę za ten sezon?
– Aż tak to nie, bo bardzo chciałbym poprawić moje liczby, które obecnie są zerowe. Chcę z tym powalczyć, bo wiem, że ludzie na to patrzą.
– Trener Jacek Zieliński dużo pomaga w twoim rozwoju?
– Przede wszystkim trzyma pieczę nad wszystkim w szatni. Ma bardzo wysokie kompetencje miękkie. Nie ma szans, żeby przy nim odlecieć, bo bardzo szybko sprowadzi na ziemię.