Siatkarze Asseco Resovii Rzeszów nie powtórzyli zeszłorocznego sukcesu w drugich co do ważności europejskich rozgrywkach. Po porażce 2:3 w pierwszym finałowym meczu na Podpromiu, w rewanżu rzeszowianie nie mogli pozwolić sobie na brak zwycięstwa. Ziraat Bankasi Ankara był jednak tego dnia drużyną zdecydowanie lepszą. Turecki zespół triumfował 3:1 (20:25, 25:17, 28:26 25:14) i absolutnie zasłużenie wygrał zmagania Pucharu CEV.
Wygrana 3:0 lub 3:1 dawała Asseco Resovii Rzeszów upragnioną obronę trofeum. Zwycięstwo 3:2 oznaczało natomiast konieczność rozegrania "złotego seta". Każdy inny wynik powodował, że puchar trafi do Ankary.
Rzeszowianie rewanżową potyczkę rozpoczęli w najlepszy możliwy sposób. Bardzo dobrze na środku siatki prezentował się Dawid Woch, trudne piłki z lewego skrzydła kończył Bartosz Bednorz, a po stronie Ziraatu skuteczność zatracił gdzieś rewelacyjny przecież w pierwszym meczu Holender Wouter ter Maat. Resovia wygrała inauguracyjną partię do 20 i zbliżyła się do szczęśliwego dla siebie rozstrzygnięcia.
Turecki zespół błyskawicznie jednak wyrównał. W drugim secie Matthew Anderson i spółka posłali na drugą stronę aż siedem asów serwisowych! Ziraat odebrał rzeszowianom większość ich atutów i było 1:1 (25:17).
Trzeci set przebiegał w dramaturgii absolutnie godnej finału europejskiego pucharu. Mocne otwarcie gospodarzy i prowadzenie 5:0 nie załamało podopiecznych Tuomas Sammelvuo. Resovia odrobiła straty, a w kluczowym momencie prowadziła 21:20. Dwa niesamowicie ważne ataki zepsuł jednak Bartosz Bednorz, siatkarze Ziraatu lepiej utrzymali nerwy na wodzy i wygrali 28:26.
O czwartej partii wolelibyśmy chyba nie pisać nic. Kompletnie rozbita mentalnie ekipa z Rzeszowa nie podjęła żadnej walki. Ziraat dopełnił dzieła zniszczenia, zwyciężając w imponującym stylu do 14.
Oddzielny akapit dla Matta Andersona. Amerykański przyjmujący zapisał na swoim koncie 24 punkty i był przez większość spotkania po prostu niełapalny. Genialny mecz 37-latka. Profesor. Lider z krwi i kości.