W czwartkowy wieczór, w wieku 82 lat, zmarł Leo Beenhakker. W "Sportowym Wieczorze" na antenie TVP Sport w rozmowie z Piotrem Sobczyńskim byłego selekcjonera reprezentacji Polski wspominał Rafał Ulatowski, który miał okazję współpracować z nim w czasach pracy Holendra z reprezentacją Polski.
Polska piłka zawdzięcza trenerowi Beenhakkerowi wiele. Przede wszystkim pierwszy w historii awans na mistrzostwa Europy, jeszcze wówczas szesnastozespołowe. – To była osoba o naprawdę dużej charyzmie. O takim silnym wpływie na otoczenie, na zawodników. To jeden z najlepszych trenerów, jakich znam, o ile nie najlepszy, jeśli chodzi o taki "man management", czyli branie pojedynczo zawodników na rozmowy i wymaganie od nich tego, czego będzie oczekiwał w meczu – wspominał Ulatowski na antenie TVP Sport.
– Potrafił wydobyć z zawodnika maksimum jego umiejętności. Oczekiwał od każdego, żeby zagrał na miarę swojego potencjału. I myślę, że to było jego największym sukcesem z naszą reprezentacją. On nie używał krzyku, nie podnosił głosu. Po prostu to, w jaki sposób mówił do zawodników – precyzował. I dodał: – W kontekście doboru zawodników, doboru planu na mecz, ale też w takich sytuacji boiskowych czy pozaboiskowych, w których Leo nigdy nie podnosił głosu na zawodnikach. Nie krzyczał. Nie mówił o nich złych rzeczy. Bardzo im ufał i myślę, że to była jego olbrzymia zaleta i cecha, dzięki której w piłce nożnej osiągnął tak wielki sukces.
Beenhakker trafił do Polski niedługo po pracy w Trynidadzie i Tobago. Z tamtejszą kadrą narodową również osiągnął historyczny wynik. Awansował na mistrzostwa świata 2006. Wcześniej prowadził szereg znanych klubów, w tym Real Madryt. – My dzisiaj żyjemy, tak to sobie później tłumaczyłem, w epoce Pepa Guardioli. A musimy wiedzieć, że wcześniej był właśnie taki trener jak Leo Beenhakker. Przypadkowych trenerów nie biorą do Realu. Przypadkowy trener nie zdobywa mistrzostwa, a już na pewno nie trzech mistrzostw z rzędu. A tak było z Realem Madryt trenera Beenhakkera – mówił Ulatowski.
U nas największym sukcesem Beenhakkera była droga do Euro 2008. Choć eliminacji reprezentacja Polski nie rozpoczęła udanie, szybko weszła na swój najwyższy poziom. Wygrana i remis z Portugalią do dziś wspominane są z sentymentem. A w tabeli biało-czerwoni wyprzedzili wtedy także Belgię czy Serbię.
– Leo zawsze twierdził, że w naszej reprezentacji jest moc piłkarzy, jeśli chodzi o umiejętności, natomiast mamy problemy z mentalnością wynikające z systemu, w jakim żyliśmy. Do mnie kiedyś tam dotarło, jak Leo powiedział, że potrzebujemy trzech pokoleń, żebyśmy myśleli tak, jak ludzie z tej części Europy, z której on przyjechał – wspominał Ulatowski.
– On od początku pracował nad tym, żeby wzbudzić w zawodnikach taką pewność siebie. Żebyśmy nie podchodzili do przeciwników ze zbyt dużym strachem. Tego wymagał – dodał.
Poza mentalem, Beenhakker przyniósł do Polski pewien poziom organizacyjny, do tej pory niespotykany. – Bardzo zwracał uwagę na detale, na przygotowanie do treningów, cały sprzęt. Trener bramkarzy był odpowiedzialny za sporządzenie takiej "check-listy", na której było wszystko, co na trening, co do samolotu, jaki sprzęt na wyjazd. Wcześniej nie spotykaliśmy się z czymś takim. Także dla nas to było know-how przyniesione z innego świata – opowiadał Ulatowski.
Euro 2008 nasza reprezentacja zakończyła z jednym wywalczonym punktem, na ostatnim miejscu w grupie za Niemcami, Chorwacją i Austrią. Pojawiła się krytyka. – Myślę, że później [po Euro] Leo już bardziej wsłuchiwał się w to, co dzieje się wokół reprezentacji niż w prowadzenie samej reprezentacji. Nie wszyscy byli zadowoleni z wyniku na mistrzostwach Europy. Później także z poziomu, jaki prezentowaliśmy w eliminacjach mistrzostw świata. I w takich momentach Leo stawał się już bardziej Polakiem niż Holendrem – mówił Ulatowski. – Dotykała go krytyka. Nie mógł się z tym pogodzić. Były takie chwile, że rozmawialiśmy o tym, co kto powiedział, co kto napisał i dlaczego jest tak, a nie inaczej – dopowiadał.
Schyłkiem pracy holenderskiego szkoleniowca z reprezentacją Polski okazały się eliminacje mistrzostw świata 2010. Nasza kadra weszła w nie nieźle: remisem 1:1 ze Słowenią, a następnie wygranymi 2:0 z San Marino i 2:1 z Czechami. – Nie zapomnę do końca życia meczu w Bratysławie. Była wiara, że wygrywając będziemy już jedną nogą w Republice Południowej Afryki, na mistrzostwach świata. Prowadziliśmy do 85. minuty, by ostatecznie przegrać 1:2. Ławki były oddalone, więc przejście przez całe boisko trochę zajęło. Był wieczór, rosa. Trener w butach eleganckich. Gdy przyszedł do szatni wziął taką koszulkę do rozgrzewki, wyczyścił sobie nią buty i z całej siły rzucił nią o ziemię. To był jeden z sygnałów, że przegraliśmy naprawdę dużą rzecz – opowiada Ulatowski.
Po tym przyszedł fatalny mecz w Belfaście, przegrany z Irlandią Północną 2:3. U siebie, w Chorzowie, zremisowaliśmy z tą drużyną 1:1. Osłody nie przyniosło nawet pokaźne zwycięstwo 10:0 z San Marino. Po kolejnej porażce, dotkliwym 0:3 ze Słowenią, Beenhakker został zwolniony. Kadrę w dwóch ostatnich meczach eliminacji poprowadził Stefan Majewski.
A jaki był Beenhakker osobiście? – Był to dla mnie ktoś więcej niż trener. Myślę, że dla nas wszystkich, którzy pracowali wtedy w reprezentacji, to był taki mentor – odpowiedział Ulatowski. – Siedzieliśmy często gdzieś po meczach i rozmawialiśmy, także o życiu. Nie zawsze był miły. Był takim typowym Holendrem, miał w sobie taką pewność siebie. Niektórzy to później tak troszkę na opak analizowali, że być może był zbyt pewny. Ale nie. To był naprawdę bardzo dobry człowiek. Miał swoje sukcesy, swoje momenty wielkiej chwały. Ale poza tym był dobrym człowiekiem – stwierdził.