Według mnie to jest nadużycie. Co to jest za pole? Za chwilę nie będzie sensu robić zwykłych, porządnych mityngów, bo po wyniki każdy będzie jeździł szukać wiatru na końcu świata – tak o rekordzie świata w rzucie dyskiem Mykolasa Alekny mówi Piotr Małachowski. Dwukrotny medalista olimpijski sugeruje wprowadzenie regulacji przez World Athletics. – Ja tak nie robiłem – zaznacza Polak.
O niedzielnym konkursie cudów w Oklahomie szerzej pisaliśmy W TYM ARTYKULE. W skrócie: w Ramonie, w szczerym polu i na rzutniach ustawionych pod kierunek wiatru wiejącego w twarz zawodników, Litwin Mykolas Alekna poprawił dwukrotnie własny rekord świata. Jego dysk w najlepszej próbie poleciał na aż 75,56 metra. Drugi Matt Denny z Australii też uzyskał świetny rezultat, lepszy od poprzedniego rekordu świata. W sumie aż pięciu dyskoboli w jednych zawodach uzyskało powyżej 70 metrów, co nigdy wcześniej nie miało miejsca.
Tylko że okoliczności uzyskiwania tych wyników, czyli miejsce z silnym wiatrem, "pośrodku niczego", wzbudziło wielkie kontrowersje.
– Dla mnie to jest nadużycie. Tak nie powinno być – mówi wprost w rozmowie z TVPSPORT.PL Piotr Małachowski, rekordzista Polski, mistrz świata i dwukrotny wicemistrz olimpijski w tej konkurencji.
Małachowskiemu nie podoba się przede wszystkim lokalizacja tego wydarzenia. Nazwał je "szczerym polem".
– Alekna, Denny, a wcześniej m.in. Valarie Allman w tym samym miejscu, to są mistrzowie, oni rzucali w poważnych zawodach bardzo daleko w największych imprezach. Trzeba mieć umiejętności, żeby w takich warunkach tak dobrze je wykorzystać, tak podkręcić dysk. Wielki szacunek, że to potrafią. Ale nie każdy tam może startować, nie każdy jest zaproszony. Tu jest coś nie tak. Umówmy się: jak to wygląda? To jest coś do chwalenia się przez World Athletics? Nagranie z łąki telefonem? – pyta Małachowski i dodaje, że wśród występujących w Ramonie byli też tacy dyskobole, którzy w "normalnych" warunkach nie są w stanie zbliżyć się do rezultatów, jakie osiągnęli teraz w USA. A ich rekordy w tabelach zostaną, co nie jest do końca uczciwe.
Małachowski mówi o problemie uzyskiwania minimów na wielkie imprezy.
– Boję się, że jeśli dyrektorzy zawodów zobaczą, że zawodnicy sami robią sobie konkursy w polu, to przestaną wprowadzać dysk do programów u siebie. Bo będą wiedzieli, że i tak nie dorównają temu, co dzieje się w takiej Ramonie na końcu świata. Poza tym to, co tam padło, jest traktowane później jako minima na igrzyska czy MŚ. Dla mnie tak nie powinno to wyglądać, bo za chwilę World Athletics znów podniesie i tak już wygórowane minima na te imprezy. Do tego to jest sprzeczne z promocją lekkoatletyki. I z fair play. Bo co mają zrobić inni, którzy tam nie rzucali? Też iść w pole? To ma być jedyna metoda? – rozkłada ręce legenda polskiego sportu.
Małachowski zaznacza, że nigdy nie szukał na siłę konkursów tego rodzaju. Gdy sam występował, takie organizowano m.in. w Helsingborgu w Szwecji.
– Dla mnie jednak w sporcie liczyła się bezpośrednia rywalizacja z kolegami z rzutni, z największymi gwiazdami, a nie to, ile będę w stanie rzucić przy huraganie – podkreśla "Machałek". I dodaje, że choć szanuje wyniki Alekny, to bardziej ceni jego rzuty na powyżej 70 metrów z regularnych stadionów, takich z bieżnią i trybunami. Certyfikowanymi.
Co jednak ciekawe, zdaniem Piotra Małachowskiego światowa federacja nie powinna wprowadzać do rzutu dyskiem limitów siły wiatru ani jego pomiarów.
– Uważam, że bardziej problematyczny jest widok samej areny. Wiatr zawsze jakiś będzie, okej. Nawet jeśli tak ekstremalny, trudno. Natomiast fakt, że teraz po Internecie krążą filmiki z jakiejś łąki zamiast z zawodów z publicznością, ze stadionu, nie współgra w ogóle z wizerunkiem lekkoatletyki, jaki należy promować. Bo zaraz się okaże, że rzuty będziemy mieli tylko w takich dziwacznych lokalizacjach – przestrzega dyskobol. Uważa, że nad tym aspektem właśnie powinna zostać przeprowadzona debata: minimalnej rangi obiektu i rangi zawodów, w których taki legalny wynik może paść.
– Może w tej Oklahomie powinniśmy zrobić nieoficjalne mistrzostwa świata w rzutach, zaprosić wszystkich i wtedy rozstrzygnąć, kto jest najlepszy? Dla mnie o to właśnie chodzi w sporcie – kończy Małachowski.