Magdalena Fręch na drugiej rundzie zakończyła swój występ podczas turnieju w Stuttgarcie. W czwartkowe popołudnie nie miała żadnych szans z Jessicą Pegulą. W dwóch szybkich setach uległa trzeciej rakiecie świata 1:6, 1:6.
Wydaje się, że wszystko, co najważniejsze dla tego spotkania, wydarzyło się... dzień wcześniej. Polka rozegrała jeden z najdłuższych meczów w swoim życiu. Spędziła na korcie ponad trzy godziny, zostawiła mnóstwo sił: zarówno tych fizycznych jak i mentalnych.
W czwartek widać było z jak wielkim poświęceniem wiązało się środowe zwycięstwo. Fręch od samego początku brakowało świeżości. Spóźniona startowała do piłek. Nie dobiegała do wielu, z którymi zapewne poradziłaby sobie zregenerowana.
Spotkanie zaczęła od dwóch wygranych piłek, ale z każdą kolejną coraz bardziej widać było przewagę rywalki. W kilkanaście minut doprowadziła do stanu 4:0. Polce udało się co prawda wygrać gema, ale jak się okazało był to jedynie gem honorowy. Po niespełna pół godzinie Amerykanka triumfowała 6:1.
W drugiej partii wynik przy nazwisku trzeciej rakiecie świata rósł w mgnieniu oka. Błyskawicznie wyszła na prowadzenie 5:0. Grała tak dobrze, że Polka do zwycięstwa w punkcie potrzebowała zagrań idealnie w linię.
Fręch dzięki lepszej grze i słabszemu momentami Peguli wygrała gema, ale znów było to tylko pocieszenie. Za moment Amerykanka domknęła spotkanie i awansowała do ćwierćfinału. Spotka się w nim z Jekateriną Aleksandrową, która nieco wcześniej pokonała Mirrę Andriejewą.