Mariusz Kuras, trener pierwszego zespołu Pogoni, patrzył z niedowierzaniem na dokument. Niby nie było w nim niczego dziwnego, widział takich dziesiątki. A jednak nie mógł oderwać oczu od twarzy chłopaka, który tyle razy uśmiechał się, siedząc na barierce przy treningowym boisku. Jeszcze raz spojrzał na książeczkę zdrowia. Potem na zegarek. Przetarł palcem fotografię i przeczytał: Kamil Grosicki. Chłopak miał wreszcie nazwisko.