{{title}}
{{#author}} {{author.name}} / {{/author}} {{#image}}{{{lead}}}
{{#text_paragraph_standard}} {{#link}}Czytaj też:
{{link.title}}
{{{text}}}
{{#citation}}{{{citation.text}}}
Polacy ze srebrem ME w Madrycie. Sukces, który miał się nie zdarzyć. "Jak tlen"
Michał Chmielewski /
Sami trochę nie wierzyliśmy, że staniemy tu na podium jako Polska. A udało się. Udowodniliśmy, że liczymy się w Europie. Warto było tu być, tu biec – przyznała Natalia Bukowiecka, kapitanka reprezentacji lekkoatletów, którzy w Madrycie w niedzielę zdobyli srebro Drużynowych ME. Ten sukces jest dla środowiska jak tlen. Ważne SMS-y przychodziły jeszcze w nocy.
- Świetna "życiówka" polskiego sprintera!
- Bukowiecki wykonał zadanie i... wbił "szpilkę" w kolegę z reprezentacji
- Wielka szóstka to przeszłość. Nowa impreza w elicie
Zanim w niedzielę wieczorem skończyła się ostatnia konkurencja, organizatorzy w Madrycie zebrali zawodników na podium i puścili Włochom szlagier "Sara perche ti amo" – tuż przed ich pięknych hymnem – i nim skończył się przekaz, który realizowaliśmy na żywo w TVP Sport, zrobiła się 23.00. Potem przez kolejne kilkadziesiąt minut Polacy pozowali z ich srebrnymi medalami do zdjęć, integrowali się z kolegami z innych ekip lub po prostu rozmawiali z bliskimi. Kiedy docierali do hoteli, była prawie północ, ale wobec odlotu kadry zaplanowanego dopiero na godz. 14 następnego dnia, nikomu to nie przeszkadzało. Trwała fiesta.
Na Drużynowych Mistrzostwach Europy już taka piąta z rzędu dla reprezentacji Polski. To, co zaczęło się w 2017 – seria polskich podiów w tej imprezie – zostało przedłużone na Estadio de Vallehermoso.
Polska drugą lekkoatletyczną siłą w Europie. Seria trwa 12 lat
Oczywiście dziś ta seria jest dłuższa i sięga jeszcze 2013 roku. Wtedy kadra PZLA zdobyła podium DME po raz pierwszy. Później bywaliśmy poza podium, jednak tamte wyniki zostały po czasie zmienione z uwagi na dopingowe wpadki członków innych reprezentacji. To jednak wyłącznie statystyka, radości z 2014 i 2015 nikt tamtym zawodnikom nie zwróci. A tę w Madrycie przeżyli bardzo emocjonalnie. Tu i teraz, na żywo.
To było tym łatwiejsze, że w składzie biało-czerwonych znalazło się liczne grono debiutantów. Dla części zespołu był to debiut nie tylko w DME, ale w ogóle w drużynie na jakąkolwiek seniorską imprezę.
– To jest szok, coś wspaniałego. Liczyliśmy to przecież przed rywalizacją, ale ze statystyk i przewidywań w żadnym razie nie wychodził tu medal. A jednak się zdarzył. Wyszarpali go. I to właśnie dzięki tym młodym, tym nowym twarzom to w dużej mierze było możliwe – komplementowała zespół Małgorzata Hołub-Kowalik, wiceprezes PZLA.
W sumie przez cztery dni rozegrano 37 konkurencji. Polacy wygrali wprawdzie tylko dwie z nich (Anita Włodarczyk i sztafeta mieszana 4x400 m), ale do tego dołożyli po pięć drugich i trzecich miejsc. Co jeszcze ważniejsze, w zasadzie nie mieliśmy poważnych wpadek. Jedyna – i to już na starcie – przytrafiła się Pawłowi Fajdkowi, ale pozostali z nawiązką odrobili te straty. Nikt poza młociarzem nie skończył występu niżej niż z czterema punktami. Swoje tematy – w mniejszym lub większym stopniu – dowieźli zarówno mistrzowie, jak i debiutanci. Żaden inny zespół nie może pochwalić się takim osiągnięciem.
– I właśnie tym mocniej należy podkreślić, że my tę kadrę mieliśmy tu odmłodzoną, odświeżoną, składającą się z ludzi dopiero na początku swoich karier – zaznacza Hołub-Kowalik.
Bukowiecka i Szwed czekali, czy warto będzie pobiec. Było warto – po rekord Polski
– Chyba każdy miał tu świadomość, że liczy się każde jedno miejsce. To jest ogromna odpowiedzialność – przyznawała Kinga Królik, trzecia na mecie biegu na 3000 m z przeszkodami.
– Rozbieg dla oszczepników był tak miękki, że gdyby nie punkty dla kadry, w ogóle bym nie wystartował – stwierdził Marcin Krukowski.
– Myślałam, że może tu będzie mi łatwiej. Ale nie. To, że od twojego wyniku zależy los prawie 50 kolegów z drużyny, potrafi spiąć. Nie mam teraz idealnej formy, zmagam się z poskładaniem elementów rzutów w całość. Cieszę się, że tu jakoś temu podołałam – dodawała Maria Andrejczyk.
Dla niektórych te DME były wyjątkowo łaskawe. Spora wysokość nad poziomem morza, wysokie temperatury i bardzo szybki tartan sprawiły, że z życiówkami z Madrytu wyjechali sprinterzy. Oliwer Wdowik biegiem na 10.10 s na 100 metrów wskoczył na trzecią lokatę polskich tabel all-time. A Igor Bogaczyński na 200 m (20.37 s) – na szóstą. Kapitalnie, bo szybciej niż po złoto igrzysk w Tokio, pobiegł też mikst (czas z niedzieli to rekord Polski i world leading). A wcale nie musiał, bo Natalia Bukowiecka i Maksymilian Szwed do końca czekali, czy ich występ będzie potrzebny. Czy Polska będzie tu walczyć o medal, czy przed ostatnią konkurencją będzie już po wszystkim. Nie było.
– Przyznaję, że chyba sami trochę nie wierzyliśmy, że to się uda. A jednak. Warto było – powiedziała Bukowiecka, kapitanka zespołu. Natalia, która kończyła bieg na ostatniej zmianie, nigdy dotąd nie pobiegła tak szybko w żadnej sztafecie. Z lotnego startu zmierzono jej 48.73 s.
Odważni, pewni siebie, chcący. Nowe pokolenie już się rodzi. Udowodnili
Bukowieckiej nie było na wspólnym zdjęciu po medalu, bo siedziała przed kamerami TVP Sport w naszym studio. Przepraszamy, Natalia! Na murawie poza zdjęciem zawodników kręcili się też działacze. Wiceprezes PZLA Marek Plawgo, który odpowiada m.in. za komunikację i relacje z partnerami sponsoringowymi organizacji, patrząc na zespół, jego energię i radość po odebraniu medali przyznał: – nic lepszego tutaj nie mogło nam się przydarzyć.
I ma rację.
Po pierwsze, zwłaszcza niedzielną sesję po prostu dobrze się oglądało. Kolejni Polacy przedłużali nadzieję i godzina po godzinie przybliżali nas do sukcesu, w dodatku osiągając swój maksymalny pułap. Jak na przykład Maria Żodzik, która skoczyła 1,97 m wzwyż i przegrała wyłącznie z rekordzistką świata. Albo jak Filip Rak, który na finiszu biegu na 1500 m miał tyle pod nogą, że wyprzedzał rywali jak tyczki. Bo w końcu – stwierdził – zaczął słuchać rad trenera. Tak wymieniać nazwiska można bardzo długo. Istotny jest jednak kontekst całościowy.
Odkąd w 2021 roku w Tokio biało-czerwoni zdobyli aż dziewięć medali olimpijskich, kolejne lata były mniej okazałe. Wprawdzie na ME 2022 w Monachium Polska wywalczyła aż 14 krążków, to jednak chwilę wcześniej na MŚ w Eugene udało się tylko cztery. A po roku w Budapeszcie – tylko dwa. Szaro wyszły też ME w Rzymie w ubiegłym roku, zaś tylko jedno podium w Paryżu – to Bukowieckiej – przyjęliśmy jako znak, że naszą lekkoatletykę może czekać chwila przestoju i oczekiwanie na kolejne genialne pokolenie. Oczywiście podium DME nie oznacza od razu, że jesteśmy światowym hegemonem. Oznacza jednak, że to pokolenie gdzieś już się rodzi. I jest inne niż poprzednie, bo młodzi Polacy nie boją się otwarcie mówić o swoich marzeniach.
Przykład? Kamil Herzyk po świetnym biegu na 5000 m powiedział: – rekord Bronka Malinowskiego? Potrzebuję trochę czasu, ale to jest do zrobienia.
Rekord Malinowskiego jest z 1976 roku. To drugi najstarszy, jaki został w tabelach PZLA.
Nocne SMS-y do prezesa. Te gratulacje mają ogromne znaczenie
– Oni naprawdę mogą się podobać. Ta ich postawa, ja ją kupuję. Jeśli chce się sięgać wysoko w sporcie, trzeba mieć tej pewności siebie odpowiedni zapas. Wiedzieć, gdzie i jak chce się iść. Te trzy dni naprawdę sporo uwidoczniły. To bardzo nas cieszy – konkludował późno w nocy Sebastian Chmara, od listopada prezes PZLA.
Pora jest tu wskazana nieprzypadkowo. Bo kiedy w węższym gronie podsumowywaliśmy wyjazd do Madrytu i komentowaliśmy na chłodno to, co zrobili biało-czerwoni na Vallehermoso, telefon Chmary co chwilę wydawał dźwięki. Jeszcze w nocy wysyłano mu SMS-y z gratulacjami.
– Kto? – pytała go Hołub-Kowalik.
– Nasi partnerzy, sponsorzy – odpowiadał i co chwilę przekazywał jej telefon. – Oni też oglądali te mistrzostwa, widzieli tę walkę i zaangażowanie. I nowe postacie. Tak, to jest bardzo ważne podium. Bardzo – mówił Chmara.
Po chudszych ostatnich latach ten sukces z Madrytu rzeczywiście jest jak tlen. Jest powiewem optymizmu, że po dobrej erze 2013-2021 faktycznie może przyjść taka kolejna. Bo jeśli lekkoatletyka w Polsce chce zachować swój status (a chce), to nie ma lepszej drogi, aby przypominać o sobie kibicom niż sukcesy. I naprawdę ma znaczenie, że w niedzielę wieczorem nagrania finiszu Bukowieckiej w sztafecie rozniosły się po wszystkich mediach. Gdyby biegła bez szans na podium, pewnie by się nie rozniósł.
Ale żeby tak było, postarała się nie tylko Natalia. Od czwartku pracowała na to cała, 46-osobowa drużyna. Drużyna, która dowiozła temat i w najlepszym stylu przypomniała, że warto ją cenić i się nią interesować.
Następna edycja DME ma odbyć się w 2027 roku na Stadionie Śląskim.