Jeszcze parę lat temu wydawało się, że pozycję libero na długi czas w kadrze "zabetonowała" Maria Stenzel. W międzyczasie pojawiła się jednak Aleksandra Szczygłowska, która swoją szansę wykorzystała w sposób wzorowy. Teraz to nie tylko liderka defensywy reprezentacji Polski siatkarek, ale jedna z jej najważniejszych postaci. A do tego, bez cienia wątpliwości, jedna z najlepszych zawodniczek na swojej pozycji na świecie.
Z pozycją libero w siatkarskich reprezentacjach Polski jest jak z bramkarzami w kadrze piłkarzy. Od lat kłopotów z obsadą nie było. Przeciwnie – regularnie pojawiały się postaci, które pozycję murowały na lata. Trudno szukać odstępstw od reguły.
Tak samo było w kadrze siatkarek. Gdy Maria Stenzel weszła do dorosłej reprezentacji, to wysoką pozycję w niej wywalczyła sobie bardzo sprawnie. A skoro to siatkarka z rocznika 1998, to spokojnie można było myśleć, że z pozycją libero mamy spokój. I mieliśmy, nic w tej materii się nie zmieniło. Tyle że pojawiły się kolejne zawodniczki żądne gry.
W tym gronie Aleksandra Szczygłowska, która już po pierwszym swoim sezonie w Rzeszowie otrzymała powołanie do świeżo wówczas budowanej kadry Stefano Lavariniego. Z początku scenariusz był spodziewany. "Jedynką" na pozycji libero dalej była Stenzel, a i powodów, żeby jej na boisku nie ufać nie było.
Szczygłowska musiała zatem uzbroić się w cierpliwość. I czekała. Pierwsze dwa sezony reprezentacyjne to jej epizodyczne występy. Przełom nastąpił w roku olimpijskim.
Libero Developresu Rzeszów musiała wówczas wejść w buty Stenzel, która zmagała się z zapaleniem wyrostka robaczkowego i była zmuszona przejść operację. Wymuszona zmiana nastąpiła zatem w momencie wyjątkowo newralgicznym, zaraz przed igrzyskami olimpijskimi, na których kadra siatkarek grała pierwszy raz od 16 lat.
W teorii wówczas obaw być nie powinno, bo Szczygłowska coraz bardziej w rywalizacji o miano pierwszej libero naciskała Stenzel. Praktyka też pokazała, że naród mógł być spokojny. Krótko mówiąc – wielka jakość. Od początku zawodniczka Developresu pokazywała, że należy jej ufać.
2024 rok był świetny, a obecny nie dość, że nie odbiega, to każe zapytać, gdzie jest sufit Oli Szczygłowskiej. Bo ta z meczu na mecz wygląda coraz lepiej. Tegoroczna Liga Narodów jest tego najlepszym potwierdzeniem.
Niektóre liczby przyprawiają wręcz o zawrót głowy. Bo jeśli jedna zawodniczka w czterosetowym meczu notuje 22 obrony, a do tego gra niezwykle pewnie w przyjęciu, to znaczy, że mamy do czynienia z klasą światową. A na taki poziom bez dwóch zdań weszła Szczygłowska.
A spotkanie z Japonią nie było anomalią. Taki poziom polska libero trzymała przez całą fazę zasadniczą Ligi Narodów. 65 procent pozytywnego przyjęcia, jedynie dwa (!) błędy na 150 przyjęć, do tego łącznie aż 126 zanotowanych obron, więcej miały ich tylko trzy siatkarki (wyliczenia: Jakub Balcerzak). Trudno wymagać czegoś więcej. Niesamowity poziom.
A do tego należy podkreślać aspekty "ekstra", które ma Szczygłowska. Epizod na rozegraniu sprawił, że branie na siebie drugich piłek nie jest dla niej żadnym ciężarem. Luzu w grze, który ma w klubie, w kadrze musiała trochę nabrać, ale teraz jest ostoją spokoju, a przy tym mieszanką boiskowej pewności i zabawy.
I pomyśleć, że parę lat temu na boisku w meczach reprezentacji pojawiała się właściwie tylko, gdy trzeba było poprawić przyjęcie zmieniając jedną z przyjmujących. Dziś Szczygłowska i kadra siatkarek to związek pełnoprawny, funkcjonujący na w pełni uczciwych i dobrych zasadach.
– Zrobiłam przez ostatnie dwa lata duży progres. Widzę to nawet sama po sobie. Myślę, że przede wszystkim dało mi to granie w kadrze. Doceniam to, że tu jestem. Dalej staram się wyciągać z tego jak najwięcej mogę, uważając na zdrowie, bo czas tutaj spędzony na pewno je zabiera – dlatego właśnie trzeba być bardzo ostrożnym – mówiła dla TVPSPORT.PL na początku tegorocznej Ligi Narodów. Oby zdrowia nigdy nie zabrakło, bo obecnie trudno wyobrazić sobie kadrę bez 27-latki.