16 sty 2013 | Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa

Tajemnica nowego obrońcy Jagiellonii Białystok

Lubos Hanzel nie zagrzał miejsca w Schalke Gelsenkirchen (fot. Getty Images)

Piotr Borkowski

Zaledwie jeden mecz poza słowacką ekstraklasą rozegrał nowy piłkarz Jagiellonii Białystok Lubos Hanzel. Było to w Schalke Gelsenkirchen i trwało... zaledwie minutę. O wicemistrzostwie, pomieszkiwaniu w niemieckim hotelu i... przygodzie z z Bundesligą – odkrywamy kartę nowego piłkarza Jagi.

DALSZĄ CZĘŚĆ PRZECZYTASZ POD REKLAMĄ

Łukasz Hanzel z Zagłębia Lubin nie będzie już jedynym Hanzelem w Ekstraklasie. Zza południowej granicy przybył nam jeszcze jeden. Jest lewym obrońcą, na imię ma Lubos i dopiero co podpisał króciutki, bo półroczny kontrakt z Jagiellonią. Reprezentant Słowacji i były piłkarz Schalke. Brzmi pięknie, prawda? No właśnie... zbyt pięknie.

Reprezentant jednorazowego użytku

Słowacki Hanzel jest wychowankiem Spartaka Trnawa. Tam stawiał pierwsze kroki jako piłkarz i tam też odnosił swoje największe sukcesy. Nie były to jednak laury spektakularne. Największym można chyba nazwać zdobyte przed rokiem wicemistrzostwo Słowacji i grę w początkowych fazach Ligi Europejskiej. Tańce z piłką na poziomie europejskim jego klub za każdym razem kończył przed rozlosowaniem grup.

Swojego czasu dobrą grą zapracował sobie na powołanie do reprezentacji. Zaliczył debiut-marzenie, ale trzeba przyznać, że przeciwnicy niespecjalnie mu w tym przeszkadzali. Dlaczego? Bo byli to amatorzy z San Marino, których Słowacy ograli 7:0, a jedną z bramek zdobył właśnie Hanzel.

To był jego pierwszy i jak na razie ostatni występ w reprezentacji. Skuteczność godna rasowego snajpera – jeden występ i jedna bramka. Co ciekawe, w całej karierze zdobył ich w sumie tylko cztery.

Wypatrzył go sam Magath i... odesłał do domu

Tak przynajmniej twierdzi sam zainteresowany. Latem 2009 roku podjął decyzję: Słowacja jest dla mnie za mała, wyjeżdżam! Łatwiej pomyśleć, a trudniej wprowadzić w życie. Niemiecka prasa rozpisywała się o zainteresowaniu ze strony Arminii Bielefeld czy 1. FC Nuernberg. Ostatecznie, miał wylądować w FC Kopenhadze, ale negocjacje zakończyły się fiaskiem.

Już zaczął brać pod uwagę pozostanie w ojczyźnie, gdy na wyświetlaczu swojego telefonu zobaczył nieodebrane połączenia od swojego menedżera. – W poniedziałek lecimy do Gelsenkirchen, żeby spotkać się z trenerem Feliksem Magathem. Rozmawiałem z nim parę godzin. Ma to tobie dobre zdanie – usłyszał w słuchawce.

Lubos Hanzel (P) wiele obiecywał sobie po przenosinach do Niemiec

I tak było w istocie. Testy były zbędne. – Trener wie o nim wszystko. Oglądał na jego temat mnóstwo materiałów – zapewniał wówczas agent. Magath zostawił sobie jednak margines błędu. Nie był to transfer definitywny, a zaledwie półroczne wypożyczenie z możliwością późniejszego podpisania długoterminowego kontraktu. Jak się domyślamy, z opcji tej nie skorzystano.

– Nie spodziewam się, że będzie to łatwe zadanie. Konkurencja jest silna, ale drużyna ma problemy z obsadzeniem lewej strony. Postawił na mnie sam trener Magath. Wierzę, że mam szanse – łudził się.

Luksusowy hotel, shopping i karty

Jedna minuta. To mniej więcej tyle, ile potrzeba na nastawienie wody na herbatę albo zaścielenie łóżka. Na jednej minucie skończyła się przygoda Hanzela z Schalke. Pojawił się w 90. minucie meczu przeciwko VfL Bochum. Dosłownie – pojawił się i zniknął. Wszedł na boisko, a sędzia skończył mecz. Żadnemu fotografowi nie udało się nawet zrobić mu pamiątkowego zdjęcia.

Sam zawodnik swój pobyt w Gelsenkirchen brał bardzo na poważnie. Uczył się niemieckiego, a nawet czytał niemiecką prasę. Co innego klub, który przez cały czas na wszelki wypadek przetrzymywał go w hotelu. Chociaż, trzeba przyznać, nienajgorszym, bo nazywał się Marriott i cenił się 200 euro za dobę.

Do Niemiec przeprowadził się razem ze swoją żoną. W wolnych chwilach, których musiał mieć całkiem sporo, brylował po galeriach handlowych. Brak gry w piłkę rekompensował sobie grą w karty. – Powiedziano nam, że w każdej chwili możemy spodziewać się stałego lokum. Na wszelki wypadek wszystkie nasze rzeczy, które zostawiliśmy na Słowacji, są spakowane do samochodów, żeby nie było problemów z szybką przeprowadzką – mówiła jego urocza partnerka.

Wspomniane samochody stały na swoich miejscach aż do końca sezonu. Wówczas wrócili i rozpakowali je sobie sami. W Gelsenkirchen okazali się zupełnie niepotrzebni.

Ucieczka z tonącego okrętu

W tym sezonie piłkarze z Trnawy są największym rozczarowaniem. Wicemistrzom nie wypada przecież okupować ostatniego, jedynego zagrożonego spadkiem miejsca w tabeli. Hanzelowi kończył się kontrakt i chyba niespecjalnie palił się do jego przedłużania. Nie jest taki stary. Chciał jeszcze raz spróbować swoich sił za granicą. Może w Białymstoku będzie miał swoje pięć minut. Tym razem nie powinno skończyć się na jednej.